W 2011 roku w końcu Izraelczycy wymienili ponad 1000 więźniów na jednego tylko Gilada Szalita. Tym razem Hamas będzie starał się ugrać o wiele więcej, a negocjatorom kurczy się czas – organizacja zapowiedziała, że w przypadku kolejnych ataków na Gazę zacznie zakładników pojedynczo zabijać.
Izrael przyzwyczaił dziennikarzy i osoby zainteresowane polityką na Bliskim Wschodzie do opinii, że jego służby wywiadowcze są najpotężniejsze w regionie, może nawet na świecie. Palestyński Hamas postanowił jednak zademonstrować, że jest zupełnie inaczej i w godzinach porannych w sobotę 7 października rozpoczął atak z zaskoczenia, który wymknął się uwadze służb, a także analizom działań wymierzonych w Izrael, które ta organizacja przeprowadziła już wcześniej.
Żelazna Kopuła bezradna wobec Hamasu
Zmasowany ostrzał południowego i centralnego Izraela wpisuje się w tradycyjne metody stosowane przez Hamas. Pewną nowością okazała się jednak intensywność tego ostrzału. Według bojowników palestyńskiej organizacji wystrzelono około 5 tys. pocisków w pierwszej salwie. Izraelczycy szybko poinformowali, że według ich obliczeń było to o wiele mniej, bo ledwie około 2,2 tysiąca. Cóż jednak z tego, skoro taka liczba wystarczyła, by przedrzeć się przez system obrony przeciwrakietowej Żelazna Kopuła, z którego tak dumni byli Izraelczycy. Kosztujące nawet 100–150 tys. dolarów pociski mogą w końcu przechwycić w powietrzu jedynie ograniczoną liczbę chałupniczo przygotowywanych pocisków Kassam, będących w istocie metalowymi rurami wypełnionymi domowymi ładunkami wybuchowymi i złomem. Hamas nauczył się tego na własnych doświadczeniach, testując wytrzymałość izraelskiej obrony przeciwrakietowej od jej premiery w 2011 roku.
Morderstwo palestyńskiego aktywisty. Czy ktoś tu jeszcze pragnie pokoju?
czytaj także
Same pociski, choć groźne, nie stanowiły jedynego zagrożenia dla Izraelczyków i ich armii podczas tej konfrontacji. Popularne stały się nagrania pokazujące bojowników Hamasu na motolotniach czy drony zrzucające bomby. W jednym przypadku bomba zneutralizowała nawet izraelski czołg Merkawa, którego załoga została pojmana przez grupę mężczyzn, uzbrojonych raczej przypadkowo i ubranych w codzienną odzież.
Tak też ubrani byli mężczyźni, którzy przedzierali się przez mur graniczny między Strefą Gazy a Izraelem, po tym, jak bariera naruszona została przez palestyńskie buldożery. Podczas gdy w przeszłości bojownicy Hamasu dokonywali infiltracji Izraela raczej w ograniczony sposób, tym razem w sobotę rano usłyszeliśmy doniesienia, że walki Hamasu z izraelskim wojskiem toczą się w miejscowościach w pobliżu miasta Sderot. Bojownicy, którzy zajmowali kontrolę nad przynajmniej częścią terytorium w pobliżu Strefy Gazy, brali także zakładników, którzy zostali przewiezieni na jej teren.
Izrael: Mit Jerozolimy jako miasta otwartego upada pod rządami prawicy
czytaj także
Największym szokiem okazał się jednak atak na festiwal muzyczny Supernova. Miłośnicy muzycy elektronicznej zjechali się na pustynię, kompletnie nie spodziewając się, że impreza, w której uczestniczy 3,5 tys. cywilów, przerodzi się w rzeź. Według doniesień z mediów społecznościowych część uczestników myślała, że odgłosy wybuchów i wystrzałów są częścią imprezy, szybko zostali jednak wyprowadzeni z błędu przez interwencję policji. Nie pomogło to jednak w uratowaniu życia 260 uczestników, w tym także zagranicznych turystów. Do tego momentu wiele osób wciąż nie dało znaku życia. Hamas pokazał tym samym po raz kolejny, że nie widzi przeszkód, by za cel swoich ataków brać ludność cywilną.
Co poszło nie tak
Wydaje się, że tak złożony atak nie powinien ujść uwadze izraelskich służb wywiadowczych ani wojskowym. A jednak nie udało się mu zapobiec i Izrael właśnie ponosi największą chyba porażkę militarną od roku 1973, kiedy również zaskoczyły go wojska egipskie i syryjskie. Tym razem jednak Izraelczyków przechytrzył wróg, którego mieli znać o wiele lepiej, operujący na niewielkim obszarze znajdującym się pod blokadą morską, lądową i powietrzną, stale obserwowany przez drony, satelity i siatkę wywiadowczą. Co więc mogło zawieść?
czytaj także
Wydaje się prawdopodobne, że służby miały po prostu w ostatnich miesiącach inne zadania. Trwające w tym roku demonstracje przeciwko reformie sądownictwa, nazywane też największym powstaniem obywatelskim w historii Izraela, dały policji i kontrwywiadowi pełne ręce roboty.
Zadania nie ułatwiła też sytuacja na Zachodnim Brzegu Jordanu, gdzie od wielu miesięcy wrze, a minister bezpieczeństwa publicznego Itamar Ben Gwir nakazał zwiększenie presji na Palestyńczyków. Kolejne starcia między Palestyńczykami a izraelskimi osadnikami na tym obszarze, w tym głośny pogrom we wsi Huwara w marcu tego roku, również zajmowały głowy wywiadowców i żołnierzy. Dla nich priorytetem miało być zapewnienie bezpieczeństwa około 450 tys. izraelskich osadników żyjących na Zachodnim Brzegu, w czym zapewne nie ułatwiały im pracy kolejne prowokacje, także polityków obecnej koalicji, takie jak wizyty wspomnianego już Ben Gwira na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie, co podsycało konfrontacyjne nastroje wśród Palestyńczyków. Jeśli większość sił przerzucono na te odcinki, by zapobiec incydentom w Izraelu i na Zachodnim Brzegu, to możliwe, że wojsko zbagatelizowało pewne sygnały płynące z Gazy, tym bardziej że Hamas od lat przyzwyczajał Izrael do tego, że przy murze granicznym wciąż się coś dzieje.
Izrael i Palestyna: co dalej?
Benjamin Netanjahu, który dotychczas prezentował się jako polityk będący w stanie zapewnić bezpieczeństwo obywatelom swojego kraju, dzisiaj znajduje się pod presją zarówno koalicjantów, jak i innych sił politycznych. Awigdor Lieberman, lider opozycyjnego ugrupowania Jisrael Beitenu, jest jednym z polityków, który domaga się od Bibiego rozpoczęcia operacji lądowej w Strefie Gazy.
To też nie jest nowość, choć Netanjahu podczas poprzednich konfrontacji z Hamasem nie chciał ryzykować takiego kroku. Operacja lądowa w Gazie musiałaby się wiązać z dużą liczbą ofiar po stronie ludności cywilnej, a także izraelskich żołnierzy. Wcześniej jednak liczba ofiar w Izraelu nie przekraczała 900 osób po dwóch dniach od ataku, stąd też niewykluczone, że Netanjahu zdecyduje się na bezprecedensowe rozwiązania, czując na sobie presję i potencjał do utraty twarzy w oczach opinii publicznej.
czytaj także
W tym momencie jednak podjęto decyzję o powołaniu do służby potężnej liczby 300 tys. rezerwistów, a minister obrony Joaw Galant ogłosił „pełne oblężenie” Gazy, wiążące się nie tylko z bombardowaniem miasta, ale również z odcięciem go od dostaw elektryczności, wody, paliwa i żywności. Jeśli taka sytuacja będzie się przedłużać, to Gazie grozi kryzys humanitarny, a szpitale nie będą mogły udzielać pomocy rannym, podczas gdy wciąż rośnie liczba zabitych, już teraz przekraczająca 600 ofiar.
Sytuację komplikuje fakt, że w Gazie przebywa około 100 izraelskich zakładników (głównie cywilów), których Hamas chce wymienić na palestyńskich więźniów politycznych przebywających w izraelskich więzieniach. Być może Izrael nie zdecyduje się na uwolnienie wszystkich z ponad 5 tys. Palestyńczyków, z których jedna czwarta osadzona jest na podstawie kontrowersyjnych „aresztów administracyjnych”, bez stawiania im zarzutów, ale praktyki z przeszłości wskazują na to, że jest skory na ustępstwa po negocjacjach. W 2011 roku w końcu Izraelczycy wymienili ponad 1000 więźniów na jednego tylko Gilada Szalita. Tym razem Hamas będzie starał się ugrać o wiele więcej. Agencja Reutera doniosła nawet, że już negocjatorzy z Kataru starają się porozumieć ze stronami. Zdaje się, że czas się im kurczy, gdyż Hamas zapowiedział również, że w przypadku kolejnych ataków na Gazę zacznie zakładników pojedynczo zabijać.
Niewykluczone jednak, że izraelscy wojskowi postawią na operację mającą na celu odbicie zakładników. Czy będzie to oznaczało, że zaryzykują również próbę rozbicia Hamasu, być może przy zapowiadanym wsparciu militarnym otrzymanym od Stanów Zjednoczonych? Trudno w tej chwili przewidzieć przyszłość, ale jest to możliwy scenariusz, choć wiązałby się potencjalnie także z koniecznością ponownej okupacji Strefy Gazy. To przyniosłoby głębokie konsekwencje dla procesu pokojowego z Palestyńczykami (który i tak już jest chyba martwy), a także dla samego Izraela.
W konflikt zaangażowany jest także libański Hezbollah, który ostrzeliwuje północny Izrael pociskami moździerzowymi, na co Izraelczycy odpowiedzieli atakami na południowy Liban. Wciąż jednak daleko do tego, by Hezbollah wykorzystał pełnię swojego potencjału przeciwko Izraelowi. Być może bojownicy czekają jeszcze na wyraźny sygnał, lub też uznali, że w tej walce nie ma dla nich wyraźnego interesu.
Izrael: Skrajna prawica przejmuje sądy. Na ulicach setki tysięcy demonstrantów
czytaj także
Zarówno Hamas, jak i Hezbollah zdają sobie pewnie sprawę, że nie są w stanie całkowicie pokonać Izraela, ale mogą poprawić swoją pozycję negocjacyjną lub po prostu zademonstrować siłę. Nie jest jasne jeszcze, czy uda im się na tym polu coś ugrać, jednak pewne jest, że obecna eskalacja po raz kolejny wskazuje, że status quo między Izraelem a Palestyńczykami, oparte na mglistym procesie pokojowym i perspektywie powstania obok siebie dwóch niepodległych państw w nieokreślonej przyszłości, jest nie do utrzymania. Sytuacja musi się zmienić w jedną lub w drugą stronę, gdyż w przeciwnym wypadku regularnie występować będą kolejne krwawe starcia między walczącymi stronami. Tym samym Izrael będzie musiał anektować palestyńskie terytoria (co wówczas z mieszkającymi na nich Palestyńczykami?) lub siąść do stołu negocjacyjnego. Żadna opcja nie jest idealna z perspektywy izraelskich polityków, którzy woleliby z pewnością utrzymać obecny stan rzeczy.
Palestyńczycy również jednak są już dzisiaj podzieleni i choć politycy rządzącego (choć ledwie nominalnie) na Zachodnim Brzegu Fatahu wciąż mówią o rozwiązaniu dwupaństwowym, tak badania opinii publicznej wskazują, że Palestyńczycy woleliby porzucić Porozumienia z Oslo na rzecz walki zbrojnej przeciwko Izraelowi. Perspektywa na przyszłość tego konfliktu, nierównego, niesprawiedliwego, ale przynoszącego cierpienie obu jego stronom, jawi się dzisiaj jedynie w ciemnych barwach.