Kraj

Nazywa się Marik, tak jak chcieli uchodźcy z Mariupola

W czasie zbiórki na bayraktara doszło do przemiany. Osoby, które wcześniej zajmowały się wyłącznie prawami człowieka, sprawami moralnie jednoznacznymi, na przykład pomagały uchodźcom, nagle uznały, że skoro jest wojna, to trzeba kupić broń. Rozmowa ze Sławomirem Sierakowskim.

Katarzyna Przyborska: Wprawdzie działo się to w wakacje, ale sama zbiórka była rekordowo szybka – niecałe cztery letnie tygodnie wystarczyły, by zebrać 22,5 mln złotych potrzebnych na zakup bayraktara. Ostatecznie zebraliście nawet 2,5 mln więcej. Minęło parę miesięcy i wreszcie jest, dron dotarł do Ukrainy. Długo czekaliśmy na tę dobrą wiadomość. Co się działo w międzyczasie?

Sławomir Sierakowski: Kiedy zbiórka się zakończyła i wszyscy się ucieszyli, i ja oczywiście też, to miałem takie przeczucie, że dla mnie to jest połowa drogi. Trochę się obawiałem, że euforia, która zapanowała wtedy, zupełnie zrozumiała, stworzy taką trochę iluzję, że dojechaliśmy do mety i że ten bayraktar zaraz będzie.

Takie oczekiwania miały prawo się pojawić. Dron, na którego zbierali Litwini, zmaterializował się po paru miesiącach. Odczułeś zniecierpliwienie uczestników zbiórki?

Obawiałem się, że ludzie się zniecierpliwią, zniechęcą, rozczarują, zaczną się niepokoić o swoje pieniądze. Tymczasem okazało się, że ani jedna osoba się nie obraziła czy rozczarowała. Dosłownie kilka pytań się pojawiło na Facebooku, na które spokojnie odpowiedziałem, i nie było żadnego problemu. Jestem pod gigantycznym wrażeniem skali zaufania, które okazały setki tysięcy ludzi. To fantastycznie świadczy o Polakach. Średnia wpłata 110 złotych, 200 tysięcy ludzi, mijają miesiące i nikt się nie obraził.

Rosyjski dezerter na mojej kanapie

czytaj także

Rosyjski dezerter na mojej kanapie

Katarzyna Roman-Rawska

Jak przebiegały formalności?

Dron był produkowany dwa, trzy miesiące, a choć zostaliśmy obsłużeni poza kolejką, musiało to potrwać. Najtrudniejsza była ścieżka biurokratyczno-prawna. Jestem zwykłą osobą, nie mam za sobą rządu, tak jak było w przypadku zbiórki litewskiej, gdzie wiceminister obrony jeździł do Stambułu i załatwiał formalności, a wojsko litewskie transportowało drona. Ja nie jestem rządem, a miałem zrobić do samo.

Baykar nie podpisywał wcześniej umów z dziennikarzem.

Na śmiercionośną broń, z szarym obywatelem? No raczej nie. Zabawnie było, jak w końcu powstała umowa i trzeba było przedstawić w niej strony. Baykar opisany był na całych czterech linijkach, że na podstawie takiej i takiej licencji, legitymujący się tym i tym, nazwa firmy i tak dalej, a po mojej stronie: imię i nazwisko.

Prawnicy, którzy mi pomagali, musieli taką umowę odpowiednio zabezpieczyć, bo w końcu odpowiadam za pieniądze 220 tysięcy osób. Trzeba było podpisać umowy między mną a Baykarem, potem jeszcze między Baykarem a Ministerstwem Obrony Narodowej Ukrainy. Na każdy taki podpis trzeba było czekać. W międzyczasie dostałem pytanie: czy wybrał pan już firmę, która dron przetransportuje, i czy ma pan na to 10–15 tys. dolarów ? Na szczęście okazało się, że Turcja wiozła jeszcze inny sprzęt do Ukrainy i mogła przy okazji zawieźć tego drona.

Dużo pracy.

Zajmowałem się tym dzień w dzień, cały czas się martwiąc, że to trwa. Wreszcie rząd Ukrainy zakomunikował publicznie, że sprzęt dotarł, wchodzi do służby. I to w tak ważnym momencie, gdy Ukrainie grozi ofensywa rosyjska. Od wojskowych wiem, że dokładnie do takich warunków taki sprzęt rozpoznawczo-bojowy przyda im się najbardziej. Pogłoski, że Rosjanie nauczyli się radzić sobie z dronami, są sprzeczne z tym, co mówi wojsko. Ukraina stale szuka środków na zakup tego sprzętu.

Ale to jeszcze nie koniec. Bo, przypomnijmy, ostatecznie Turcja zapłaciła za drona, a pieniądze ze zbiórki idą na inne cele pomocy Ukrainie.

Druga różnica z litewską zbiórką była taka, że Bayktar zastrzegł sobie prawo do uczestniczenia w wyborze projektów. Oni przez swoją ambasadę w Ukrainie też dostali wiele próśb o pomoc humanitarną i chcieli wybrać projekty dla nich ważne. Ja zbierałem prośby ukraińskie z ambasadorem Andrijem Deszczycą, ale też zasięgając opinii wojskowych i urzędników ukraińskich, by dowiedzieć się, co realnie jest najbardziej potrzebne. Te potrzeby zresztą ewoluowały w czasie. Wreszcie udało się wybrać duże cztery projekty, w tym jeden na specjalną prośbę ministra obrony narodowej Ukrainy Ołeksija Reznikowa, który przysłał długi list z uzasadnieniem, dlaczego potrzebuje wsparcia. To jest projekt wojskowy, ale służy temu, żeby jak najlepiej przygotować żołnierzy, aby przeżyli działania wojenne. Skoro cel zbiórki został zrealizowany, teraz mogę podpisać umowy dotyczące tych projektów i sukcesywnie o nich informować.

Mam wrażenie, że cała twoja praca włożona w zbiórkę i sprowadzenie bayraktara trafiła w Polsce na moment społecznego zmęczenia, spadku zaangażowania w związku z wojną. Zbiórka pozwoliła tę dynamikę poprawić?

Tak, zobaczyliśmy, że się udało, że można zbierać środki, że i dla nas są to ważne przedsięwzięcia, warto się starać. Będziemy dostawali informacje o tym, jak bayraktar się spisuje na froncie, dostaniemy zdjęcia. Będę prezentował projekty pomocy społecznej, przedstawiał dokumentację, informował na bieżąco, żeby wszystko było transparentne.

Ukraińcy nigdy nie zaakceptowali rządów autorytarnych w rosyjskim stylu [rozmowa z Serhijem Płochim]

Kiedy pojawił się pomysł na podarowanie Ukrainie bayraktara, wiele osób miało mieszane uczucia, czy handel bronią to coś, na co rzeczywiście mamy się godzić. Zbiórka chyba pozwoliła tym wątpliwościom wybrzmieć, a nam skonfrontować się z realnym wymiarem wojny. Jak to widzisz?

Doszło w czasie tej zbiórki do ciekawej przemiany. Osoby, które wcześniej zajmowały się prawami człowieka, sprawami etycznie jednoznacznymi, na przykład angażowały się na granicy i pomagały ratować tam uchodźców, zorientowały się, że gdy jest wojna, to trzeba kupić broń. Maja Ostaszewska, Adam Bodnar czy Maciej Stuhr to najlepsze przykłady. Nawet nie musiałem ich przekonywać. Kiedy Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich, nie tylko popiera zbiórkę, ale sam zaczyna zbierać pieniądze, to pokazuje, co należy robić na wojnie. Przy okazji jeszcze raz dziękuję braciom i siostrom Białorusinom, bo zebrali ponad 100 tysięcy. Ten dron jest także ich, z czego się wyjątkowo cieszę! Sława Ukrainie! Żywie Białoruś!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij