Kraj, Nauka

Nadużywanie odwołań do nauki szkodzi wszystkim, nauce w szczególności

Szkolenie pracowników elektrowni atomowej Dukowany w Czechach. Fot. Dean Calma\IAEA

Nauka dobrze się sprawdza w wyjaśnianiu tego, jak działa świat. Gorzej idzie jej rozstrzyganie o kształcie przyszłości, szczególnie w przypadkach, kiedy trafiamy na wybór o charakterze moralnym, gdzie ścierają się różne wartości i wizje świata. Taki dylemat w kontekście budowy elektrowni jądrowej w Polsce próbowali ex cathedra rozstrzygnąć naukowcy z Polskiej Akademii Nauk pod wodzą prof. Szymona Malinowskiego. Niepotrzebnie. To nie jest rola akademii.

Często słyszymy ostatnio odwołania do nauki jako ostatecznej instancji w różnych politycznych dyskusjach. To nieraz bardzo wygodne, bo ileż można od podstaw dyskutować z płaskoziemcami czy negacjonistami klimatycznymi.

Choć nauka to najdoskonalsze, jakie posiadamy, narzędzie poznawania empirycznej prawdy, ma też swoje ograniczenia. Nauki ścisłe, bo o nich w największym stopniu tu mowa, na niektóre pytania odpowiedzieć zwyczajnie nie mogą, a na wiele dają różne, czasem sprzeczne odpowiedzi. Ulubionym przykładem filozofów i socjologów nauki jest trwający od dziesiątków lat i wciąż nierozstrzygnięty spór dwóch zaciekle zwalczających się obozów przedstawiających konkurencyjne wyjaśnienia tego, dlaczego samoloty są w ogóle w stanie latać. To właśnie spór, wątpienie i krytyka są żywiołami nauki, a „konsensus naukowy” – określenie, którego często używamy w stosunku do wiedzy o zmianach klimatu, skąd chyba rozlał się na inne obszary – jest w wielu sprawach mylącym oksymoronem.

Homo Polonus ecologicus – kto jest gotowy na zmianę klimatu?

Nasz stan wiedzy na temat zmian klimatu nie pozostawia już znaczącego pola do wątpliwości. To, że naszą działalnością istotnie wzmacniamy działanie efektu cieplarnianego, dekady temu można było traktować jak hipotezę – dziś, dzięki przytłaczającej wadze dowodów empirycznych z coraz to nowych źródeł, jest to dobrze zweryfikowana wiedza naukowa.

Nauka daje nam jednocześnie możliwość prognozowania tego, jak w zależności od scenariusza przyszłych emisji gazów cieplarnianych będą postępowały dalsze zmiany klimatu naszej planety. Ta wiedza i ten stopień pewności są całkowicie wystarczającym powodem do bicia na alarm, co środowisko naukowe robi już od wielu lat. Tu odwoływanie się do nauki w politycznych zmaganiach – jak robią to aktywistki i aktywiści z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego czy Extinction Rebellion – jest w pełni uzasadnione.

Zupełnie inaczej jest jednak w obszarach, w których nauki ścisłe przenikają się z procesami społecznymi, politycznymi i ekonomicznymi oraz problemami etycznymi, przede wszystkim na pograniczu technologii i społeczeństwa. Nauki ścisłe, będące w stanie opisać nam, co jakie jest, nie potrafią – bo nie jest to ich zadaniem – wskazywać nam jedynie słusznych rozwiązań problemów ani w pełni przewidzieć ich konsekwencji.

COVID-19 jako ilustrowany podręcznik nauki w działaniu

Spójrzmy na trwające od ponad roku zmagania z COVID-19 – to najlepsza ilustracja naukowych kontrowersji i relacji nauka–społeczeństwo, bo przeżywamy ten proces na bieżąco. O ile wszyscy możemy się zgodzić, że koronawirus jest groźny, a pandemię musimy stłumić, ograniczając, jak dalece to możliwe, liczbę zgonów i koszty ekonomiczne, o tyle umocowanych naukowo strategii wskazujących, jak to zrobić, jest co najmniej kilka. Czasem są zupełnie sprzeczne (porównajmy model chiński i szwedzki, albo nawet podejście poszczególnych krajów i treść zaleceń ekspertów w różnych fazach pandemii).

Koncerny kłamią, by utrzymać monopol. A szczepionki muszą być dla wszystkich

Jedna z rzeczy, z którymi nauka zupełnie sobie nie radzi – bo nie jest to jej zadaniem – jest decydowanie o stopniu akceptowalnego ryzyka, jakie wiąże się z używaniem różnych technologii. Widzimy to bardzo wyraźnie na przykładzie narodowych rekomendacji dotyczących poszczególnych szczepionek w różnych krajach. Instytuty Zdrowia Publicznego w Danii i Norwegii zablokowały używanie w tych krajach szczepionek AstraZeneca (ten pierwszy także Johnson&Johnson, która w Norwegii podawana będzie ochotnikom), podczas gdy analogiczne polskie czy brytyjskie służby uznały ryzyko powikłań za wystarczająco niskie, aby szczepionek używać. Wszystkie strony mają dostęp do tych samych lub podobnych danych, zatrudniają podobnie wykształconych specjalistów epidemiologów, skąd zatem różnice, jeśli wszyscy równie chętnie podpierają się autorytetem nauki?

O ile wyliczenie ryzyka powikłań to problem empiryczny, który da się jednoznacznie rozwiązać, o tyle ustalenie tego, jaki poziom ryzyka jest akceptowalny – to pytanie dotyczące wartości, a nie faktów, a więc zagadnienie etyczne i polityczne, a nie empiryczne. Jednak to nie powstrzymało w Polsce niejednokrotnie obraźliwych komentarzy pod adresem państw, które wstrzymały szczepienia AstraZenecą, lub osób, które wyrażały wątpliwości co do polskiej strategii. Uzasadnienie? „Bo nauka”.

Nauka, głupcze!

Tu przechodzimy do sedna, czyli nadużywania błędnych albo nieuzasadnionych odwołań do nauki w sporze o przyszłość transformacji energetycznej w Polsce, przede wszystkim w kontekście roli energetyki jądrowej.

Popkiewicz: Polska musi przestać trzymać się zębami węglowej futryny

Spór o atom w Polsce trwa od lat i idzie na przekór sporów dominujących społecznie. Na początku lat 90. posłowie i posłanki z Pomorza z mównicy sejmowej atakowali swoich kolegów z Solidarności za kontynuowanie odziedziczonego po komunistach projektu budowy elektrowni w Żarnowcu. Protesty organizowali zarówno anarchiści, jak i późniejsza działaczka PiS Jadwiga Czarnołęska-Gosiewska, matka posła PiS Przemysława Gosiewskiego. Dziś rząd Morawieckiego najsilniejsze wsparcie dla inwestycji w atom otrzymuje od Konfederacji oraz… partii Razem, no i od mężczyzn, którzy ponad dwa razy częściej niż kobiety wybierają tę technologię.

Linia sporu przebiega w najmniej spodziewanych miejscach. Dwóch fizyków i założycieli zasłużonego dla polskiej ekologii portalu naukaoklimacie.pl różni się w tej sprawie zasadniczo. Fizyk jądrowy Marcin Popkiewicz opublikował niedawno na portalu Wysokie Napięcie oraz na łamach OKO.press artykuły, w których dokonuje przeglądu opcji technologicznych dla polskiej transformacji, obalając przy tym wiele mitów dotyczących np. możliwości magazynowania energii czy wspierania niesterowalnych OZE sterowalnym biogazem i wodorem. Dowodzi, że efektywność energetyczna i OZE wystarczą. Atom nie jest niezbędny.

Fizyk atmosfery prof. Szymon Malinowski, bohater głośnego filmu dokumentalnego Można panikować, w mediach społecznościowych zapowiedział polemikę. Miesiąc później interdyscyplinarny zespół ds. zmian klimatu przy Polskiej Akademii Nauk pod jego przewodnictwem wydał komunikat, który nagłośniły wszystkie proatomowe portale, a to ze względu na jedną z zawartych w nim rekomendacji, dotyczącą konieczności wsparcia dekarbonizacji w Polsce energetyką jądrową.

W wywiadzie dla OKO.press Malinowski tłumaczy, że wizja systemu energetycznego opartego w 100 proc. na odnawialnych źródłach energii „napotyka bariery wynikające z samych praw fizyki”, a głos zespołu można traktować „jako pewnego rodzaju wspólne stanowisko polskiej nauki”. Wychodzi na to, że jego redakcyjny kolega Marcin Popkiewicz nie zna praw fizyki, no i nie zgadza się z „polską nauką”.

Można panikować, ale nie pouczać

Jeśli jednak przyjrzymy się komunikatowi zespołu Malinowskiego, można mieć wątpliwości co do zasadności powoływania się w tej sprawie na autorytet nauki polskiej czy nauki w ogóle. To kilkunastostronicowe opracowanie składa się z dwóch wyraźnie różnych części. Pierwsza to pewnego rodzaju wybiórczy przegląd literatury opisujący kontekst i technologiczne uwarunkowania dekarbonizacji. Po nich pojawia się dziesięć wniosków czy też porad dla decydentów, które w pewnym stopniu, ale nie jednoznacznie wynikają z przeglądu na poprzednich stronach. Postulat siódmy stanowi sedno przesłania całego komunikatu oraz stanowiska reprezentowanego przez Malinowskiego także w innych dyskusjach:

„W polskich warunkach środowiskowych (brak możliwości istotnego rozwoju energetyki wodnej i geotermii, niskie usłonecznienie w chłodnej porze roku i długie okresy bezwietrzne na znacznej części kontynentu europejskiego) istotną rolę w domknięciu dekarbonizacji odegrać powinna energetyka jądrowa. Konieczne są więc systematyczne prace ponad podziałami politycznymi nad jej bezpiecznym rozwojem i budowa społecznego poparcia dla tego rozwiązania”.

Dekarbonizacja to nie dopust boży. To opłacalna inwestycja

Problem w tym, że te tezy nie są w żaden sposób udokumentowane. Postulaty nie zawierają odnośników do żadnych badań naukowych, które mogłyby je uzasadniać. Tymczasem w treści głównego opracowania pojawia się tylko zdanie dotyczące średniej sprawności turbin wiatrowych, oparte na dwóch rządowych źródłach: Program polskiej energetyki jądrowej oraz strategii Polityka Energetyczna Polski do roku 2040… Choć danych tych nie należy z góry skreślać, jedno jest jasne – wnioski komunikatu zespołu Malinowskiego nie mają bynajmniej silnego naukowego umocowania, zespół nie prowadził własnych badań ani analiz, nie opierał się nawet na adekwatnych badaniach lub symulacjach innych naukowców.

Jakby tego było mało, w składzie zespołu nie ma ani jednego specjalisty z zakresu energetyki czy ekonomii, choć wnioski dotyczą właśnie tych dziedzin. Biorąc to wszystko pod uwagę, należy potraktować cały komunikat, a w szczególności jego dziesięć postulatów, jako opinię Malinowskiego i zespołu – z całą pewnością nie jako „wspólne stanowisko polskiej nauki”, bo takie stawianie sprawy jest zwyczajnym wprowadzeniem czytelników w błąd.

Tym bardziej że Popkiewicz nie jest sam, bo ani polska, ani światowa nauka nie zajmuje tu jednoznacznego stanowiska. W najlepszych międzynarodowych czasopismach naukowych znajdziemy artykuły zarówno zwolenników atomu, jak i ochrony klimatu bez niego. Owszem, ostatni raport Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu mówi o roli atomu w globalnej dekarbonizacji, sygnalizuje też jednak rosnącą liczbę badań wskazujących na techniczną wykonalność modelu w całości opartego na źródłach odnawialnych, a jako możliwy i efektywny kosztowo przedstawia scenariusz 100 proc. OZE, proponowany również w niedawnym raporcie Międzynarodowej Agencji Energetycznej przygotowanym na zlecenie rządu „atomowej” Francji.

Działajmy lokalnie, wymagajmy centralnie

czytaj także

Działajmy lokalnie, wymagajmy centralnie

Natalia Kołodyńska-Magdziarz

Może więc, zamiast wytaczać argumenty o tym, kto jest w tej dyskusji bardziej „naukowy”, warto dostrzec, że spór jest złożony i nie ma takiej „nauki”, która może go rozstrzygnąć.

Bo czy znajdzie się naukowiec (ścisły, przyrodnik czy społeczny), który będzie jednocześnie specem od technicznych aspektów systemu energetycznego, wypadków jądrowych w skali Czarnobyla, ekonomii systemu energetycznego, szacowania prawdopodobieństwa ataków terrorystycznych, korupcji politycznej powiązanej ze scentralizowanym systemem energetycznym, ryzyka wynikającego z przyszłych wojen, ekologicznego wpływu alternatyw dla atomu, ale też lokalnego rozwoju ekonomicznego? Kilku, kilkunastu może się znajdzie. Problem w tym, że jak się spotkają, to nie ustalą jednej metody oszacowania wagi każdego z tych zagadnień.

Rozwój energetyki atomowej ma sens, ale nie w Polsce, jaka jest dziś

Czy stać nas na dialog, a nie oświecony monolog?

To, jaki kształt systemu energetycznego wybierzemy, czy szerzej, jaką przyszłość sobie wymarzymy, jest problemem moralnym, albo jak nazwał to Edwin Bendyk – aksjologicznym. W wywiadzie dla „Dzikiego Życia” filozofka prof. Ewa Bińczyk mówi: „wszystkie technologie są do głębi polityczne, to nie są neutralne gadżety. […] w dyskusji o atomie nie chodzi o atom. Chodzi o wizję świata”.

W demokracji tego typu spory rozstrzygają nie tylko sami profesorowie, ale całe społeczeństwo. Robi to, wybierając w wyborach swoich reprezentantów. Ci, nie mogąc poradzić sobie z największymi dylematami, coraz częściej posiłkują się zdaniem obywateli wypowiadających się na trudne tematy w procesach deliberatywnych, takich jak panele obywatelskie, sondaże deliberatywne czy komórki planujące. W ich ramach obywatele i obywatelki, przy wsparciu ekspertów, starają się zważyć wszelkie za i przeciw dotyczące złożonych zagadnień i zasugerować społecznie najlepsze rozwiązania.

Zespół Malinowskiego, podobnie jak odpowiedzialni za „promocję” energetyki jądrowej urzędnicy z Ministerstwa Klimatu, zdają się jednak nastawiać na oświecony ekspercki monolog, a nie dialog, o czym świadczy cytowany już postulat z komunikatu PAN i pomysł „budowania społecznego poparcia” dla atomu.

Takie instrumentalne wykorzystywanie autorytetu nauki w ogóle i autorytetu instytucji – uniwersytetu czy PAN – może być bardzo szkodliwe. Raz, że przenosi spór z obszaru lepszych i gorszych argumentów i mocniejszych albo słabszych dowodów na pole momentami dość żenujących kłótni na temat naukowej „prawilności” poszczególnych osób (czego najlepszym przykładem były personalne ataki niektórych entuzjastów atomu na Popkiewicza), a to nie sprzyja jakości debaty. Choć odwołania do nauki są, jak pisaliśmy, wygodne, kiedy nie chce się wciąż wracać do punktu wyjścia, to w dyskusji między ekspertami prowadzą do dziwacznej lustracyjnej mentalności.

Po drugie, nieuzasadnione powoływanie się na autorytet PAN i całej „polskiej nauki” przez grupy naukowców dla wzmocnienia własnych politycznych postulatów siłą rzeczy będą prowadzić do wewnętrznych konfliktów, które w ostatecznym rozrachunku podminowują szacunek do Akademii i nauki w społeczeństwie. W czasach rozbuchanego irracjonalizmu, popularności teorii spiskowych, a także w antyintelektualnym klimacie stworzonym przez rząd i ministra nauki Przemysława Czarnka, tego typu dodatkowe kruszenie od wewnątrz i mieszanie subiektywnych opinii z obiektywnymi faktami jest naprawdę ostatnim, czego nam potrzeba. PiS, który słabo kryje apetyt, by przejąć pełną kontrolę nad polską nauką, tylko na to czeka.

**

Kacper Szulecki – pracuje w Instytucie Nauk Politycznych i Centrum Studiów nad Sprawiedliwą Transformacją „Include” na Uniwersytecie w Oslo, jest też profesorem w Centrum Badań Energetycznych w Norweskim Instytucie Spraw Zagranicznych (NUPI) i członkiem sieci Climate Strategies. Autor stałej rubryki Sorry, taki mamy klimat! w „Kulturze Liberalnej”.

Piotr Trzaskowski – działacz i innowator społeczny. Pomysłodawca i były dyrektor Akcji Demokracji. Energetyką, ochroną klimatu, a także politykami inwestycyjnymi międzynarodowych instytucji finansowych zajmował się w sieci organizacji pozarządowych CEE Bankwatch Network oraz Europejskiej Fundacji Klimatycznej.

*
Piszemy o energetyce jądrowej:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij