Świat

O czym się nie mówi na białoruskich kuchniach [list]

W Białorusi mieszkania stoją nietknięte, nadszarpnięte jedynie zębem czasu i brakiem środków na remont. Na Białorusi ludzie nadal wolą siedzieć cicho, nawet w swoich kuchniach, przy swoich stołach, boją się przyznać do tego, jak jest źle.

W związku z początkiem pisania pracy licencjackiej, która ma na celu udokumentowanie zmiany postrzegania wizerunku prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w jego rodzimych mediach w okresie od kampanii wyborczej do wojny, musiałam zagłębić się w archiwa mediów w Ukrainie. Jakże dziwnie czyta się ukraińską prasę z 2019 roku. Jakbym cofała się w czasie. Stąd ta opowieść.

Właśnie siedzę przy stole w kuchni w warszawskim mieszkaniu, która stała się moim ulubionym miejscem pracy, od kiedy się tu przeprowadziłam, i myślę o kuchni youtuberki, którą oglądałam mniej więcej w 2019 roku. Mieszkałam jeszcze wtedy z rodzicami na Podlasiu, a ona, o rok młodsza ode mnie, w Charkowie. Mogłam ją oglądać, bo rosyjski to jeden z moich dwóch pierwszych języków; to język urzędowy Białorusi – to właśnie tam się urodziłam i temu zawdzięczam dwujęzyczność.

Łatuszka: Świat ma wszystkie niezbędne narzędzia, by pomóc Białorusi

Myślę o niej, bo ta dziewczyna tak jak ja miała swoje marzenia, plany i cele, na których realizację pracowała, co dokumentowała, żeby ktoś taki jak ja mógł ją śledzić, kibicować jej, a przede wszystkim się inspirować. Dzisiaj mam 21 lat, siedzę przy czarnym stole w kuchni bemowskiego mieszkania. Nie mieszkam z rodzicami od kilku lat, studiuję, jestem zakochana, szczęśliwa, tutaj przy tym czarnym stole w kuchni spełniam swoje marzenia. Tamta dziewczyna jest teraz w Wielkiej Brytanii, tam spełnia swoje nowo powstałe marzenia, będące wypadkowymi wojny. Nie wiem, czy jest szczęśliwa, nie wiem, czy łatwo jest jej zapomnieć o własnym mieszkaniu w Charkowie, do którego miała się wyprowadzić od rodziców; mieszkaniu, którego już nie ma, bo wyleciało w powietrze. Mieszkaniu, w którym nie ma kuchni, czarnego stołu, marzeń.

Pozwalam sobie na dygresje, ponieważ po wizycie w wirtualnym archiwum i dogłębnej obserwacji tego, jak nasze życia zmieniły się i co było tego powodem w ostatnich latach, czuję ogromny niepokój i strach. Czuję również wdzięczność z domieszką wyrzutów sumienia, bo za moją wdzięczność prawdopodobnie ktoś właśnie umiera.

Przypomina mi się rozmowa z moją mamą z przełomu lutego i marca bieżącego roku. Wracałam metrem z uczelni i opowiadałam wzburzona o tym, jak nieczułe jest społeczeństwo i klasa polityczna, która postanowiła chronić własne podwórko kosztem czyjegoś życia. Nie rozumiałam, dlaczego zachodni politycy nie chcą zamknąć nieba nad Ukrainą, dlaczego cały świat używa Ukrainy i jej ludzi jako tarczy.

W czym byliśmy lepsi? W czym oni byli gorsi, że to właśnie na nich spadały bomby? Mama się zdenerwowała i ostatecznie się pokłóciłyśmy, bo ona w tym momencie, chociaż przykro jej było z powodu wydarzeń w Ukrainie, zajęta była zamartwianiem się o własną, schorowaną matkę, mieszkającą w Grodnie na Białorusi. I pracą, dzięki której mogła płacić za moją możliwość przeżywania problemów całego świata – tylko nie tych, które dotyczyły bezpośrednio mnie czy na które miałam wpływ.

Sierakowski: Nie będzie niepodległej Ukrainy bez niepodległej Białorusi

Dzisiaj myślę, że może był to mechanizm obronny. Skupiasz się na koszmarach dotykających kogoś gdzieś, myślisz o tym, że życie jest niesprawiedliwe, bo dzieci, które tak jak ty dorastały w obskurnych blokach zbudowanych podczas komunizmu i oglądały te same bajki na tych samych rosyjskich kanałach telewizyjnych, teraz z jednej strony są mordowane, a z drugiej mordują.

Myślisz o tym, że na świecie panuje głód, który bogaci ludzie mogliby zlikwidować, ale tego nie robią. O tym, że powszechny dostęp do broni znowu zbiera żniwa gdzieś tam w Stanach Zjednoczonych. Zamykasz się w bańce niesprawiedliwości świata, a przestajesz myśleć o tym, że twoja babcia jest chora. Tak jest łatwiej.

Babcia nadal jest chora, nadal mieszka w Grodnie, mama nadal się o nią martwi, wojna nadal trwa. Wojna, która dotyczy nas bezpośrednio, bo przecież nasza ojczyzna stała się miejscem, z którego napadnięto na Ukrainę, i nadal bierze czynny udział i niesie pomoc głównemu agresorowi. Mimo to moja mama zdecydowała, że się do tego kraju przeprowadzi, by opiekować się swoją mamą.

Wróci po ponad dwudziestu latach, niczym bohaterowie Kundery wracający do Czech z emigracji. Moja mama nie przyjechała do Polski za pracą czy bezpieczeństwem, jak wielu Białorusinów w ostatnich latach. Przyjechała, bo zakochała się w Polaku, dla którego zostawiła całe swoje dotychczasowe życie na Białorusi, i przeprowadziła się do kraju, w którego języku urzędowym nie była w stanie rozmawiać. Dzisiaj moja mama i mężczyzna, dla którego poszła w nieznane, postanowili przeprowadzić się do państwa, przez którego terytoria przejeżdżają czołgi i inne maszyny niosące śmierć niewinnym ludziom w Ukrainie. Dzisiaj on zostawi wszystko, co zna i pamięta, i wróci z nią do jej świata, który zostawiała, kiedy prezydentem był Aleksander Łukaszenka. Kto by pomyślał, że dzisiaj nadal nim będzie.

Ostatecznie jednak chciałam pisać o tym, ile się zmieniło w Ukrainie. Celowo stosuję przyimek „w”, kiedy piszę o Ukrainie i przyimek „na”, kiedy piszę o Białorusi. Stosuję to rozróżnienie symbolicznie, bo wierzę, że Ukraina się zmienia, że rozwija się w kierunku, o którym kiedyś marzono w kuchniach zniszczonych dziś mieszkań, z których wychodzono na Majdan.

Sierakowski: Białorusini jak Polacy w 1983

Na Białorusi natomiast mieszkania stoją nietknięte, nadszarpnięte jedynie zębem czasu i brakiem środków na remont. Na Białorusi ludzie nadal wolą siedzieć cicho, nawet w swoich kuchniach, przy swoich stołach, boją się przyznać do tego, jak jest źle. Jak niesprawiedliwy jest reżim, jak młode dziewczyny trafiają do kolonii, jak działacze opozycyjni wolą siedzieć za granicą i tylko mimochodem wspominają o tych, którzy siedzą w więzieniach.

„Codziennie o nich myślimy, są w naszych sercach”. „Na” białoruskich kuchniach nikt o tym nie mówi dlatego, że ludzie się boją. I nic się nie zmieni, dopóki bać się będą, a dopóki tak będzie, będą tylko mieszkańcami terytorium podległego Rosji. Wszystko powyżej dotyczy również kuchni mojej babci, w której jako dziecko jadłam pielmieni.

Rozważania wywołane przeglądem prasy z 2019 roku, dotyczącym kampanii prezydenckiej i wyborów w Ukrainie, doprowadziły do wspomnienia pielmieni. Pielmieni ze śmietaną i świeżym koperkiem z ogródka, w którym rosły warzywa i zioła hodowane przez babcię. Ogródek był częściowo źródłem utrzymania babci, bo wyhodowane tam warzywa sprzedawała na nieodległym ryneczku. Babcia przeznaczała pieniądze na dodatkowe wydatki, jej samej wystarczały emerytura i renta wypłacane przez państwo. W przeciwieństwie do niektórych pań, siedzących obok na ryneczku.

Dworzec Międzynarodowy Podlasie. Poczekalnia

Przypomniałam sobie ten wątek, bo w 2022 roku, siedząc na kampusie UW, usłyszałam opinię o tym, że sankcje nałożone na Rosję i Białoruś po 24 lutego będą bagatelizowane przez zwykłe, niezurbanizowane społeczeństwo, którego w obu krajach jest sporo. Rozwiązaniem w tej sytuacji miał być wcześniej wspomniany ogród, w którym można wyhodować to, czego w sklepach nie będzie można dostać, z którego można będzie zgromadzić zapasy, ostatecznie się utrzymać.

Następnego dnia usłyszałam od swojej babci identyczne rozwiązanie problemu. To nie ja podsunęłam je babci – nie sądziłam, że takowe rozumowanie obecnie może mieć rzeczywiście miejsce. Myliłam się. Nie musiałam studiować nauk politycznych, żeby dowiedzieć się, jak społeczeństwo Rosji i Białorusi zareaguje na sankcje i ich konsekwencje. Wystarczyło zadzwonić do babci, nie tyle pytać, ile pozwolić jej mówić i słuchać.

**
Kinga Rokicka – studentka politologii oraz socjologii stosowanej i antropologii społecznej na Uniwersytecie Warszawskim.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij