Świat, Weekend

Korzenie nowego rosyjskiego faszyzmu [rozmowa]

Na pytanie, co siedzi w głowie Putina, odpowiedź brzmi − nic. To nie umysłowość, to algorytm, wyćwiczony aparat KGB. Nic w tym człowieku nie jest indywidualne, to typ psychologiczny osobowości autorytarnej. Rozmowa z Adamem Pomorskim, tłumaczem, eseistą i historykiem idei.

Łukasz Łachecki: Dostojewski często bywa instrumentalizowany przez Rosję i Zachód, sam Władimir Putin czyta gościom fragmenty Braci Karamazow. Co dzisiejsza, putinowska Rosja zawdzięcza Dostojewskiemu?

Adam Pomorski: Nic.

Putin odwiedzający muzeum Dostojewskiego czy opinia Kissingera o tym, że Putin jest jak postać z jego powieści, to tylko powierzchowne anegdoty i PR? Pan jako tłumacz zrobił wiele, by zmienić stereotypowe wyobrażenie Dostojewskiego, dodać coś do tego, jak patrzymy na jego polonofobię czy poglądy polityczne, ale może ta stereotypowa strona ma w sobie odrobinę prawdy?

Rozmowa o rosyjskiej literaturze i sztuce, o jej tradycjach i postaciach to w obecnej chwili rozmowa nie na temat. Masowe zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości dokonywane przez Rosję w Ukrainie odsuwają to wszystko na bok, z wywodów o „wielkiej kulturze rosyjskiej” czynią small talk, i to w złym guście. Jaki Putin, jaki Dostojewski?

Czy przez wojnę mamy skancelować Dostojewskiego?

Jak więc rozmawiać o Rosji?

Po pierwsze, trudno powiedzieć, czym jest dziś Rosja, bo o czym właściwie mówimy? O państwie, o społeczeństwie, o dyskursie publicznym i retoryce systemu? Jakiego systemu? Schizofaszyzmu, jak go zaczęli nazywać wewnątrzrosyjscy oponenci? Wszystko jest niezdefiniowane, nawet granice państwowe.

Jeżeli już sięgać do dawnych ujęć literackich, zawsze warto pamiętać o prezentacji tego państwa dokonanej w dobie Wiosny Ludów przez Fiodora Tiutczewa, jednego z największych klasyków rosyjskich. Ten poeta, ideolog słowianofilstwa i zawodowy dyplomata Imperium, pisał w wierszu Geografia Rosji:

W Moskwie, w grodzie Piotrowym, w Konstantyna grodzie –
Cesarstwa Rosyjskiego trzy święte stolice…
Ale gdzież jest mu koniec? Gdzież jego granice –
Na Wschodzie, na Północy, Południu, Zachodzie?
Los je na przyszłych czasów stanowi obwodzie…

Siedmioro mórz wewnętrznych, wielkie siedmiorzecze
Nilu, Newy i Łaby aż do ścian Kitaju,
Eufratu i Gangesu, Wołgi i Dunaju…
Nigdy państwo rosyjskie kresu nie dociecze,
Jako nam Duch zwiastował, jako Daniel rzecze.

Zaczyna się to jeszcze czytelnie – od idei Moskwy jako Trzeciego Rzymu, ale jakich to imperiów, nad jakimi ciekami wodnymi spadkobiercą ma być ta płynna potęga? To nie zagadka, to podpowiedź.

Ta podpowiedź może nam się dziś przydać? 

Spuścizna ideologiczna tej geograficznej mitomanii żywa, a nawet rewitalizowana jest do dziś. W ostatnich dziesięcioleciach, po rozpadzie Związku Radzieckiego, jednym ze szlagierów rosyjskiej publicystyki stało się pojęcie sukcesji etnosów. To geopolityczna ekologia: polityczna podróbka kategorii sukcesji systemów (zespołów) ekologicznych – takich jak np. gleba, las, dno akwenu czy szelf kontynentalny.

Systemy trwają niezależnie od wymiany gatunków składowych, dokonuje się sukcesja. Jeżeli to przełożyć na geopolitykę – pojęcie modne w Putinowskiej retoryce – Rosja jest sukcesorem etnosów na obszarach pozostałych po bardzo dawnych ludach, narodach, systemach, formacjach państwowych i imperiach.

Systemowe kłamstwo – nie tylko rosyjska specjalność

Jak te imperia mają się do reszty świata?

No właśnie. Gdzie tu prawo międzynarodowe, gdzie zdrowy rozsądek? Ministrowi spraw zagranicznych Krzysztofowi Skubiszewskiemu, poznańskiemu konserwatyście, Polska zawdzięcza to, że wymusił na Rosji traktat graniczny wraz z realną demarkacją granicy państwowej. Nie ma się co łudzić, że podziały w przestrzeni są naturalne.

W sensie traktatowym Rosja nie weszła do Ukrainy – bo demarkacja granicy nigdy nie została formalnie dokonana, a umowa o respektowaniu administracyjnych granic dawnych republik radzieckich została przez Rosję pogwałcona z chwilą zaboru Krymu, nie mówiąc o obecnym najeździe. Historiozoficzne rymy Tiutczewa były apologią bezprawia – i tak już zostało.

Czyli bezprawie to stały element rosyjskiej historii?

Tu przechodzimy do tego, co po drugie: państwowość rosyjska opiera się na mechanizmie błędnego koła.

Historycznie rzecz biorąc, Rosja to młody kraj, mniej więcej jak Stany Zjednoczone − 300 lat, licząc od Piotra Wielkiego. Piotr, który pod wpływem obserwacji krajów protestanckich w dobie rewolucji przemysłowej utożsamił cywilizację z rewolucją (a rewolucję – z cywilizacją), narzucając to utożsamienie jako pewnik myśli rosyjskiej, wywiódł z tego system despotyzmu oświeconego. Jak każda despotia drastycznie spłaszcza on strukturę społeczną, ale w tym wypadku w imię ustrojowej powinności modernizacji.

Już tu włącza się mechanizm błędnego koła, bo despotyczne spłaszczenie powoduje, że modernizacja kończy się na zbrojeniach i unowocześnianiu organizacji wojska wraz z rozbudowywanym bez końca państwem policyjnym. Przejściowe poluzowanie śruby zdarza się tylko wtedy, kiedy ten mechanizm zawodzi: to entropia w zamkniętym systemie, a nie demokratyzacja.

Mechanizm despotycznego „samodzierżawia” został zdiagnozowany już za rządów Piotra przez arystokratyczną opozycję, z natury rzeczy najmniej podatną na presję społecznego spłaszczenia. W połowie XVIII wieku, za rządów rodziny Paninów i Woroncowów opozycja ta nawet dominowała w rosyjskiej elicie władzy, ale została okiełznana przez Katarzynę II.

Putin. Car śmierci

I co mówiła ta arystokratyczna opozycja?

Grupa oświeconych polityków od połowy XVIII wieku rekrutowała całą formację najzdolniejszych literatów do propagandy ideowej – kładąc podwaliny pod rozwój rosyjskiego piśmiennictwa, prasy i teatru – a co więcej, do studiów nad ustrojem prawnym poszczególnych państw Europy. Relacje z archiwów prawnych nadsyłane przez tych pisarzy z fundowanych im podróży zagranicznych to frapujący materiał. W ten sposób na cztery pokolenia przed samym terminem powstały zalążki rosyjskiej inteligencji – z jej szczególnym usytuowaniem w maszynie państwa. W tzw. Manifeście Nikity Panina, głównego polityka tego nurtu ideowego, spisanym przez Dienisa Fonwizina, klasyka literatury rosyjskiej, postawiona została do dziś aktualna diagnoza: rosyjski system jest pozbawiony tego, co nazywamy społeczeństwem obywatelskim, całej struktury instytucjonalnej i społecznej między biegunami despotycznej, niepodlegającej kontroli władzy i jej poddanych, też nieraz skłonnych do wyłamywania się spod kontroli. Ta diagnoza stała się tradycją inteligencji, czyli stanu społecznego, który historycznie jest formą zastępczą nieistniejącego czy „spłaszczonego” społeczeństwa obywatelskiego.

Można przez Fonwizina spojrzeć też na całkowicie współczesną Rosję?

Jak widać. Podstawową tezą Manifestu Panina było stwierdzenie, że społeczeństwo obywatelskie nie może w Rosji powstać z braku prawnie zawarowanej osobistej wolności i własności prywatnej. Wobec braku społeczeństwa obywatelskiego, jego podstaw, swobód i reguł instytucjonalnych, wobec spłaszczenia struktury społecznej, której nie tworzą obywatele, ale poddani – tak się to do dziś w Rosji nazywa – powstaje napędowe błędne koło, mechanizm dwubiegunowej pulsacji między ekstremami despotii i anarchii.

Te zjawiska warunkują się i wywołują wzajemnie. Nadużycie despotii powoduje przesilenie na biegunie wzbudzonej przez nią anarchii. I przeciwnie. Te procesy obejmują całe państwo, a nieraz przerastają jego granice.

Coś podobnego właśnie dziś obserwujemy w Rosji. Jeszcze inaczej to ujmując: anarchia rozsadza mechanizm, kiedy despotia nie wywiązuje się z ustrojowych powinności modernizacji, przestaje być oświecona.

Nie powinniśmy przeceniać Putina, jeśli chodzi o jego motywacje i intelektualne korzenie?

Intelektualnie on nie istnieje, to mała figura. Na pytanie, co siedzi w głowie Putina, odpowiedź również brzmi − nic. To nie umysłowość, to algorytm, wyćwiczony aparat KGB. Nic w tym człowieku nie jest indywidualne, to typ psychologiczny osobowości autorytarnej, który znamy i z Polski: postrzega rzeczywistość przez jej zanegowanie. W rzeczywistości dla takiej mentalności nie ma naturalnych ruchów społecznych, wszystkie muszą być manipulowane. Nie istnieją wartości, począwszy od podstawowych praw człowieka − to tylko gra pozorów, ideologia.

Do tego dochodzi polityczna aktywizacja mentalności lumpa, mechanizm opisany w 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte Marksa. Lump dzieli ludzkość na nielicznych swoich, czyli „ludzi” – i „frajerów”, czyli całą resztę, która wierzy w jakieś tam idee i wartości. Lump w to nie wierzy: bujać to my, ale nie nas.

A co z putinowskim „rozsądnym konserwatyzmem”? Nie ma nic wspólnego choćby z walczącymi fiodorowcami, apokaliptycznym ruchem, który już 100 lat temu walczył z „cywilizacją śmierci”?

Putin jest reakcyjny, a nie konserwatywny. Odpowiednio dobiera ideologów, na których się powołuje. Jak Iwan Iljin, filozof neoheglista, publicysta polityczny, prawicowy ideolog pierwszej emigracji rosyjskiej. Do dziś jest słabo znany poza Rosją, ale w Rosji zyskał pośmiertny rozgłos, odkąd w swojej późnej twórczości zaczął gloryfikować go Sołżenicyn. Z tą rekomendacją Iljin stał się kanonizowanym autorytetem ideowym, przywoływany w przemówieniach Putina i najwyższych dostojników Federacji Rosyjskiej, a za ich przykładem rytualnie cytowany w tekstach i wypowiedziach politycznych i publicystycznych.

Iljin rozwijał ideę nacjonalizmu rosyjskiego i swoistości Rosji, niezwiązanej wartościami zachodniej demokracji. W działalności antykomunistycznej szukał w Europie sojuszników na skrajnej prawicy — od Ligi Auberta po Mussoliniego i Hitlera. Zdobył rozgłos tomem O sprzeciwianiu się złu siłą z 1925 roku, w którym polemizował z ideami Lwa Tołstoja.

17 maja 1933 roku w apologetycznym artykule o nazizmie, za którego główną zasługę poczytywał powstrzymanie procesu bolszewizacji w Niemczech, pisał już z pogardą o „liberalno-demokratycznej hipnozie niesprzeciwiania się” komunizmowi.

Na wstępie artykułu pomieścił następujący passus: „Przede wszystkim kategorycznie odmawiam oceny wydarzeń ostatnich trzech miesięcy w Niemczech z punktu widzenia niemieckich Żydów, wyzutych ze zdolności prawnej w życiu publicznym, a przez to poszkodowanych materialnie albo nawet zmuszonych do opuszczenia kraju. Rozumiem ich stan ducha; nie mogę jednak uczynić go kryterium dobra i zła, zwłaszcza w ocenie i badaniu takich zjawisk o światowym znaczeniu jak niemiecki narodowy socjalizm”.

W artykule O faszyzmie z 1948 roku polemizował z Trybunałem Norymberskim. Nie wzmiankując w ogóle o Zagładzie, ludobójstwie, obozach koncentracyjnych i zbrodniach przeciw ludzkości, pisał: „Faszyzm to zjawisko złożone, wielostronne i w sensie historycznym bynajmniej jeszcze nie obumarłe. Ma w sobie elementy zdrowe i chore, stare i nowe, państwowo-zachowawcze i destrukcyjne. Podczas ofensywy lewicowego chaosu i lewicowego totalitaryzmu było to zjawisko zdrowe, konieczne i nieuniknione. Taka koncentracja będzie się też dokonywać w przyszłości, nawet w najbardziej demokratycznych krajach: w godzinie narodowego zagrożenia zdrowe siły narodu będą zawsze się koncentrować wokół tendencji zachowawczo-dyktatorskiej”. I dodawał, że „stając do walki z lewicowym totalitaryzmem, faszyzm słusznie szukał sprawiedliwych reform społeczno-politycznych”, a także, że „faszyzm słusznie odwoływał się do zdrowego narodowo-patriotycznego instynktu, bez którego żaden naród nie może utrwalić swojego istnienia ani stworzyć swojej kultury”.

Czy Iljin wspominał o jakichś wadach faszyzmu?

Tak. Bezreligijność, stworzenie prawicowego totalitaryzmu jako stałego i rzekomo „idealnego” ustroju, monopol partyjny, szowinizm narodowy, pomylenie reform socjalnych z socjalizmem i upadek totalitaryzmu − aż do upaństwowienia gospodarki. „Te właśnie błędy skompromitowały faszyzm, zmobilizowały przeciwko niemu całe wyznania religijne, partie, narody i państwa, doprowadziły go do wojny nad siły i do zguby. Nie udała się jego misja kulturalno-polityczna, a żywioł lewicowy rozlał się z jeszcze większą siłą. Franco i Salazar to zrozumieli i starają się uniknąć wskazanych błędów. Nie tytułują swojego reżimu «faszystowskim». Miejmy nadzieję, że również rosyjscy patrioci przemyślą błędy faszyzmu i narodowego socjalizmu do końca i już ich nie powtórzą”.

Do błędów nazizmu Iljin zaliczał „plany oddzielenia Ukrainy” – oddzielenia od Rosji i uznania niepodległości Ukrainy: to dlatego Putin powtarza, że w Kijowie rządzą naziści.

Sierakowski: Neonazistą okazał się Putin, nie Zełenski

Zwolennik Hitlera stał się ideowym guru reżimu, który inwazję na Ukrainę usprawiedliwia walką z nazizmem?

W październiku 2005 roku prochy Iljina, jego przyjaciela, prawosławnego prozaika Iwana Szmielowa oraz generała Denikina zostały przewiezione do kraju i uroczyście pochowane na cmentarzu przy klasztorze Dońskim w Moskwie. Według oficjalnej wersji nagrobki z osobistych środków opłacił sam Putin. Filozof doczekał się pomników, tablic pamiątkowych i przedsiębiorstw swojego imienia.

Rosyjski faszysta, patron Putina

czytaj także

W propagowaniu kultu Iljina ma też udział znany nacjonalista, reżyser filmowy i prezes Związku Filmowców Nikita Michałkow. Również w Rosyjskim Kościele Prawosławnym rośnie życzliwe zainteresowanie twórczością Iljina, którego dzieła zebrane ukazały się w Rosji w 28 tomach wydawanych w latach 1993–2008. Jego teksty i cytaty z nich znajdują ostatnio szerokie zastosowanie w zadaniach powszechnego egzaminu maturalnego.

Można wskazać jeszcze innych ideologów rządów Putina, łącznie ze współczesnymi, takimi jak Dugin, ale żaden z nich nie jest konserwatystą, to w najlepszym razie ideologiczne popłuczyny po „rosyjskiej partii” Stołypina, po rosyjskim protofaszyzmie.

Czarnosecinnym?

Idealizowany przez Sołżenicyna Stołypin, bożyszcze Putina, twardą ręką realizując program despotycznej modernizacji, w znacznej mierze przejął inicjatywę od antymodernizacyjnej Czarnej Sotni. To zbiorcze określenie radykalnie prawicowych środowisk nacjonalistycznych, które na początku XX wieku, zwłaszcza w walce z rewolucją 1905 roku, powołały do życia kilkanaście ugrupowań politycznych o charakterze programowo ideologicznym.

Ugrupowania te w szczytowym okresie rozwoju wspólnie stworzyły ruch masowy, jednoczący ponad 400 tysięcy członków, najsilniejsze stronnictwo polityczne w Rosji. Występował on pod szyldem monarchizmu, w istocie jednak przejął klientelę polityczną XIX-wiecznego konserwatyzmu, a ideologii antymodernizacyjnej nadał postać reakcyjnego populizmu. Stworzył tym samym światowy precedens przejścia od tradycjonalnej prawicy do nowego typu partii i ruchów faszystowskich lub parafaszystowskich.

W samej Rosji ruch bronił nie tyle zasady monarchicznej, ile reguł samodzierżawia jako despotii, spłaszczającej strukturę społeczną do konstrukcji dwubiegunowej: narodu-suwerena i jego emanacji – władcy. Ważna jest tu dwuznaczność rosyjskiego pojęcia narod, które podobnie jak niemiecki Volk oznacza zarazem naród i lud.

W rozwoju pochodnych od tej konstrukcji doktryn totalitarnych rolę władcy przejmować zaczął wódz.

Lud zniknął.

Zanegowanie społeczeństwa obywatelskiego wraz z samą instytucją obywatelstwa pozwoliło czarnosecińcom uznać za wroga konstytucjonalistów i demokratów, inteligentów i biurokratów, odgradzających naród od władcy i rozsadzających jedność narodową. Integralny nacjonalizm popychał nie tylko w stronę ksenofobii, szykanowania „mniejszości” i „obcoplemieńców” przez „prawdziwych Rosjan” (to właśnie czarnosecińcy wprowadzili to autoidentyfikacyjne określenie), lecz wprost do rasizmu, przede wszystkim w odniesieniu do Żydów.

Rasistowski antysemityzm to wyróżnik Czarnej Sotni, której bojówki obwiniano o organizację, a co najmniej o udział w licznych pogromach Żydów. Programowe hasło „Wielkiej, Jednej, Niepodzielnej Rosji” wykluczało ustępstwa wobec jakichkolwiek dążeń politycznych ludności nierosyjskiej. Wiązał się z tym programowy cel „utrwalenia i obrony prawdy historycznej dziejów Rosji i Rosjan” – przesłanie oficjalnie podjęte za rządów Putina.

Nawiasem mówiąc, nazwa „czarna sotnia” pochodzi od historycznego określenia pospolitego ruszenia z Niżnego Nowogrodu, które pod wodzą kupca Kuźmy Minina w 1612 roku „wybawiło Moskwę od Polaków i rosyjskich zdrajców”. Związek Czarnej Sotni z tradycją Minina i Pożarskiego, którzy w 1612 roku wyzwolili Moskwę pod znakiem ikony Matki Boskiej Kazańskiej, tłumaczy logikę przyjęcia w roku 2004 na wniosek Putina dnia Matki Boskiej Kazańskiej, czyli 4 listopada – za datę nowego Święta Jedności Narodowej, mającego zastąpić święto 7 listopada – rocznicę bolszewickiej Rewolucji Październikowej 1917 roku. Tłumaczy to również intencje radykalnych ugrupowań nacjonalistycznych, świadomie wskrzeszających tradycję Czarnej Sotni, które od 2005 roku w dniu tym organizują rytualny Marsz Rosyjski.

Część poglądów Putina na współczesność znalazła wielbicieli w Polsce.

U nas to kontynuacja najgorszego wzoru endecji Dmowskiego i jej radykalno-narodowych mutacji, a to już rzeczywiście import z Rosji. Ze świecą szukać Polaków, którzy potrafiliby opowiedzieć, co robił Dmowski przed 1918 rokiem. Owszem, narodowcy znają jeszcze Myśli nowoczesnego Polaka, ale między wydaniem tej książki a rokiem 1919 człowiek znika. Tymczasem pod szyldem neoslawizmu z błogosławieństwem Stołypina endecy, z Dmowskim na czele, przy współudziale lidera ruchu neosłowiańskiego, a zarazem jednego z przywódców politycznych skrajnie prawicowych nacjonalistów rosyjskich Władimira Bobrinskiego, zawiązali w 1908 roku porozumienie z moskalofilami z Russkiej Partii Ludowej przeciwko rozwijającemu się wówczas w Galicji, czyli w monarchii austro-węgierskiej, ruchowi ukraińskiemu.

Nawiasem mówiąc, rosyjscy neoslawiści używali pojęcia „separatystów” w odniesieniu do antyrosyjsko nastawionych przedstawicieli ruchu ukraińskiego w Galicji, która nigdy nie wchodziła w skład Rosji. Dmowski poparł wówczas moskalofilów galicyjskich, by nie dopuścić reprezentacji ukraińskiej do parlamentu w Wiedniu.

Głęboko zakorzeniony w Rosji faszyzm jest dodatkowo wspierany przez Cerkiew.

Cerkiew Moskiewska przede wszystkim walczy z utworzeniem autokefalii prawosławnej w Ukrainie. Sprawa wymknęła się im z rąk. Już przed rewolucją rosyjska Cerkiew hierarchiczna była zresztą forpocztą skrajnej reakcji o charakterze prefaszystowskim, opierała się o nią Czarna Sotnia.

Dlaczego Polsce nie udało przekonać się Zachodu, że Rosja jest dla niego zagrożeniem?

Z wielu powodów. Jej przeciwnikiem był wielki kapitał, a nie tylko ideologowie i politycy czy opinia publiczna. Interesów międzynarodowego wielkiego kapitału w Rosji Polska nie mogła przezwyciężyć. Skądinąd kapitał błądził jak wszyscy, mamił go miraż wielkiego rosyjskiego rynku. Rynek polski z punktu widzenia wielkiego kapitału był większy niż rosyjski, inwestycje zachodnie w Polsce są większe, ale miraż był mirażem.

Polska była też kojarzona przez zachodnią opinię publiczną z rusofobią. Wobec tego jej argumentacja, tak jak innych rusofobów − Ukraińców, Litwinów – nie była brana serio, bo to, wiadomo, prowincjonalny, postkolonialny nacjonalizm, nie lepszy niż antybrytyjski zapał Irlandczyków.

A wreszcie – do pewnego momentu było jako tako, aż nagle pojawił się czynnik ostatni, czyli polskie wydanie trumpizmu. Do tego dorzuciłbym słabą jakość polskiej klasy politycznej i rozpoznania sytuacji.

Czy ostatecznie Zachód w oczach Ukrainy nie jest skazany na to, by zostać oskarżonym o appeasement, o politykę ugodową w stosunku do państwa agresywnego? Argumentami będą przeciągane sankcje, lęk przed zaangażowaniem się w otwarty konflikt z Rosją?

Co do zachodniego zaangażowania, myślę, że dziś jest ono jednak bardzo duże. Nie przesądzałbym o skali i kierunkach rozwoju tego konfliktu, wnioskując z retoryki polityków zachodnich − byłbym ostrożny.

Spójrzmy na realia i długie cykle kryzysów systemowych, takie o około 80-letniej amplitudzie. To nie są krótkoterminowe kryzysy koniunktury gospodarczej, lecz kryzysy cywilizacyjne, w których cykl wpisane są międzynarodowe konflikty militarne. To, co teraz widzimy, to już nie najazd na jeden kraj, lecz strategiczny konflikt globalny, tyle że przynajmniej na razie teatr działań zbrojnych jest ograniczony do Ukrainy, która przeżywa kataklizm.

Tak długie kryzysy zakładają ponadpokoleniową niepamięć, dlatego ich logika nie mieści się w analizach współczesności. Tymczasem co najmniej od 2008 roku trwa już faza kryzysu, która prowadzi do zbrojeń, bo te przywracają materialną, produkcyjną realność wirtualnej gospodarce. To też świetny sposób na modernizację technologiczną. Ile tysięcy czy nawet milionów ludzi może zginąć, jeśli nowym wspaniałym ładem okaże się wojna – to już odrębna sprawa.

Polska w tej rozgrywce jest marginalnym graczem.

U nas brakuje pamięci historycznej dyplomacji czy konfliktów z czasów, kiedy Polska nie była niepodległym państwem. Tymczasem to, co teraz obserwujemy, to wznowienie Big Game, konfliktu mocarstw o panowanie nad Azją w drugiej połowie XIX wieku. Rosji zamarzyło się wskrzeszenie tej Wielkiej Gry, jak ją kiedyś nazwał Kipling. Ktoś powiedział, że Putinowi marzy się imperium carów, a nie imperium Stalina. Nie. Jemu się marzy strategiczna gra, a nie statyczne imperium. I oni to właśnie z hukiem przerżnęli, rozłożyli się strategicznie, tracą pozycję geostrategicznego gracza.

Wcześniej reżimowi udało się sięgnąć po kilka strategicznych celów.

Rosja zawsze miała obsesję zdominowania obszarów po upadłych imperiach, zwłaszcza osmańskim. Nie dlatego, że to minione imperia, ale dlatego, że taki obszar to cały strategiczny system relacji i zależności, nad którymi warto panować. Dlatego nie dziwi ich wpychanie się do Syrii. Komplikuje to i tak trudne postkolonialne stosunki Rosji ze światem islamu.

Obok przyczółków na terenie osmańskim interesujące są też próby podejmowane na obszarze dawnych Austro-Węgier, działania na Bałkanach, szczególne relacje z Węgrami. To zakrawa na próbę politycznego zagospodarowania pustki po imperium austro-węgierskim. Nasza krakowska nowa szkoła z pomysłami różnych egzotycznych trójmorskich sojuszy nabiera się na to jak dzieci. Nie chodzi jednak o biust Franciszka Józefa ustawiony na biurku, to zupełnie inna gra.

Rosja zagrała też na nacjonalizmie Wielkich Węgier. Orbánowi mogłoby się nie opłacać zgłaszanie pretensji do Rusi Karpackiej – a zgłosił. To jedyny kraj europejski, który nie odmówił wprost rosyjskiej ofercie rozbiorów Ukrainy, jaką kilka lat temu przedstawił Żyrinowski. Polska złożoną jej podobną propozycję na szczęście wyśmiała, ale i tak, sądząc z zeznań rosyjskich jeńców, w wojsku wpaja się im przekonanie, że po przyłączeniu wschodniej Ukrainy do Rosji zachodnią miałaby zająć Polska. To jest strefa dywersji. Po traktacie w Trianon Węgry są tak podzielone, że pretensje terytorialne mogłyby rościć wobec wszystkich sąsiadów. Jeżeli jednak ktoś tę puszkę Pandory otwiera, to robi to w konkretnym celu.

Orbán, Putin i perspektywy dla demokracji na Węgrzech

Sukcesem Rosji było też uzależnienie Europy od gazu.

Gazprom, sprywatyzowane z dnia na dzień w 1993 roku Ministerstwo Przemysłu Gazowego Federacji Rosyjskiej naturalnie nie jest prywatną spółką. Już na początku przyznano mu miejsce w strategii militarno-obronnej państwa: nie ma poprzestawać na eksporcie surowca, ale wchodzić na rynki dystrybucji, w sektor bankowy, w wielkie spółki międzynarodowe, ma budować rozgałęzione sieci przesyłowe w Europie. Chodziło o lobbing polityczny, ale podejrzewa się też organizację mordów politycznych. Jako ich ofiarę wymienia się między innymi byłego premiera bułgarskiego Andreja Łukanowa, który został zamordowany w latach 90.

Gaz, czyli katastrofa na nasze własne życzenie

Jest też sprawa Schrödera. Na ogół uważano, że Gerhard Schröder przyjął etat w Gazpromie po przegranych wyborach, kiedy przestał być kanclerzem. Ta decyzja zapadła jednak na zjeździe Putina, Schrödera i Chiraca w Kaliningradzie w kwietniu 2005 roku − wybory odbyły się dopiero we wrześniu. Była to więc decyzja urzędującego kanclerza Niemiec.

Pan pyta o Zachód, ale jak słaba i nie zawsze kompetentna Polska mogłaby oddziaływać na tego typu zjawisko? To nie jest czarno-biały obraz, to sieć nieprawdopodobnie skomplikowanych zależności, które są dużo powyżej głów naszych polityków.

Jak ocenia pan politykę historyczną polskiego rządu i jak powinna wyglądać w kontekście wojny w Ukrainie? Poza chwaleniem się wybitymi zębami – władza ma jakąś alternatywną opowieść?

Polityka historyczna przede wszystkim ma nikły związek z historią, bo to mieszanka tak zwanej wiedzy pozaszkolnej w dość infantylnym wydaniu, zmanipulowana w celach panowania nad niewykształconym elektoratem. W dużej mierze to jest mitologia, a nie historia, w Rosji jest bardzo podobnie pod tym względem.

Inna rzecz, że ten elektorat ma swoje oddolne potrzeby emocjonalne i mitotwórcze. Historycy sztuki przestudiowali na przykład ostatnio prowincjonalny kult żołnierzy wyklętych, charakter muzeów, murali – w dużej mierze to dzieło autentycznego porywu. Tkwiła od dawna w społecznościach lokalnych potrzeba mitologii, która nie jest wytworem polityków. Ale premier Morawiecki, składający kwiatki na grobach Brygady Świętokrzyskiej w Niemczech – tak Polska miała kogoś przekonywać na Zachodzie?

Uładzimir Niaklajeu, którego wiersze tłumaczył pan na polski, dwa lata temu mówił pod domem Swiatłany Aleksijewicz, że Białorusini wreszcie stali się narodem. Powodów do radości w tym kraju jest dziś chyba mniej niż kiedykolwiek.

Myślę, że Białorusini pokazali przede wszystkim, że są narodem politycznym, że mają świadomość polityczną, że są dojrzałym społeczeństwem obywatelskim. Siła wykorzystana przeciwko nim była jednak bardzo brutalna. Ukraińcy mają oczywiście do nich pretensje o rosyjskie działania z terytorium Białorusi, ale przecież to jest kraj w tej chwili w praktyce na wpół okupowany – jeżeli nie całkiem. Zagrożenie Białorusi w obecnym konflikcie jest chyba nadal duże, bardzo duże.

Putin stworzył nową architekturę bezpieczeństwa. Ale zupełnie inną, niż chciał

Co pan czytał po inwazji na Ukrainę? Czym się pan zajmuje?

Po długiej pracy skończyłem tłumaczyć duży tom poezji Yeatsa, do którego dodałem obszerne noty – jak pan wie, ja się specjalizuję w komentarzach.

W tym roku ukaże się też wielka, tysiącstronicowa antologia poezji ukraińskiego modernizmu. To cała pierwsza połowa XX wieku, okres, który dla nas jest okresem głębokiego konfliktu z Ukrainą. Obraz modernizmu i modernizacji, błyskawicznego dochodzenia Ukrainy do nowoczesności, w danym wypadku w poezji, ale dotyczy to wszystkich dziedzin. To jest o tyle ciekawe, że oni w wielu przypadkach nie mieli wiele czasu na tę twórczość, w większości rozstrzeliwano ich za młodu albo wypędzano z kraju.

Gdy się patrzy po datach, widać, że często wyprzedzają Polaków, w lata 20. wchodzą poetycko dojrzalsi. Powiedział pan o odczarowaniu Dostojewskiego − tu mamy odczarowanie Ukrainy.

**

Adam Pomorski – tłumacz, eseista, historyk idei, w latach 2010–2022 prezes Polskiego PEN Clubu. Publikuje przekłady z rosyjskiego, niemieckiego, angielskiego, białoruskiego, ukraińskiego oraz litewskiego: z rosyjskiego m.in.: Dostojewskiego, Kazimierza Malewicza, Płatonowa, Riemizowa, Waginowa, Zamiatina, Achmatową, Błoka, Chlebnikowa, Gumilowa, Mandelsztama; a także m.in. Fausta Goethego, poezje Rilkego, Trakla, W.B. Yeatsa, T.S. Eliota. Wydał m.in. tomy szkiców: Duchowy proletariusz. Przyczynek do dziejów rosyjskiego kosmizmu i lamarkizmu społecznego XIX−XX w. (Na marginesie antyutopii Andrieja Płatonowa), Imperialna baba. Dwa studia stereotypu zbiorowego, Sceptyk w piekle. Z dziejów ideowych literatury rosyjskiej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący w Krytyce Politycznej
Zamknij