Świat

Facebook wyjdzie z UE? Nie, ale…

Fot. Robert Scoble, Stock Catalog/Flickr.com. Edycja KP.

Facebook postraszył, że przestanie świadczyć usługi w Unii Europejskiej. Powodem miała być decyzja Irlandzkiej Komisji ds. Ochrony Danych, która zakazała mu przekazywania na amerykańskie serwery danych użytkowników z UE. Choć sam Facebook już tę informację sprostował, pytanie o to, co wolno, a czego nie wolno robić z danymi – i kto powinien o tym decydować – pozostaje bez odpowiedzi.

Od początku było jasne, że firma Marka Zuckerberga nie może obrazić się na UE, bo byłby to dla niej biznesowy strzał w stopę. Facebook ma w krajach Wspólnoty 400 mln użytkowników. Z jego aplikacji i narzędzi korzysta też 25 mln firm zarejestrowanych w Unii. Dlatego wiceprezes Facebooka Nick Clegg zapewnił, że użytkownicy z krajów Wspólnoty nie zostaną zablokowani. Ostrzegł jednak, że jeśli regulatorzy po obu stronach oceanu nie wypracują sensownego rozwiązania, wpłynie to znacząco na wyniki całej gospodarki.

Ma rację, bo przecież nieprawdą jest, że tylko Facebook korzysta na swobodnym przepływie danych z UE do USA. Robi to również tysiące firm, które posługują się w tym celu jego narzędziami, i tylko dzięki temu ich działalność jest w ogóle możliwa. Karanie czy krytykowanie tylko Facebooka jako dostawcy tych narzędzi (nawet jeśli sam również ich używa) to w gruncie rzeczy hipokryzja i pójście na łatwiznę.

Ponadto Facebook jako firma działa na terenie USA i jej normalne funkcjonowanie w UE jest technicznie uzależnione od swobodnego transferu danych pomiędzy nimi. – Ten problem można rozwiązać tylko drogą negocjacji politycznych między USA i UE, które nie dojdą do skutku, dopóki nie zacznie rządzić nowo wybrana administracja – powiedział Clegg podczas debaty w ramach European Business Summit. Czyli przed nami jeszcze kilka miesięcy impasu.

Wspólny głos Unii

Przedstawiciele Facebooka domagają się tym samym, żeby kraje UE sformułowały wspólny projekt regulacji. Firmie trudno jest decydować o kolejnych krokach, które miałyby konsekwencje dla całej Unii na podstawie decyzji jednego konkretnego organu w jednym konkretnym kraju.

Facebook na tle konkurencji jest jak konserwatywny wujek

Bo wcale nie musi być tak, że regulatorzy z innych państw członkowskich zgodzą się z opinią Irlandczyków. Mogą różnić się w opiniach, czy i w jaki sposób dane internautów z UE powinny trafiać do USA (w gruncie rzeczy w tym sporze chodzi o swobodę działalności gospodarczej), ale powinny dojść do kompromisu. Bo o ile zasady przepływu danych w obrębie UE są jasne – jest wspólny rynek, więc informacja, jeśli traktujemy ją jak towar, może swobodnie przekraczać granice – o tyle ich transfer poza UE powinien już być w jakiś sposób uregulowany, a nie jest.

Być może Irlandczycy zasugerowali się ostatnimi decyzjami prezydenta USA w sprawie ByteDance – chińskiej spółki, która jest właścicielem TikToka. Donald Trump dał jej 45 dni na znalezienie amerykańskiego kupca. Uważa, że Chińczycy nie są w stanie zagwarantować należytej ochrony danych Amerykanów. Jeśli nie sprzedaliby TikToka firmie z USA, mieli stracić prawo do działania w tym kraju. Orzeczenie irlandzkiego regulatora jest mniej radykalne, ale zmierza w podobnym kierunku: prywatna firma ma sama narzucić sobie ograniczenia, żeby chronić użytkowników.

ByteDance początkowo oświadczył, że woli wycofać się z amerykańskiego rynku. Ostatecznie jednak zdecydował, że sprzeda większość udziałów Oracle i Walmartowi oraz przeniesie główną siedzibę TikToka do USA.

Dlaczego? Bo to nie pierwsze jego kłopoty. Zeszłej jesieni „The Guardian” ujawnił, że moderatorzy apki usuwali filmy krytyczne wobec chińskich władz lub ograniczali ich zasięgi. Również w ubiegłym roku ByteDance został ukarany 5,7 mln dolarów grzywny za nielegalne gromadzenie danych dzieci poniżej 13. roku życia. Wcześniej TikTok został zablokowany w Indiach i Bangladeszu z powodu rozpowszechniania pornografii. Kierownictwo firmy mogło dojść do wniosku, że po tych wszystkich skandalach ewentualna utrata amerykańskiego rynku będzie dla niego zbyt dużym ciosem finansowym i wizerunkowym.

Facebook zastosował inną strategię, bo i startuje z innej pozycji. Po pierwsze nie działa w kraju niedemokratycznym. Po drugie nie jest bez grzechu, jeśli chodzi o nielegalne wykorzystywanie danych, ale choćby po aferze Cambridge Analytica podjął szereg działań zapobiegawczych. Decydujący może być jednak argument, że z jego usług korzysta 25 mln europejskich firm, które – dzięki reklamom na FB – wygenerowały ponad 208 mld euro przychodów. W tych warunkach Facebook może bez większego ryzyka zasugerować Unii, że skoro zależy jej na ochronie danych użytkowników, niech sama wykona pierwszy krok.

Wielki młyn danych

Czy ma to znaczenie dla nas, zwykłych użytkowniczek i użytkowników Facebooka? Właściwie nie, bo i tak nie mamy kontroli nad tym, kto i jak wykorzystuje nasze dane, czy to w Chinach, czy w granicach Unii, czy w USA.

Facebook domaga się swobodnego przepływu danych z UE do Stanów Zjednoczonych, tłumacząc się dobrem małych i średnich firm, które wykorzystują jego model biznesowy. Ta wymówka jest jednak wiarygodna tylko do momentu, kiedy rzeczywiście chodzi o pieniądze z reklam.

Jak Facebook projektuje nam politykę?

Bo o tym, że każda informacja, jaką udostępniamy o sobie na FB, jest pożywką dla reklamodawców, wiemy nie od dzisiaj. W jakiejś mierze zaakceptowaliśmy, że taka jest cena obecności w social mediach. Samo profilowanie reklam trudno zresztą uznać za pomysł z gruntu zły i niemoralny. Skoro wchodziłam na Facebooku na strony firm, które produkują wegańskie kosmetyki, to znaczy, że takimi kosmetykami jestem zainteresowana. Fakt, że zaczynam otrzymywać ich reklamy, tylko ułatwia mi zakupy. Problem w tym, że moje dane nie kończą swojej wędrówki na sklepie kosmetycznym, którego oferta może być dla mnie atrakcyjna. Wpadają do wielkiego młyna, w którym są przetwarzane choćby w celach politycznych.

Jeśli nie ma reguł określających zasady transferu danych z UE do USA, rzeczywiście trzeba je sformułować. Najlepiej jednak byłoby włączyć prace nad nimi do trwającej już na całym świecie dyskusji o ochronie naszych danych przed ich nielegalnym wykorzystywaniem. Inaczej będzie to tylko wymiana populistycznych argumentów typu: „żądamy wstrzymania transferu” czy „to my wyjdziemy z UE”, kiedy skądinąd wiadomo, że żaden z tych scenariuszy nie dojdzie do skutku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij