Kinga Dunin czyta

Nie ma święta parcelacji

Ludzie jeszcze pamiętają, czyje pole jest z parcelacji, ale w miejscowych kronikach zapisują dzieje dziedzica i dobrej dziedziczki. Kinga Dunin czyta „Był dwór, nie ma dworu” Anny Wylegały i „Niewolników modernizacji” Michała Narożniaka.

Anna Wylegała, Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce, Wydawnictwo Czarne 2021

Był dwór okładkaNie pamiętam dokładnie, gdzie w Wielkopolsce to było, ale pomysł na tę książkę pojawił się w mojej głowie, gdy staliśmy z mężem pod zamkniętą na głucho bramą zapuszczonego podworskiego parku, usiłując dojrzeć przez szparę, czy dwór, który opisywał nasz przewodnik, jeszcze stoi.

Reforma rolna została przeprowadzona w Polsce na mocy dekretu PKWN z dnia 6 września 1944 roku. Upaństwowieniu podlegały majątki obywateli polskich przekraczające 50 hektarów albo 100 na „Ziemiach Odzyskanych”, a także zdrajców narodu, obywateli Trzeciej Rzeszy, obywateli polskich narodowości niemieckiej.

Co do zasady reformę przeprowadzali powołani przez Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych powiatowi i gminni pełnomocnicy. Chłopi otrzymali 6 069 000 hektarów, powstało lub zostało powiększonych 1 068 000 gospodarstw. Co trzeci rolnik w Polsce dostał ziemię. Gospodarstwa, które w ten sposób powstały, często były bardzo małe, ekonomicznie niewydolne, ale ta akcja miała też cele społeczne i polityczne. Zmieniała strukturę społeczną Polski, obraz wsi – także ten przestrzenny – zlikwidowała ziemiaństwo.

Tyle w największym skrócie i bez wchodzenia w szczegóły, których w książce jest oczywiście więcej, a poza tym wielokrotnie już były opisywane. Daje nam ona jednak dużo więcej. I ciekawiej. Autorka korzysta z dokumentów z epoki, oficjalnych oraz osobistych, opracowań dotyczących całej Polski, i co najciekawsze, z własnych badań w dwunastu miejscowościach na Kielecczyźnie oraz z wywiadów z potomkami właścicieli majątków. Czyli nie tylko mówi o tym, co było, ale także o tym, co jest i pozostało w pamięci.

Reformę przeprowadzano, kiedy na ziemiach polskich obecna była Armia Czerwona, komuniści dopiero zdobywali władzę i nie wszystko toczyło się zgodnie z zasadami i prawem. Wywłaszczano także z dworów i majątku osobistego. Tym, kto i ile ziemi (a także narzędzi, zwierząt gospodarskich) oraz na jakich zasadach dostanie, byli zainteresowani nie tylko fornale, służba dworska i małorolni gospodarze. Swoje wizje, a często interesy – polityczne i całkiem lokalne, czasem po prostu bandyckie, miało wiele podmiotów: PPR, PSL, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, Milicja Obywatelska, Armia Czerwona, komitety fornalskie, lokalne oddziały partyzanckie, i wcale nie musiała to być partyzantka przeciwna reformie. Stanowiło to pole konfliktów, sprzecznych interpretacji, rozmaitych negocjacji. Niektóre konkretne przypadki nadają się na powieść sensacyjną.

Nie wszyscyśmy z wyklętych

Znajdziemy też historie – chociaż jest ich mniej – z tej drugiej strony. Losy dziedziców i ich rodzin tuż po wywłaszczeniu. Ich relacje z ludźmi kiedyś od nich zależnymi, które nierzadko dalej istniały, i bywało, że otrzymywali od nich wsparcie. Następnych pokoleń, które jednak dość szybko podniosły się z kolan, czasem odwiedzają swoje dawne majątki, a czasem odkupują dwory.

Tych dworów i parków chyba trochę autorce żal. Najpierw szabrowano, co się da, potem zamieniano je na mieszkania, później pełniły rozmaite funkcje społeczne, były tam szkoły albo inne instytucje, ale ostatecznie popadały w ruinę, chyba że ktoś je kupił i zamienił na eleganckie hotele.

Główną bohaterką tej książki jest jednak pamięć. Pamięć najstarszych, którzy wtedy byli dziećmi, i pamięć następnych pokoleń – wieś wciąż pamięta, które pola są z parcelacji. A także pamięć społeczna, czyli ta bardziej zinstytucjonalizowana, zapisywana w miejscowych kronikach, związana z jakimiś działaniami zbiorowymi, takimi jak upamiętnianie na cmentarzu czy dbałość o pamiątki. Jest to pamięć przede wszystkim „dworska”, dotyczy panów, a nie chłopów. Ludzie jeszcze pamiętają, czyje pole jest z parcelacji, ale w miejscowych kronikach zapisują dzieje dziedzica i dobrej dziedziczki. Chłopom zaproponowano święto w rocznicę ogłoszenia dekretu o reformie, które mogłoby zastąpić dożynki. Ale nawet władzom PRL-u po paru latach się ono znudziło, a dożynki ze swoją feudalną tradycją pozostały.

Pastwienie się nad przeszłością to bicie słabszego

*
Michał Narożniak, Niewolnicy modernizacji. Między pańszczyzną a kapitalizmem, Wydawnictwo RM 2021

Niewolnicy modernizacjiPewnego dnia pod koniec maja 1853 roku Łukasz Reklewski, naczelnik Zakładów Górniczych Okręgu Wschodniego, musiał udać się do wsi Tumlin, aby osobiście zbadać dramatyczną ponoć sytuację tamtejszych włościan. Mieli oni żywić się mięsem zdechłych koni, co było surowo zakazane ze względu na ryzyko wywołania epidemii.

Jeszcze jedna książka historyczna i socjologiczna, a czasem mikrosocjologiczna, czyli znajdziemy tu narracje i konkretne ludzkie historie. Okres interesujący autora to czasy między powstaniami.

XIX-wieczna industrializacja w Królestwie Polskim miała charakter etatystyczny, czyli kapitał należał do państwa. To władze administracyjne tworzyły i realizowały plany zagospodarowania. I znowu jesteśmy na Kielecczyźnie. W Staropolskim Okręgu Przemysłowym powstawały kopalnie metali, huty, fabryki (Staszic, Drucki-Lubecki – coś było o tym w szkole). Istniała też dyrekcja główna górnicza z siedzibą w Kielcach. Dzierżawiła ona 179 wsi, które dostarczały siłę roboczą.

Są to pracownicy odrabiający pańszczyznę, najemni, traktowani wcale nie lepiej, całe wsie, które podpisywały kontrakty zbiorowe, i były w tej umowie zdecydowanie słabszą stroną. Wiele z tych prac nie jest związanych z nowoczesną pracą w przemyśle – wyrąb drzewa na węgiel drzewny, transport furmankami. Jest też Korpus Górniczy, pracownicy wykwalifikowani: od urzędników i nadzorców do prostych górników. Nawet ci z najniższych kategorii mieli wyższe dochody od chłopów. Ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne. Umundurowanie i Barbórkę. Mogli dostać pożyczkę na budowę domu. Nie mogli jednak opuszczać miejsca zamieszkania bez specjalnych paszportów.

Jest to jakaś hybryda feudalizmu i rodzącego się kapitalizmu. Praca pańszczyźniana i najemna. Gospodarka pieniężna i naturalna, system nadzoru jak w folwarku, a z drugiej strony administracja i prawo państwowe. Wspólnoty wiejskie funkcjonujące jako całość i oczekiwanie, że pracownicy będą wymiennymi jednostkami.

Ludowej historii nie można zakląć w pomnik. Ona wciąż trwa

Gospodarstwa chłopskie są rozdrobnione, nie są w stanie produkować wystarczającej ilości żywności, narażone na klęski głodu, obciążone koniecznością pracy pańszczyźnianej i podatkami. Poza feudalnym reżimem pracy, w którym wciąż obowiązują kary cielesne, są inne sposoby wymuszania pracy i posłuszeństwa: to egzekucje kozackie. Kozacy to taka ówczesna policja. Jeśli na kogoś lub na całą wieś nałożono taką egzekucję, stacjonują tam, trzeba nakarmić ich i ich konie, nadużywają przemocy – to wszystko do momentu spłacenia zaległości albo podjęcia wymaganej pracy. Zresztą nadużycia są wszędzie obecne – przemoc w pracy, oszukiwanie niepiśmiennych pracowników, niesprawiedliwe umowy.

Nie dziwią więc rozmaite formy włościańskiego oporu. Odmowa wyjścia na pańszczyznę, uciekanie z pracy, zaprzestawanie pracy, gdy nie ma nadzoru, „krnąbrność”, kradzieże i rozbójnictwo. Autora szczególnie interesuje ta nowsza forma oporu – skargi do władz. Z jednej strony utrudniano ich składanie, z drugiej carskie władze (dobry car) modyfikowały prawo na korzyść poddanych i bywało, że stawały po ich stronie przeciwko polskim panom.

Pojawiali się też „agitatorzy”, drobni urzędnicy, ludzie umiejący pisać i obeznani z procedurami. Pisali skargi i jeździli od wsi do wsi, opowiadając, co innym udało się załatwić, czasem przesadzając. Mniej skuteczny był Piotr Ściegienny, który chciał połączyć utopijny socjalizm z walką narodowowyzwoleńczą, do której chciał wciągnąć chłopów. Jego powstanie właściwie nie wybuchło, jednak przypominało carskim władzom, że poza skargami możliwe są bunty chłopskie.

Po co nam ludowa historia Polski?

Czy dlatego ta XIX-wieczna industrializacja nie zakończyła się sukcesem? Były też inne powody, które autor wyjaśnia, ale i one – na przykład brak krążącego kapitału chłopskiego – były związane z utrzymującą się feudalną strukturą. Jednak już było widać, że poddaństwa i pańszczyzny nie da się utrzymać. Nie była to jednorazowa rewolucja, lecz długo toczący się proces.

Czytaj więcej o pańszczyźnie i ludowej historii Polski:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij