Świat

Indie: Wirusa można zwalczyć, głodu nie

Opryskiwanie migrantów zarobkowych w Indiach. Fot. Youtube

Wprowadzone w Indiach obostrzenia związane z epidemią należą do najsurowszych na świecie. Jednocześnie ruszyła wielka migracja pracowników tymczasowych, z dnia na dzień pozbawionych pracy. Rząd Modiego traktuje ich brutalnie.

Ranveer Singh, 39 lat, zmarł z wyczerpania po przemaszerowaniu 200 km z Delhi.

Rahul Musahar, 11 lat, zmarł z głodu.

Lal Swami, 32 lata, zmarł pobity przez policję, gdy wyszedł z domu po mleko.

Shanu Kushwaha, 35 lat, zmarł, bo z powodu ogłoszenia blokady kraju mimo choroby nie zabrano go do szpitala.

Koronawirus: nie taki egalitarny, jak go malują

czytaj także

Powyższe nazwiska znajdują się na liście 39 osób, które zmarły w następstwie ogłoszenia przez indyjski rząd ogólnokrajowej blokady. Spisu dokonali członkowie inicjatywy Kampania Prawo do Żywności (Right to Food Campaign) na podstawie doniesień z prasy. Z czasem media informowały już o dwustu przypadkach. W rzeczywistości trudno jednak oszacować, ile ofiar kosztowała decyzja o ograniczeniu przemieszczania się, podjęta po to, by życie tych ludzi chronić.

Podobnie mało wiarygodne wydają się dane dotyczące samych zachorowań. Według najnowszych informacji w kraju zamieszkiwanym przez 1,3 miliarda osób potwierdzono 24 tysiące zakażeń SARS-CoV-2, podczas gdy w niespełna 40-milionowej Polsce było ich 11 tysięcy. To stosunkowo niewiele, ale liczba wykonanych testów wynosi tylko niecałe 400 tysięcy.

Głód straszniejszy niż wirus

Indie są krajem, w którym obostrzenia wprowadzone w związku z epidemią należą do jednych z najbardziej surowych na świecie. Premier Narendra Modi, stojący na czele prawicowej, nacjonalistycznej partii BJP (Bharatiya Janata Party), ogłosił całkowity lockdown 24 marca. Już cztery godziny później wprowadzono niemal absolutny zakaz opuszczania domów, zamknięto większość sklepów, do tego zamrożono transport publiczny.

Tak ścisłe zakazy zostały ustanowione w kraju, gdzie znaczna część społeczeństwa żyje w slumsach, gdzie mieszkańcy zmuszeni są wychodzić choćby po to, by skorzystać ze wspólnej toalety, a wiele rodzin dzieli wspólnie niewielką przestrzeń mieszkalną. Inną kwestią jest brak powszechnej świadomości o powadze sytuacji w związku z epidemią, przez co nie brakuje osób, które nowych regulacji nie przestrzegają.

Najciemniejsza dekada indyjskiej demokracji

Początkowo ograniczenia planowano na 21 dni; z czasem przedłużono je do 3 maja.

Rządowy pakiet pomocowy o wartości 22,5 miliarda dolarów ma zapewnić wsparcie dla potrzebujących gospodarstw domowych w okresie przymusowej izolacji. Politycy przekonują też, że kraj ma wystarczającą ilość zapasów, by nakarmić ubogich nawet przez najbliższe pół roku.

Jak informuje Swati Naryan, działaczka Kampanii Prawo do Żywności, 800 milionów osób posiada kartki żywnościowe uprawniające do odebrania 5 kg przydziału zboża lub ryżu miesięcznie. Przez następny kwartał skromne wsparcie finansowe na konta bankowe ma otrzymać 200 milionów kobiet (6,5 dolara) i 32 miliony emerytów, wdów i niepełnosprawnych (13 dolarów). Pomoc finansową mają także otrzymać rolnicy.

Działaczka przekonuje jednak, że wielu potrzebujących nie będzie miało możliwości skorzystania z rządowej pomocy. Znaczna część obywateli Indii nie posiada nawet dokumentów, przez co ma zamknięty dostęp do świadczeń socjalnych.

– Według moich szacunków 40 procent populacji Indii z różnych powodów nie otrzymało kartek żywnościowych. 100 milionów osób zostało wykluczonych, ponieważ od 2011 roku nie zaktualizowano powszechnego spisu ludności – mówi Naryan. – Jedyną nadzieją jest to, że żniwa, które mają się odbyć w tym miesiącu, będą obfite pomimo niedoboru siły roboczej, a rolnicy będą mogli dokończyć swoją pracę na polu.

Exodus bezrobotnych

Od kilkunastu dni w międzynarodowych mediach pojawiają się fotografie i nagrania, na których widać ciągnący się indyjskimi ulicami sznur ludzi pokonujących piechotą nawet setki kilometrów, by dotrzeć do rodzinnych miejscowości, ponieważ transport publiczny został zawieszony. Jak podaje Al Jazeera, prawie połowa z 467 milionów indyjskiej siły roboczej to osoby pracujące na własny rachunek, z kolei 36 procent to pracownicy dorywczy, a tylko 17 procent jest na etacie. Dwie trzecie pracuje bez żadnej umowy. Bezrobocie w kraju skoczyło z około 8 procent w marcu do aż 23 procent w kwietniu.

– Maszerowaliśmy całą noc. Nie mieliśmy zapasów wody ani jedzenia. Zatrzymywaliśmy się ledwie na kilka minut, żeby odpocząć – opowiadał Dashrath Yadav, 32-letni pracownik najemny, w rozmowie z dziennikarzem indyjskiego portalu Scroll.in. Podobnie jak dziesiątki tysięcy innych osób, które z dnia na dzień straciły możliwość jakiegokolwiek zarobku, postanowił wrócić do domu. Jak mówią migranci, można walczyć z wirusem, ale nie z głodem.

Włożyła rękę do pojemnika z pieczywem. Słowo „kurwa” padło wtedy wiele razy

Masowe migracje wewnętrzne z dużych miast na prowincję odbywają się w czasie, gdy trwa zakaz wychodzenia z domu, czyli de facto nielegalnie. Na reakcję służb nie trzeba było długo czekać. Wycieńczeni ludzie, maszerujący w palącym słońcu, nierzadko spotykali się z ostrą reakcją ze strony mundurowych. Nie brakuje w internecie nagrań, na których migrujący pracownicy są bici drewnianymi pałkami i poniżani.

Głośnym echem odbiło się zwłaszcza jedno nagranie, na którym grupa osób siedzących w kucki jest spryskiwana płynem dezynfekującym przeznaczonym do czyszczenia powierzchni i potencjalnie szkodliwym dla ludzi. Migranci mieli zostać poddani „środkom zapobiegawczym” przeciwko koronawirusowi, zanim wsiądą do autobusów podstawionych im przez władze Delhi i stanu Uttar Pradesh – jednego z niewielu gestów pomocy obok zapomogi obiecanej przez niektóre stany.

– Istnieje ogromny dysonans między ogłoszonym przez rząd lockdownem a tym, jak jego wdrażanie wygląda w praktyce, zwłaszcza w przypadku migrantów wewnętrznych – uważa dr Roshni Sengupta, aktywistka i doktorka nauk politycznych, wykładająca na UJ – Nie neguję decyzji o wprowadzeniu obostrzeń, są one absolutnie potrzebne, podobnie jak w każdym kraju. Powinny być jednak wdrażane stopniowo, z uwzględnieniem sytuacji całego społeczeństwa, a nie jedynie lepiej sytuowanych klas.

Wirus islamofobii

Koronawirus stał się też okazją do podgrzania i tak już gorących nastrojów antymuzułmańskich. Wypróbowana od lat retoryka premiera Modiego, odwołująca się do hindutvy, czyli hinduistycznego nacjonalizmu, w połączeniu z tzw. antymuzułmańską ustawą CAA, wprowadzoną przez jego rząd na początku tego roku, sprawiła, że sytuacja 200-milionowej mniejszości wyznającej islam jest coraz trudniejsza.

Wielu obywateli Indii nie posiada nawet dokumentów, przez co nie może korzystać z żadnych świadczeń socjalnych.

Wraz z epidemią pojawił się kolejny powód, dla którego dyskryminacja muzułmanów w Indiach przybrała na sile. Okazał się nim Tablighi Jamaat – globalny islamski ruch misyjny. Jego przedstawiciele zorganizowali w połowie marca zlot w południowym Delhi, na który przyjechały setki wyznawców z zagranicy. Wydarzenie stało się epicentrum koronawirusa, który rozprzestrzenił się stamtąd po innych stanach, chociaż nie był to pierwszy przypadek SARS-CoV-2 w kraju.

– Indie byłyby wolne od koronawirusa, ale członkowie Tablighi Jamaat zachowali się jak zamachowcy samobójcy. (…) Powinni zostać ukarani tak, żeby kolejne pokolenia bały się popełniać podobne zbrodnie – tak zdarzenie interpretował polityk partii rządzącej BJP Vineet Agarwal Sharda w rozmowie z dziennikarką DW News.

Koronawirus zamyka nas w domach, prawica otwiera szampana

Muzułmanie skarżą się na islamofobiczne komentarze, pojawiła się nawet teoria spiskowa określona jako „koronadżihad”, wedle której mieliby oni celowo zarażać wirusem innowierców.

Mówi dr Sengupta: Partia rządząca sprawnie wykorzystała przypadek Tablighi Jamaat w swojej propagandzie, przekonując, że to muzułmanie stoją za nieszczęściem, które spada na Indie. Za niedorzeczne działanie, którego dopuściła się pewna grupa, oskarżani są teraz wszyscy wyznawcy islamu.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Anna Mikulska
Anna Mikulska
Reporterka
Reporterka, z wykształcenia antropolożka kultury. Pisze o migracjach, prawach człowieka, globalnej polityce i odpowiedzialnej turystyce. Jako reporterka pracowała m.in. na Białorusi, w Hiszpanii, na Lampedusie i w irackim Kurdystanie. Współpracuje z krakowską „Gazetą Wyborczą”, publikowała m.in. na łamach „OKO.Press”, „Onetu”, „Pisma" i „Kontynentów".
Zamknij