Czytaj dalej, Historia, Weekend

Nieporadnik pani domu. O obowiązkach młodej żony w gospodarstwie domowym

Znajomość gospodarstwa domowego miała dobrze wpływać na samopoczucie kobiety (bo praca uszlachetnia), moralność (bo mogła spełniać się w służeniu rodzinie) i postawę obywatelską (bo silna rodzina to silny naród). Co więcej, dobra gospodyni mogła łatwiej znaleźć dobrego męża. Fragment książki Alicji Urbanik-Kopeć „Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym”.

Elżbieta Pawłowska urodziła się w 1841 roku w zamożnej rodzinie ziemiańskiej. Jej ojciec zmarł, gdy miała kilka lat, matka szybko ponownie wyszła za mąż, urodziła nowe dziecko i wysłała jedenastoletnią Elżbietę na pensję do Warszawy, do sióstr sakramentek. Dziewczyna spędziła na pensji pięć lat, gdzie uczyła się wszystkiego, czego potrzeba młodym pannom – trzech języków, historii, arytmetyki, tańca, gry na pianinie i rysunku.

Program „bogaty nie był” – wspominała Pawłowska, ale też nikt się tego nie spodziewał. „Gdy czytam opisy pensyi takie, jak np. w Przedpieklu p. Gabrieli Zapolskiej, i porównywam je z atmosferą, która napełniała moją, zdumiewam się, nie dowierzam i bardzo mi smutno”. I niejako na dowód, że nie było tak źle, dodawała, że „ze wszystkich koleżanek moich, jedna tylko, Janina Rutkowska, trochę garbata, została zakonnicą”. Reszta dziewcząt ukończyła edukację i z sukcesem wyszła za mąż.

Podobnie potoczyły się losy Elżbiety. Jako szesnastolatka, zamożna dziedziczka majątku, otrzymała propozycję ślubu z kuzynem swojego ojczyma, mężczyzną starszym od niej o prawie dwadzieścia lat. Jego szwagier, sędzia Glindzicz, prezes izby cywilnej, złożył wizytę matce Elżbiety, która wyraziła zgodę, a potem zapytała córkę, czy odpowiada jej taka decyzja. Młoda panna była zachwycona, ponieważ małżeństwo oznaczało nowe przygody, wyjazdy, suknie i przede wszystkim wyrwanie się spod władzy matki. „Zdaje mi się, że gdyby podówczas kawałek drewna za człowieka przebrano i powiedziano mi, że gdy wyjdę za niego, będę panią siebie i wszystkiego mego, że on mnie wozić będzie po różnych okolicach i zabawach, zgodziłabym się wyjść za drzewo” – komentowała później.

Odpowiedzialna pani domu, przebojowa rewolucjonistka. A ty, którą z patronek 2023 jesteś?

Ślub odbył się w styczniu 1858 roku, po pięciu tygodniach od zaręczyn, a panna młoda nie miała wcześniej okazji porozmawiać z narzeczonym sam na sam ani przez chwilę. Zresztą niekoniecznie jej na tym zależało. Stawała się dorosłą kobietą, a życie poważnej damy musiało być jeszcze lepsze niż życie bogatej panny na wydaniu. I rzeczywiście, pierwsze dwa lata pożycia małżeńskiego były dla Elżbiety bardzo przyjemne. Mąż lubił się bawić, a nowe fundusze z posagu żony pozwalały na najlepsze zabawy. „Byłam wtedy po prostu samym śmiechem, samą pustotą, samą próżnością” – pisała w pamiętniku. Jednak po pewnym czasie sytuacja zmieniła się na gorsze.

Jako narzeczona wieczory spędzała albo na zabawach tanecznych i spotkaniach towarzyskich, albo razem z przyjaciółką Melanią, rówieśniczką, także zaręczoną:

„Gdy przypadkiem gości nie było i nigdzie zaproszonymi nie byłyśmy, przy słabym świetle jednej palącej się w pokoju lampy, siadywałyśmy obok siebie na niskich, pod ścianą stojących stołeczkach i powtarzałyśmy sobie wszystko, cośmy kiedykolwiek słyszały i czytały o przeznaczeniu i obowiązkach kobiety. […] Te dwory wiejskie, do których uwieść nas miano, nieznane nam jeszcze, stawały przed wyobraźnią naszą, otoczone wszystkimi pięknościami i ponętami natury, a napełnione wdziękami i wykwintami, o jakich tylko mogłybyśmy mieć najsłabsze choćby wyobrażenie”.

Zdjęcie ślubne z 1887 roku. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe/szukajwarchiwach.gov.pl

„Najsłabsze wyobrażenie” nie wystarczało zaś, by przygotować młode panny do życia mężatek w ich klasie społecznej. Codzienne życie we dworze ziemiańskim wymagało praktycznej wiedzy daleko wykraczającej poza znajomość historii czy trzech języków obcych zdobytą na pensji dla panien. Pani domu musiała dbać o zaopatrzenie domowników we wszystko, czego mogli potrzebować (od jedzenia, przez lekarstwa, ubrania, aż po tytoń dla mężczyzn i ręcznie wyrabiane świece), planować zakupy, gromadzić zapasy, pilnować wyrobu przedmiotów codziennego użytku, szyć, haftować, dziergać, zarządzać służbą, od podkuchennej po ogrodników, prowadzić księgi rachunkowe, dysponować pensjami pracowników, wreszcie – angażować się w działalność kościelną i dobroczynną.

Elżbieta nie miała ani kompetencji, ani ochoty podejmować tej ciężkiej pracy. Wkrótce rozpoczęły się nieporozumienia małżeńskie, tym silniejsze, że okazało się, że majątek ziemski męża jest obciążony hipotekami, on sam zaś wydaje pokaźny posag Elżbiety na pokrycie długów. Nadeszło też powstanie styczniowe, a wraz z nim ruina finansowa i w końcu separacja małżonków. Elżbieta, w rodzinie nazywana Elizą, uzyskała unieważnienie małżeństwa z Piotrem Orzeszko (choć zachowała jego nazwisko), przeprowadziła się do Grodna i rozpoczęła karierę pisarską.

Ania, Mary, Pollyanna i feminizm z przypadku, czyli kiedy dziewczyny zaczęły się buntować?

Jadwiga Działyńska została wydana za mąż w wieku dwudziestu lat, w 1852 roku. Jej mężem został generał Władysław Zamoyski, starszy od niej o lat dwadzieścia osiem brat jej matki. Przez małżeństwo stała się organizatorką jednego z najważniejszych salonów polskich w Paryżu. Mimo doskonałego wykształcenia pod okiem guwernantek nie wiedziała jednak, w jaki sposób zarządzać domem. Przez pierwsze kilka miesięcy małżonkowie jadali tylko w restauracjach, bo Jadwiga nie wiedziała, „jakich ilości mięsa, chleba, jarzyn i innych rzeczy potrzeba na daną ilość osób, a za tym na nasz stół i dla sług; ani jaka tych rzeczy cena […] jak kurę od indyka, wołowinę od baraniny, zwierzyny itp. rozpoznać”. Nie miała też pojęcia, ile wynosi tygodniowa pensja kucharki. Nie chciała zwracać się z tym do męża, bo bała się kompromitacji. […]

Na eleganckich kolacjach u innych arystokratycznych rodzin zdjęta paniką Jadwiga dyskretnie chowała do torebki wyłożone przy talerzach cetle, czyli jadłospisy, starając się z nich nauczyć na pamięć przykładowej kompozycji obiadowej. A lokaj generała Zamoyskiego, Michał, kradł z paryskich hoteli zastawę stołową i obrusy, podobno chcąc pomóc młodej pani domu zorganizować kuchnię.

Te absurdalne sytuacje, wspominane po latach przez znane, zamożne kobiety z klasy wyższej, obnażają fundamentalną skazę systemu wychowania dziewcząt w drugiej połowie XIX wieku. Pomijając kwestie poziomu edukacji domowej czy na pensjach, widać, że tradycyjny system kształcenia nie spełniał nawet swojego podstawowego, patriarchalnego celu, czyli przygotowania młodych dziewcząt do roli pani domu. Za to, czego nie wiedziała Elżbieta Pawłowska, Eliza Orzeszkowa musiała zapłacić emocjonalnie, towarzysko i finansowo. Do tych gorzkich doświadczeń wracała wielokrotnie w powieściach (Pamiętnik Wacławy, Marta i Nad Niemnem) i tekstach publicystycznych, jak Kilka słów o kobietach. O rynku małżeńskim pisała, że jest „pozłacaną klatką, w której papugi o malowanych piórach niezgrabnie naśladują mowę i obyczaje ludzkie”. A po ślubie muszą konfrontować się z rzeczywistością, do której nie są w żadnym stopniu przystosowane.

Kolęda dla gospodyń

„Dawniej nie było u nas w zwyczaju, aby panienki zamożniejszych rodzin znały się na kuchni, chociaż było to zawsze bardzo użytecznem dla tego samego, ażeby wiedzieć, ile potrzeba wydać kucharzowi. Dzisiaj znajomość ta stała się już koniecznością. Nie można teraz dla zabawki piec sobie ciasteczek, podług przepisu pana Makarego, lub pani Ćwierczakiewiczowej, ale lepiej dowiedzieć się, jak się sporządza pieczeń, lub dobry rosół.

To znów Wanda Reichsteinowa, znów w tonie pouczającym frywolne panienki. Wybór przykładów nieprzydatnych przepisów wydaje się tu jednak mało szczęśliwy. Pan Makary to znany kucharz, autor popularnej w Wielkopolsce publikacji Makarego 730 obiadów wielkich, średnich i małych, mięsnych i postnych z opisem śniadań i wieczerzy tudzież spiżarni, sklepu i kuchni dla chorych. Lucyna Ćwierczakiewiczowa to zaś najpopularniejsza kucharka Królestwa Polskiego, autorka najpoczytniejszej książki kucharskiej drugiej połowy wieku XIX, wznawianych siedemnaście razy 365 obiadów za 5 złotych. […]

Na czym gotować?

W poradnikach dotyczących prowadzenia domu przekonywano panie, że nie wystarczy przejawiać jakiekolwiek umiejętności, by zyskać miano dobrej gospodyni – trzeba się wykazać wszechstronnością. […] Swoje czytelniczki przekonywała, że „praca sama w sobie jest zbawienną tak dla ciała, jak i ducha naszego, trzyma oboje w karbach. Nie poniżając człowieka, podnosi go i umacnia”.

Ćwierczakiewiczowa była autorką bestsellera 365 obiadów za 5 złotych, ale wydawała dużo więcej niż tylko kolejne reprinty swojej książki kucharskiej. Spod jej pióra wychodziły także poradniki sprzątania, prowadzenia domu czy opieki nad zwierzętami gospodarskimi. Pisała felietony w „Bluszczu” i innych gazetach dla kobiet, a co roku wydawała Kolędę dla gospodyń, czyli kalendarz na kolejny rok, w którym dobra pani domu miała zapisywać sobie plan dnia, zadania gospodarskie, daty imienin i wekowania konfitur – wszystko w wygodnych, wydrukowanych tabelkach.

Kolęda dla gospodyń zawierała także dużo tekstów dodatkowych. Czasem były to specjalistyczne porady (na przykład o tuczeniu indyków czy wywabianiu plam z firanek) albo kolekcje wierszy czy aforyzmów, zawsze jednak obowiązkowo kilka artykułów przekonujących o podniosłej roli gospodyni domowej – i narzekających sarkastycznie na pustogłowe młode mężatki bez pojęcia o prowadzeniu domu.

Nieumiejętność ta nie odnosiła się tylko do najlepiej urodzonych arystokratek w rodzaju Jadwigi Zamoyskiej. Ćwierczakiewiczowa pisała wprost, że jej czytelniczkami są średnio- lub zupełnie niezamożne panny z drobnomieszczaństwa, i to one powinny szczególnie uważać na to, żeby w związki wstępować z wiedzą, jak dobrze prowadzić gospodarstwo domowe.

„W niedalekiej jeszcze przeszłości kobieta była tak wychowaną, że idąc za mąż, sądziła, że zaczyna się dla niej czas swobody i rozrywek; dziś kobieta idąc za mąż, wie, że do niej należy nie tylko utrzymać, ale przysporzyć to, co mąż na polu przemysłowej swej pracy zdobędzie” – pouczała czytelniczki w Kursie gospodarstwa miejskiego i wiejskiego dla kobiet z 1889 roku.

Ujmowanie obowiązków domowych jako powinności lub wręcz warunku człowieczeństwa kobiety pojawiało się często. W Kolędzie dla gospodyń na rok 1876 Ćwierczakiewiczowa pisała: „każda dobrze życząca krajowi obywatelka, żona i matka, w jakimkolwiek ją los umieści położeniu i stanowisku społecznym, nie spełni obowiązków swoich z korzyścią dla rodziny, jeżeli nie będzie znać warunków i zasad ekonomii domowej, czyli gospodarstwa kobiecego […] powiem więcej: tylko kobieta prawdziwie inteligentna i moralna zdolna jest zarządzać domem z korzyścią dla rodziny i domowników”.

Nie ma równości w polskim domu

Informacje w podobnym tonie pojawiały się we wszystkich niemal poradnikach gospodarstwa domowego. Poradnik Kobieta jako gospodyni domu, współpracownica rolnika i właściciela z 1910 roku rozpoczynał się tak: „Kobieta jest osią życia domowego. Od sposobu jego zorganizowania i kierowania zależy zdrowie moralne i fizyczne rodziny, a dalej – społeczeństwa”.

W Kolędzie dla gospodyń z 1878 roku długi artykuł zamieściła Maria Ilnicka, redaktor naczelna „Bluszczu”. Nosił tytuł Panny bawiące i opisywał smutny los rezydentek, czyli niezamężnych panien mieszkających z rodziną. W tym tekście Ilnicka również przekonywała, że warunki życia takiej rezydentki poprawić może zdecydowanie nauka prowadzenia gospodarstwa domowego. Z jednej strony pomogłyby pani domu, w którym mieszkają (przejmując nieodpłatnie obowiązki gospodyni), a z drugiej, jeśli by się postarały, mogłyby znaleźć męża. Wszak „osoba przygotowana w sposób tak praktyczny na pracowitą towarzyszkę życia pracowitego mężczyzny, znalazłaby prędzej niż inna wyciągającą się ku niej dłoń męską”.

Ludowa historia Polki [rozmowa z Alicją Urbanik-Kopeć]

Podobnie uważała Wanda Reichsteinowa w poradniku dla młodych panien, która poświęciła drugą połowę swojego dzieła na szczegółowy opis obowiązków młodej żony w gospodarstwie domowym i zawodów, jakie mogłaby wykonywać, gdyby trzeba było dorobić do domowego budżetu (według Reichsteinowej można było dorabiać na przykład uprawą kwiatów, ziół leczniczych, pszczelarstwem czy malowaniem na porcelanie).

Zdjęcie ślubne z okresu międzywojennego. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe/szukajwarchiwach.gov.pl

Bolesław Londyński pisał w 1904 w Pani domu. Skarbcu porad praktycznych, jak to nowoczesne wychowanie sprawiło, że życie rodzinne stało się koszmarem „odstraszającym męża i syna, a samą panią domu zamieniającą w pokutnicę”. Poradnik gospodarstwa domowego miał być „uczciwym przypomnieniem, że to życie domowe to dźwignia rodzin polskich, że im czystszem, ponętniejszem, im dystyngowańszem będzie ludzkie gniazdo, tem jego samce więcej mu ziaren zniosą, i ciepłu radzi, chętniej w nim zasiądą do wspólnych biesiad i świergotów”.

Takie opinie w licznych poradnikach Lucyny Ćwierczakiewiczowej uznać by można za sposób autopromocji. Ćwierczakiewiczowa prowadziła doskonale prosperujące przedsiębiorstwo poradnikowe, a jej dochód ze sprzedaży samych 365 obiadów za 5 zł wyniósł po kilkunastu latach 84 tysiące rubli, wartość dwóch kamienic. Nic dziwnego, że przedstawiała umiejętności gospodarskie jako niezbywalny element kobiecości.

Tak jak większość poradników, tak i jej publikacje musiały przedstawić czytelniczkom nie tylko przydane informacje, ale także całościową wizję życia małżeńskiego i przemiany osobowości kobiety. Ćwierczakiewiczowa w tym samym stopniu sprzedawała przepisy na zupę rumianą i leguminę cytrynową, co zapewnienia, że czytelniczka gotująca według jej porad stanie się po prostu lepszym człowiekiem.

Podobny, spójny obraz wyłania się ze wszystkich poradników gospodarstwa domowego. Niezależnie od pochodzenia społecznego kobieta znająca się na gotowaniu, praniu i zakupach miała odgrywać nie tylko przypisaną przez Opatrzność i tradycję rolę żony, ale w ogóle realizować istotę swojego człowieczeństwa. Znajomość gospodarstwa domowego wpływała dobrze na jej samopoczucie (bo praca uszlachetnia), moralność (bo mogła spełniać się w służeniu rodzinie) i postawę obywatelską (bo silna rodzina to silny naród). Co więcej, dobra gospodyni mogła łatwiej znaleźć dobrego męża, który nie tylko doceniał jej umiejętności kulinarne, ale także mógł więcej i efektywniej zarabiać dzięki roztropnej żonie w domu. By zrealizować ten ideał, młode mężatki musiały tylko uważnie przeczytać poradniki.

*
Jest to fragment książki Alicji Urbanik-Kopeć Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, która ukazała się w październiku 2022 roku nakładem Wydawnictwa Czarne. Pominięto przypisy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Alicja Urbanik-Kopeć
Alicja Urbanik-Kopeć
Doktorka historii kultury
Alicja Urbanik-Kopeć (1990) – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Interesuje ją, co dla ówczesnych znaczyła nowoczesność. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek „Anioł w domu, mrówka w fabryce” (Wydawnictwo Krytyki politycznej 2018) „Instrukcja nadużycia. Historia kobiet służących w dziewiętnastowiecznych domach” (Post Factum 2019) i „Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021).
Zamknij