W ostatnich kilku latach w Indiach doszło do bardzo wielu linczów albo zabójstw takich jak to, którego ofiarą padł George Floyd. Różnica jest taka, że w Indiach morderstw dokonują bandy samozwańczych stróżów hinduistycznego porządku. Policja nie tylko pozwala na pogromy, ale sama w nich uczestniczy.
W Indiach rozpoczęta w marcu izolacja związana z pandemią COVID-19 okazała się jedną z najbardziej restrykcyjnych i najszerzej zakrojonych na świecie. Dziesiątki milionów ludzi zostało bez pracy, co zmusiło ich do masowego opuszczania miast. Wielu podjęło próbę pokonania setek kilometrów – pieszo, rowerem albo nawet trzymając się ciężarówek – po to, by wrócić do rodzinnych wiosek.
W tym tygodniu rząd zaczął rozluźniać ograniczenia, mimo że podawana liczba przypadków wciąż rośnie. Choć liczby są jeszcze względnie niewielkie jak na populację sięgającą niemal 1,4 miliarda ludzi, szczyt zachorowań wciąż przed Indiami. W kontekście zniesienia izolacji pytamy pisarkę i aktywistkę Arundhati Roy, krytyczkę rządu Narendry Modiego, w jakim stanie Indie kończą lockdown.
Daniela Bezzi: Rząd Indii dość szybko podjął decyzję o narzuceniu obywatelom izolacji. Czy podziałała?
Arundhati Roy: Lockdown w Indiach okazał się fiaskiem. W trakcie izolacji liczba zakażeń błyskawicznie rosła, a w momencie, kiedy wykres pnie się w górę najbardziej stromo, zasady zostają rozluźnione. Mamy więc do czynienia z podwójną katastrofą: ruiną gospodarczą i szalejącą pandemią. Podawanym oficjalnie liczbom zakażeń i zgonów na COVID-19, moim zdaniem, nie można i nie będzie można do końca ufać – nie tylko w Indiach, ale i na całym świecie. W Indiach liczone są zgony w szpitalach, ale kto wie, ilu ludzi zmarło w domach, a ilu na inne choroby, których nie można było leczyć ze względu na sytuację wyjątkową? Ilu ludzi zmarło z głodu czy wyczerpania długim marszem do domu? Do tego dochodzą niepokojące wskaźniki śmiertelności z powodów bardziej codziennych.
Indie i Bangladesz wracają do pracy na jeszcze gorszych warunkach
czytaj także
Możemy być pewni tylko jednej rzeczy: zarówno lockdownu, jak i utrzymywania dystansu społecznego nie da się wprowadzić w Indiach, gdzie dziesiątki milionów ludzi mieszka w slumsach. Weźmy na przykład Dharavi, największy slums Azji, w samym sercu Mumbaju: prawie milion ludzi na ponad dwóch kilometrach kwadratowych, jedna ubikacja na kilkaset osób – co w takich warunkach ma oznaczać kwarantanna czy dystans społeczny?
Gdy przypadków było jeszcze zaledwie kilkaset, zamiast zacząć testować, monitorować, zakazać zgromadzeń publicznych i zamknąć − powiedzmy − restauracje i centra handlowe, rząd uderzył w swój kraj obuchem. Lockdown zmiażdżył gospodarkę już przechodzącą głęboki kryzys, doprowadziwszy oczywiście do gigantycznej recesji. Zniknęły setki milionów stanowisk pracy.
Liczba przypadków szybuje w górę. Obecnie wynosi 280 tysięcy [stan na 11 czerwca 2020 r. − red.]. Słupki rosną, natomiast izolację zniesiono.
Rząd zepsuł wszystko, a teraz zwolnił się z wszelkiej odpowiedzialności i mówi nam, że musimy się nauczyć żyć z COVID-19. Ludzie, którzy powinni byli dostać pozwolenie na powrót do domu dwa miesiące temu, właśnie docierają do swoich wiosek, niosąc ze sobą wirusa.
Tak potężną katastrofę mogła wywołać tylko pycha Modiego, jego niekontrolowana przez nikogo władza i całkowite niezrozumienie kraju, którym rządzi. Jest przebiegły, ale nie inteligentny. To niebezpieczna mieszanka.
Do tego dochodzi otwarta islamofobia rządu Modiego, nagłośniona przez bezwstydne, nieodpowiedzialne media głównego nurtu, które bez ogródek obwiniały muzułmanów o roznoszenie choroby. Całe programy telewizyjne poświęcono już w Indiach „dżihadowi COVID” i tym podobnym. Najpierw odebrano Kaszmirowi status specjalny, co doprowadziło do dziesięciomiesięcznego odcięcia od świata 6 milionów ludzi w dolinie Kaszmiru, fizycznego i komunikacyjnego, czyli według wszelkich standardów doszło do złamania praw człowieka, wprowadzono nowe, antymuzułmańskie prawa o obywatelstwie, w pogromie muzułmanów w północno-wschodnim Delhi zaobserwowano czynne uczestnictwo delhijskiej policji.
Codziennie aresztuje się młodych muzułmanów, studentów i aktywistów za rzekome „uczestnictwo w spisku”, jakim była masakra. Tymczasem politycy partii rządzącej, którzy dosłownie wyszli na ulice, wzywając do zastrzelenia „zdrajców”, pozostają na dobrze widocznych pozycjach władzy.
czytaj także
Skrytykowano panią za wywiad udzielony „Deutsche Welle”, w którym powiedziała pani, że ta zaciekła islamofobia stanowi wstęp do ludobójstwa. Jak miałoby dojść do takiej eskalacji przemocy?
Powiedziałam, że słownictwo stosowane przez media głównego nurtu przeciwko muzułmanom służy ich dehumanizacji. Przedstawianie całej społeczności jako „koronadżihadystów”, w sytuacji, kiedy jednocześnie panuje pandemia koronawirusa i atmosfera przemocy wobec muzułmanów, jest równoznaczne z przygotowywaniem gruntu pod ludobójstwo.
W ostatnich kilku latach w Indiach doszło do bardzo wielu linczów albo zabójstw takich jak to, którego ofiarą padł George Floyd. Różnica jest taka, że w Indiach morderstw dokonują bandy samozwańczych stróżów hinduistycznego porządku, a policja, wymiar sprawiedliwości i klimat polityczny pozwalają im to robić bezkarnie.
czytaj także
Przemocowe incydenty i masakry muzułmańskiej mniejszości w Indiach to nic nowego. W stanie Gudźarat w 2002 roku doszło do pogromu trwającego miesiącami. Premierem tego stanu był wtedy zresztą właśnie Narendra Modi. Muzułmanów zabijano w biały dzień. Z tą reputacją Modi doszedł do najwyższej władzy. On i jego ministrowie są członkami najpotężniejszej organizacji w Indiach, hinduistycznej, suprematystycznej RSS. Jej założycieli i ideologów inspirował Mussolini i włoski faszyzm.
Faszyzm hinduistów ma też lokalne korzenie. Fundamenty pod postawy faszystowskie położył system kastowy – rzekomo otrzymana od bogów hierarchia społeczna, w ramach której bramini uważają się za rasę panów.
Przejdę do biegu wydarzeń, który nadał ton sytuacji politycznej w trakcie pandemii koronawirusa. Na samym początku, natychmiast po ogłoszeniu izolacji pod koniec marca, media podały wiadomość o kilku przypadkach zarażeń w Nizamuddinie, osiedlu w samym centrum Delhi, niedaleko miejsca, gdzie mieszkam. Zaledwie kilka tygodni wcześniej odbyła się tam konferencja organizowana przez islamską wspólnotę Tablighi Jamaat z udziałem wielu delegatów z zagranicy. Doniesienie to spowodowało, że po Twitterze zaczął krążyć hasztag #CoronaJihad. Członków wspólnoty nazwano „ludzkimi bombami”. Muzułmanów nie wpuszczano do szpitali. Lokalni przywódcy Indyjskiej Partii Ludowej i politycy zachęcali obywateli do tego, by bojkotowali muzułmańskich sprzedawców warzyw i owoców.
czytaj także
Ich zachowanie było przerażająco podobne do zachowania nazistów budujących Trzecią Rzeszę, kiedy oskarżali Żydów o przenoszenie chorób, zwłaszcza tyfusu. Indyjskie media, szczególnie kanały Zee TV i Republic TV, zaczęły brzmieć jak Radio Rwanda. Kanały te cieszą się szczególnymi względami koterii Modiego. On i jego potworny minister spraw wewnętrznych udzielają im wywiadów na wyłączność. Horror show nie ustaje.
Muzułmanów się odczłowiecza oraz poddaje ostracyzmowi gospodarczemu i społecznemu. Uczeni zajmujący się historią ludobójstw, tacy jak Robert Jay Lifton, mówią, że to jest ten pierwszy krok. Tak to się zaczyna.
A jednak w miesiącach poprzedzających lockdown w siłę urósł ruch protestujący przeciw nowej ustawie o indyjskim obywatelstwie, przegłosowanej w grudniu. Czy może pani wyjaśnić, dlaczego sytuacja tak raptownie się pogorszyła?
Kilka miesięcy temu protesty te wyglądały podobnie do tych, które teraz oglądamy w USA. Nie były związane z żadnymi ugrupowaniami, tylko poetyczne i piękne. Kiedy w grudniu przegłosowano ustawę, studenci wyszli na ulice. Policja brutalnie zdusiła demonstracje. Funkcjonariusze wchodzili na teren kampusów uniwersyteckich, zniszczyli jedną bibliotekę, a przeciw studentom wykorzystywali broń, jakiej normalnie używa się w operacjach antyterrorystycznych. To wywołało gniew młodego pokolenia. W całych Indiach wybuchły masowe protesty.
czytaj także
W Delhi, na osiedlu Shaheen Bagh, tysiące kobiet zablokowało ulicę. Siedziały tam prawie przez trzy miesiące. Shaheen Bagh stało się miejscem wspólnej twórczości, czytano poezję, grano koncerty. Znalazło ono swoich naśladowców w Mumbaju, Bengaluru i Kolkacie.
Kiedy zaczęła się kampania wyborcza w stanie Delhi, Modi i jego partia oczerniali te kobiety, nazywając je terrorystkami, Pakistankami… Kampania była tak bezlitosna, jak tylko można sobie wyobrazić. Ale przegrali. 62 z 70 miejsc zajęła Partia Zwyczajnego Człowieka. Wkrótce po tej porażce Modiego zaczął się pogrom muzułmanów w północno-wschodnim Delhi.
Prezydent Trump wizytował Delhi podczas tych masakr i pożarów. Udawał, że nic się nie dzieje, i obsypywał Modiego pochwałami. Zginęło 55 osób. W Stanach Zjednoczonych było o tym głośno, co rozgniewało Indyjską Partię Ludową. Teraz, gdy wszyscy siedzimy zamknięci w domach, trwają masowe aresztowania. W więzieniach siedzą studenci zmuszeni do zapłaty za masakrę, do której otwarcie podburzali politycy IPL.
czytaj także
Ostatnie tygodnie lockdownu w Indiach są szczególnie dramatyczne. Gaz ulatniający się w zakładach chemicznych na południu kraju zabił 11 osób, a setki zatruł. Szesnastu śpiących migrantów zginęło pod pociągiem towarowym. Ponad 80 osobom odebrał życie cyklon Amphan. W jakim stanie będą Indie po zakończeniu izolacji?
Tak jak w ludzkim ciele, również w skali społecznej wirus ujawnił słabość i przyspieszył ruinę. Wyszły na jaw wszystkie choroby współistniejące głęboko niesprawiedliwego społeczeństwa. Indie będą głęboko poranione, jeszcze bardziej podzielone nierównościami. Izolacja nie tylko zniszczyła gospodarkę, lecz także spowodowała zniknięcie ogromnej siły roboczej, którą okrutnie wyzyskiwano za pieniądze ledwie wystarczające do przeżycia.
To jakaś ironia, że pomimo strasznego widoku exodusu – odwróconej migracji tej klasy robotniczej, która pokazała, jak bardzo jest krucha, podatna na ciosy, zubożała – klasa korporacyjna stara się o dalszą likwidację ochrony pracowników (i tak obejmującej jedynie ich niewielki odsetek), by Indie mogły współzawodniczyć z Chinami w produkcji przemysłowej. Trudno przewidzieć konsekwencje. Skoro przed izolacją stopa bezrobocia była najwyższa od 40 lat, to nie potrafię sobie wyobrazić, co stanie się teraz, kiedy cały subkontynent cierpi. Grozi nam nawet masowy głód, mimo że magazynujemy miliony ton zbóż.
czytaj także
Jedyne pocieszenie w tym, że ta mozaika palących problemów wreszcie została odsłonięta. Kto miał przywilej schronienia się w domu, musiał dostrzec rozmiar katastrofy, straszliwą niesprawiedliwość i wstyd płynący z członkostwa w takim społeczeństwie. Problemy ukrywały media, Bollywood, a nawet ludzie literatury i kultury, którzy uważali, że to dobra cena za potencjalny status supermocarstwa. To, co stanie się w nadchodzących tygodniach i miesiącach, zależy od każdego z nas, nie tylko w Indiach – wszędzie. Czy wrócimy na dawne tory, czy zawalczymy o zmianę?
Zaproponowała pani, że odpowiedź władz na pandemię COVID-19 powinny zbadać sądy zajmujące się prawami człowieka.
Zgadza się. To, co ludziom zrobiono, jest moim zdaniem zbrodnią przeciwko ludzkości. Aby poznać jej prawdziwy kształt, potrzebujemy dowodów, którym można zaufać. Dotyczących zdrowia publicznego, gospodarki, roli mediów – wszystkiego. Dokumentacja, zbieranie dowodów i świadectwa same już będą działalnością rewolucyjną.
**
Arundhati Roy jest indyjską pisarką i publicystką, laureatką Nagrody Bookera.
**
Daniela Bezzi jest niezależną dziennikarką pracującą we Włoszech. Pisze do włoskiego dziennika „Il Manifesto”.
**
Zdjęcie: Chris Boland www.chrisboland.com
**
Copyright: Project Syndicate, 2020. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.