Film

„Dylemat społeczny” − film o tym, jak media społecznościowe zjedzą nasze mózgi

Fot. Netflix.com

Produkcja Netflixa nie pozostawia złudzeń: czy siedzimy z nosem w FB albo Instagramie na okrągło, czy tylko od czasu do czasu, dostarczamy ich administratorom coraz większych ilości danych o nas samych. A trudno oczekiwać od szeregowych użytkowników, że będą wiedzieli, jak przechytrzyć armię superkomputerów. Bo to one kreują nasz świat.

Głośny paradokument Netflixa Dylemat społeczny (The Social Dilemma) jest rozkosznie tendencyjny. Media społecznościowe kontrolują nasze umysły, robią krzywdę dzieciom i rozbijają rodziny. Nawet ci, którzy brali udział w ich powstawaniu i zdawali sobie sprawę ze sposobów ich działania, nie umieją korzystać z nich inaczej niż nałogowo! Tylko że przynajmniej po części to prawda. I z tą częścią trzeba w końcu coś zrobić.

Nie lubię dętego pesymizmu rodem z Black Mirror. Kiedy oglądałam słynny pierwszy odcinek z brytyjskim premierem zmuszonym do seksu ze świnią w telewizji, pomyślałam: „W rzeczywistości w żadnym kraju nie doszłoby do sytuacji, kiedy wszyscy jak leci chcieliby oglądać coś takiego”.

„Black Mirror”: Uciec z muzeum okropności

Część obywateli wyszłaby na ulicę i protestowała, byłyby publiczne nawoływania do bojkotu transmisji, i to pewnie nie tylko ze strony zwolenników tego polityka (próbowałam sobie wyobrazić, że spotyka to ówczesną szefową rządu Beatę Szydło, i mimo że nie było mi z nią po drodze, widzę siebie jako jedną z pierwszych protestujących).

Problem w tym, że nie wiemy, jak duży odsetek ludzi z entuzjazmem zasiadłby przed telewizorami. Większość? Nieliczni?

I dokładnie tak samo jest z nałogowym korzystaniem z mediów społecznościowych: nie jest tak, że ten problem dotyczy nas wszystkich. Natomiast w dotychczasowej historii social mediów nie brakuje dowodów, że przekarmianie się niesprawdzonymi treściami z sieci aż do poziomu utraty kontaktu z rzeczywistością może doprowadzić do jakiegoś nieszczęścia. Jak i dlaczego to się dzieje − o tym właśnie opowiada ten film.

Trzech wrednych gryzipiórków

Produkcja Netflixa nie pozostawia złudzeń: czy siedzimy z nosem w Facebooku albo Instagramie na okrągło, czy tylko od czasu do czasu, dostarczamy ich administratorom coraz większych ilości danych o nas samych. Superkomputery, które te dane analizują − na samym końcu mają podsunąć nam sprofilowane reklamy.

Żeby jednak osiągnąć oczekiwany perswazyjny efekt, najpierw skuszą nas treściami, w które niemal na pewno klikniemy. Jeśli nie zainteresuje nas post polityczny, to może update z życia byłej dziewczyny, na której profil często wchodziliśmy?

Działanie sztucznej inteligencji, która stoi za tym procesem, jest w Dylemacie społecznym pokazane w nieco łopatologiczny sposób: trzech bezdusznych pracowników laboratorium (wszystkich gra obsadzany zazwyczaj w takich rolach Vincent Kartheiser) wybiera treści do pokazania nastoletniemu Benowi. Chłopak i jego rodzina są bohaterami fabularnej części filmu, moim zdaniem najsłabszej. Wszystko tu toczy się według przewidywalnego schematu: przy kolacji, przed którą należało odłożyć telefony i tablety, domownicy nie mają o czym ze sobą rozmawiać, a Ben po kilku dniach detoksu od smartfona jest tak pochłonięty rozdawaniem lajków, że nie słyszy, jak dziewczyna, która mu się podoba, proponuje mu randkę.

Można to odebrać jako komunikat, że samo korzystanie z social mediów albo szerzej: z internetu, prowadzi nieuchronnie do uzależnienia i całkowitej utraty kontroli. A przecież to nieprawda, że każdy z nas ogląda kolejne podsuwane mu filmiki na YouTubie czy bez końca skroluje FB, tracąc w tym czasie kontakt z otoczeniem.

Wynalazca lajka się tego nie spodziewał

Dużo ciekawsze są wypowiedzi ekspertów, czyli dokumentalna część Dylematu społecznego. Twórcy filmu zaprosili byłych menedżerów, odpowiedzialnych za kluczowe dla social mediów rozwiązania.

To oni opowiadają o tym, jak media społecznościowe zmieniały swój charakter i krok po kroku stawały się tym, czym są teraz: machiną do przemiału danych, nad której negatywnymi stronami nikt nawet nie próbuje panować, bo po prostu się to nie opłaca. Twórca facebookowego lajka stwierdza, że chodziło mu o „przesłanie miłości”. Nie sądził, nie przewidział, że ludzie będą popełniać samobójstwa z powodu zbyt rzadkich wyrazów aprobaty na FB.

Ten brak kontroli nad złymi aspektami social mediów niepokoi najbardziej. Nie chodzi nawet o reklamy. Trudno po prostu oczekiwać od szeregowych użytkowników, że będą wiedzieli, jak przechytrzyć armię superkomputerów. Bo to one kreują nasz świat i nasze wyobrażenie o nim − zamykając nas w bańkach. Dostajemy treści skrojone pod naszą wizję świata i jesteśmy zdziwieni, że są ludzie, którzy myślą inaczej, skoro mają dostęp do tych samych źródeł wiedzy. Sęk w tym, że nie mają − tak jak my nie dostajemy informacji ze źródeł, z którymi na co dzień obcują oni. Nie jesteśmy w stanie polemizować z argumentami drugiej strony, bo one często nie przenikają do naszej bańki informacyjnej, funkcjonujemy w równoległych światach.

Są dowody, że to właśnie istnienie niemal nieprzenikalnych baniek doprowadziło do nakręcenia spirali nienawiści wobec grupy Rohingów w Mjanmie i w konsekwencji aktów ludobójstwa w latach 2016−2017. Z kolei w USA jeden z internautów był tak długo bombardowany fejkowymi informacjami o „pizzagate”, że z bronią wtargnął do pizzerii, która − według twórców tej teorii spiskowej − miała być miejscem przetrzymywania dzieci molestowanych seksualnie przez demokratów ze sztabu wyborczego Hillary Clinton.

Tinder pozwala przełamać społecznościowe bańki i podziały klasowe

Problemem nie jest więc to, że media społecznościowe zjedzą nasze mózgi, nawet jeśli zaglądamy do nich raz w tygodniu. Problemem jest to, że ich działanie wymknęło się spod kontroli, a nie ma dla nich żadnych mechanizmów regulacyjnych. Nie istnieją instytucje, które kontrolowałyby skalę i sposób wykorzystywania danych. Zresztą nawet gdyby istniały, czy byłyby w stanie prześledzić miliardy interakcji człowiek–komputer i wyłapać te, które grożą potencjalnym nadużyciem? A co, jeśli nikomu na tym w gruncie rzeczy nie zależy, bo przecież wielu użytkowników nie wie o tym problemie? A tym, którzy wiedzą, może być wszystko jedno, czy są manipulowani?

„Sumieniem” internetu ma być Center for Humane Technology, instytucja założona przez Tristana Harrisa, byłego pracownika Google’a, który jest jednym z ekspertów wypowiadających się w Dylemacie społecznym.

Może dokument Netflixa nie jest dobrym filmem w sensie artystycznym. Wyrobionemu, dorosłemu widzowi może wydawać się grubo ciosany. Stawia jednak pytania, od których na dłuższą metę nie uciekniemy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij