Jakikolwiek inny scenariusz w lipcowych wyborach w Wielkiej Brytanii niż wygrana Partii Pracy, gwarantująca jej samodzielną większość w Izbie Gmin, wydaje się dziś bardzo nieprawdopodobny. Jak do tego doszło?
W wyborach w 2019 roku brytyjska Partia Konserwatywna kierowana przez Borisa Johnsona odniosła bezdyskusyjny sukces. Zdobyła 43,8 proc. głosów – był to jej najlepszy wynik od czasu pierwszego zwycięstwa Margaret Thatcher w 1979 roku. Przełożyło się to na 365 mandatów, co dawało torysom większość 80 głosów w Izbie Gmin – od lat 80. partia nie miała takiego komfortu rządzenia. Komentatorzy przewidywali wtedy, że wobec takiej przewagi konserwatystów Partia Pracy może potrzebować więcej niż jednej kadencji, by myśleć o powrocie do władzy.
Dziś, pół miesiąca przed zaplanowanymi na 6 lipca wyborami, według Poll of Polls portalu Politico średnia sondażowa przewaga Partii Pracy nad torysami wynosi 23 punkty procentowe. Poll of Polls dziennika „The Times” szacuje ją na 20 punktów procentowych.
Prognoza ośrodka Electoral Calculus przewiduje, że w nowej Izbie Gmin konserwatyści zachowają zaledwie 80 mandatów, ponad 4,5 razy mniej niż pięć lat temu. Prognoza ośrodka Sarvation przewiduje jeszcze gorszy wynik partii: 72 mandaty. Byłby to dwukrotnie gorszy wynik niż dotychczasowy najgorszy wynik partii w całej jej dwustuletniej historii z 1906 roku – gdy zdobyła 156 mandatów. Laburzyści dysponowaliby większością 262 (!) głosów. To byłaby absolutna katastrofa, z której Partia Konserwatywna mogłaby się po prostu nie podnieść.
czytaj także
Oczywiście, kampania trwa jeszcze prawie miesiąc i wiele się w niej może zmienić. Zaczynają się pojawiać sondaże, w których przewaga Partii Pracy po raz pierwszy od 2022 roku spada poniżej 20 punktów procentowych. Sondaże dające nokautujące zwycięstwo partii mogą zdemobilizować część jej wyborców, także w okręgach, gdzie o wyniku będzie decydować niewielka przewaga głosów. Przekonanie, że krajowi nie grozi kolejna kadencja konserwatystów, może też zachęcić część wyborców laburzystów – rozczarowanych stanowiskiem partii w kwestii konfliktu w Gazie albo marginalizacją corbynowskiej lewicy w partii – do głosowania na Zielonych, mniejsze, radykalnie lewicowe komitety, lub lewicowych kandydatów niezależnych – co też może przełożyć się na utratę mandatów. Jakikolwiek inny scenariusz niż wygrana Partii Pracy, gwarantująca jej samodzielną większość w Izbie Gmin, wydaje się dziś jednak bardzo nieprawdopodobny.
Jak do tego doszło? W jaki sposób Partia Konserwatywna tak spektakularnie w niecałe pięć lat była w stanie roztrwonić swoje poparcie z 2019 roku?
Kwestia przywództwa
Na najbardziej podstawowym poziomie sprowadza się to do jakości stojących na czele partii w ciągu ostatnich pięciu lat liderów: Borisa Johnsona, Liz Truss i obecnego premiera Rishiego Sunaka. Można wręcz powiedzieć, że konserwatyści znajdują się dziś tam, gdzie się znajdują, przez kłamstwa Johnsona, niekompetencję Truss oraz brak charyzmy i oderwanie od rzeczywistości Sunaka.
Torysom po wielkim sukcesie z 2019 roku nie było dane długo cieszyć się politycznym miesiącem miodowym. Kraj wkrótce sparaliżowała pandemia koronowirusa, zawieszająca normalne funkcjonowanie społeczeństwa, gospodarki i polityki. W pierwszych miesiącach pandemia służyła politycznie konserwatystom. Johnson notuje rekordowe wskaźniki poparcia w momencie, gdy sam walczy z covidem w szpitalu.
Jednak w okolicy maja 2020 roku oceny tego, jak rząd radzi sobie z pandemią, zaczynają się wyraźnie pogarszać. Brytyjczycy widzą, że pod każdym względem – zdrowotnym, gospodarczym itd. – ich kraj radzi sobie gorzej niż wiele państw na podobnym stopniu rozwoju. W okolicy listopada 2020 średnie sondażowe notowania dwóch głównych brytyjskich partii się zrównują.
Popularność Johnsona ratuje jednak szybkie opracowanie brytyjskiej szczepionki i równie błyskawiczna i skuteczna akcja szczepienia populacji. Johnson i jego drużyna zdołali przy tym przekonać sporą część opinii publicznej, że nie byłoby to możliwe, gdyby kraj ciągle pętały unijne regulacje. W pierwszych miesiącach 2021 roku torysi odzyskują sondażową przewagę nad laburzystami.
Pod koniec roku wszystko zmienia jednak tzw. Partygate. Opinia publiczna dowiaduje się w listopadzie i grudniu 2021, że w trakcie lockdownów w siedzibie premiera na Downing Street miały miejsce towarzyskie spotkania łamiące reguły dystansu społecznego, wprowadzone przez sam rząd. Johnson uczestniczył przynajmniej w trzech. Kraj się wściekł. Ludzie, stosując się do rządowych zaleceń, miesiącami rezygnowali nie tylko z życia społecznego, ale też kontaktów z bliskimi, często kosztem swojego dobrostanu psychicznego – teraz okazało się, że rząd, który zmuszał ich do tych poświęceń, sam nie przestrzegał reguł, jakie narzucał społeczeństwu. Johnson w dodatku wprowadził w błąd parlament co do rzeczywistego przebiegu wydarzeń.
czytaj także
Johnson samą siłą swojej barwnej osobowości i uroku potrafił przetrwać polityczne skandale, które zatopiłyby każdego innego polityka. Tym razem się mu jednak nie udało – kraj uznał, że premier stracił moralne prawo do kierowania krajem. Jego partyjni koledzy doszli do wniosku, że albo teraz zmienią premiera, albo przegrają następne wybory. Choć Johnson przetrwał głosowanie próbujące odwołać go z funkcji przewodniczącego Partii Pracy, to po rezygnacji czołowych polityków z jego gabinetu nie miał wyjścia i sam musiał zrezygnować. W pierwszych miesiącach 2022 Partia Pracy zaczyna wyprzedzać konserwatystów w sondażach.
Thatcherowska fantastka i „dorosły w pokoju”
Jako następczynię Johnsona torysi wybierają Liz Truss. Jest to, jak bardzo szybko się okaże, najgorszy możliwy wybór. Truss reprezentowała radykalnie wolnorynkowe skrzydło partii, przekonane, że brexit należy wykorzystać do jak najdalej posuniętej deregulacji brytyjskiej gospodarki i obniżki podatków, co stworzy gospodarce prorozwojowy impuls.
23 września, niespełna dwa tygodnie po swojej nominacji, Truss i jej kanclerz skarbu – odpowiednik naszego ministra finansów, tradycyjnie najważniejszy gospodarczy minister rządu – Kwasi Kwarteng ogłasza tzw. minibudżet, zawierający wiele radykalnych cięć podatkowych, finansowanych z długu. Projekt błyskawicznie zweryfikowały rynki, funt spadł do najniższej wartości wobec dolara w historii. Wobec zmasowanej krytyki ze strony instytucji finansowych, sojuszników Wielkiej Brytanii, brytyjskiej opinii publicznej Truss zdymisjonowała Kwartenga i na jego miejsce powołała Jeremy’ego Hunta, który wycofał się z wielu decyzji poprzednika. Pogłębiło to wrażenie chaosu. W październiku Truss stała się najbardziej niepopularną premierką w historii. Na stanowisku ostatecznie nie przetrwała nawet dwóch miesięcy.
Partia Pracy idzie po władzę w Wielkiej Brytanii. Kim jest jej lider, Keir Starmer?
czytaj także
Zamieszanie wokół minibudżetu zepchnęło sondażowe poparcie torysów do 23 proc. – od tego czasu nigdy nie przekroczy już 30 proc. Co najgorsze dla konserwatystów, od jesieni 2022 roku laburzyści zaczęli być oceniani przez brytyjską opinię publiczną jako partia bardziej kompetentna w kwestiach ekonomicznych – choć historycznie to właśnie Partia Pracy była tu surowiej oceniana przez elektorat.
Truss zastąpił obecny premier Rishi Sunak. Po thatcherowskiej fantastce na czele rządu Sunak miał przywrócić rządowej polityce rozsądek i przewidywalność, miał być przysłowiowym dorosłym w pokoju. Nowy premier był dobrze oceniany jako kanclerz skarbu w czasach pandemii, będący twarzą programów osłonowych dla pracowników. Jednocześnie jako premier sprawdza się średnio.
Zwłaszcza jako premier prowadzący kampanię wyborczą. Sunakowi brakuje charyzmy, słabo radzi sobie w bezpośrednich kontaktach z ludźmi. Jak na demokratycznego przywódcę państwa pogrążonego w kilku równoległych kryzysach Sunak jest też po prostu zbyt bogaty. Wspólny majątek premiera i jego małżonki Akshaty Murty szacowany jest na 651 milionów funtów. Nieprzypadkowo piszę o małżonce, bo Sunak do świata superbogatych awansował dzięki małżeństwu – Murty jest córką indyjskiego miliardera N.R. Narayany Murthy’ego, jednego z założycieli giganta branży IT, Infosys. Większość majątku pary to akcje Infosysu.
Sunak za sprawą pieniędzy rodziny żony jest dziś bogatszy od króla Karola III – osobisty majątek monarchy szacowany jest „tylko” na 610 milionów funtów. Majątek 651 milionów funtów czyni Sunaka – według niektórych szacunków – najbogatszym brytyjskim premierem w historii. Zajmujący drugie miejsce Edward Smith-Stanley, 14. hrabia Derby – trzykrotnie kierujący rządem w latach 50. i 60. XIX wieku – miał majątek wart w dzisiejszych cenach „zaledwie” 450 milionów funtów.
Choć Sunak nieustannie powtarza, że jest potomkiem migrantów, wychował się w zwykłej rodzinie lekarza i farmaceutki, rodzice wiele poświęcali, by wyedukować go w prestiżowej prywatnej szkole, a on sam pomagał w rodzinnej aptece i pracował w wakacje jako kelner, to laburzystom bardzo łatwo będzie go przedstawić jako kogoś, kto od dawna jest zupełnie oderwany od tego, jak żyją zwykli ludzie.
Brexit dał, brexit odbierze
Jak charyzmatyczny nie byłby zresztą Sunak, ludzie po 15 latach mają już dość torysów, do czego przyczyniła się nie tylko jakość liderów po 2019 roku, ale także głębsze przyczyny. Wśród nich kluczową jest brexit. Tak jak w 2019 roku obietnica zamknięcia w końcu kwestii brexitu i uszanowania woli społeczeństwa wyrażonej w referendum z 2016 roku dała zwycięstwo torysom, tak dziś kac po brexicie je najpewniej odbierze.
Według analizy „Timesa” największy spadek poparcia konserwatyści notują dziś wśród osób głosujących w 2016 za wyjściem z Unii. W 2019 roku popierało ich 70 proc. tej grupy, dziś zaledwie jedna trzecia. Skąd ten spadek? Stąd, że w związku z brexitem torysi obiecali różnym grupom wyborców mnóstwo rzeczy, których nigdy nie mogli dostarczyć – choćby dlatego, że były nie do pogodzenia między sobą.
Dla neothatcheryzmu brexit miał otworzyć nową erę deregulacji i konkurencyjności brytyjskiej gospodarki. Fantazję tę radykalnie zweryfikowała jednak kompletna klęska minibudżetu Kwartenga i Truss. Dla ludowych wyborców z tzw. czerwonego muru – okręgów ze środkowej i północnej Anglii tradycyjnie głosujących na laburzystów – którzy w 2019 roku często po raz pierwszy w historii wysłali do Izby Gmin torysów, brexit oznaczał obietnicę nowej polityki przemysłowej, która wolna od unijnej biurokracji odbuduje dobrze płatne miejsca pracy dla robotników. Nic takiego się nie stało. Dla tych, których głos za wyjściem z Unii wynikał z autorytarnych postaw społecznych, brexit miał przede wszystkim oznaczać koniec migracji. Po wyjściu z Unii okazało się jednak, że brytyjska gospodarka ciągle potrzebuje pracy migrantów, a nad nielegalną migracją po „odzyskaniu kontroli” trudno zapanować także poza Unią.
W sumie na torysów wściekli dziś mogą być zarówno wyborcy, którzy od początku byli przeciw wyjściu z Unii – duża część ich obaw się potwierdziła – jak i ci, którzy głosowali za brexitem i dziś widzą, że ich nadzieje związane z tym procesem się nie spełniły i najpewniej nigdy nie mogły się spełnić.
Partia słabo wykształconych emerytów
Konserwatyści mają jeszcze jeden strukturalny problem: demograficzny. Jedyną grupą wiekową, w której dziś wygrywają w sondażach, są wyborcy powyżej 65. roku życia. Wśród wyborców w wieku 18–24 zajmują dopiero czwarte miejsce, za Liberalnymi Demokratami i Zielonymi. Jak na łamach „New Statesman” pisał niedawno były konserwatywny polityk David Gauke, przeciętny wyborca partii to dziś emeryt, który zakończył edukację w wieku 16 lat, o silnie konserwatywno-autorytarnych poglądach. Interesy, uprzedzenia i upodobania tego elektoratu kształtują dziś politykę partii, utrudniając jej dotarcie do innych grup wyborców.
Wielka Brytania: Protest we własnych myślach, strajk po godzinach pracy
czytaj także
Jak to się stało? Brytyjski socjolog Phil Burton-Cartledge wyjaśnienia szuka w czasach Thatcher i polityce mieszkaniowej tej polityczki. Thatcher, umożliwiając lokatorom wykup domów i mieszkań z bonifikatą, stworzyła nowy, konserwatywny elektorat – uwłaszczonych lokatorów. Jednocześnie w momencie, gdy jej rządy stanęły przed dylematem: poszerzać liczbę właścicieli, licząc, że to przyniesie nowy elektorat, czy dbać o interesy tych, którzy już się uwłaszczyli i czują za to wdzięczność do konserwatystów – a więc grupy, której zależy na tym, by ceny nieruchomości rosły, torysi wybrali to drugie.
Ich dzisiejsi wyborcy to często ci uwłaszczeni w czasach Thatcher. Wzrost cen nieruchomości, jaki miał miejsce od tego czasu, zwłaszcza w Londynie, często uczynił z nich nominalnych milionerów. Jednocześnie polityka kolejnych rządów po Thatcher utrudniała kolejnym pokoleniom nabycie własności mieszkaniowej – co wcześniej było tym momentem w życiu, gdy poglądy młodych wyborców zaczynały się robić coraz bardziej konserwatywne.
Gdy po 13 latach rządów Partii Pracy konserwatyści wrócili do władzy w 2010 roku, jeszcze mocniej wzmocnili swoje związki ze starszym elektoratem. Emeryci byli jedną z niewielu grup wyłączonych z polityki austerity, jaką rząd Camerona przyjął w odpowiedzi na wielki kryzys finansowy. Na początku poprzedniej dekady rząd Camerona przyjął zasadę, że co roku w kwietniu emerytury mają być waloryzowane o wartość inflacji lub o wskaźnik wzrostu średnich zarobków, lub o 2,5 proc. – w zależności od tego, która z tych wartości jest w danym roku najwyższa.
Rozwiązanie to miało być tymczasowe, funkcjonuje już drugą dekadę. W tym roku rząd Sunaka oferuje kolejne prezenty dla seniorów – choć trudno je uzasadnić sprawiedliwością społeczną. Statystycznie, jak podaje „New Stateman”, więcej jest dziś w Wielkiej Brytanii gospodarstw domowych złożonych z emerytów, posiadających majątek warty więcej niż milion funtów – jego większość to na ogół nieruchomość spełniająca cele mieszkalne – niż tych żyjących w ubóstwie.
The (Post) Office, czyli największa pomyłka sądowa w historii Wielkiej Brytanii
czytaj także
Torysi mają jednak dobre polityczne powody, by dbać o swój starszy, na ogół słabiej wykształcony elektorat. Ma on alternatywę w postaci Partii Reform Nigela Farage’a. Sunak zachowuje się, jakby wiedział, że nie ma szans odzyskać poparcia młodszych wyborców i jeśli nie chce, by klęska nie zmieniła się w totalny kataklizm, musi maksymalnie zmobilizować prawicowych seniorów. Stąd propozycja przywrócenia obowiązkowej służby obywatelskiej dla młodych – choć będzie ona kosztować torysów resztki głosów w młodym elektoracie, to jednocześnie może przemawiać do autorytarnej wrażliwości części seniorów, przekonanych, że młodzi mają za dobrze i przydałoby się im trochę dyscypliny w takich instytucjach jak wojsko.
To nie było dobre 14 lat
Wszystko więc wskazuje, że czas torysów się kończy. Jak można podsumować te 14 lat? Jak wypadają na tle 18 lat rządów Thatcher i Majora? Nawet wychodząc z założeń bliskich konserwatystom, trudno je ocenić jako sukces.
Naznaczyła je przede wszystkim tragikomedia brexitu. Cameron obiecał referendum, jeśli zdobędzie samodzielną większość w 2015 roku, bo nie wierzył, że to prawdopodobny scenariusz, liczył na kolejne rządy koalicyjne z Liberalnymi Demokratami. Następnie uznał, że wygra referendum i w ten sposób na zawsze spacyfikuje eurosceptyczne skrzydło partii.
Brexit wywołał wielki chaos, sama Partia Konserwatywna nie była w stanie przez długi czas ustalić, jakiego właściwie rozwodu z Unią pragnie. Dziś, gdy do niego doszło, nie zmaterializowała się żadna z obietnic brexitu, a brytyjska gospodarka znajduje się w stanie gorszym, niż znajdowałaby się, gdyby pozostała w Unii.
Rwanda bezpiecznym krajem? Brytyjski rząd zaczarowuje rzeczywistość, by walczyć z łódkami
czytaj także
Partia jest skłócona, brakuje jej przywództwa i kierunku. Nie udało się go nadać partii i krajowi żadnemu z premierów po 2010 roku.
Thatcheryzm na tle ostatnich 14 lat rządów miał jasny kierunek, wiedział, czego chce, zmienił nieodwracalnie Wielką Brytanię, wymusił na Partii Pracy głębokie reformy, bez których nie miała szans wrócić do władzy. Poza katastrofą brexitu trudno wskazać, w jaki świadomy, strategiczny sposób liderzy z lat 2010–2024 zmienili kraj. Nie powinno więc nikogo dziwić, że Brytyjczycy zadecydują na początku lipca, że Partia Konserwatywna wypaliła się w obecnej formule i potrzebuje lat w opozycji, by się odnowić.