Žižek: Dostrzec cierpienie Palestyńczyków, czyli jak wywołałem skandal we Frankfurcie

Walka o prawa ludności palestyńskiej nie jest sprzeczna ze zwalczaniem antysemityzmu. Przeciwnie: to jedna i ta sama walka.
Slavoj Žižek
Slavoj Žižek. Fot. Jakub Szafrański

Oczywiście, że istnieje powiązanie między atakiem Hamasu a nierozwiązanym statusem Palestyńczyków na terytoriach okupowanych. Ale wystarczy wypowiedzieć tę myśl na głos, by wywołać na Zachodzie skandal.

Podczas ceremonii otwarcia targów książki we Frankfurcie moje wystąpienie zostało dwukrotnie przerwane przez Uwego Beckera, Antisemitismusbeauftragtera (pełnomocnika ds. antysemityzmu – przyp. tłum.) niemieckiego kraju związkowego Hesja, a wkrótce potem wywołało całą lawinę ataków na mnie. Dlaczego?

Zacznijmy od przytoczenia faktów. Początkowo napisałem zupełnie inny tekst, ale dzień czy dwa po ataku Hamasu skontaktował się ze mną Juergen Boos, prezes frankfurckich targów, i poprosił, żebym wspomniał w przemówieniu także o wojnie. Prawdopodobnie oczekiwano, że dołączę do chóru bezwarunkowego poparcia dla tego, co robi właśnie państwo izraelskie. Nowy tekst przemówienia przesłałem z wyprzedzeniem słoweńskim organizatorom, a także do Frankfurtu (w tym samemu Boosowi), po czym zasugerowano mi zmianę niektórych sformułowań (co uczyniłem). W moim wystąpieniu nie było więc niespodzianki: zainteresowane osoby zdążyły się już zapoznać z moimi tezami.

Skąd zatem te ataki na moją osobę? Zrozumienie tego zabrało mi trochę czasu: ataki pojawiły się nie dlatego, że moje słowa były zbyt skrajne, ale właśnie dlatego, że były wyważone i umiarkowane. Obawiano się, że takie podejście może skusić tych, którzy oscylują wokół pełnego poparcia dla Izraela, by dostrzegli także cierpienie palestyńskie.

Jak wojna w Gazie dzieli lewicę i polaryzuje zachodnie demokracje

Łatwo piętnować kogoś, kto skanduje „Śmierć Izraelowi!”. Znacznie trudniej zrobić to samo z kimś, kto bezwarunkowo potępia atak Hamasu, a jednocześnie zwraca uwagę na jego kontekst. Moich krytyków rozjuszyło jeszcze i to, że cytowałem (w pozytywnym świetle) wyłącznie żydowskie postaci: Mosze Dajana, Szymona Wiesenthala czy Marka Edelmana.

Dostałem też wiele wiadomości od Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu. Są na mnie wściekli za to, że w związku z tym, co teraz dzieje się z Palestyńczykami, nie wyraziłem otwarcie tego, czego oczekiwali: że Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu nie muszą tylko grać roli ofiar, ale sami także mają prawo do gniewu.

Mój własny gniew kieruję w tym momencie raczej do ludzi takich jak Uwe Becker, którzy w imieniu Niemiec realizują najobrzydliwszą możliwą strategię: ci, którzy dopuścili się Holokaustu, próbują zmyć własne winy w ten sposób, że popierają niesprawiedliwość, jaką Izrael wyrządza innej zbiorowości.

Wróćmy jednak do mojego przemówienia – oto typowa reakcja, jaką można było znaleźć w mediach:

„Popularny słoweński filozof i krytyk kultury Slavoj Žižek wywołał skandal podczas ceremonii otwarcia. Žižek skrytykował atak terrorystyczny popełniony przez palestyński islamistyczny ruch Hamas przeciwko Izraelowi i podkreślił potrzebę »wysłuchania Palestyńczyków oraz wzięcia pod uwagę ich historii«”.

Po pierwsze (jak dziś często bywa) ujęte w cudzysłów słowa nie są wcale cytatem z mojego wystąpienia, chociaż jako taki zostały przedstawione. Po drugie – owszem, doszło do skandalu, ale czy to naprawdę ja go wywołałem? Czy prawdziwym skandalem nie było to, jak moje przemówienie zostało dwukrotnie brutalnie przerwane, przy czym za drugim razem intruz podszedł do mnie na scenie? I za co właściwie? Wyłącznie za to, że wypowiedziałem oczywistość, którą możemy przeczytać codziennie w gazetach: że nie ma rozwiązania dla kryzysu bliskowschodniego bez rozwiązania problemu zawieszonych w próżni Palestyńczyków.

Żeby uzmysłowić sobie desperację Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu, wystarczy przypomnieć sobie falę indywidualnych samobójczych ataków, głównie na ulicach Jerozolimy, do których dochodziło mniej więcej dziesięć lat temu: zwykły Palestyńczyk podchodził do Żyda, wyciągał nóż i dźgał go, wiedząc, że zostanie natychmiast zabity przez innych przechodniów. Potępiając te ataki, muszę dostrzec, że nie było w nich żadnego przesłania. Napastnicy nie krzyczeli „Wolna Palestyna!”, nie stała za nimi żadna wielka organizacja (nawet władze izraelskie nie twierdziły inaczej), ataki te nie stanowiły żadnego wielkiego politycznego projektu – były tylko wyrazem czystej desperacji.

Gdy w tamtym okresie jeździłem do Jerozolimy, moi żydowscy przyjaciele ostrzegali mnie przed niebezpieczeństwem, radząc mi, że jeśli zorientuję się, że coś takiego się szykuje, powinienem krzyknąć głośno: „Nie jestem Żydem!”. Pamiętam bardzo wyraźnie, że czułem się tym głęboko zawstydzony i że nie miałem pojęcia, jak naprawdę zachowałbym się w takiej sytuacji.

Wołanie o litość dla Gazy to antysemityzm, czyli narracja o wojnie w USA

Głównym kandydatem do głupoty roku jest w moim przekonaniu tytuł ostatniego artykułu opublikowanego w magazynie „Die Zeit”: Zło Hamasu nie ma kontekstu. Znaczenie tego tytułu staje się jasne dzięki twierdzeniu, które słyszałem na każdym kroku, będąc we Frankfurcie: „Tu nie ma dwóch stron. Jest tylko jedna strona”. Jedna z uczestniczek panelu dyskusyjnego oświadczyła nawet, że nienawidzi słowa „aber” (ale) – ale czy „ale” nie jest uprzejmym sposobem wypowiedzenia niezgody w dialogu? „Rozumiem i szanuję pańskie stanowisko, ale…”

Analizowanie kontekstu nie oznacza szukania wymówek albo uzasadnień. Napisano wiele analiz procesu dochodzenia nazistów do władzy i w żaden sposób nie usprawiedliwiają one Hitlera – opisują tylko zamęt, który Hitler wykorzystał, by przejąć władzę. Hitler nie pojawił się przecież w próżni: w latach 20. i 30. ubiegłego wieku zaproponował antysemityzm jako narrację tłumaczącą problemy, których doświadczali przeciętni Niemcy, takie jak bezrobocie, demoralizacja czy niepokoje społeczne. Zdaniem Hitlera za wszystkim tym stał „Żyd”, a ów „żydowski spisek” wyjaśniał wszystkie kłopoty.

Czy dzisiaj nienawiść do multikulturalizmu oraz grożenie imigrantami nie funkcjonują w analogiczny sposób? Dziwne rzeczy dzieją się na świecie, dochodzi do finansowych krachów, które wpływają na nasze codzienne życie, ale doświadczamy ich jako czegoś całkowicie nieprzejrzystego. Za to krytyka multikulturalizmu wprowadza fałszywe poczucie jasności: aha, to obcy intruzi niszczą nasz sposób życia!

Wracając do mojego przemówienia – jedyne porównanie, jakie w nim zawarłem, dotyczyło dziwnego podobieństwa między Hamasem a radykalną postawą ostatniego rządu Netanjahu. Oto cytat:

„Ismail Hanijja, przywódca Hamasu, który mieszka sobie wygodnie w Dubaju, powiedział w dniu ataku: »Mamy wam do powiedzenia tylko jedno – wynoście się z naszej ziemi. Nie chcemy was więcej widzieć […] Ta ziemia jest nasza, Al-Quds [Jerozolima] jest nasza, wszystko [tu] jest nasze. […] Nie ma tu dla was bezpiecznego miejsca«. Te słowa są jednoznaczne i obrzydliwe – ale czy rząd Izraela nie powiedział czegoś podobnego, chociaż nie w aż tak brutalnej formie?

Oto pierwsza z oficjalnych »podstawowych zasad« obecnego rządu Izraela: »Naród żydowski ma wyłączne i niezbywalne prawo do wszystkich części Ziemi Izraela. Rząd będzie promował i rozwijał osadnictwo na wszystkich częściach Ziemi Izraela – w Galilei, na Negewie, na wzgórzach Golan oraz w Judei i Samarii«. Albo, jak oświadczył Netanjahu, »Izrael nie jest państwem wszystkich swoich obywateli«, lecz »państwem narodowym Żydów – i tylko ich«. Czy ta zasada nie wyklucza aby wszelkich poważnych negocjacji? Palestyńczycy są traktowani wyłącznie jako problem, a państwo Izrael nie daje im żadnych nadziei. […] Za kłótniami o to, »kto jest większym terrorystą«, kryje się ciężka, ciemna chmura mas palestyńskich Arabów, którzy są od dziesiątków lat trzymani w zawieszeniu i wystawieni na codzienne nękanie przez osadników i państwo izraelskie. […] Być może pierwsze, co należy zrobić, to dostrzec przeogromną desperację i zamęt, które mogą rodzić akty zła, i dać temu jednoznaczny wyraz. Mówiąc krótko, nie będzie pokoju na Bliskim Wschodzie bez rozwiązania problemu palestyńskiego”.

Silny, kolonizujący Izrael jako zaprzeczenie słabego Żyda z getta

Skrytykowano mnie za pominięcie kluczowego faktu: różnica między słowami rządu Izraela a słowami lidera Hamasu nie polega jedynie na formie, ale leży też w treści: Izrael nie domaga się (i nie dopuszcza się) masowego zabijania Palestyńczyków. Odpowiadam: to prawda, ale podczas gdy Hamas i jego sojusznicy postulują wyrzucenie Żydów z Ziemi Izraela, Izrael teraz de facto robi to z Palestyńczykami z Zachodniego Brzegu, stopniowo, lecz nieuchronnie pozbawiając ich ziemi.

Nawet Stany Zjednoczone wyraziły zaniepokojenie atakami osadników z Zachodniego Brzegu na Palestyńczyków. Sekretarz Stanu Antony Blinken „wyraził obawy” w tej sprawie i oczywiście usłyszał solenne zapewnienia, że Izrael się temu przyjrzy. Jak ma to wyglądać z Itamarem Ben-Gewirem w roli ministra bezpieczeństwa narodowego, nie wiadomo. Ben-Gewir oświadczył 7 października 2023 roku, że jego resort kupuje 10 tys. karabinów, by uzbroić cywilne oddziały obrony, i to właśnie w tych miastach, które leżą blisko granic Izraela, a także w miastach z mieszaną żydowsko-arabską ludnością i w osiedlach na Zachodnim Brzegu.

O ile mi wiadomo, nikt jeszcze nie próbował obalać faktów, na które powołałem się w moim wystąpieniu. Główny kontrargument był taki, że ten moment (kiedy Żydzi masowo giną) nie jest właściwy do snucia szerszych analiz. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom, gdy to usłyszałem – bo w chwili, gdy o tym mówiłem, dziesięć dni po ataku Hamasu, ginęło znacznie więcej Palestyńczyków niż Żydów.

Dlaczego jednak pominąłem horror, który rozgrywa się w Gazie? Przypomnijmy sobie ostatnie wersy Opery za trzy grosze Brechta: „Denn die einen sind im Dunkeln / Und die andern sind im Licht. / Und man sieht nur die im Lichte / Die im Dunkeln sieht man nicht” (Bo niektórzy są w mroku, a inni w świetle. Widać tylko tych w świetle, a tych w mroku nie widać). Ten opis doskonale pasuje do obecnej sytuacji (może lepiej niż kiedykolwiek wcześniej) w epoce rzekomo nowoczesnych mediów: kiedy główne środki przekazu były pełne doniesień z frontu w Ukrainie, o najbardziej krwawych wojnach świata nie informowano. Teraz kiedy uwaga dziennikarzy zwróciła się Bliski Wschód, trudno nie zauważyć, że jupitery skierowane są niemal wyłącznie na Gazę, a nie na Zachodni Brzeg, gdzie trwa stopniowa „czystka etniczna” ludności palestyńskiej. Mogę się tylko podpisać pod słowami Judith Butler:

„Począwszy od systematycznego przejmowania ziemi, przez rutynowe bombardowania, pozasądowe aresztowania, wojskowe punkty kontrolne i przymusowe rozdzielanie rodzin, aż po egzekucje wybranych osób – to wszystko sprawia, że Palestyńczycy są zmuszeni do życia w stanie śmierci, zarówno nagłej, jak i gwałtownej”.

Po utworzeniu nowego rządu Netanjahu ta wielowymiarowa presja rosła w tempie nieomal geometrycznym – od bezpośrednich zabójstw dokonywanych przez osadników po środki biurokratyczno-administracyjne. Są dziesiątki nagrań wideo, ale opiszę tylko jedno, bynajmniej nieodznaczające się największym nasileniem przemocy, jednak przynajmniej dla mnie najbardziej depresyjne. Film przedstawia osadnika, który nęka grupę palestyńskich rolników pracujących na swojej ziemi. Upokarza ich i rzuca pod ich adresem wyzwiska, twierdząc, że ziemia ta nie należy do nich. Rozsypuje ich worki z ziarnem, a do tego prowokacyjnie staje twarzą w twarz z niektórymi Palestyńczykami, wykrzykując zdania w stylu: „Czemu mnie nie uderzysz? Nie jesteś mężczyzną?”. Wszystko to dzieje się przy milczącej obecności kilku izraelskich żołnierzy, którzy stoją z boku i nic nie robią. Czy możemy sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby palestyński rolnik zachował się tak wobec grupy żydowskich osadników?

Ale dzieją się znacznie gorsze rzeczy. Grupy osadników wysyłają na przykład wiadomości do palestyńskich gospodarstw, ostrzegając mieszkańców, by opuścili dom w ciągu 24 godzin. Jeśli Palestyńczycy się w tym czasie nie wyprowadzą, osadnicy zwykle naprawdę przychodzą, żeby pobić, a nawet zabić palestyńską rodzinę. Oto jeden przypadek: dwóch Palestyńczyków zginęło po tym, jak izraelscy osadnicy otworzyli ogień do konduktu pogrzebowego w pobliżu miasta Kusra na Zachodnim Brzegu na południe od Nablusu. „Karetki wiozły ciała czterech Palestyńczyków zastrzelonych dzień wcześniej – według doniesień również przez izraelskich osadników – kiedy na miejscu pojawili się osadnicy i próbowali zatrzymać kondukt żałobny. Jeden z kierowców karetek powiedział gazecie „Haaretz”, że »osadnicy już tam czekali. Zablokowali bramę i zaczęli strzelać do nas i do innych ludzi, którzy przyszli na pogrzeb«” – pisał „The Times of Israel”.

Oficjalna reakcja? „Siły zbrojne Izraela podają, że w następstwie starć między osadnikami a Palestyńczykami w wiosce, gdzie miał się odbyć pogrzeb, zgłoszono palestyńskie ofiary śmiertelne oraz że ten incydent jest przedmiotem dochodzenia”. Osamotniony incydent? „W zeszłym roku powtarzały się incydenty, w których młodzi osadnicy napadali na wioski, co doprowadziło do tego, że zginęło kilku Palestyńczyków, kilkudziesięciu zostało rannych i zniszczono mienie o znacznej wartości. Napastnicy rzadko kiedy zostają po atakach aresztowani, a co dopiero postawieni przed sądem za swoje działania”. Jeśli nie jest to forma terroru, to nic nim nie jest.

Dopóki dominowała tradycyjna, świecka, syjonistyczna ideologia osadniczo-kolonizatorska, państwo (wcale nie bardzo) dyskretnie traktowało swoich żydowskich obywateli w uprzywilejowany sposób w porównaniu do Palestyńczyków. To samo państwo wkładało jednak duży wysiłek w utrzymanie pozorów neutralnych rządów prawa – od czasu do czas skazywało syjonistycznych ekstremistów za przestępstwa przeciwko Palestyńczykom, ograniczało powstawanie nowych nielegalnych osiedli na Zachodnim Brzegu i tak dalej. Główną instytucją odgrywającą tę rolę był Sąd Najwyższy – nic więc dziwnego, że rząd Netanjahu sformowany w 2022 roku rozpoczął przepychanie reformy sądownictwa, która pozbawia Sąd Najwyższy jego autonomii.

Masowe protesty przeciwko reformie sądownictwa są ostatnim krzykiem świeckiego syjonizmu: pod rządami Netanjahu antypalestyńska przemoc (pogrom w Huwarze, ataki na klasztor karmelitów bosych Stella Maris w Hajfie itd.) nie jest już formalnie potępiana przez państwo. Przemianę najlepiej pokazuje los Ben-Gewira. Nim wszedł do polityki, wiadomo było, że na ścianie w jego salonie wisi portret Barucha Goldsteina, izraelsko-amerykańskiego terrorysty, który w 1994 roku w Hebronie ostrzelał modlących się palestyńskich muzułmanów, mordując 29 osób i raniąc 125 (zdarzenie nazwano później masakrą w Grocie Patriarchów). Ten człowiek, Ben-Gewir, potępiony przez sam Izrael jako rasista, dziś jest ministrem bezpieczeństwa narodowego, który ma stać na straży praworządności. Państwo Izrael, które lubi przedstawiać się jako „jedyna demokracja na Bliskim Wschodzie”, de facto przepoczwarzyło się w „halachiczne państwo teokratyczne (odpowiednik prawa szariatu)”.

Batalia o „wolne sądy” w Izraelu wchodzi w nową fazę. To zwiastun chaosu w regionie

Bezpośredni dowód? Podczas dyskusji telewizyjnej 25 sierpnia 2023 roku minister Ben-Gewir powiedział tak: „Moje prawo, prawo mojej żony i moich dzieci, by przemieszczać się swobodnie po drogach Judei i Samarii [na Zachodnim Brzegu – red.] jest ważniejsze niż prawo Arabów”. Później, zwracając się do Mohammada Magadlego, jedynego Araba zaproszonego do studia, Ben-Gewir powiedział: „Sorry, Mohammad, ale to jest rzeczywistość”. I miał rację – taka faktycznie jest rzeczywistość na Zachodnim Brzegu. Krótko mówiąc, przemoc wymierzona w Palestyńczyków nie jest już nawet formalnie potępiona przez państwo. Nic dziwnego, że sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres powiedział 24 października 2023 roku na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa:

„Ważne, by zwrócić uwagę także na to, że ataki Hamasu nie wydarzyły się w próżni. Naród palestyński jest od 26 lat poddawany dławiącej okupacji. [Palestyńczycy] patrzą na stopniowe pochłanianie ich ziemi przez osiedla, na plagę przemocy, na hamowanie wzrostu ich gospodarki, na wysiedlanie ich ludu i na wyburzanie ich domów. Ich nadzieje na polityczne rozwiązanie niedoli się rozpływają. Ale krzywdy ludu palestyńskiego nie mogą stanowić uzasadnienia dla odrażających ataków popełnionych przez Hamas. A te odrażające ataki nie mogą stanowić uzasadnienia dla zbiorowego karania narodu palestyńskiego”.

Słowa te przyniosły spodziewaną reakcję – nie tylko gwałtowną krytykę oraz groźby „dania ONZ nauczki”, ale wręcz wezwanie do natychmiastowego ustąpienia Guterresa: „Sekretarz generalny ONZ pokazał swoją prawdziwą twarz i zademonstrował całemu światu, że jest uprzedzony i skonfliktowany, a także że jest niewłaściwym człowiekiem do kierowania Organizacją Narodów Zjednoczonych w tym napiętym okresie historii naszego świata”. Cynizm takiej reakcji zapiera dech w piersiach: „Ludy Izraela (Żydzi, muzułmanie, chrześcijanie, Druzowie i Beduini) doświadczyły potężnego ataku terrorystycznego”. Podczas gdy rząd Izraela otwarcie traktuje teraz nie-Żydów jako obywateli drugiej kategorii, nagle wszystkie te grupy łącznie są traktowane jako ofiary Hamasu.

Chcąc znaleźć drogę wyjścia z tej sytuacji, musimy zacząć od przyznania, że zajmujemy się prawdziwą tragedią: nie ma jasnego, prostego rozwiązania oprócz tego, które zalecają Ben-Gewir oraz Hamas, czyli anihilacji drugiej strony. Moje potępienie dla ataku Hamasu jest jasne i jednoznaczne. Jak mogę być oskarżany o popieranie przemocy Hamasu, kiedy nawet sam tytuł mojego wywiadu w „Die Zeit” brzmi: Die Hamas muss vernichtet werden (Hamas musi zostać zniszczony)? Naprawdę straszne jest to, że obszar na wschód od Gazy, spustoszony przez Hamas w morderczym szale, zamieszkiwali głównie Żydzi, którzy byli zwolennikami pokojowej koegzystencji z Palestyńczykami. Niektórzy z nich nawet zajmowali się pomaganiem ludziom cierpiącym w Gazie.

Žižek: Hamas i twardogłowi Izraelczycy – dwie strony tego samego medalu

To nie jest dobre miejsce, by analizować mroczne początki Hamasu, który według wielu źródeł był z początku popierany przez Izrael po to, by podzielić Palestyńczyków na dwa obozy – bardziej świecką Organizację Wyzwolenia Palestyny oraz islamistyczny, radykalny Hamas. „Przez większość czasu polityka Izraela polegała na traktowaniu władz Autonomii Palestyńskiej jako obciążenia, a Hamasu jako atutu, który można wykorzystać operacyjnie” – powiedział to w 2015 roku skrajnie prawicowy parlamentarzysta Becalel Smotricz, dziś minister finansów w twardogłowym rządzie Netanjahu oraz przywódca partii Religijny Syjonizm.

Według wielu doniesień podobną tezę sformułował na początku 2019 roku sam Netanjahu podczas spotkania partii Likud. Miał wówczas powiedzieć, że „ci, którzy są przeciwnikami państwa palestyńskiego, powinni popierać transfer środków finansowych do Gazy, ponieważ utrzymanie separacji między władzami Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu i Hamasem w Gazie zapobiegnie powstaniu takiego państwa”. Innymi słowy, Izrael popełnił ten sam błąd co Amerykanie w Afganistanie, popierając radykalnych islamistów w stylu Osamy bin Ladena po to, by ich rękami pokonać władze wspierane przez ZSRR.

Rację ma Juwal Harari, który podkreśla, że głównym celem ataku Hamasu nie było zabicie Żydów, ale przekreślenie w dającej się przewidzieć przyszłości wszelkich szans na zawarcie pokoju. Tę wojnę Hamas rozpoczął po to, by stała się wieczna. Też słusznie Harari dodaje, że Izrael powinien uniknąć zastawionej przez Hamas pułapki, ponieważ „w przyszłości pokój nadejdzie pod warunkiem, że Palestyńczycy będą mogli żyć godnie w swojej ojczyźnie”.

Warto podkreślić te ostatnie słowa – „w swojej ojczyźnie”. Harari akceptuje, że ziemie okupowane przez Izrael są także palestyńską ojczyzną. Świadomie upraszczając: Izrael powinien traktować obywateli palestyńskich jako własnych obywateli. Ku rozczarowaniu wielu moich „lewicowych” krytyków zgadzam się z główną tezą listu podpisanego między innymi przez Harariego i Dawida Grossmana, którego autorzy piszą: „nie ma sprzeczności między stanowczym sprzeciwem dla izraelskiej okupacji Palestyny i podporządkowania sobie jej obywateli a jednoznacznym potępieniem brutalnych aktów przemocy wobec niewinnych cywilów. W istocie, każda osoba o spójnych lewicowych poglądach musi jednocześnie podzielać oba te postulaty”.

Dokładnie to samo twierdziłem w swoim wystąpieniu: „powinno się iść do końca w obu kierunkach, zarówno w obronie praw palestyńskich, jak i w walce z antysemityzmem. Są to dwa elementy tej samej walki […] Ci, którzy dopatrują się w mojej postawie jakiejś rzekomej sprzeczności, cierpią na totalny zamęt moralny”.

Na murze mojego rodzinnego miasta, Lublany, zobaczyłem kiedyś napis: „Gdybym był Palestyńczykiem z Zachodniego Brzegu, też bym zaprzeczał istnieniu Holokaustu”. Takiej właśnie logiki należy wystrzegać się za wszelką cenę, chociażby dlatego, że jest ona reprodukcją argumentu syjonistycznego: „osoba ocalała z Holokaustu ma prawo ignorować drobne niesprawiedliwości, które państwo izraelskie popełnia przeciwko Palestyńczykom”.

Jednym z katastrofalnych skutków toczącej się teraz na Bliskim Wschodzie wojny jest także rozmycie pewnych kluczowych różnic: zwolennicy Izraela na Zachodzie (zwłaszcza w USA) przedstawiają obronę Ukrainy przed rosyjską agresją oraz obronę Izraela przeciwko Hamasowi jako dwa elementy tej samej, globalnej wojny, stawiając znak równości między Izraelem i Ukrainą. Z przeciwnej, pseudolewicowej strony pojawiają się z kolei twierdzenia, że oba ataki (Rosji i Hamasu) są uzasadnionymi mechanizmami obronnymi, które wybuchły w obliczu długich historii prześladowania – krótko mówiąc, że Donieck jest rosyjskim Zachodnim Brzegiem.

Dlaczego Ukraińcy (i ich sojusznicy) powinni wspierać Palestyńczyków

Dlaczego piszę „pseudolewicowej”? Bo za starą marksistowską tradycją twierdzę, że lewica strukturalnie nie może być antysemicka, ponieważ wie, że antysemityzm opiera się na podstawowej ideologicznej operacji: na przeniesieniu wewnętrznych antagonizmów społecznych na kogoś z zewnątrz, kogo należy unicestwić, by te wewnętrzne problemy rozwiązać. Z tego samego powodu po antysemityzm często sięgają populiści: populizm nie kwestionuje antagonizmu wpisanego w podstawowy porządek społeczny, a skupia się jedynie na „korupcji” i podobnych kwestiach.

Jestem doskonale świadom, że we współczesnej lewicy bez wątpienia występują tendencje antysemickie, ale to wiarygodny sygnał, że coś z tą lewicą jest mocno nie w porządku – i można powiedzieć to samo o wszystkich lewicach, od Stalina po Hugo Cháveza (któremu wystrzegać się antysemityzmu radził nikt inny jak Fidel Castro). W pierwszych latach po rewolucji październikowej najważniejsze polityczne stanowiska objęło wielu Żydów, co zmieniło się po dojściu do władzy Stalina. To samo można powiedzieć o współczesnych lewicowcach, którzy wykrzykują antysemickie slogany. Wróćmy więc, już po raz ostatni, do mojego przemówienia. Oto inne typowe doniesienie prasowe na jego temat:

„Burmistrz Frankfurtu Mike Josef nazwał przemówienie Žižka niepokojącym. »Wolność wypowiedzi oraz kultura debaty są ważna. Ale kiedy Žižek zacytował esesmana Rainharda Heydricha, przekroczył granicę prowokacji« – uważa Josef. Zastępczyni burmistrza Narges Eskandari-Grünberg była szczególnie poruszona faktem, że w swoim przemówieniu Slavoj Žižek powiązał obecny terror Hamasu z nierozwiązanym konfliktem palestyńskim, tym samym go relatywizując. »Ta relatywizacja jest niesmaczna i niedopuszczalna. Nic nie może uzasadnić terroru«”.

Gołym okiem widać, że to drugie podejście jest śmiesznie niedorzeczne: oczywiście, że istnieje powiązanie między atakiem Hamasu a nierozwiązanym statusem Palestyńczyków na terytoriach okupowanych. Hamas wykorzystał niedolę Palestyńczyków tak samo, jak Hitler wykorzystał niezadowolenie przeciętnych Niemców w czasie kryzysu po I wojnie światowej. Jeśli chodzi o pierwszy kierunek krytyki (cytowanie Heydricha to przekroczenie granic prowokacji), to odpowiadam: tak, moje przemówienie zostało ponownie przerwane, kiedy wspomniałem Reinharda Heydricha, ale insynuacja, że stawiałem Heydricha w jednym szeregu z Izraelem, jest zupełnie chybiona.

Dlaczego więc o nim wspomniałem? Zrobiłem to po to, by przywołać pewien tok rozumowania, który rozwinąłem w swoich książkach i innych przemówieniach (także w Tel Awiwie, gdzie zaakceptowano je bez problemów). Pojawia się dziś coś dziwnego – coś, co już kiedyś istniało. Z jednej strony Trump uznaje Jerozolimę za stolicę Izraela, a z drugiej strony część jego zwolenników (na przykład w ruchu Proud Boys) stanowią antysemici. Ale czy to naprawdę jest sprzeczność?

Kiedy Trump podpisywał kontrowersyjne rozporządzenie prezydenckie w sprawie antysemityzmu, obecny przy tym był John Hagee – założyciel i prezes chrześcijańsko-syjonistycznej organizacji Christians United for Israel. Oprócz tradycyjnych wypowiedzi w duchu chrześcijańsko-konserwatywnym Hagee wyrażał poglądy, które brzmią bardzo antysemicko: oskarżał Żydów o to, że sami sprowadzili na siebie Holokaust; twierdził, że prześladowania prowadzone przez Hitlera stanowiły „boski plan” doprowadzenia Żydów do utworzenia współczesnego państwa Izrael; mówił, że liberalni Żydzi są „zatruci” i „zaślepieni duchowo”; przyznawał, że popierany przez niego uprzedzający atak nuklearny na Iran doprowadzi do śmierci większości Żydów w Izraelu.

Czy tak wygląda „wspieranie” Izraela? Izrael powinien podchodzić do takich sojuszników z dużą nieufnością.

Trump do Palestyńczyków: Uważajcie, może być jeszcze gorzej

Przypomnijmy Andersa Breivika, przepełnionego nienawiścią do imigrantów norweskiego sprawcę masakry: Breivik ma poglądy antysemickie, ale proizraelskie, ponieważ uważa państwo Izrael za pierwszą linię obrony przed ekspansją muzułmanów. Chciał nawet odbudowania świątyni w Jerozolimie, ale pisał w swoim manifeście: „W Europie Zachodniej nie istnieje kwestia żydowska (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii i Francji), ponieważ w Europie Zachodniej mamy tylko milion Żydów, z czego 800 tys. z nich mieszka we Francji i Wielkiej Brytanii. Za to w USA, gdzie Żydów jest ponad 6 milionów (600 proc. więcej niż w Europie), istnieje znaczący problem żydowski”. W postaci Breivika realizuje się w najbardziej rozwiniętej formie paradoks syjonisty-antysemity. Na ślady takiej dziwacznej postawy natrafiamy jednak częściej, niż można by się spodziewać. Sam Reinhardt Heydrich, twórca koncepcji Holokaustu, pisał w 1935 roku:

„Musimy podzielić Żydów na dwie kategorie: syjonistów i zwolenników asymilacji. Syjoniści głoszą koncepcje ściśle rasowe i poprzez emigrację do Palestyny pomagają budować swoje własne Państwo Żydowskie […] Ślemy im najszczersze życzenia powodzenia i oficjalnie zapewniamy o naszej dobrej woli”.

Toż to syjonistyczny antysemityzm najczystszej wody! Czy ta postawa odeszła już do przeszłości? Oto co twierdzili niektórzy rabini nauczający w elitarnej akademii finansowanej przez państwo, gdzie kształci się wielu przyszłych oficerów wojska:

„Z Bożą pomocą niewolnictwo powróci. Nie-Żydzi chcą być naszymi niewolnikami. Być niewolnikiem Żyda jest najlepiej. Oni muszą być niewolnikami. Oni chcą być niewolnikami. Zamiast włóczyć się bez sensu po ulicach i wdawać w awantury, robić sobie nawzajem krzywdę – teraz zaczyna się dla niego życie. Ludzie wokół nas mają problemy genetyczne. Zapytajcie przeciętnego Araba, kim chciałby być. On chce być pod naszą okupacją. […] Oni nie wiedzą, jak zarządzać krajem ani w ogóle niczym. […] Tak, jesteśmy rasistami. Wierzymy w rasizm. Rasy mają cechy genetyczne. Więc musimy się zastanowić, jak im pomóc […] W Holokauście nie chodziło o zabicie Żydów. Nonsens. To było systematyczne i ideologiczne, przez co było czymś więcej niż przypadkowym morderstwem. Humanizm, kultura świecka – to jest Holokaust. Prawdziwy Holokaust to pluralizm. Wierzyć w człowieka – to jest Holokaust. […] Logika nazistów była wewnętrznie spójna. Hitler powiedział, że jedna z grup w społeczeństwie jest przyczyną całego zła na świecie i dlatego trzeba ją eksterminować […] Od lat Bóg krzyczy, że diaspora się skończyła, ale Żydzi go nie słuchają. To jest ich choroba, którą Holokaust musi wyleczyć […] Hitler był najbardziej prawy. Oczywiście miał rację w każdym słowie, które wypowiedział. Jego ideologia była słuszna […] Ich [nazistów] jedyny błąd polegał na tym, kto był po ich stronie” (kanał 13 izraelskiej telewizji, 19 kwietnia 2019 roku).

Žižek: Co kryje się za skrajnie prawicową polityką rządu izraelskiego

Chociaż taką skrajną postawę prezentuje otwarcie tylko bardzo niewielka mniejszość (przy czym warto zauważyć, że Netanjahu odwiedził rzeczoną akademię, co zarejestrowały kamery), to wychodzą w niej na pierwszy plan te same fundamentalne założenia, które leżą u podstaw tego, co państwo izraelskie robi teraz na Zachodnim Brzegu.

Czy jednak porównanie obecnych wydarzeń w Izraelu z nazizmem nie jest śmiechu wartą przesadą? Tu widzimy prawdziwą etyczną wielkość Żydów. Jeśli takiego porównania dokonuje nie-Żyd, natychmiast odrzuca się go jako antysemitę – i podzielam tę reakcję. Uważam, że ci, którzy sami nie są Żydami, nie mają prawa tego robić. Ale co, jeśli takie spostrzeżenie pada z ust ważnych żydowskich osobistości? Co, jeśli jeden z najwyższych byłych dowódców sił zbrojnych Izraela mówi, że armia izraelska włącza się do zbrodni wojennych na Zachodnim Brzegu w procesie, który przypomina faszystowskie Niemcy?

Wypowiadając się dla izraelskiego nadawcy publicznego Kan na temat sytuacji na Zachodnim Brzegu Amiram Levin, emerytowany generał, były szef Dowództwa Północnego izraelskiego armii oraz zastępca szefa wojskowej agencji wywiadowczej, czyli Mosadu, powiedział, że „nie ma tam demokracji od 57 lat, jest totalny apartheid. Siły zbrojne Izraela, które są zmuszone do narzucania tam swojej władzy, są przegniłe od środka. Stoją z boku, przyglądają się osadnikom wywołującym zamieszki i zaczynają być partnerem w zbrodniach wojennych”.

Zapytany o konkretne „procesy”, Levin sięgnął po przykład faszystowskich Niemiec. „Ciężko nam to powiedzieć, ale taka jest prawda. Przejdźcie się pod Hebronie, rozejrzyjcie się po ulicach. Ulicach, gdzie Arabowie nie mają już prawa chodzić, tylko Żydzi. Właśnie to się tam wydarzyło, w tym mrocznym kraju”. Dopóki są Izraelczycy tacy jak Amiram Levin, dopóty jest nadzieja. Tylko ich solidarność i wsparcie dają szansę Palestyńczykom z Zachodniego Brzegu. Jednak morał z tego wszystkiego jest smutny. W jednym z zapadających w pamięć fragmentów książki Żyć dalej Ruth Klüger opisuje rozmowę z grupą „doktorantów na zaawansowanym etapie pracy” w Niemczech.

„Jeden z nich opowiedział, że w Jerozolimie poznał pewnego starego węgierskiego Żyda, który ocalał z Holokaustu, lecz ten mężczyzna przeklinał Arabów i wszystkimi nimi pogardzał. Jak ktoś, kto wyszedł z Auschwitz, może tak mówić? – zapytał Niemiec. Weszłam w swoją rolę i zaczęłam dyskutować, być może bardziej zapalczywie, niż musiałam. A czego się spodziewał? Auschwitz nie był instytucją edukacyjną… Tam się niczego nie uczyło, a przynajmniej nie o ludzkiej postawie i tolerancji. Absolutnie nic dobrego nie wyszło z obozów koncentracyjnych – usłyszałam własny uniesiony głos – a on oczekuje katharsis, oczyszczenia, czegoś takiego, po co chodzi się do teatru? Obozy były najbardziej bezużytecznymi, bezsensownymi instytucjami, jakie można sobie wyobrazić”.

Skrajny horror obozu Auschwitz nie przekształcił go w miejsce, gdzie ocalałe ofiary przechodziły oczyszczenie i stawały się etycznymi, nieegoistycznymi podmiotami. Wręcz przeciwnie, horror Auschwitz polegał częściowo na tym, że obóz także dehumanizował wiele swoich ofiar, zmieniając je w brutalnych, nieczułych ocalałych, niezdolnych do dokonywania wyważonych lub etycznych osądów. Morał, jaki z tego musimy wyciągnąć, znów jest bardzo smutny: trzeba porzucić koncepcję, że w doświadczeniach skrajnych jest coś emancypacyjnego, że pozwalają nam pozbyć się całego bałaganu i otworzyć oczy na najwyższą prawdę o sytuacji.

Czy to możliwe, że „postępowe” państwo dokonuje ludobójstwa?

Z tych samych powodów sądzę, że należy odrzucić jako coś głęboko obscenicznego całą debatę pod hasłem „Holokaust kontra kolonializm – co było gorsze?”, która wybuchła kilka lat temu w Niemczech. Holokaust był jedną w swoim rodzaju, przerażającą megazbrodnią; kolonializm spowodował niewyobrażalny ogrom śmierci i cierpienia. Jedyne prawidłowe podejście do obu tych koszmarów polega na postrzeganiu walki z antysemityzmem i kolonializmem jako dwóch aspektów tych samych zmagań.

Ci, którzy lekceważą kolonializm jako mniejsze zło, znieważają same ofiary Holokaustu, ponieważ redukują niesłychany horror do roli karty przetargowej w grach geopolitycznych. Ci zaś, którzy relatywizują wyjątkowość Holokaustu, znieważają ofiary kolonializmu. Holokaust nie jest jedną z całego szeregu zbrodni. Był unikalny na swój własny sposób, tak jak współczesny kolonializm był unikalnym, zapierającym dech w piersiach koszmarem popełnionym w imię „cywilizowania: innych. To wszystko nieporównywalne potworności, których nie można i nie wolno redukować tylko do przykładów, dających się porównać – każde z nich jest w pewnym sensie złem absolutnym.

**
Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Slavoj Žižek
Slavoj Žižek
Filozof, marksista, krytyk kultury
Słoweński socjolog, filozof, marksista, psychoanalityk i krytyk kultury. Jest profesorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Ljubljanie, wykłada także w European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich. Jego książka Revolution at the Gates (2002), której polskie wydanie pt. Rewolucja u bram ukazało się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej w 2006 roku (drugie wydanie, 2007), wywołało najgłośniejszą w ostatnich latach debatę publiczną na temat zagranicznej książki wydanej w Polsce. Jest również autorem W obronie przegranych spraw (2009), Kruchego absolutu (2009) i Od tragedii do farsy (2011).
Zamknij