Świat

Nie widzę możliwości, żeby wygrali [rozmowa]

Nie ukrywam, że byłem, jestem i nadal chcę pozostać pacyfistą. Wojna mi się w ogóle nie podoba. I właśnie dlatego tu przyjechałem – żeby potrwała jak najkrócej. Rozmowa z Przemysławem Raszewiczem „Kordianem”, żołnierzem białoruskiego Pułku Kalinowskiego walczącego po stronie Ukrainy na wojnie z Rosją.

Sławomir Sierakowski: Jak tam u was z elektrycznością? Macie prąd?

Kordian: Są przerwy w dostawach, zazwyczaj planowane. Prąd dochodzi w cyklach: każda miejscowość czy zgrupowanie kilku wsi są podzielone na sektory. W jednej części wyłączają zasilanie na parę godzin, potem włączają, a wyłączają w innej części miasta, żeby oszczędzić.

W jakim regionie Ukrainy jesteś?

W tej chwili jestem w obwodzie zaporoskim, ale to długo nie potrwa, bo orientujemy się bardziej na wschód.

Sierakowski: Nie będzie niepodległej Ukrainy bez niepodległej Białorusi

Ty jesteś odpowiedzialny za zaopatrzenie, za kontakty międzynarodowe? Jaka jest twoja rola w pułku?

Łączy się to jakoś z tym, co robiłem w życiu cywilnym do wojny: angażowanie ludzi, budowanie aktywności społecznej, jakieś zbiórki.

Ale działasz raczej na zapleczu frontu czy na froncie?

Wszyscy, którzy są sprawni fizycznie, są w tej chwili na froncie. Nie ukrywam, że byłem, jestem i nadal chcę pozostać pacyfistą. Wojna mi się w ogóle nie podoba. I właśnie dlatego tu przyjechałem – żeby potrwała jak najkrócej, ale nie lubię tego, co robię. Dla mnie to jest ciężka praca, która powinna się jak najszybciej zakończyć.

Ale brałeś udział w walkach, prawda? Jesteś już doświadczonym żołnierzem.

Można tak powiedzieć. Moja przygoda z wojskiem to było kilka miesięcy szkoły podchorążych Marynarki Wojennej, gdzie się nic nie nauczyłem. Plus obycie z bronią wyniesione z domu, które się okazało dużym plusem. Jak widzę ludzi, którzy nigdy nie trzymali broni w ręku, oraz takich, którzy trzymali, używali broni sportowej czy choćby dla zabawy strzelali, to robi ogromną różnicę w użytkowaniu karabinów. Ale na pewno jestem bardziej doświadczony niż żołnierz armii, która nie walczy, niż żołnierz, który zdobywa umiejętności tylko na treningach. Bo treningi a front – to trochę inna sprawa, szybko się okazuje, że potem wszystko jest zupełnie inaczej niż na szkoleniu.

Armia ostrzelana, jak rozumiem, różni się diametralnie od takiej armii garnizonowej?

Totalnie, w ogóle nie ma porównania. Dlatego też w krajach nietoczących wojen, tak jak na przykład Polska, taką wartością są żołnierze wyjeżdżający na misje zagraniczne. Ci, którzy byli w Afganistanie, w Iraku, zawsze są na wagę złota, bo zdobyli doświadczenie, którego się nie da zdobyć w inny sposób.

Uważasz armię ukraińską dzisiaj za… którą armię świata? Takie rankingi są trochę dziecinne, ale ludzie tym żyją w Polsce, pisze się o tym.

W tej chwili… blisko podium, jeżeli nie na podium. Wiesz, to jest armia, która się nie poddała, to jest najważniejsze.

A sprzęt?

Jasne, sprzęt to ogromna wartość, np. Rosjanie walczą bez sprzętu. Tu na marginesie chciałem powiedzieć kilka słów o tym, co robiłem i co dalej będę robił. Ja byłem w oddziałach przeciwlotniczej obrony rakietowej, czyli między innymi rakiety Stinger. Piorun też, choć akurat Pioruna nie miałem w rękach, niemniej wszyscy go bardzo tutaj chwalą. Jeżeli chodzi o polski przemysł zbrojeniowy, który podupadał latami, to trzeba powiedzieć, że produkując rakietę Piorun, która jest tańsza od chyba wszystkich innych i zarazem lepsza od nich – dokonano cudu, to jest niesamowite. Niestety, Rosjanie na tym etapie wojny nie wykorzystują za dużo techniki.

Nazywa się Marik, tak jak chcieli uchodźcy z Mariupola

Czemu niestety?

Bo ja bardzo chciałem ich tej techniki pozbawiać, to jest najkrótsza droga do zwycięstwa. Ale oni pchają do przodu piechotę. Nie powiem, że falami, jak pod Verdun, bo to raczej takie małe grupy po 30–50 osób. Niemniej, dwa dni temu właśnie w obwodzie zaporoskim poszedł szturm na ukraińskie pozycje. Na horyzoncie widziałem błyski artylerii z tego miejsca, gdzie się znajduję. I ten szturm się szybko zakończył, bo po prostu poszli pieszo na karabiny. Dlatego też zmieniłem oddział, bo w moim oddziale za dużo roboty nie było. Z reguły praca takiego żołnierza obrony rakietowej czy obrony przeciwlotniczej głównie polega na czekaniu, a to nie jest zbyt pasjonujące. To raz, a dwa, że szanse zestrzelenia czegokolwiek są mizerne, bo nic nie lata.

A dlaczego nic nie lata?

Te wszystkie helikoptery i samoloty w statystykach, które Ukraińcy zestrzelili, w większości pochodzą z początkowej fazy wojny. W tej chwili w całej Ukrainie jest kilka helikopterów, samolotów zestrzeliwanych na miesiąc.

Rosja je oszczędza?

Boją się nas, w sensie, tych zestawów rakietowych i oddziałów, które mają rakiety czy sprzęt dalszego zasięgu – bo są oddziały z bronią krótkiego zasięgu, do pięciu kilometrów mniej więcej, a potem są kolejne, jakby wyższe warstwy obrony. Oni nie mają szans z nią, więc nie latają, po prostu z tego względu. Czołgi tak samo nie podjeżdżają, albo bardzo rzadko, bo jest duże zagęszczenie przeciwpancernych javelinów, to też świetny zestaw.

Powiedz mi, da się tak wygrać wojnę, jak ją Rosjanie prowadzą? Czyli po prostu piechotą, w taki dość prymitywny sposób?

Da się przedłużyć agonię. Nie widzę możliwości w tej chwili, żeby wygrali. Ukraińcy też jeszcze nie ruszyli wszystkich swoich zasobów kadrowych, personalnych. Sprzętowe tak, ale sprzęt napływa cały czas, więc te zasoby się odnawiają czy nawet rosną. Czołgi rosyjskie nie podjeżdżają blisko, więc ukraińskie czołgi nie mają za bardzo z czym walczyć, w efekcie strat sprzętowych po ich stronie nie jest tak dużo. A dostawy, jak powiedziałem, sprawiają, że sprzętu jest coraz więcej, co będzie potrzebne do wyprowadzenia ataku, który by mógł zakończyć tę wojnę. Bardzo kibicuję kierunkowi zaporoskiemu, ale oczywiście nie wiem, gdzie nastąpi ten atak. Nikt tego nie wie; ja zresztą nie chcę wiedzieć, nie chcę mieć na ten temat pojęcia, ja tu jestem zwykłym żołnierzem. Na pewno atak na Melitopol, na Mariupol, przerwanie gdzieś tam obrony, czyli osaczenie Krymu i zagrożenie wszystkich wojsk rosyjskich, które są w Donbasie – to by był sukces, faktyczne powalenie ich na kolana.

W tej chwili coraz więcej pisze się o ogromnych stratach po stronie ukraińskiej. My o tym wiemy najmniej, bo żyjemy w takiej różowej rzeczywistości, gdzie Rosjanie giną jak muchy, a o ukraińskich ofiarach nic nie słychać. Tymczasem dowiaduję się z frontu, że w tej chwili ukraińskie straty są bardzo duże.

Są duże. To też żołnierze zmobilizowani, którzy przed wojną mieli tylko niewielkie doświadczenie z wojskiem, więc ich umiejętności są mniejsze. A taktyka, którą stosują Rosjanie, wymusza stosowanie podobnej kontrtaktyki ze strony ukraińskiej, więc te straty są. Natomiast po stronie rosyjskiej są na pewno wyższe, bo zawsze atakujący ponoszą większe straty. Ukraińcy mają też większe rozeznanie w tym, co się dzieje po drugiej stronie. Ogromne znaczenie ma tu pomoc Zachodu, NATO i wszystkich państw zaangażowanych, które przekazują informacje wywiadowcze, udostępniają swoje systemy rozpoznania. Zniszczenie garnizonów rosyjskich było możliwe właśnie dzięki temu, że do namierzania wykorzystano systemy posiadane przez NATO. Informacja to jest ogromna siła, to jest potęga.

O czym się nie mówi na białoruskich kuchniach [list]

Wasz sprzęt przychodzi z różnych stron: trochę ze Szwecji, trochę z Francji, coś tam z Hiszpanii, coś z Norwegii, coś z Niemiec – jak się da tym walczyć?

Nasz legion cudzoziemski, międzynarodowy, nie dysponuje ciężkim sprzętem. Nie używamy czołgów, nie używamy artylerii, więc do końca nie wiem. Pod Bachmutem widziałem natomiast bardzo dużo różnego sprzętu, jest dość egzotycznie – czeskie haubice, radzieckie, polskie kraby. Na pewno różnią się NATO-wskie i postradzieckie systemy orientowania się artylerii w terenie, ale wszystkiego można się nauczyć.

Ty jesteś w pułku Kalinowskiego, a ile jest w ogóle pułków białoruskich?

Jest nasz, który oprócz roli militarnej odgrywa też jakąś rolę polityczną i informacyjną. Staliśmy się czymś w rodzaju przedstawiciela Białorusi w Ukrainie. Jest też pułk Pahonia, o którym nie wiem za dużo, bo są bardzo skryci. Jest jeszcze korpus Dobro, ochotników białoruskich. I jest batalion Terror, który kiedyś odłączył się od pułku Kalinowskiego.

A dlaczego?

Nie wszystkim musi pasować polityka, ja też nie jestem nigdy w stu procentach zadowolony. Ale uważam, że musimy się dogadać, musimy być razem. Nie sądzę, że odłączanie się, dzielenie na mniejsze grupki, gdzie każdy w swoją stronę ciągnie, żeby to miało jakoś pomóc. Widać na przykładzie Polski: udało się obalić ustrój w momencie, kiedy wszyscy się połączyli w jedną wielką siłę i dopiero potem się podzielili, potem się kłócili. I tłuką się nadal, bo to są często ci sami ludzie, w rządzie, w sejmach, w senacie. Ale znaleźli w sobie siłę, żeby zakopać topór.

Dowódca jednego z białoruskich batalionów w Ukrainie. Poległy pod Lisiczańskiem. Fot. Paŭliuk Šapiećka/Wikimedia Commons

Co dokładnie robicie w ramach ukraińskiej armii? Jesteście jakoś z niej wyodrębnieni?

Jesteśmy jej częścią, ale pułk zachowuje pewną autonomiczność. Mamy swoje struktury, bardzo rozbudowane, mamy sztab i całą linię dowodzenia. Gdyby nas było więcej, kilka tysięcy, możemy być nawet dywizją, nie ma problemu. Cała struktura już jest zbudowana. Walczymy w troszeczkę inny sposób niż oddział ukraiński liniowy, coś pomiędzy żołnierzem piechoty, wykonującym podstawowe zadanie utrzymania linii, a oddziałem specjalnym, który wpada i robi rozgardiasz. My często tak robimy, że wpadamy, robimy rozgardiasz, przerywamy linię wroga i na tę pozycję za nami wchodzą żołnierze ukraińscy. Oni utrzymują dalej linię, a my jedziemy dalej i robimy rozgardiasz.

A jak jesteście widziani przez pozostałych żołnierzy po stronie ukraińskiej? Doceniają was, wasze umiejętności?

Tak, tak. Te jednostki ukraińskie, z którymi się spotykamy, które nas znają, to jak najbardziej. Jest pewien dystans, jeżeli nie poznali nas wcześniej, a zostajemy przeniesieni na nowy odcinek i tam dopiero się zaznajamiamy z sytuacją. Ale to dotyczy też innych narodowości. Może Ukraińcy czują się jakoś nieswojo, no akurat z Białorusinami tego nie ma, ale z Amerykanami czy z Polakami zdarza się jakaś bariera językowa, kulturowa. Ale potem, jak się zaznajamiamy ze sobą, to już zabieramy się do roboty. Tutaj wszystkie ręce są potrzebne. Jak tylko ci zwykli żołnierze na froncie widzą, że ktokolwiek przyjeżdża, to naprawdę są tym faktem zachwyceni.

Ilu was jest, Białorusinów, na froncie?

Myślę, że grubo ponad tysiąc, może około 2 tysięcy, bo są też w oddziałach nie narodowych, tylko w armii ukraińskiej czy w obronie terytorialnej. Ale nie oszacujemy tego dokładnie, zwłaszcza że większość ukrywa swoje twarze, imiona, nazwiska… My też zresztą, choć oczywiście chwalimy się, że walczymy, jest to ważne dla świadomości ludzi w Ukrainie, w Polsce, w Litwie i przede wszystkim w Białorusi, że tu jesteśmy. Natomiast na polu walki nie noszę żadnych insygniów, które wskazywałyby, że jestem z zagranicy, bo stajemy się wtedy ważniejszym celem. Może będzie to miało jakiś wpływ na politykę międzynarodową, że tu jesteśmy.

Łatuszka: Świat ma wszystkie niezbędne narzędzia, by pomóc Białorusi

No pewnie, jesteście sławni na cały świat. A powiedz mi, co sądzisz o tym – ja mam takie wrażenie czasami – że Ukraińcy sobie wybierają, która opozycja białoruska im się podoba, a która nie. Wybrali sobie pułk Kalinowskiego jako takich „dobrych Białorusinów”, a gabinet cieni Cichanouskiej to tacy Białorusini… dużo gorsi. 

No, mają zastrzeżenia. Bardzo byli zrozpaczeni tym, że Cichanouska nie opowiedziała się jednoznacznie na początku za tym, że Krym jest strefą okupowaną bezprawnie i że przynależy do Ukrainy. Ja rozumiem, dlaczego ona tak lawirowała. A do polityków ogólnie mam awersję, do wszystkich. Ale chciałbym, żebyśmy przepchnęli jednego kandydata, który tę Białoruś odmieni. Pomysł Cichanouskiej, że ona będzie prezydentem przez kilka miesięcy i po prostu doprowadzi do kolejnych, tyle że już prawdziwych, normalnych wyborów jest dla mnie fantastyczny. Nie mogę głosować, niestety, ale gdybym mógł, tobym głosował.

Kiedy popatrzy się na układ sił, w jakim Białorusini walczyli z Łukaszenką w 2020 roku, i np. Ukraińców w 2014 roku, ile oni mieli zasobów broni po swojej stronie, poparcia, pluralizmu w parlamencie, to w ogóle jest nie do porównania. Ja byłem i w Białorusi wtedy, i w Ukrainie, na własne oczy to widziałem. Dlatego zastanawiam się, czy ma sens posyłanie Białorusinów z gołymi rękami na czołgi albo na wozy opancerzone? Ukraińska opozycja w 2014 roku była po prostu w swoim państwie, a białoruska opozycja jest w nie swoim państwie i ma tylko gołe ręce. I w związku z tym mam poczucie, że stawianie takich wymagań wstecz Białorusinom, a także przywiązywanie się do jednej niejasnej wypowiedzi Cichanouskiej, którą ona zdementowała tysiąc razy, która podkreślała, że Krym jest ukraiński, która napisała list otwarty do Zełenskiego i nagranie całe, jak wojna się zaczęła w lutym – że to nie ma sensu. Cichanouska staje na głowie, żeby dostać jakieś uznanie ze strony Ukrainy, a Ukraina trochę wyższościowo cały czas mówi, że za mało, że nie tak. Nie rozumiem pragmatyki tej sytuacji – czy my się jako Polacy, Ukraińcy i Białorusini nie potrzebujemy nawzajem? Czy nie powinniśmy podkreślać wszystkiego, co łączy, a nie szukać jednej wypowiedzi, która dzieli?

Trudno mi wejść w buty Ukraińców, którzy od 2014 roku zmagają się z agresją militarną, przez którą giną setki i tysiące ludzi dziennie. Jestem w stanie zrozumieć ich rozpacz, desperację: zróbcie więcej, zróbcie jeszcze więcej, zobaczcie, co się u nas dzieje! Że nie można lawirować, że trzeba iść ostrym kursem z Rosją, bo nie ma innej drogi. Ale też nie przywiązujmy do tego jakieś ogromnej wagi. No dobra, nie dogadali się z Cichanouską i co z tego?

Ale jeśli Białoruś nie będzie zachodnia, to Ukraina będzie miała granicę z Rosją i z taką Białorusią, że będzie wiecznie krajem na wojnie.

Ukraina chce Białorusi zachodniej, w Unii Europejskiej, w NATO, jak najbardziej, to na sto procent. Tylko nie widzi do tego drogi przez Cichanouską, po prostu. Ale też pani Cichanouskiej nic się takiego nie stanie, jeżeli Ukraina nie będzie jej wspierać.

Dla Ukrainy zdrada Łukaszenki jest jak dla nas 17 września

A ja myślę, że to będzie dramat. Na Zachodzie nikt nie zrozumie, dlaczego Cichanouskiej Ukraina nie uznaje, tylko uznają, że znowu na tym wschodzie się kłócą między sobą, a jak ich weźmiemy do Unii Europejskiej, to się będą zajmowali wojnami ze sobą nawzajem. Serce mnie boli, bo widzę, jak to odbierają inni, i wiem dobrze, że zawsze Rosja wygrywała na tym, że myśmy się napierdalali nawzajem, że Polacy z Ukraińcami się wyrzynali, a później przychodzili Ruscy i urządzali po swojemu.

No wiesz, może to się zmieni po zakończeniu konfliktu. Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Ja też w ostatnich miesiącach nie bardzo śledzę, co się dzieje tam u Cichanouskiej. Skupiam się na tym, co robimy tutaj. Oczywiście, chciałbym z całego serca, żebyśmy się chociaż na moment, dłuższy, nie krótszy, zjednoczyli i poszli razem. Nieważne, kto w Białorusi wygra te wybory, bo i tak rozwali ten system. Ale ja nie mam wpływu na sztab pułku, co oni tam planują, co myślą. Ostatecznie też wesprą siłę, która będzie miała największe szanse na zwycięstwo przeciw Łukaszence. Nie będą tworzyli swojej, bo tutaj nie ma kadr do tego, tu są żołnierze, ludzie, którzy zechcieli być żołnierzami, albo ludzie, którzy im pomagają. Tu nie ma wielkich polityków, mężów stanu.

Wasz pułk formalnie jest częścią tego gabinetu Cichanouskiej?

A, to różnie. Z perspektywy pułku wygląda to tak, że w tym gabinecie, a na pewno wokół niego, jest trochę osób, które były wcześniej w reżimie, a potem go opuściły. A tutaj jest bardzo dużo ludzi, którym łamano ręce w więzieniach, i oni nie mogą tego po prostu przepracować. W tej chwili wszyscy jesteśmy zajęci wojną i nie bardzo myślimy o tym, jak to się politycznie będzie rozgrywało. Ale kandydata najsilniejszego pułk na pewno wesprze, bo ze strony wszystkich oddziałów białoruskich nikomu nie będzie zależało na tym, żeby poparcie się rozeszło gdzieś po innych. Będą wspierać najsilniejszego, po prostu.

Obok waszego pułku, dowodem na to, że są Białorusini gotowi poświęcić się i siłowo działać na rzecz Ukrainy przeciwko reżimowi rosyjskiemu, są partyzanci kolejowi. Czy o tym się mówi w Ukrainie, wie się w ogóle?

Informacja na ten temat była podawana przez media, choć codziennie jest tyle wiadomości, które Ukraińcy śledzą, że to nieraz ginie w szumie informacyjnym. O naszym pułku, jak zapytasz na ulicy, też niewielu coś powie. Ale ta świadomość rośnie, na pewno, choć Ukraińców przede wszystkim interesują wieści dotyczące bezpośrednio ich samych, że np. w jakieś przedszkole uderzyła rakieta. I to oczywiście przykrywa zaangażowanie jakichś zagranicznych chłopców czy dziewczyn. Natomiast służby, ludzie zajmujący się polityką, oni wiedzą o tym i to ma niebagatelny wpływ, rodzi pełny szacunek dla ludzi, którzy to zrobili, wystąpili przeciwko obcej armii, która nielegalnie – za zgodą człowieka, który jest nielegalnie prezydentem – przekroczyła granicę i napadła sąsiada.

Korzenie nowego rosyjskiego faszyzmu [rozmowa]

A czy nie masz wrażenia, że w miarę jak Ukraina atakowana jest z lotnisk białoruskich, to jest coraz więcej złej krwi między Ukraińcami a Białorusinami, że coraz gorzej są wszyscy Białorusini odbierani w Ukrainie?

Było tak przez wiele, wiele tygodni, że się pogarszało. Jak struty chodziłem, że mi ktoś tutaj w twarz da na ulicy, jak zobaczy jakiś szewron białoruski. Ale jakoś oswoili się z tym i chyba poszło to na konto Łukaszenki, a nie Białorusinów. Mówi się o nim, że to terrorysta, że kraj jest pod okupacją. Przecież Ukraina traktuje Białoruś jako kraj okupowany, oni nie obarczają wszystkich odpowiedzialnością za działania Łukaszenki. Może nie ma jakiejś wielkiej miłości między nami w tej chwili, ale wiesz, jak z kolegami jestem w mieście, jak ktoś nas słyszy – a przede wszystkim na mój akcent zwracają uwagę, bo jestem polskojęzycznym Białorusinem – to zwracają na nas uwagę i zaczynają pytać. A jak słyszą, że Białorusini, że białoruski pułk – no to po prostu jest przytulanie, całowanie, dosłownie, tak to w tej chwili wygląda. Choć był moment, kiedy dużo rakiet praktycznie codziennie z terenu Białorusi wystrzeliwano, to wtedy myślano: Boże, zdradzili nas. Ale potem to wszystko poszło już na konto pana wąsatego i świty terrorystów, którzy razem z nim tam współpracują, więc nie jest źle na tym odcinku.

To są bardzo dobre wiadomości, bo wiesz, moje serce bije dla Białorusi, dla Ukrainy. Ja po prostu nie chcę wybierać między ojcem a matką, rozumiesz? I nie chcę, żeby się kłócili.

Nie, tak nie będzie, nie będzie na pewno. Ukraina będzie wspierała Białoruś w drodze do wolności i na pewno będą współpracowali z tą władzą, która przyjdzie. Jeżeli to będzie Cichanouska, to też będą z nią współpracowali.

A czy nie masz poczucia, że Ukraińcy – przez to, że okazali się tacy dzielni, że wszyscy ich chwalą na świecie, że zaszokowali świat – trochę się teraz wyższościowo zachowują wobec Białorusinów, którym się nie udało obalić władzy? Nie ma tu jakiegoś takiego protekcjonalizmu?

Wiesz co, nie. To już też przeszło, bo od 2014 ten konflikt dla większości Ukraińców toczył się gdzieś daleko. W Kijowie nie spadały rakiety, ludzie przy lampce wina rozmawiali o tym, co się dzieje w Donbasie, za to teraz groza wojny dotknęła wszystkich, dosłownie wszystkich. Nikomu się prawie nie podoba to, co widzi. To nie jest tak, że oni nagle stali się wielce bojowi, żądni krwi, że „teraz pokonamy wszystkich, jesteśmy najlepsi”. Nie, oni chcą zwycięstwa, żeby był spokój, żeby wrócił pokój i spokój. Nie widzę w nich żadnej wyższości. Oni tutaj są cały czas przerażeni, po prostu. Może z wypowiedzi polityków wybija czasem taka wyższość, ale czegoś podobnego nie ma na ulicach. To jasne, że są bardzo szczęśliwi, że udało się zatrzymać inwazję, są dumni ze swoich, ale widzą, że jest cały czas tragedia, że giną ludzie i ta wojna nie zakończy się pewnie bardzo szybko.

A nie chcą dalej walczyć latami.

Tak, oni chcą, żeby to się skończyło po prostu. A jeszcze co do świadomości Ukraińców i postaw wobec Białorusinów, to pułk Kalinowskiego publikuje dużo materiałów, które trafiają do rzeszy ludzi, są podawane dalej przez media ukraińskie. Pracujemy nad tym, żeby ta świadomość była, że chwyciliśmy w końcu za broń. Z drugiej strony, ja jestem dumny z tego, że Białorusini są tak pokojowo nastawieni. Bo tutaj pułk się nastawia na to, żeby ze strony białoruskiej jednak więcej się działo. Że podejdziemy pod granicę białoruską i tam będziemy walczyć. Mamy przygotowane tam miejsca już. Ale ja mam nadzieję, że tak nie będzie, że Białorusin nie będzie strzelał do Białorusina i że to się rozegra jakoś pokojowo. Nawet jeżeli, tak jak było w Polsce, nie wszyscy odpowiedzialni za zbrodnie zostaną osądzeni, to jest i tak lepiej, moim zdaniem, niż to, żebyśmy do siebie strzelali, żeby czołgi nasze wjeżdżały do Mińska i my na białym koniu. No wiesz, fajnie, ale nie do końca…

Sikorski: Zachód przekroczył Rubikon

A powiedz, pamiętasz taką wypowiedź Mychajło Podolaka, doradcy Zełenskiego, jak obok ukraińskiego Centrum Wolności Obywatelskich Aleś Białacki i Memoriał dostali Nobla, że to absurd? Bardzo brutalnie to skrytykował, to jakoś was zabolało?

Nie, niespecjalnie, zrozummy też Ukraińców. Oni długo byli pozostawieni praktycznie sami sobie. Pomoc napływała, ale umówmy się, to było trochę jak Polska w 1939 roku. Dużo słów było, dużo pięknych gestów, a oni byli zrozpaczeni. Sam rozumiesz: jak bomby spadają na nich, to nie da się wejść w ich buty tak łatwo. Ja tu jestem, a też nie potrafię tak do końca… To są słowa ludzi zrozpaczonych, postawionych w obliczu jakiejś niesamowicie tragicznej sytuacji, a zarazem nie sądzę, żeby ten sposób myślenia miał szansę na przetrwanie i rozwijanie się. Jak jesteś na skraju śmierci, to, naprawdę, czasami mówisz nie to, co myślisz. Działają emocje, jakaś tam adrenalina.

Czego potrzeba wam dzisiaj najbardziej?

Brakuje ludzi, na pewno. Ukraina nie ogłasza mobilizacji, takiej całkowitej, stuprocentowej. Myślę, że to też dobrze, bo wtedy przybędzie dużo żołnierzy, których trzeba wyszkolić, którzy nic nie umieją. I będą gotowi dopiero za parę miesięcy, może, do czegokolwiek. W najlepszym razie za parę tygodni, jeżeli to jest żołnierz wykonujący podstawowe zadania, z karabinem w ręku tylko. Trzeba to dobrze przemyśleć. Cały czas liczymy, że czołgi dojadą, do których rosyjski sprzęt nie ma żadnego startu. To będzie siła, która rozstrzygnie nie ludźmi, ale po prostu przewagą technologiczną. No i tym uda się zwyciężyć.

**

Współpraca: Zofia Jastrun

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij