Temat zmian klimatycznych często oddawany jest domorosłym świeckim apokaliptykom, którzy wydają się uradowani tym, że na pogrążoną w „bezmyślnej konsumpcji” ludzkość spada wreszcie zasłużona kara. Tymczasem jeśli chcemy zielonej, ambitnej i demokratycznej transformacji, potrzebna będzie inna narracja.
Po świetnej konwencji na temat bezpieczeństwa i polityki europejskiej Lewica zorganizowała kolejną, tym razem poświęconą energetyce. Te tematy zresztą się ze sobą łączą. Wojna putinowskiej Rosji przeciw Ukrainie pokazała, że nie można myśleć o energetyce w oderwaniu od bezpieczeństwa, a model oparty na mało efektywnym zużywaniu paliw kopalnych nie tylko jest ekonomicznie niewydolny i destrukcyjny dla środowiska, ale także podkopuje nasze bezpieczeństwo.
Wojna ostatecznie potwierdziła to, co było wiadomo od dawna: nie możemy traktować Rosji jako wiarygodnego dostawcy nośników energii, pieniądze za rosyjskie gaz i ropę finansują zagrażającą Europie politykę imperialną Kremla, a Polska i Europa muszą jak najszybciej uniezależnić się energetycznie od Rosji.
czytaj także
O ile konferencję lewicy z końca kwietnia i jej propozycje – szybkie przystąpienie Ukrainy do UE, koniec z paraliżującą ambitną politykę Unii zasadą jednomyślności, intensyfikacja obronnej współpracy z naszymi sąsiadami z zachodu i północy – można tylko chwalić, o tyle ta o energetyce budzi pewne wątpliwości.
Z jednej strony trudno nie podpisać się pod konkretnymi przedstawionymi przez Lewicę propozycjami. Z drugiej, można zastanawiać się nad tym, na ile składają się one w spójną propozycję, zdolną realnie i całościowo odpowiedzieć na wyzwania polskiej zielonej transformacji.
Zielona energia, sprawiedliwa transformacja
Zacznijmy od pozytywów. Lewica, na malowniczym tle zielonego pola i wiatraków, przedstawiła swoje pomysły na inwestycje w odnawialne źródła energii. Robert Biedroń mówił o 700 turbinach wiatrowych, które do 2030 roku mają powstać na polskim wybrzeżu. Posłanka Beata Maciejewska wskazywała, że dziś tylko 0,5 proc. powierzchni Polski wykorzystywane jest do produkcji energii z wiatru, a według ekspertów mogłoby to być nawet 7 proc. Lewica chce więc, by do roku 2030 powstało 5 tysięcy turbin na lądzie.
Marszałek Czarzasty mówił z kolei o możliwości wykorzystania biogazowni oraz biometanowni na terenach wiejskich, a także o fotowoltaice. Rozwój tej ostatniej utrudniają ostatnie zmiany prawa, uderzające w interesy prosumentów oraz stan polskich sieci przesyłowych. Lewica chce w najbliższej dekadzie przeznaczyć 10 miliardów złotych na budowę 40 kilometrów linii przesyłowych o napięciu 400 kilowoltów. Miliard rocznie przeznaczone ma być z kolei na program grantów na nowe technologie i innowacje, takie jak zielony wodór.
Politycy Razem zwracali z kolei uwagę na społeczne koszty transformacji energetycznej. Lewica chce, by procesowi odchodzenia od węgla towarzyszyła polityka państwa chroniąca obszary żyjące z energetyki węglowej przed społeczną i gospodarczą zapaścią. Dlatego osoby pracujące dziś w energetyce i górnictwie mają otrzymać gwarancję zatrudnienia, na każde likwidowane w tych branżach miejsce pracy ma powstać nowe, w nowym zielonym przemyśle.
Skąd brać na to wszystko pieniądze? Jeśli chodzi o modernizację i rozbudowę sieci elektroenergetycznych, Lewica proponuje, by finansowały ją środki ze sprzedaży certyfikatów uprawniających do emisji CO2. Dziś rozpływają się one we wspólnym worku przychodów państwa i rozchodzą nie bardzo wiadomo na co.
To opóźnianie zielonej transformacji przyniesie nam straty. Jej przyspieszenie to konieczność
czytaj także
Wszystko słusznie…
Pod każdym z tych szczegółowych postulatów można się tylko podpisać. Tak, zatrzymanie budowy elektrowni wiatrowych przez PiS w 2016 roku było jedną z głupszych decyzji tej ekipy – a konkurencja jest spora – której koszty szybko wszyscy mogliśmy odczuć. Potrzebujemy więcej wiatraków, przede wszystkim na morzu, trzeba tu wykorzystać maksimum możliwości naszej pogody. Podobnie jest z fotowoltaiką – prawo nie powinno stwarzać impulsów ekonomicznych zniechęcających (np. przez nieprzemyślane regulacje) do inwestycji gospodarstw domowych w ten rodzaj energii. Jest też oczywiste, że musimy dbać o to, by sieć przesyłająca energię była jak najbardziej efektywna. Warto za to wszystko zapłacić, środki ze sprzedaży uprawnień do emisji powinny finansować właśnie podobne inwestycje.
Słuszna jest też troska Lewicy o sprawiedliwy kształt transformacji energetycznej. Bo jeśli nie będzie ona sprawiedliwa, bardzo łatwo będzie ją wywrócić różnego rodzaju prawicowo-populistycznym siłom. W Polsce po podobny język próbuje sięgać środowisko Solidarnej Polski. Kryzys cen energii, jaki pewnie będzie się pogłębiać w związku z wojną Rosji przeciw Ukrainie, może stworzyć przychylny klimat w Polsce dla fantazji o powrocie do energetyki opartej na „polskim węglu” i dla nieodpowiedzialnych polityków, obiecujących wyborcom, że możemy palić naszym „czarnym złotym” jeszcze przez co najmniej stulecie.
Jednocześnie, nawet z gwarancjami zatrudnienia dla ludzi tracących pracę w górnictwie węglowym i energetyce opartej na tym surowcu, transformacja energetyczna nie obejdzie się bez ostrych konfliktów społecznych i politycznych. Energetyka i górnictwo to branże oferujące dziś stabilne, w miarę dobrze płatne jak na polskie warunki – w przypadku górnictwa także dla pracowników fizycznych – miejsca pracy z licznymi benefitami socjalnymi. Nie piszę tego w tonie potępiania pracowniczych „przywilejów” – biorąc pod uwagę jak ciężka i niebezpieczna jest praca górnika, duża ich część jest zasłużona.
Energia drożeje, klimat w ruinie. Pora przeprosić się z atomem [rozmowa]
czytaj także
Warto jednak pamiętać, że pracownicy likwidowanych branż będą się zwyczajnie obawiali, że gwarantowane zatrudnienie w innych gałęziach gospodarki będzie oznaczało społeczną i zawodową degradację oraz spadek dochodów. Że nowe zielone, hipernowoczesne przemysły będą wymagały kompetencji, jakich byli górnicy dołowi nie tylko nie mają, ale też nie bardzo wierzą, że kiedykolwiek je zdobędą. By te lęki nie wybuchły nam wszystkim politycznie w twarz, nie wystarczą gwarancje zatrudnienia, potrzeba autentycznego politycznego przywództwa, zdolnego pozyskać dla sprawy zielonej transformacji także tych, którym dziś wydaje się, że jest ona wymierzona w ich podstawowe interesy. Nie widzę go dziś w Polsce – ani na Lewicy, ani w żadnej innej sile politycznej.
…ale czy to się zepnie bez atomu?
Podobało mi się też w konferencji Lewicy to, że o transformacji energetycznej mówiła językiem modernizacyjnym, zdolnym, a przynajmniej próbującym wykrzesać jak najwięcej optymizmu i pozytywnej społecznej energii dla przejścia na zielone technologie. Temat zmian klimatycznych i konieczności radykalnej reformy całego modelu społeczno-gospodarczego, bez której grozi nam katastrofa, często niestety oddawany jest domorosłym świeckim apokaliptykom, którzy wydają się wręcz uradowani tym, że na pogrążoną w „bezmyślnej konsumpcji” ludzkość spada wreszcie zasłużona kara i konieczność powrotu do „prostego”, „cnotliwego” życia, najlepiej w standardach sprzed rewolucji przemysłowej, jeśli nie neolitycznej.
Tymczasem jeśli chcemy zielonej transformacji, która jest jednocześnie ambitna w swoich celach i demokratyczna, to potrzebujemy zupełnie innej narracji. Takiej, która przedstawia zieloną rewolucję nie jako krok wstecz, odwrót od nowoczesności, ale jako kolejny krok na jej ścieżce. Nie jako narzędzie samopognębienia rozwiniętych społeczeństw, ale jako sposób na podniesienie ich poziomu życia. Bo rozwinięte społeczeństwa, jeśli nie będzie się ich straszyć scenariuszami jak z Mad Maxa, na zieloną austerity po prostu się nie zgodzą.
W retoryce polskiej Lewicy widzę ślady takiego myślenia. Jednocześnie pojawia się pytanie: jak to wszystko może się spiąć bez atomu? Energetyka atomowa była niestety wielkim nieobecnym sobotniej konferencji. Tymczasem energia wiatrowa i słoneczna mają to do siebie, że czasami ze względów pogodowych nie wystarczają. Ciągle nie mamy technologii pozwalających efektywnie magazynować nadwyżki wyprodukowane wtedy, gdy naprawdę silnie wieje albo świeci. Zielony wodór to cały czas przyszłość. Zanim się w niej nie znajdziemy, potrzebujemy źródła energii, które jest jednocześnie stabilne, niezależne od pogody, niskoemisyjne i bezpieczne „geopolitycznie”. Tak czy inaczej, jedynym takim źródłem energii wydaje się dziś atom. Jeśli Lewica ma jakieś inne argumenty, to chętnie je poznam. Nie padły one jednak w sobotę.
Płonąca elektrownia i kolejki po płyn Lugola. „Rosja chce nas zastraszyć i zniechęcić do atomu”
czytaj także
Rozumiem, że energia atomowa nie jest wolna od ryzyka. Że jest problem z odpadami. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, atom wydaje się dziś najbardziej sensownym rozwiązaniem. Rozumie to Partia Razem – choć są kwestie, w których jest najmniej rozsądnym członem lewicowej koalicji, to jeśli chodzi o energetykę, ma najbardziej poukładany program. Można tylko żałować, że drużyna Zandberga nie potrafi do niego w pełni przekonać partnerów z sejmowego klubu.