Świat

Izrael: Skrajna prawica przejmuje sądy. Na ulicach setki tysięcy demonstrantów

Oskarżony o korupcję Netanjahu nie będzie musiał zwrócić bezprawnej darowizny, a skazany za przestępstwa podatkowe Ari Deri będzie mógł zostać ministrem mimo ciążącego na nim wyroku. Wystarczy obsadzić Sąd Najwyższy swoimi ludźmi i pozbawić go prawa do kontrolowania rządu – to już stały element rządów skrajnej prawicy.

Liczni zwolennicy Benjamina Netanjahu z radością i nadzieją patrzyli na jego zwycięstwo w listopadowych wyborach, mówiąc, że zakończy ono polityczny kryzys, który ciążył na kraju od kilku lat. Wygląda jednak na to, że kraj spadł z deszczu pod rynnę. Polaryzacja społeczeństwa stała się bardzo widoczna nie tylko za sprawą trwających już dwa miesiące protestów przeciwko planowanym przez Bibiego zmianom w sądownictwie, które miałyby dać politykom większą kontrolę nad wyborem sędziów, w tym tych zasiadających w Sądzie Najwyższym, ale także umożliwiłyby rządowi unieważnianie jego wyroków w sprawie konstytucyjności przepisów przegłosowywanych przez parlament.

Protesty nie są w Izraelu niczym nowym, kraj ma głęboką tradycję demonstracji w różnych sprawach. Protestują tutaj nie tylko obywatele żydowskiego pochodzenia i mniejszości etniczne czy religijne, ale także Palestyńczycy w Jerozolimie Wschodniej czy na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy. Nierzadko te manifestacje zamieniają się w starcia z policją, a czasem także w otwarte konfrontacje między izraelskim wojskiem a bojownikami Hamasu, Islamskiego Dżihadu, czy też innych radykalnych organizacji, niekoniecznie islamistycznych.

Czy Netanjahu kontroluje rząd, na którego czele stoi?

Dzisiaj jednak trzeba mówić o masowych demonstracjach, największych od przynajmniej kilku dekad. 11 marca w różnych zgromadzeniach na terenie całego kraju miało wziąć udział nawet 500 tys. osób, twierdzą organizatorzy, choć tych liczb nie udało się dziennikarzom potwierdzić w niezależnych źródłach. Podaje się jednak, że w samym tylko Tel Awiwie na ulice wyszło około 200 tys. protestujących, którzy nie tylko domagali się rezygnacji rządu z reformy sądownictwa, ale także wyrażali niezadowolenie z postępowania polityków i służb bezpieczeństwa w związku z wydarzeniami z 26 lutego, kiedy w palestyńskiej wiosce Huwara na Zachodnim Brzegu liczna grupa osadników podpaliła kilkadziesiąt domów i samochodów. Generał Jehuda Fuchs, głównodowodzący Dowództwa Centralnego (Pikud haMerkaz), nazwał tę napaść pogromem.

W ciągu kilku godzin około stu Palestyńczyków zostało rannych, a jeden zginął. Miał to być akt zemsty za śmierć dwóch osadników, którzy wcześniej zostali zastrzeleni na autostradzie przecinającej miasto. Gniew osadników podsycały też wypowiedzi polityków rządzącej koalicji, takich jak Cwika Fogel z partii Żydowska Siła, który w rozmowie z radiem Galei Cahal powiedział, że chciałby wioskę, w której licznych aktów przemocy dokonali osadnicy, zobaczyć „zamkniętą i spaloną”, a także minister finansów Becalel Smotricz, który kilka dni po tych wydarzeniach wezwał do wymazania wioski z mapy. Później wycofał się ze swoich słów, twierdząc, że były one wypowiedziane pod wpływem emocji, choć zaznaczył i tak, że intencja pozostaje ta sama.

O ile Fogel nie jest postacią kluczową w izraelskiej polityce, będąc jedynie szeregowym posłem w najbardziej radykalnym ugrupowaniu koalicyjnym, o tyle Smotricz jest już jedną z głównych twarzy obecnego rządu i liderem Religijnych Syjonistów, dzięki którym Benjamin Netanjahu mógł wrócić na stanowisko szefa rządu po ponad roku przerwy.

Retoryka Smotricza nie powinna dziwić, jeśli spojrzeć na jego polityczną i aktywistyczną karierę, a także środowisko, w którym dorastał. Urodził się w Chaspin, religijnym osiedlu na Wzgórzach Golan, zajętych przez Izrael w 1967 roku wskutek wojny sześciodniowej. Później mieszkał w nie mniej religijnym osiedlu Bet El na Zachodnim Brzegu, położonym niedaleko Ramallah, administracyjnej stolicy Autonomii Palestyńskiej. Społeczność międzynarodowa i liczne instytucje uważają, że oba te osiedla istnieją wbrew prawu międzynarodowemu, lecz ruch osadniczy i izraelska prawica nie zgadzają się z tym stanowiskiem, twierdząc, że są to legalne zdobycze terytorialne.

Ze względu na środowisko, z jakiego się wywodzi, Smotricz uzyskał edukację religijną w kilku szkołach. Studiował także prawo, uzyskując licencjat z Kolegium Akademickiego Ono. Naukę kontynuował na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, lecz nigdy nie uzyskał tytułu magistra. Nie przeszkadzało to jednak uczelni, by w kwietniu 2019 roku opublikować list, w którym władze gratulowały 27 swoim absolwentom uzyskania mandatu parlamentarnego. Poinformowała o tym w 2021 roku dziennikarka Haarecu Tali Cheruti-Sower, której Uniwersytet Hebrajski potwierdził nawet, że Smotricz w istocie studiów magisterskich nie ukończył, choć sam zainteresowany nie skomentował faktu.

Co po okupacji? Przypadki Ukrainy i Palestyny

Smotricz odbył także skróconą służbę wojskową, zaciągając się do Sił Obrony Izraela w wieku 28 lat. Przeciętny Izraelczyk służbę rozpoczyna po 17. roku życia. Mężczyźni służą trzy lata, a kobiety dwa. Smotricz odsłużył jednak jedynie 14 miesięcy. Sam później przekonywał, że odgrywał bardzo poważną rolę w sztabie generalnym, gdzie podejmowane są istotnie decyzje, ale nie podał publicznie żadnych szczegółów tej służby.

Ta kwestia stała się przedmiotem medialnej dyskusji podczas ostatniej kampanii wyborczej, a zwłaszcza na jej finiszu, kiedy polityk przekonywał, że jest gotowy do objęcia stanowiska ministra obrony. W Izraelu większość ministrów, którzy przyjmowali tę tekę w przeszłości, miała raczej imponujące kariery wojskowe. Beni Ganc, minister w poprzedniej koalicji, był wcześniej szefem sztabu generalnego, osiągając stopień raw aluf (dosłownie „wielki czempion”, tłumaczony zwykle jako „generał porucznik”, choć jest to najwyższy stopień oficerski w armii Izraela). Wielu poprzedników Ganca, jak choćby Ehud Barak czy Szaul Mofaz, także było szefami sztabu generalnego.

Obecny minister obrony z ramienia Likudu, Joaw Gallant, był głównodowodzącym Południowego Dowództwa (Pikud Darom) w stopniu aluf, tylko odrobinę niżej w hierarchii. Zdarzali się jednak także tacy ministrowie jak Awigdor Lieberman, który w izraelskiej armii osiągnął jedynie stopień kaprala, czy Mosze Arens, który mimo działalności w organizacjach takich jak Irgun, jeszcze przed powstaniem współczesnego Izraela, nie wszedł w struktury armii po 1948 roku, i mówiono o nim, że jest „cywilem, który dowodzi Siłami Obrony Izraela”.

Z Ordo Iuris do Sądu Najwyższego. Fundamentaliści religijni przejmują sprawiedliwość w Polsce

Osadzenie Smotricza na stanowisku ministra obrony, kiedy przywódca Religijnych Syjonistów ostrzył sobie na nie zęby, nie byłoby wbrew utrwalonej tradycji czy prawu, choć liczni komentatorzy, zwłaszcza ci wywodzący się z wojskowej tradycji, z rezerwą odnosili się do pomysłu, by żołnierze służyli pod jego dowództwem.

Wyciągnięto mu także działalność aktywistyczną sprzed czasu służby, która balansowała na granicy prawa. W 2005 roku Smotricz został aresztowany za posiadanie dużych ilości benzyny, którą według śledczych planował wykorzystać do wysadzenia w powietrze autostrady Ajalon, jednej z głównych arterii komunikacyjnych Tel Awiwu, która dzisiaj jest epicentrum antyrządowych protestów. Ostatecznie nie postawiono mu zarzutów, a on sam nie zdecydował się na współpracę. Ten epizod przylgnął jednak do niego i podczas dyskusji w mediach społecznościowych oponenci mają zwyczaj mówić o nim „znany podpalacz”.

Cały ten bagaż nie przeszkodził mu jednak w karierze politycznej i już w 2015 roku Smotricz zdobył mandat posła Knesetu, startując z listy haBait haJehudi (Żydowski Dom). W kolejnych latach reprezentował różne frakcje ze skrzydła nacjonalistyczno-syjonistycznego, w tym między innymi partię Jamina (W prawo) Naftalego Bennetta i został ministrem transportu z ramienia istniejącej jedynie kilka miesięcy Unii Partii Prawicowych (Ichud Miflegot ha-Jamin).

Smotricz od samego początku nie krył się z niechęcią (eufemistycznie rzecz ujmując) do wszelkich aspiracji narodowych Palestyńczyków. Ostatni wybryk, kiedy w niedzielę 19 marca podczas ceremonii w Paryżu odmówił Palestyńczykom prawa do nazywania siebie narodem, a wypowiadał się z podium, na którym widoczna była mapa tzw. Wielkiego Izraela, obejmującego także terytorium dzisiejszej Jordanii, nie był niczym nowym. W połowie 2017 roku publicznie deklarował, że jego celem jest zabicie wszelkich nadziei Palestyńczyków na własne państwo, a nawet uczynienie z nich jedynie „rezydentów” w Izraelu, podpierając się przy tym, jak sam twierdził, halachą, czyli żydowskim prawem religijnym.

Religia gra pierwsze skrzypce w jego stosunku do polityki, co nie powinno dziwić – w końcu widnieje czarno na białym w nazwie jego ugrupowania. Czy to więc dziwne, że w kolejnych latach Smotricz regularnie wspominał, że kraj powinien się kierować Torą? Jako minister transportu mówił wprost, że będzie walczył, by w kraju nie były prowadzone prace konstrukcyjne czy konserwacyjne infrastruktury transportowej podczas szabatu, a swoimi wypowiedziami bronił także prawa państwowego w Izraelu, które zezwala wyłącznie na zawieranie ślubów religijnych. Obywatele, którzy chcieliby świeckiej ceremonii, muszą zawrzeć ślub poza granicami kraju. Najpopularniejszym kierunkiem takich podróży jest Cypr, choć akceptowane są również związki zawarte w innych państwach. Od wielu lat jednak ten aspekt prawny pozostaje solą w oku licznych niereligijnych obywateli kraju.

W żydowskim państwie nie jest to być może szczególnie szokujące, że wyznający ortodoksję polityk wprost stwierdza, że państwo powinno być religijne, a nie świeckie, lecz nie wszystkim Izraelczykom podobają się te stwierdzenia. Mowa tu nie tylko o tych, którzy wywodzą się z palestyńskich środowisk, ale także o świeckich Żydach. Uri Keidar, dyrektor wykonawczy organizacji Israel Hofszit (Wolny Izrael), od lat lobbującej na rzecz świeckości państwa, zauważa, że obecny rząd jest zagrożeniem dla stylu życia Izraelczyków. „Koalicja rządowa jest znacznie bardziej religijna niż ogół żydowskiego społeczeństwa. Myślę, że to też ich pięta achillesowa. Są postrzegani tak, że mogą wepchnąć nam do gardła przymus religijny. Na szczęście dla nas przynajmniej niektórzy z nich nawet temu nie zaprzeczają”.

Władza chce zagwarantować sobie bezkarność [list]

Keidar nie ukrywa, że z nieufnością patrzy na Smotricza i obawia się kierunku, w jakim może pójść jego kraj z obecnym rządem: „Wierzę, że większość Izraelczyków widzi, co się zbliża. Mamy historię publicznych walk z przymusem religijnym. Większość Izraelczyków dorasta w etosie Izraela jako liberalnej zachodniej demokracji. Uczy się nas, że jesteśmy wyjątkowym krajem na Bliskim Wschodzie. Jesteśmy otoczeni przez kraje niedemokratyczne. Przynajmniej do niedawna byliśmy, jako naród, z tego dumni. […] Następuje atak na pojęcie praw obywatelskich, atak na prawa osób LGBT, na prawa kobiet – i to wszystko przychodzi z bardzo konserwatywnych części koalicji. Kiedy Becalel Smotricz, który jest bardzo skrajnie prawicowym liderem partii religijnej, został zapytany podczas streamu na żywo na Facebooku: »kto będzie strzegł praw człowieka po reformie sądownictwa?«, odpowiedział: »ja będę«. OK, rozumiemy. Ty będziesz? Więc teraz czujemy się bezpieczni. Wiemy, że tak bardzo ci na tym zależy”.

Kolejne tygodnie protestów pokazują jednak, że rząd nie liczy się w istocie z wolą demonstrujących. W sobotę 18 marca na ulice znów wyszły dziesiątki tysięcy Izraelczyków, ale doszło też do aktów przemocy, o które obie strony oskarżają się wzajemnie. W Giwataim, mieście w aglomeracji Tel Awiwu, motocyklista został aresztowany za wjechanie w tłum protestujących, w Herclijji inny mężczyzna został zatrzymany za potrącenie protestujących samochodem, a w mediach społecznościowych podawane są nagrania, na których zwolennicy rządu i planowanej reformy konfrontują się z demonstrującymi, czasami w kominiarkach zasłaniających twarze.

Politycy opozycji winą za sytuację obarczają izraelską prawicę, która miała podżegać do przemocy, choćby w taki sposób, jak syn urzędującego premiera, Jair Netanjahu, który w piątkowej rozmowie z radiem Galei Israel porównał protestujących do bojówek Sturmabteilung, a nawet sugerował, że protestujący mieli próbować podpalić parlament, podobnie jak miało to miejsce w Niemczech w 1933 roku, kiedy spłonął Reichstag. (Do dzisiaj zresztą jest przedmiotem debaty, czy Reichstag podpalili członkowie NSDAP, którzy na tym zbili polityczny kapitał, czy skazany wówczas holenderski komunista Marinus van der Lubbe).

Rząd nie ma zamiaru się jednak cofać. Komisja parlamentarna przygotowująca reformę chce w najbliższych dniach poddać poprawkę do prawa podstawowego o sądownictwie pod ostateczne głosowanie w Knesecie. Od 19 marca komisja ma się spotykać codziennie, by przyspieszyć pracę nad tą reformą, jak również innymi kontrowersyjnymi przepisami, motywowanymi osobistymi interesami polityków partii koalicyjnych.

Jak prawica przejmuje amerykańskie sądy

Tak jest w przypadku proponowanego przepisu, który uniemożliwi Sądowi Najwyższemu blokowanie nominacji ministerialnych, nazywany dzisiaj przez dziennikarzy i krytyków „prawem Deriego”, od nazwiska lidera partii Szas, Ariego Deri, któremu sędziowie w styczniu zabronili objęcia teki ministra zdrowia w związku z tym, że jest skazanym przestępcą podatkowym, a jego ostatni wyrok zapadł w zeszłym roku w Jerozolimie. Deri nie może nawet się bronić, że był to wyrok niesprawiedliwy, gdyż przyznał się do winy w ramach ugody, dzięki której nie musiał przechodzić całego procesu. Sędziowie przekonują jednak, że po pierwsze Deri, przyjmując ugodę, sprawiał wrażenie, jakby miał się wycofać z polityki, a po drugie byłoby to „nierozsądne”, by stanowisko ministra objął skazany przestępca.

Innym kontrowersyjnym przepisem nowego projektu jest ustawa o darowiznach. W ubiegłym roku Sąd Najwyższy nakazał Benjaminowi Netanjahu zwrócenie do lutego 2023 roku kwoty 270 tys. dolarów rodzinie Nathana Milikowsky’ego, amerykańskiego biznesmena i kuzyna Netanjahu. Milikowsky przekazał tę kwotę Bibiemu na pokrycie wydatków prawnych związanych z ciążącymi na premierze oskarżeniami o korupcję i nadużycie władzy, ale w opinii sędziów jest to nielegalny przychód. Nowe prawo umożliwi Bibiemu zatrzymanie tej kwoty.

Sąd Najwyższy walczy też z innym ministrem w rządzie, czyli z Itamarem Ben Gwirem, któremu podlega policja. Na wniosek Stowarzyszenia Praw Obywatelskich sędziowie wypowiedzieli się w kwestii poleceń operacyjnych wydawanych przez Ben Gwira funkcjonariuszom, zwłaszcza w kwestii trwających demonstracji. Zdaniem sądu minister nie może wydawać bezpośrednich ani pośrednich rozkazów i ma powstrzymać się od podobnych praktyk w przyszłości.

Palestyńczycy mogą siedzieć i patrzeć, jak Żydzi głosują na prawicowych ekstremistów

Kryzys, w obliczu którego stoi Izrael, nie będzie łatwy do rozwiązania, a rząd nie wydaje się zainteresowany odsunięciem planowanych reform choćby na chwilę. Benjamin Netanjahu odrzucił nawet plan przedstawiony przez prezydenta Icchaka Herzoga, który miał być kompromisem między tym, czego domagają się protestujący i opozycja, a ambicjami Netanjahu (choć obie strony raczej krytycznie wypowiadały się o koncepcji Herzoga).

Demonstracje w najbliższym czasie raczej nie ustaną. Trudno powiedzieć, do czego zaprowadzi kraj odebranie Sądowi Najwyższemu możliwości kontrolowania rządu w państwie, które od 1948 roku wciąż nie napisało swojej konstytucji i korzystają z rozwiązania, które miało być tymczasowe.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Katulski
Jakub Katulski
Politolog, kulturoznawca
Politolog, kulturoznawca, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Autor bloga i podcastu Stosunkowo Bliski Wschód.
Zamknij