Świat

Szkodliwe złudzenia i rozsądne cele lewicowej polityki w sprawie wojny w Ukrainie

Wojna w Ukrainie doprowadziła do zgodnego działania różnych sił politycznych w Polsce i szerzej na Zachodzie. Nie można jednak zapominać o politycznych różnicach i zlekceważyć zagrożeń, jakie wiążą się z konsekwencjami wojny zarówno w stosunkach międzynarodowych, jak i wewnętrznych.

Istnieje już dziś główny nurt euroatlantyckiej polityki wobec wojny w Ukrainie. Składa się na niego uznanie, że mamy do czynienia z agresją Rosji, Ukrainie należy się wsparcie militarne i humanitarne, na Rosję trzeba nakładać sankcje, a Europę transformować energetycznie w stronę większej niezależności od rosyjskich węglowodorów (i węglowodorów w ogólności). To przyzwoite i rozsądne minimum – z którego za rzadko się chyba cieszymy – może być i kwestionowane, i uzupełniane przez różne nurty polityczne.

Co w tak zarysowanym głównym nurcie może popsuć, a co wnieść lewica świata euroatlantyckiego? Jest przynajmniej pięć szkodliwych złudzeń i pięć rozsądnych celów lewicowej polityki w najbliższym czasie. Ta równowaga ma pokazać, że zagrożeń jest przynajmniej tyle samo, co szans.

Potężna Rosja i otwarty rachunek przemocy

Złudzenie pierwsze: Rosja jest na tyle potężnym i ważnym krajem, że musimy traktować ją w sposób szczególny i uwzględniający jej potencjał. Zazwyczaj takie postawienie sprawy oznacza, że na politykę Rosji patrzy się przez palce, uznając po prostu, że większym można więcej. To myślenie dystansuje się od etyki i zwraca się w stronę faktyczności. Pójdźmy zatem tą drogą.

Rosja ma rzeczywiście ogromne terytorium. A jak wygląda jej populacja? Jest dziesięciokrotnie mniejsza niż Chin czy Indii i niemal czterokrotnie mniejsza niż Unii Europejskiej. Wszystkie kraje Europy Środkowej, należące do UE (wyłączając Niemcy, żeby nie było za łatwo), mają populację zbliżoną do rosyjskiej (110 wobec 140 milionów). Gospodarka Rosji, pomimo handlu surowcami, osiąga rozmiary gospodarki Hiszpanii – która jest znaczącym krajem, ale gdyby chciała zająć francuską Akwitanię, to zdecydowanie nie powiedzielibyśmy, że ze względu na jej potencjał powinniśmy zaakceptować takie roszczenia.

Rosja jest znaczącym krajem, głównie jeśli chodzi o armię i broń, a także skłonność do jej stosowania w polityce zagranicznej. Mówiąc, że jest potężnym krajem w ogóle, maskujemy zasadniczą rolę przemocy w jej polityce zagranicznej. Lepiej pozbyć się tego złudzenia i nazywać rzeczy po imieniu.

Złudzenie drugie: Rosja ma swoją własną agendę w polityce zagranicznej i jej uwzględnienie może przyczynić się do większej stabilności na świecie. To przekonanie bierze się z wiary, że Rosja stanowi rodzaj siły przeciwważnej wobec USA, a jej interesy mogą być uwzględnione w tworzeniu równowagi, na której skorzysta przede wszystkim Europa. Taka była między innymi genealogia kupowania gazu od Rosjan, żeby zrównoważyć interesy amerykańskich koncernów paliwowych.

To rozumowanie, mające za cel siłę i autonomię geostrategiczną Europy, nie uwzględnia jednego – niestety kluczowego – celu rosyjskiej polityki, jakim jest rozbicie Unii Europejskiej i uzyskanie większych wpływów wobec podzielonych, samotnych państw narodowych. To dlatego Putin zainwestował w brexit i wspiera wszystkie ruchy secesjonistyczne (np. Katalończyków w Hiszpanii). Dlatego szerokim strumieniem płyną od niego pieniądze do partii eurosceptycznych i liderów takich jak Le Pen i Salvini. Warto przypomnieć sobie Lacanowskie sformułowanie, że oszukać można tylko spryciarza, który oczekuje niezwykłych zysków ze swojej przebiegłości. Wzmacnianie putinowskiej Rosji to inwestycja w dezintegrację Unii Europejskiej.

Złudzenie trzecie: jeśli nie potraktujemy Rosji po partnersku, wepchniemy ją w łapy Chin. Zacząć należy od tego, że sama Rosja zrobiła wiele, żeby zbudować silne zależności między Moskwą i Pekinem. Celebrując przyjaźń chińsko-rosyjską, Putin pokazywał Zachodowi, że istnieje alternatywna potęga globalna, z którą można współpracować i budować swoją siłę. Oparcie w Chinach ułatwiło Putinowi decyzję o agresji na Ukrainę.

Za takie podejście Rosja zapłaci zapewne olbrzymią cenę. Osłabiona, z ograniczoną możliwością sprzedawania surowców na bogate rynki zachodnie, z wizerunkiem państwa barbarzyńskiego i niedemokratycznego stanie się słabszym partnerem Chińczyków. Pytanie, czy będzie to taka wielka tragedia. Dziś Rosja jest imperium militarnym i dość nieprzewidywalnym w używaniu przemocy. Gdy znajdzie się pod większą kontrolą Chin, jej polityka może stać się bardziej przewidywalna. A co, jeśli Chiny zaczną używać Rosji jako swojego „człowieka od brudnej roboty”? Istnieje takie zagrożenie, ale jednocześnie Rosja stosująca przemoc w stosunkach międzynarodowych to i tak nasz problem codzienny.

Bezgraniczna przyjaźń? Relacje między Chinami i Rosją nie są tak jednoznaczne

Złudzenie czwarte: przede wszystkim musimy doprowadzić do pokoju, a wzmacnianie Ukrainy militarnie tylko przedłuża konflikt i zwiększa liczbę ofiar. Położenie nacisku na rozwiązania dyplomatyczne było mocnym atutem europejskiego soft power po 1989 roku. Dziś jednak, w specyficznym kontekście agresji Rosji na Ukrainę, podkreślanie konieczności zawarcia szybkiego porozumienia działa na rzecz agresora. Ukraina stawiana jest w ten sposób przed koniecznością pogodzenia się ze stratami terytorialnymi i innymi ustępstwami. Jest to też widomy znak ograniczonego poparcia, jakie Zachód ma dla walczących o niepodległość Ukraińców. Ukraina sama musi zadecydować, kiedy usiądzie do stołu i na jakich warunkach nastąpi pokój.

Wątpliwe jest też założenie, że zawarcie jakichś porozumień oddających Rosji część terytoriów Ukrainy spowoduje zakończenie rozlewu krwi. Wszak Rosja prowadzi na zajętych terenach brutalną okupację, czego dowody mieliśmy w Buczy. Zamiana walk frontowych na ciche zabijanie cywilów raczej nie powinna być celem ani zachodniej, ani lewicowej polityki.

Złudzenie piąte: krytykujemy Rosję, a przecież USA też mają swoje brudne wojny i zbrodnie na sumieniu. To przekonanie opiera się na niewysłowionym założeniu, że przemoc stosowana przez jedno imperium otwiera rachunek dopuszczalnej przemocy innemu imperium. Czy w związku z tym Rosja ma możliwość użycia bomb atomowych, skoro USA użyło ich w 1945 roku? Czy rachunek dopuszczalnej przemocy mają też otwarty Chiny? A Indie? Wyciągnięcie pełnych konsekwencji z przekonania o otwartym rachunku dopuszczalnej przemocy pokazuje jego absurdalność. Każda niesprawiedliwa wojna wymaga reakcji. Nie polega ona jednak na zorganizowaniu innej niesprawiedliwej wojny. Odpowiedzią są sankcje, budowanie siły odstraszania, wspomaganie walczących o swoją wolność czy krytyka przemocy niezależnie od tego, czy dopuszcza się jej własne, czy obce państwo.

Nowy język i demokratyczna militaryzacja

A jakie cele powinna stawiać sobie lewica w związku z wojną w Ukrainie?

Cel pierwszy: szukać języka, który budować będzie większą solidarność z Ukrainą. Pacyfistyczne i antywojenne nastroje części opinii publicznej w krajach Europy są faktem. Można starać się tych ludzi zawstydzać, można ich zagłuszać, ale to pewnie nie zmieni ich nastawienia do wojny w Ukrainie. Lepiej będzie starać się ich przekonać.

Ludzi o lewicowych poglądach, z których wielu ma pacyfistyczne nastawienie, przekonać może to, że Ukraina, prowadząc wojnę obronną, walczy też z imperializmem. To nie jeden nacjonalizm wobec drugiego, ale mniejszy kraj pragnący rządzić się po swojemu i imperium, które chce nad nim zapanować. Gdy tak spojrzymy na ten konflikt, dostrzeżemy w nim rysy antykolonialne i emancypacyjne, a nie jakąś odsłonę konfliktu między dwoma szowinizmami.

Cel drugi: obronić demokrację. Ukraina w przeciwieństwie do Rosji jest krajem demokratycznym. Działają różne partie polityczne, panuje pluralizm opinii, a rządzący wciąż mogą przegrać wybory. Wojna gruntownie tego nie zmieniła, bo chociaż nie mogą działać ugrupowania jawnie prorosyjskie, to już mobilizacja wojenna przebiega bardzo pluralistycznie i swoje zaangażowanie ogłaszają grupy o różnych tożsamościach, afiliacjach politycznych i stylach życia. Nieprzypadkowo furorę w sieci robiły zdjęcia osób LGBT zaangażowanych w obronę kraju.

Jednocześnie, dmuchając na zimne, trzeba zauważyć, że sytuacja polityczna po wojnie wyzwoleńczej zawsze stwarza pewne zagrożenie dla porządku demokratycznego. Znamy to świetnie z Polski po 1918 roku, gdy bohaterowie zbrojnej walki o niepodległość uznali, że krajowi należy się mniej demokracji, a więcej porządku i narodowej spójności. Być może to w ogóle nie zagraża Ukrainie, ale warto mieć w głowie to ryzyko. Zostanie ono radykalnie ograniczone, gdy Ukraina będzie miała wyraźną ścieżkę wstąpienia do Unii Europejskiej. Dla lewicy w Europie zabezpieczenie tej ścieżki powinno być jednym z najważniejszych celów.

Cel trzeci: demokratyczna militaryzacja. Zarówno Ukraina, jak i kraje Unii Europejskiej staną przed wyzwaniem większej militaryzacji w związku z niezwykle prawdopodobnym scenariuszem, w którym Rosja stanowi ciągłe zagrożenie w regionie. Militaryzacja nie ograniczy się tylko do zmiany struktury wydatków publicznych czy zwiększenia liczby personelu wojskowego. Choćby dlatego, że konfrontacja z Rosją przebiegać będzie prawdopodobnie na różnych polach: nowoczesnej propagandy, cyberataków, szpiegostwa, prowokacji, terroryzmu, kinetycznych ataków hybrydowych i wojny konwencjonalnej.

Szkoły, szpitale, strzelnice. To lewica ma klucz do budowy prawdziwej odporności państwa

Budowanie odporności wobec tych zagrożeń wymaga szerszej mobilizacji i kompetencji bezpieczeństwa niż te ograniczone do wyspecjalizowanego personelu wojska, służb czy policji. Dobrze znamy model militaryzacji związany z centralizacją władzy, budowaniem silnej tożsamości narodowej i podkreślaniem równego zagrożenia płynącego od wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Jeśli nasze kraje pójdą w tym kierunku, to nawet przy zachowaniu formalnej demokracji będziemy mieli do czynienia z brutalizacją życia społecznego połączoną z ograniczaniem i łamaniem praw obywatelskich. Musimy szukać innej drogi, na której militaryzacja nie oznacza ujednolicenia, ale wykorzystanie różnorodności. Szkolenie umiejętności związanych z obronnością, budowanie cywilnych sieci wsparcia, podnoszenie kompetencji z cyberbezpieczeństwa nawet nie powinny wiązać się z tworzeniem jednolitej tożsamości. Każdy ma własne powody, żeby bronić swojego kraju, i demokratyczna militaryzacja powinna na tym bazować.

Cel czwarty: stwórzmy Rosji warunki, żeby mogła zmieniać się sama. Przestańmy traktować Rosję jak człowieka, którym trzeba się opiekować i wymyślać za niego sposób, w jaki urządzi się w świecie. A do tego sprowadzają się wszystkie zabiegi, aby Rosja mogła wyjść z wojny z twarzą, żeby zaproponować jej satysfakcjonujące warunki pokoju i uwzględnić jej interesy. Putin sam doprowadził Rosję w miejsce, gdzie dziś się znajduje. To nie tylko uwikłanie w niszczycielską dla kraju wojnę, ale uzależnienie od eksportu węglowodorów, zbudowanie społeczeństwa skrajnych nierówności (w 2015 111 osób kontrolowało 19 proc. bogactwa wszystkich gospodarstw domowych) i niskiej średniej długości życia (w 2015 dłużej niż w Rosji żyło się w Bangladeszu, Iranie czy Gwatemali), brak długofalowej wizji modernizacji, konflikt z UE i USA oraz zależność od Chin.

Koszmarna Rosja Przyszłości

Rosyjskie elity i obywatele sami muszą zrozumieć, w jakiej sytuacji się znajdują. Ani Francja, ani Polska nie wymyślą, jak zmieniać się ma Rosja. Możemy co najwyżej kształtować warunki, w jakich zdanie sobie sprawy z tego, że jest się tylko najlepiej uzbrojonym krajem globalnego Południa będzie łatwiejsze. Najlepszą drogą do tego jest utrzymanie sankcji i szybka transformacja energetyczna Zachodu. Rosja zawsze oscylowała między naśladowaniem zmian na Zachodzie i skrajną wobec niego reakcyjnością. Dziś wychylona jest daleko w stronę reakcji. Tylko poczucie, że zostaje w tyle, może zmienić jej nastawienie.

Cel piąty: walcząc z autorytaryzmem, nie wylać liberalizmu z kąpielą. Przez ostatnią dekadę Putin nie ograniczał się tylko do retorycznych ataków na Europę, ale podejmował działania mające ją rozbić. Niewiele w tej sprawie robiono, uważając, że potencjał na destabilizację w Europie jest niski, a liberalna demokracja ma solidne podstawy. Zapłaciliśmy za to brexitem, wzrostem polaryzacji politycznej i rosnącą siłą destrukcyjnych ruchów społecznych, jak ruchy antygender czy antyszczepionkowe. Wciąż płacimy rozbijaniem przez sojuszników Putina spójnej polityki zagranicznej EU wobec Rosji.

Od walki z gender do tej z Ukrainą

Jeśli Unia ma przetrwać, musi zainwestować w budowanie odporności wobec działań putinowskiej Rosji. Potrzeba zdecydowanych działań uniemożliwiających finansowanie partii politycznych i organizacji społecznych przez Moskwę. Konieczne jest śledzenie przepływu osób i pieniędzy przeznaczonych na destrukcyjną propagandę i wzmacnianie polaryzacji społecznej. Debata publiczna musi być chroniona przed manipulacją i fake newsami. Przy tych wszystkich działaniach wymagających współpracy kontrwywiadowczej między państwami dbać trzeba jednak, żeby nie doprowadzić do zbytniego ograniczenia wolności słowa czy swobody działalności politycznej i społecznej. Nie narusza wolności słowa zamykanie kont rozsiewających propagandę w mediach społecznościowych, ale już na przykład nakładanie cenzury na czynnych polityków byłoby przekraczaniem granic, za którymi różnica między autorytaryzmem a liberalną demokracją zaczęłaby się zacierać.

Wojna w Ukrainie doprowadziła do zgodnego działania różnych sił politycznych w Polsce i szerzej na Zachodzie. Nie można jednak zapominać o politycznych różnicach i zlekceważyć zagrożeń, jakie wiążą się z konsekwencjami wojny zarówno w stosunkach międzynarodowych, jak i wewnętrznych. Jeśli ze względu na konfrontację z putinowską Rosją zwycięży linia niedemokratycznej militaryzacji, ograniczania praw obywatelskich czy zaprzestania zielonej transformacji, będzie to zwycięstwo Putina, bo uda mu się upodobnić Zachód do Rosji. Lewica musi pilnować, aby tak się nie stało.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij