Kraj

Włożyła rękę do pojemnika z pieczywem. Słowo „kurwa” padło wtedy wiele razy

Polska? Nigdy nie słyszała o tym kraju. Agent przedstawił jej wizję ziemi obiecanej, w której wszyscy mówią po angielsku, nie ma problemu ze znalezieniem pracy, a pensję dostaje się w euro.

Był zwyczajny letni dzień w jednym ze zwyczajnych indyjskich miast. Rutika z samego rana wyszła z akademika. Czekało ją ważne spotkanie. Od decyzji jednego mężczyzny zależała cała ich przyszłość – jej i męża Rutiki, Manana. Dwukrotnie odesłano go już z kwitkiem, więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy w myślach pakowała walizki, nie wiedziała jeszcze, że jej aplikacja na studia w USA również została odrzucona.

Od miesięcy rozmawiali o tym, co ich czeka na odległym kontynencie. Nie mogła się poddać. Jeśli nie Stany, to może Europa? Tam na pewno coś się trafi. Polska? Nigdy nie słyszała o tym kraju. Agent przedstawił jej wizję ziemi obiecanej, w której wszyscy mówią po angielsku, nie ma problemu ze znalezieniem pracy, a pensję dostaje się w euro. Zapłaciła za pośrednictwo. Później miała dopłacić jeszcze po 3500 euro za studia każdego z nich. Rodzice im pomogą. Przecież wszystko się zwróci.

GURU, JOGA I POSIŁEK

Wchodzę do budynku jednego z warszawskich liceów, ale Rutiki jeszcze nie ma. Dopiero wyszła z domu, mam poczekać wewnątrz. Mężczyźni boso przechadzają się po korytarzu. Wskazują mi pokój z rejestracją i szatnią. Zdejmuję buty, zostawiam kurtkę i zmierzam w stronę sali gimnastycznej, skąd dobiegają mantry. Na środku parkietu siedzi ubrany w pomarańczową szatę guru. Obok niego młodzi wolontariusze grają na instrumentach. Nie uda mi się przemknąć przez salę niezauważenie, prawdopodobnie jestem tam jedyną Polką. Jedna z ubranych w kolorowe sari kobiet widzi moje wątpliwości i przyjacielsko do mnie macha, wskazując krzesło obok siebie. Siadam i przyglądam się temu, co dzieje się przede mną. Guru przemawia do wyczekujących go rodaków.

#MeToo zmienia Bollywood, ale czy zmieni Indie?

Nie rozumiem jego słów, a mimo to towarzyszy mi dziwne poczucie wspólnoty. Nikt na mnie nie patrzy, nie pokazuje palcami. Zaakceptowali moją obecność, jakbym była jedną z nich. Rutika wchodzi niepostrzeżenie. Jest niziutka i szczupła, sięga mi do ramienia. Wita mnie uśmiechem od ucha do ucha i zaprasza, żebym przeszła z nią dalej.

– Kiedy guru skończy, rozpocznie się najlepsza część – jedzenie. Musisz koniecznie zostać do końca.

Pokazuje mi na telefonie zdjęcia swoich rodziców, teściów, znajomych, którzy zostali w Indiach. Co jakiś czas milknie i wsłuchuje się w słowa guru. Widząc mój pytający wzrok, tłumaczy na angielski: mówi o wspólnocie, o tym, że nauka jest ważna, ale nie najważniejsza. Że emigranci mają nie zapominać o swoich wartościach i pomimo niesprzyjających warunków pielęgnować ducha, ćwiczyć jogę. Pamiętać o tym, skąd pochodzą.

– Po ceremonii każdy może zjeść za darmo. Manan miał na dzisiaj inne plany, ale właśnie dzwonił, że też jest w drodze. Wiesz, on nie wierzy w to wszystko. Przychodzi tu tylko na jedzenie. W każdą niedzielę. Tu jest prawie jak w domu. Wszyscy trzymają się razem.

Dostajemy dużą porcję ryżu, placek, curry i gulab jamun, czyli mleczne kulki w syropie cukrowym. Czuję się trochę jak na rodzinnym obiedzie przygotowanym na specjalną okazję. Wszyscy dbają, żeby niczego mi nie brakowało i żebym nie czuła się nieswojo. Rutika nie pozwala mi usiąść na podłodze i pomimo moich protestów zajmujemy miejsce w szkolnej ławce. Kobiety za nami wałkują ciasto i przygotowują kolejne placki, na wypadek gdyby dla kogoś zabrakło. Uśmiechają się do mnie, machają, pytają, jak się mam i czy na pewno jedzenie nie jest dla mnie za ostre.

Indyjska prawica pozostaje u władzy

– Spotkałam tu wielu dobrych ludzi. Bogna, wujek Alex, teraz poznałam ciebie, ale wiem, że generalnie Polacy nas nie lubią. Pomyślałam, że skoro o nas piszesz, to warto ci o tym powiedzieć. Mieliśmy kilka niebezpiecznych sytuacji.

Kobieta w sari pyta, czy chcemy dokładkę. Wykonujemy gest oznaczający, że już wystarczy. To koleżanka Rutiki ze studiów. Wymieniamy kilka uprzejmości i kiedy odchodzi, Rutika nie chce ciągnąć tematu.

– Opowiem ci o nich następnym razem. Teraz już jest późno. Muszę znaleźć Manana.

Gudźarat – Warszawa

Osiemnaście miesięcy temu, późną jesienią, wylądowali w Polsce. Kiedy wyszli z lotniska, uderzyła w nich cisza, szarość i chłód. Kolorowe, tętniące życiem ulice Ahmadabadu zostawili tysiące kilometrów stąd. Wiedziała, że będzie musiała się wiele nauczyć. W Indiach mieszkali z rodzicami męża. Pomimo że byli już sześć lat po ślubie, nadal nie potrafiła gotować. Wbrew tradycji postawiła na wykształcenie. Teraz wszystko się zmieni.

Polska rzeczywistość okazała się zupełnie inna, niż im obiecywano. Weszli do pierwszego, drugiego, trzeciego sklepu. Nikt nie mówił po angielsku. Musieli dojechać do mieszkania, które pomogła im znaleźć agencja. Pytali o drogę, ale nikt nie chciał im odpowiedzieć. Ludzie przyspieszali kroku i odwracali głowy. Udawali, że nie słyszą. Czasem wręcz przeciwnie – ktoś na nich krzyczał w nieznanym im języku. Później dowiedzieli się od znajomych, że słowo „kurwa” nie wróży nic dobrego.

Pytali o drogę, ale nikt nie chciał im odpowiedzieć. Ludzie przyspieszali kroku i odwracali głowy. Udawali, że nie słyszą. Później dowiedzieli się od znajomych, że słowo „kurwa” nie wróży nic dobrego.

Którejś soboty w listopadzie poszła do znajdującej się za rogiem Biedronki. Miała szybko kupić pieczywo i wrócić do domu. Akurat skończyły się reklamówki i wszyscy nakładali wypieki rękoma. Przyzwyczajona do podążania za tłumem, wsadziła swoją rękę do kosza z pieczywem. Nie wiedziała, że rozpęta tym burzę. Obok niej stała starsza kobieta. Kiedy tylko zobaczyła rękę Rutiki nakładającą bułki, rzuciła się na dziewczynę, szarpiąc jej drobne ciało i wykrzykując w jej stronę potok niezrozumiałych słów. Do tej pory nie wie, co one znaczyły. Wie jednak, że wtedy „kurwa” padło wiele razy.

Wróciła roztrzęsiona do domu, ale nie przyznała się do tej sytuacji mężowi, nie chciała, żeby się o nią martwił. Dużo pracował, chodził na zajęcia i choć nie zarabiał w euro, to spokojnie wystarczało im na życie. Mimo wszystko była szczęśliwa.

Jednak podobne sytuacje zdarzyły się jeszcze kilka razy. Wracała autobusem z gurdwary  – świątyni sikhijskiej. Po kilku przystankach dosiadła się do niej dziewczyna z dużym plecakiem. Była niewiele starsza od niej, unikała kontaktu wzrokowego. Kiedy Rutika dojeżdżała do swojego przystanku, wstała i poprosiła dziewczynę, żeby przesunęła plecak, bo ten zagradzał jej drogę. Ta nie zareagowała. Rutika powtórzyła jeszcze raz. Dziewczyna spojrzała na nią z nienawiścią i dalej nie wykonała żadnego ruchu. Gdy Rutika spróbowała sama przesunąć plecak, dziewczyna pchnęła ją nim z krzykiem. Nikt nie stanął w jej obronie. Nikt nie widział, co się dzieje, nie słyszał obelg, którymi została obrzucona. Od tamtej pory już nigdy nie usiadła w autobusie.

Polska powinna walczyć o imigrantów. Oto dlaczego

czytaj także

Manana też dopadła Polska. Został poważnie pobity. Spędzili w szpitalu wiele godzin i wtedy Rutika po raz pierwszy pomyślała, że może powinni wrócić do domu.

Bóg jest wspólny dla wszystkich, szczególnie na emigracji

Następnym razem umawiamy się na wycieczkę do gurdwary. Spóźniona o godzinę Rutika wybiega z tramwaju i macha w moją stronę. Sumituje się, że chociaż chciała przełamać stereotyp, że Hindusi nigdy nie przychodzą na czas, to znowu jej nie wyszło. Musimy przejść na dworzec autobusowy i stamtąd jechać do Raszyna.

Autobus przepełniony jest mężczyznami w turbanach. Spoglądają na mnie nieufnie. Tym razem to ja czuję się jak intruz. Dojeżdżamy na miejsce. Idziemy powoli niepozorną uliczką, aż zauważamy, że większość Hindusów przed nami znika w jednej z posiadłości. To tam znajduje się gurdwara.

–Tydzień temu byłyśmy w Swaminarayan, dziś jedziemy do świątyni sikhijskiej, a przecież nie wyznajesz sikhizmu. Nie do końca rozumiem… czy tak wolno?

– Tak, nie jestem sikhijką. Wierzę, że Bóg jest wspólny dla wszystkich. Ma tylko różne nazwy. Odkąd jestem w Polsce, chodzę do wielu świątyń, nie tylko do hinduistycznych. Może moi rodzice by tego nie pochwalali, ale tu jest inaczej. Nie chodzi o samą wiarę, ale o miejsce wyciszenia. Mogę tu pomyśleć o życiu, nabrać energii i pobyć ze swoimi.

Przed wejściem do środka zdejmujemy buty, myjemy ręce i nakrywamy głowy. Wchodzimy po schodach na górę, gdzie odbywa się cała ceremonia. Chociaż tym razem chciałabym być niewidoczna, nie jest to możliwe. Pokój wypełniony jest ludźmi, wszystkie twarze zwrócone są na nas. Na środku stoi granthi, mistrz ceremonii, i recytuje Panią Księgę. Każdy, kto obok niej przechodzi, odprawia rytualne pokłony. Rutika również. Kobiety uśmiechają się do nas i zachęcają, żebyśmy usiadły z przodu. Tam najlepiej widać. Granthi śpiewa hymny i ugniata mąkę z masłem klarowanym i cukrem, którą później rozdaje wiernym, tak jak ksiądz rozdaje komunię w Kościele katolickim. Nie wiem, jak mam się zachować, ale Rutika szturcha mnie i pokazuje, żebym wyciągnęła rękę. Granthi patrzy na mnie z uznaniem i podaje mi porcję lepkiej, surowej masy. Trudno mi ją przełknąć. Moja obecność została zaakceptowana, gurdwara jest otwarta dla każdego. W tym świętym miejscu nikt nie jest oceniany. Nie istnieją kasty, nie ma podziałów społecznych. Nie wolno wskazywać osób, które nie są sikhami. Tutaj wszyscy są równi. Podzielono się ze mną chlebem.

12 godzin

Wkrótce potem skończyła im się wiza. Manan od razu stracił pracę. Firma obiecała, że jak tylko otrzyma kartę pobytu, będzie mógł wrócić. Była zima. Znajomi poradzili, że może rozwozić jedzenie w Uber Eats, tam na pewno go zatrudnią. Nie był przyzwyczajony do mrozów, ale obiecał sobie, że wytrzyma. Cały dzień czekał na zamówienia. Raz siedział na placu Konstytucji, drugi raz pod Halą Koszyki. Rutika powtarzała, żeby unikał dużych skupisk Hindusów i zawsze trzymał się z boku. Trzeciego dnia okazało się, że miała rację. Jego koledzy stali pod Halą. Ktoś wezwał straż graniczną. Pięciu z nich deportowano.

Rutika powtarzała, żeby unikał dużych skupisk Hindusów i zawsze trzymał się z boku. Trzeciego dnia okazało się, że miała rację. Jego koledzy stali pod Halą. Ktoś wezwał straż graniczną. Pięciu z nich deportowano.

Manan miał szczęście. Wrócił wtedy do domu i milczał cały wieczór. Rano oznajmił, że nie da rady. Nie może tam pracować. Rutika po raz drugi ratowała sytuację. Zaproponowała, że w takim razie ona spróbuje. Nie przekonało jej tłumaczenie męża, że jest zimno, że jest zbyt drobna, że to dla niej zbyt ciężka fizycznie praca. Następnego dnia miała wyjechać po zamówienia rowerem elektrycznym, który ważył około dwudziestu kilogramów (Rutika nie waży nawet czterdziestu). Pomimo prób i zawziętości nie udało jej się nawet wyjechać z garażu. Wróciła skruszona do domu – miał rację.

Minęło pół roku, odkąd złożyli wniosek o kartę pobytu. Jeszcze w Indiach mówiono im, że skoro studiują, to dostaną ją bez problemu w ciągu miesiąca. Tutaj urzędnicy na każde ich pytanie odpowiadali „proszę cierpliwie czekać”. Wiosną Manan wrócił do Ubera. Znowu plac Konstytucji. Znowu dwanaście godzin czekania na zlecenie. Dni, kiedy wracał do Rutiki z dwudziestoma złotymi dniówki, zdarzały się częściej niż te, kiedy udało mu się zarobić sto złotych. Czasem dostawał napiwek i wtedy wysyłał żonie zdjęcie monet. Był to znak, że w weekend będą mogli pójść na kolację do North Fish. Mąż czekał na zamówienia, a Rutika w domu odświeżała jego aplikację – chciała wiedzieć, w jakim nastroju wróci. Czasem wracał tak zmęczony, że plątał mu się język, nie miał siły na rozmowę. Wtedy nie mogła mu powiedzieć o swojej samotności. O tym, że spędza całe dnie w wynajętym pokoju, bo nie ma tu znajomych. O tym, że nie może się doczekać, aż wróci z pracy i porozmawiają. O tym, że tęskni za domem i  rodziną. Nie mogła wymagać od niego zbyt wiele.

Pudełko pod łóżkiem

Mieszkanie jest małe, ale czyste i przytulne. Wynajmują jeden pokój. W drugim mieszka inna hinduska para. Przechodzimy do kuchni, gdzie Rutika przygotowuje dla mnie indyjską kawę z mlekiem i przyprawami. Otwiera kolejno szafki, pokazuje mi ich zawartość.

Arundhati Roy: Indie – bogowie na sprzedaż

czytaj także

– Zobacz, przywiozłam ze sobą całe Indie. Jak tylko czegoś zabraknie, to rodzice przysyłają nam paczki. Wiesz, że dopiero w Polsce nauczyłam się gotować? Wcześniej mama Manana przygotowywała posiłki dla wszystkich.

Wewnątrz szafek znajdują się naczynia z miedzi, przyprawy i różnego rodzaju soczewice, ryże niedostępne w Polsce. Rutika wyjmuje poszczególne przedmioty i z dumą tłumaczy mi ich zastosowanie. Podaje mi przyprawy do spróbowania. To smak jej kraju. Tyle z niego mogła zabrać ze sobą. Widzę, że dzielenie się ze mną tymi informacjami sprawia jej przyjemność. Kiedy kawa jest gotowa, zaprasza mnie do pokoju, gdzie stoi tylko łóżko i szafa. Na półce nad łóżkiem zrobiła ołtarzyk z wizerunkami bóstw i świeczkami. Wisi tam też serduszko z papieru z napisem „I love you M”. Nie ma żadnych krzeseł, więc siadamy naprzeciwko siebie na łóżku.

– Pokażę ci coś specjalnego. – Odsuwa szafkę nocną i wysuwa zza niej małe pudełko. – Otwórz.

Robię to i moim oczom ukazuje się mieniąca się złota biżuteria. Zestawy kolczyków, naszyjników, świecidełek do zdobienia ciała. Takich, jakie w Indiach nosiła na co dzień. Wszystko ma swoje zastosowanie i znaczenie. Pierścionek na palec u stopy wyciąga z ciała złą energię, okrągłe bransoletki pokazują innym, że jest zamężna. Każdy z tych drobiazgów założony na odpowiednią część ciała sprawia, że życie jest pełne spokoju i harmonii.

Uchodźca, społecznik, prawdziwy Polak. Historia Elmiego Abdiego

– Myślałam, że będę mogła je zakładać, ale okazało się, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Boje się, że gdyby ktoś zobaczył na mnie tyle biżuterii, to mógłby mi zrobić krzywdę. Czasem noszę ją w domu, ale to nie to samo. Mam też kilka sari. Nigdy ich tutaj nie założyłam. Pokażę ci. Jest wśród nich mój strój ślubny.

Z górnej części szafy wyciąga starannie złożone różnokolorowe stroje. Każdy z nich ma swoją historię. Niektóre należały do jej matki, inne kupowała na specjalne okazje. Teraz ubiera się w nie, kiedy tęskni za domem. Pokazuje mi zdjęcia ze ślubu i naszyjnik, który Manan dał jej na oświadczyny. Mówi, że jeśli tylko zechcę, może mi wszystko pożyczyć.

– Czasem chciałabym porozmawiać z rodziną, opowiedzieć, jak tu jest. Ale muszę udawać, że wszystko jest idealnie. Są za daleko, nie mogą mi pomóc, nie ma sensu ich martwić. Na razie dajemy sobie radę. Chociaż czasem ogarnia mnie smutek. Wiesz, teraz mój ojciec spełnił swoje marzenie z młodości. Kupił drugie mieszkanie, na 25 piętrze w centrum Bombaju. Jest tam nawet basen. Cała rodzina tylko tym żyje. Kupują meble, wybierają kolory ścian, każdy myśli o tym, jak urządzić swój pokój. A mnie z nimi nie ma. Mój pokój będzie pusty.

Czasem chciałabym porozmawiać z rodziną, opowiedzieć, jak tu jest. Ale muszę udawać, że wszystko jest idealnie. Są za daleko, nie mogą mi pomóc, nie ma sensu ich martwić.

Wisznu nie dotarł do Europy

Rutika nigdy nie lubiła alkoholu. Szanowała tradycję i wiedziała, że rodzice nie pozwoliliby jej na picie. Jednak w Polsce spróbowała różnych rzeczy. Wina, wódki, piwa. Żadne z nich jej nie smakowało i zdecydowała, że nie będzie piła, chociaż rodzice już nie pilnują. Ale nie zabraniała tego Mananowi. W ich mieszkaniu atmosfera coraz bardziej się zagęszczała. Chodził z kolegami do pubów i wracał nad ranem. Wiedziała, że to nie jest rozwiązanie ich problemów, ale starała się być wyrozumiała. Jednak zdarzało się to coraz częściej i któregoś wieczoru wrócił do domu zupełnie zalany. Nie wytrzymała. Czekała na niego do drugiej w nocy. Kiedy usłyszała otwierające się drzwi, poszła do kuchni. Nalała do szklanki żubrówkę, którą mieli w lodówce. – Pij! – krzyknęła i rzuciła w niego szklanką. Później się rozpłakała. Wiedziała, że w Indiach to by się nie zdarzyło, tam ludzie wierzący nie piją. Ale tutaj pili wszyscy.

Skidelsky: Niewygodna prawda o masowej imigracji

Manan musiał przestać chodzić na zajęcia, cały czas pracował. Przestali nawet razem chodzić do świątyni. Jedynie wieczorami mogli spędzić ze sobą czas. Czy wszechwiedzący bóg Wisznu jest obecny w Europie? Chyba nie. Gdyby ją widział, to nie pozwoliłby, żeby ich życie tak wyglądało.

Zwyczajny dzień w Warszawie

Zaczęła szukać pracy. Z wykształcenia jest fizjoterapeutką. Zaproszono ją na kilka rozmów do salonów masażu. Nie wymagano znajomości polskiego, jej kwalifikacje były wystarczające. Jednak za każdym razem okazywało się to samo – wystarczające do wykonywania masażu erotycznego. Zaczęła więc szukać pracy jako opiekunka lub nauczycielka angielskiego w przedszkolu. Rodzice nie ufali jej na tyle, żeby zostawić z nią swoje dzieci. W przedszkolu wymagano znajomości polskiego. Uczyła się, ale na uniwersytecie lektorat z języka jest tylko raz w tygodniu. Przez dwa lata zdążyli omówić podstawowe zwroty i nazwy warzyw. To nie wystarczało.

Nie wymagano znajomości polskiego, jej kwalifikacje były wystarczające. Jednak za każdym razem okazywało się to samo – wystarczające do wykonywania masażu erotycznego.

– Dałam sobie miesiąc. Jeśli nie znajdę pracy, to wracam do Indii. Przyjechaliśmy tu, bo o tym marzył Manan. Bardzo się staram, żeby go nie zawieść. Ale robimy sobie krzywdę. Mieliśmy się uczyć – teraz on nie może studiować. Całe dnie pracuje. Nawet nie możemy ze sobą szczerze porozmawiać, bo oboje byśmy się załamali. On wmawia mi, że wszystko będzie dobrze, a ja jemu. I tak okłamujemy się każdego dnia. Kiedy powiedziałam mu, że chcę wrócić, błagał mnie, żebym z nim została. Powiedział, że jego życie beze mnie nie ma tutaj sensu. A wiem, że on mimo wszystko nie chce się poddać. Jak mogliśmy się przygotować na pobyt tutaj? Nikt, kto żyje tysiące kilometrów stąd i nigdy wcześniej tu nie był, nie może się przygotować. To nierealne. Pomyśl o sobie, czy byłaś przygotowana na pobyt w Indiach? Czy wszystko przewidziałaś? Żyjemy w dwóch różnych światach, żadna książka tego nie odda.

Wiadomość

Przez ostatnie dwa tygodnie nie udało nam się spotkać. 9 maja przychodzi wiadomość: oboje dostaną karty pobytu. Rutika jest podekscytowana. Dzieli się ze mną dobrymi wieściami i pyta, jak wygląda procedura zawierania małżeństw w Polsce. Wiem, że razem z Mananem są już po ślubie w Indiach.

Kaja Puto: Przestańmy udawać, że pytanie o migrantów zaczyna się od „czy”

– Chcemy uzyskać certyfikat małżeństwa stąd, żeby móc aplikować o przeniesienie się do innego państwa. W Polsce nie ma dla nas miejsca. Chcemy studiować w Kanadzie.

Jan Szczepański już w latach 80. pisał, że żyjemy w cywilizacji nomadów, że wędrówki ludów nigdy w dziejach nie przybrały takich rozmiarów jak obecnie. Ale za czym te ludy wędrują? Czy dalej są sobą na drugim końcu świata? Kanada. 7015 km od Polski, 11 485 km od Indii. Na rządowej stronie widnieje slogan „Start your life in Canada”. Kolejna obietnica. Nie liczy się to, co było po drodze. Twoje życie zacznie się w Kanadzie.

**
Klaudia Kolasa
jest dokumentalistką, autorką projektu Multicultural Warsaw (https://www.facebook.com/multiculturalwarsaw/). Opisuje historie obcokrajowców, którzy na nowo rozpoczęli swoje życie w Warszawie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij