Świat

Paliwa z Iranu trafią do Europy? Po wybuchu wojny pozycja kraju rośnie

W kontekście relacji z Rosją Iran jest bardzo wyczulony na kwestię zajmowania terytoriów. To, co jest podstawowym paradygmatem irańskiej polityki, to absolutna niezależność, zarówno militarna i polityczna, jak i ekonomiczna. Rozmowa z Marcinem Krzyżanowskim.

Karolina Cieślik-Jakubiak: Już w pierwszym swoim komentarzu po ataku Rosji na Ukrainę Ebrahim Ra’isi, prezydent Iranu, poparł działania Putina, uznając je za odpowiedź na agresję NATO. Potem wypowiedział się Najwyższy Przywódca, Ali Chamenei, który nazwał Ukrainę ofiarą wciągniętą w polityczne rozgrywki Stanów Zjednoczonych. Natomiast Hosejn Amir Abdollahijan, minister spraw zagranicznych, choć również sięgnął do antyzachodniej retoryki, wezwał do zawieszenia broni i wspólnego wypracowania demokratycznego rozwiązania. Czy to zapowiedź łagodzenia kursu, czy może jednak klasyczny popis irańskiej dyplomacji, która jedną informację potrafi przedstawić na trzy różne sposoby?

Marcin Krzyżanowski: To zdecydowanie przykład irańskiej dyplomacji. Przy czym warto dodać, że żadna z tych informacji nie jest sprzeczna z dwiema pozostałymi, są one ze sobą w pełni komplementarne.

Istotne jest, aby już na wstępie podkreślić, że Iran nie jest przeciwko Ukrainie, a także – wbrew pozorom – nie jest za Rosją. Iran jest przeciwko Stanom Zjednoczonym, a w dalszej kolejności – przeciwko NATO. Wszystkie trzy wskazane przez panią tezy nagminnie pojawiają się w irańskich mediach, choć podkreśla się, że Ukraina nie jest niczemu winna, a w szczególności sam naród ukraiński.

W ramach tej narracji naród padł ofiarą amerykańskiej i zachodniej manipulacji, które najpierw doprowadziły do Majdanu, a następnie do zainstalowania w Kijowie prozachodniego rządu. Choć w irańskich mediach nie nazywa się go wprost „marionetkowym”, to jego prozachodniość jest cały czas wypominana – rząd, idąc po sznurku amerykańskich imperialistów, miał wciągnąć w wojnę naród ukraiński, który teraz jest jej największą ofiarą.

Czy ta narracja, która w centrum widzi USA jako demiurga, stojącego naprzeciw Rosji zmuszonej do obrony przed agresją NATO, odwołuje się do irańskiego mitu „świętej obrony”?

To byłoby lekkie nadużycie. „Święta obrona” jest jednoznacznie kojarzona z wojną z Irakiem Saddama Husajna. Irańska dyplomacja jest tu powściągliwa, nie nazywa rosyjskich działań „obroną przed agresją”, ale raczej atakiem wyprzedzającym w celu obrony własnych interesów, a nie egzystencji. „Święta obrona” nie zakłada wojny prewencyjnej, nawet jeśli w mniemaniu irańskich polityków byłaby uzasadniona.

Iran: niebezpieczna obsesja Ameryki

Obecność samej obrony w dyskursie, nawet poprzez atak wyprzedzający, jest jednak dla tej narracji kluczowa, bo aneksji Krymu w 2014 roku Iran nie poparł.

Zgadza się. Być może dlatego, że w kontekście relacji z Rosją Iran jest bardzo wyczulony na kwestię zajmowania terytoriów. Od XIX wieku Irańczycy co najmniej czterokrotnie padali ofiarą rywalizacji z Rosją w regionie, która ostatecznie pozbawiła kadżarską Persję władzy nad Kaukazem i w praktyce ustaliła obecną północną granicę państwa. Do tego dochodzą też próby utworzenia separatystycznych republik komunistycznych w Azerbejdżanie i Mahabadzie, wspierane już przez bolszewicką Rosję, które do złudzenia przypominają kwestię Donbasu i Ługańska. Wreszcie nadchodzi rok 1941, kiedy wspólnie z Wielką Brytanią Związek Radziecki najpierw wymusił abdykację proniemieckiego szacha Rezy, a następnie wkroczył do Iranu, okupując jego północne obszary. To wszystko jest przez Irańczyków pamiętane i między innymi na tym resentymencie opiera się krytyka obecnej postawy Iranu w samym kraju.

Imperialna polityka Rosji i Wielkiej Brytanii w regionie doprowadziła do tego, że dynastia Kadżarów oparła politykę zagraniczną Persji na strategii równoważenia – negatywnego, w ramach którego nie czyni się ustępstw wobec żadnej z tych potęg, i pozytywnego, w ramach którego życzliwe gesty czyni się jedynie wobec nich obu. Czy w obecnej irańskiej dyplomacji zachowały się jakieś ślady tamtego podejścia?

Zdecydowanie nie. Persja Kadżarów i Iran dzisiaj to dwie różne sprawy i nie mam na myśli jedynie systemu politycznego, ale inny sposób patrzenia na pozycję Iranu w regionie i na świecie. To, co jest podstawowym paradygmatem irańskiej polityki – nie tylko wewnętrznej, ale i zagranicznej – to pełna, absolutna niezależność, zarówno militarna i polityczna, jak i ekonomiczna.

Jak głosił sławny polityczny slogan Irańczyków w drugiej połowie XX wieku: „Republika nie zachodnia, nie wschodnia, lecz islamska”.

Dokładnie. Do tego dochodzi eghtesod-e moghowemati, czyli ekonomia oporu, która ma zagwarantować Iranowi niezależność ekonomiczną oraz siłę do zachowania niezależności politycznej i militarnej. Od połowy XIX wieku Persja Kadżarów była państwem wydmuszką, które starało się jedynie zachować swoje miejsce na mapie, lawirując między Scyllą-Wielką Brytanią i Charybdą-Rosją. Współczesny Iran, jakkolwiek nie jest pierwszoplanową światową potęgą, to państwo relatywnie silne i samowystarczalne, o bez porównania lepszej pozycji regionalnej. Nie jest zmuszony do zachowywania równej odległości między agresywnymi imperiami, które na niego naciskają.

Iran nie wywiesi białej flagi

Wracając do resentymentu Irańczyków wobec Rosji, nie sposób przejść obojętnie obok zawrotnej medialnej kariery tweeta byłego prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Były prezydent Iranu adresuje go do wielkiego narodu Ukrainy, w niezwykle barwny sposób wręcz gloryfikując Zełenskiego, do tego deklaruje podziw i wsparcie ze strony Irańczyków. Czy Ahmadineżad jako parias polityczny ma pewien komfort publicznego wyrażania politycznej woli części Irańczyków?

Tak, o ile nie krytykuje podstaw systemu i nie przesadza z krytyką kierunków polityki realizowanej przez reżim. Ahmadineżad nie jest obdarzony immunitetem, natomiast uznaje się go raczej za nieszkodliwą postać o znikomym wpływie na dzisiejszą sytuację polityczną, nie ma sensu go aresztować czy poddawać aresztowi domowemu. To, co zamieścił w swoim tweecie, na pewno wpisuje się w opinię bardzo dużej części społeczeństwa.

Trzeba pamiętać, że dyskurs na temat polityki zagranicznej Iranu jest zjawiskiem bardzo ciekawym, bo pozwala na pewną krytykę działań Republiki. Oczywiście nie należy w tym przesadzać, ale o ile krytyka polityki wewnętrznej podlega bardzo dużej kontroli, o tyle polityka zagraniczna jest stosunkowo bardziej otwartym forum dyskusyjnym i okazją do tego, żeby chociaż w ten sposób wpić szpilę Islamskiej Republice i kręgom politycznym, które kreują jej politykę.

Jakie jeszcze krytyczne wobec Rosji głosy wybrzmiały w ostatnich tygodniach w Iranie?

Głośny sprzeciw wobec polityki zagranicznej Iranu wyrażali choćby historyk i komentator polityczny Sadegh Zibokalam czy Ali Motahari. Zibokalam posunął się nawet do tego, że przeprosił naród ukraiński za wsparcie rządu rosyjskiego w agresji na Ukrainę. Podkreślił też, że wielu Irańczyków potępia tę inwazję i nie zgadza się z kierunkiem polityki wyznaczonym przez republikę.

W jego wypadku nie jest to bardzo zaskakujące, bo należy do etatowych krytyków reżimu, natomiast tweet Alego Motahariego, byłego przewodniczącego parlamentu i konserwatysty, odbił się szerokim echem w środowiskach, które można byłoby nazwać konserwatywno-nacjonalistycznymi. Oczywiście używanie zachodniej terminologii w odniesieniu do stronnictw politycznych w Iranie jest dość karkołomne, bo tamtejsi liberałowie są konserwatywni, a nacjonaliści bywają liberalni… Motahari podkreślił, że Iran musi potępić inwazję Rosji na Ukrainę, aby zademonstrować swoją niezależność – jednocześnie pamiętając, kto oderwał od irańskiej macierzy Gruzję, Azerbejdżan i Armenię, a także kto popierał Saddama Husajna w czasie jego ataku na Iran. Zwłaszcza ta ostatnia kwestia mocno rezonuje w irańskim dyskursie.

Kilkadziesiąt godzin po ataku Rosji na Ukrainę pod ambasadą Ukrainy w Teheranie zgromadziła się grupa manifestujących, którzy skandowali hasła takie jak „Śmierć Putinowi!”, ale też „Niech żyje Ukraina!” czy „Rosyjska ambasada to gniazdo szpiegów”. Czy to wyraz odwagi Irańczyków?

Tak, przy czym nie jest to wyraz odwagi desperackiej. Warto zauważyć, że pomimo swojego opresyjnego charakteru Iran nie jest klasyczną krwawą dyktaturą, a pokojowe protesty zdarzają się właściwie bez przerwy. Natomiast istotnie każda taka „nielicencjonowana” demonstracja wyrażająca sprzeciw jest ryzykowna, bo po prostu zwraca na uczestników uwagę czujnych służb irańskich, które nawet jeśli nie reagują natychmiast, to swoje zapamiętają.

W jednej ze swoich wypowiedzi podkreślał pan, że relacje irańsko-rosyjskie, a tym bardziej trójkąt irańsko-rosyjsko-chiński, nie powinny być w żadnym stopniu nazywany sojuszem. Czym w takim razie jest obecna więź łącząca Iran i Rosję?

Do sojuszu czy partnerstwa potrzeba równowagi partnerów, a nawet przy całym potencjale militarno-gospodarczym Iranu jest on, delikatnie mówiąc, w tyle za Rosją, nie mówiąc już o Chinach.

Wspominana przeze mnie chęć zachowania maksymalnej niezależności skłania Iran do unikania sojuszy i wszelkich wiążących układów. Oczywiście od niedawna Iran jest częścią na przykład Szanghajskiej Organizacji Współpracy, natomiast z zasady unika zobowiązań. W końcu w pewnym momencie mogłoby się okazać, że interesy Iranu nie są zbieżne z interesami danego sojusznika – i co wtedy zrobić? Sojuszu wypadałoby przestrzegać, a dla Iranu niezależność interesów jest bezwzględnym priorytetem.

Iran i Rosję łączy raczej taktyczny alians czy tymczasowa zbieżność części interesów. Ważny jest też drugi paradygmat irańskiej polityki – antyamerykanizm. Po rozpadzie Związku Radzieckiego komunizm ze sloganu „nie zachodnia, nie wschodnia” stracił na znaczeniu, zresztą tuż po rewolucji rozprawiono się z partią Tude i samymi komunistami, więc rzeczony Wschód w odczuciu reżimu przestał tak naprawdę Iranowi zagrażać.

Natomiast Zachód, Stany Zjednoczone, to z irańskiego punktu widzenia zagrożenie numer jeden, a wróg mojego wroga nie jest może moim przyjacielem, ale przynajmniej interesującym rozmówcą. Nie ma tu jednak mowy o sojuszu czy całkowitej zbieżności irańskich i rosyjskich interesów. To bieg wydarzeń sprawił, że Iran i Rosja stanęły po jednej stronie antyamerykańskiej barykady.

Iran i Rosja z analogicznych powodów popierają Baszszara al-Asada, ale już na przykład w kwestii Izraela czy Libanu protokół rozbieżności byłby bardzo obszerny. To samo tyczy się polityki na Kaukazie. Owszem, w przypadku wojny o Górski Karabach Iran i Rosja wspólnie stanęły bardziej po stronie Ormian niż Azerów i Turków, ale też Rosja nie toleruje na Kaukazie żadnych innych wpływów. Musiała przełknąć tę gorzką, turecką pigułkę, jednak Iranowi na ekspansję już nie pozwoli.

Jemen między gigantami

Ale wydawać by się mogło, że relacje między Moskwą i Teheranem będą się dalej zacieśniać. Jeszcze w styczniu prezydent Ra’isi odwiedził Kreml, co stanowiło pierwszą wizytę irańskiej głowy państwa w Rosji od prawie pięciu lat. Dyskutowano tam między innymi zakup myśliwców SU-35 czy systemów obrony przeciwlotniczej, po czym wybuchła wojna. Na początku marca Rosja, która jest jednym z państw biorących udział w negocjacjach nad JPCOA, czyli porozumienia nuklearnego, wniosła o pisemną gwarancję zabezpieczającą jej relacje gospodarcze z Iranem pomimo nałożonych na nią sankcji. Zachodnie media szybko nazwały to próbą storpedowania dealu w zbliżającej się do finału fazie, ale irański minister spraw zagranicznych odżegnał się od takiej interpretacji, winiąc za powstałe opóźnienia USA. Ba, dodał nawet, że przerwa w dyskusjach może wręcz wyjść jej uczestnikom na dobre. Czy po tylu latach Irańczykom, kolokwialnie mówiąc, trochę się nie spieszy?

Nie spieszy się. Oczywiście bardzo im zależy na ożywieniu JPCOA, ale nie jest to dla nich sprawa życia i śmierci. Owszem, Irańczycy są żywo zainteresowani zrzuceniem gorsetu sankcji, ale nie mają noża na gardle. Gospodarka została mocno obciążona sankcjami, a sytuacja ekonomiczna jest kiepska, choć daleka od bankructwa, natomiast bardziej uderzyły w nią kwestie związane z pandemią.

Co do rosyjskiego warunku, to z pewną niechęcią muszę przyznać, że Rosjanie akurat w tym konkretnym przypadku mają pewną słuszność. Rosja jest integralną częścią porozumienia nuklearnego nie tylko od strony dyplomatycznej – to nie jest jedynie kwestia mediacji i towarzyszącej jej nadziei, że po zdjęciu sankcji Iran ruszy na zakupy do rosyjskiej zbrojeniówki. Rosja została też wybrana przez wszystkich członków JPCOA na gwaranta zachowania checks & balance Iranu.

To Rosja odkupuje od Iranu wytworzony uran, który przechowuje, w zamian sprzedając odpowiednio zubożone paliwo. To Rosja jest końcowym wykonawcą elektrowni atomowej w Buszehr. To Rosja zachowuje kontrolę nad cyklem produkcji paliwa nuklearnego dla irańskiego reaktora eksperymentalnego w Teheranie. I na koniec, to właśnie Rosja dostarcza części zamienne do wirówek w Fordow. Za te wszystkie czynności należy się opłata.

Problem polega na tym, że w tym momencie realizacja postanowień JPCOA jest niemożliwa, bo irański sektor bankowy jest przedmiotem sankcji, które mają zostać zniesione po ożywieniu dealu. Natomiast jeśli przedmiotem sankcji jest Rosja, to tak naprawdę nic się nie zmieni, bo choć jedna strona będzie mogła wreszcie zapłacić, to druga, kolokwialnie mówiąc, nie będzie mogła tego przelewu odebrać. Przepis stanąłby w martwym punkcie.

Nie sposób też nie zadać pytania o ropę, skoro USA odkręciło już kurek z ropą płynącą z obłożonej sankcjami Wenezueli. Sam irański parlament zdecydowaną większością głosów uznał, że to irańskie zaplecze energetyczne – czyli nie tylko ropa, ale też gaz – powinno być w tych negocjacjach nową, irańską kartą przetargową. Czy Irańczycy faktycznie wracają do Wiednia z lepszą pozycją negocjacyjną niż przed wybuchem wojny?

Zdecydowanie tak, przy czym oczywiście nie oznacza to, że wszystkie inne sprawy stały się drugorzędne, bo najważniejsze jest dziś ponowne odkręcenie kurka z irańską ropą. Natomiast nadzieja na irańskie paliwo w Europie sprawiła, że nie tylko Europa, ale i Stany zaczęły nieco przychylniej patrzeć na irańskie argumenty.

Kluczowym tematem jest teraz jednak gaz, nie ropa. W tym momencie Irańczycy nie eksportują go wiele i jest to zaledwie niewielki odsetek irańskiego eksportu surowców energetycznych. W skrócie – Iran swój gaz zużywa na rynku wewnętrznym, a ropę eksportuje. Irańczycy posiadają jednak ogromne zasoby gazu. Co istotne, część pól gazowych dzielą z Katarem, z którym mają dobre, wciąż poprawiające się relacje. Kilka tygodni temu prezydent Ra’isi gościł w Katarze, gdzie podpisał jeszcze nie do końca ujawnione umowy o współpracy w sektorze gazu.

W światku analityków ds. energii i specjalistów od Iranu mówi się, że umowa zawiera klauzule mające w przyszłości ułatwić bardzo szybkie zwiększenie wspólnego wydobycia gazu i jego transportu do Europy, wraz z jednoczesnym zwiększeniem eksportu ropy, także na rynek europejski.

Wydawać by się mogło, że ta energetyczna karta przetargowa Irańczyków jest dziś jeszcze silniejsza również dlatego, że na potrzeby i strach Zachodu przed kryzysem nie odpowiedziała Arabia Saudyjska.

Arabia Saudyjska jest w specyficznej sytuacji. Jest największym eksporterem ropy na świecie, więc nie trzeba być specjalistą, żeby zrozumieć, że im droższa ropa, tym większe zyski dla Saudi Aramco, a co za tym idzie: samego królestwa. Powrót Iranu na rynek wywoła dwa negatywne skutki dla Arabii Saudyjskiej. Po pierwsze, spadek cen ropy – wzrasta podaż, cena spada. Po drugie, co oczywiste, im więcej Iran sprzeda ropy, tym sam więcej zarobi. A im więcej zarobi, tym więcej środków będzie w stanie przeznaczyć na wsparcie swoich sojuszników, chociażby tych w Jemenie, czyli Al-Husich, który to ruch od kilku ładnych lat Arabia Saudyjska usiłuje zbrojnie zwalczyć – jak na razie z dość kiepskimi efektami. Z analogicznych przyczyn ożywienie JPCOA wywołuje też bardzo duży niepokój w Tel Awiwie, bo im więcej pieniędzy dla Iranu, tym więcej pieniędzy dla Hezbollahu.

Arabowie nie pomogą w obniżeniu cen ropy, bo w Białym Domu woleli Trumpa

Na koniec naszej rozmowy chciałabym nieco odwrócić naszą dotychczasową optykę z irańskiej na rosyjską. Jakiego Iranu potrzebuje dziś Rosja?

Iranu, który pozostaje na uboczu i który jest zmuszony współpracować z Rosją – czy to, żeby kupić nowe uzbrojenie, czy ominąć sankcje, czy też inwestować w technologie, szczególnie maszyn do sektora wydobywczego, który ostatnio nieco w Iranie kuleje. Taki Iran, nie tyle uzależniony od Rosji, ile mający do wyboru współpracę albo z Rosją, albo z nikim, byłby z punktu widzenia Moskwy idealny.

**

Karolina Cieślik-Jakubiak – związana z Zakładem Iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego, naukowo zainteresowana irańskim nacjonalizmem oraz teorią nacjonalizmu bliskowschodniego. Najchętniej pisze o Iranie i historii islamu.

Marcin Krzyżanowski – orientalista (iranista, afganolog), przedsiębiorca, były dyplomata, wykładowca i doktorant Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego. W latach 2008–2011 konsul RP w Kabulu oraz kierownik Wydziału Polityczno-Ekonomicznego Ambasady RP w Kabulu.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij