Film, Weekend

Męczeństwo czyni wolnym [o filmie „Triumf serca”]

Radio Niepokalanów zdaje się ostatecznie rozstrzygać spór o antysemityzmie ojca Kolbego: „Czy człowiek, który oddał życie za drugiego, mógł kogokolwiek nienawidzić? Otóż NIE!”. Zaspokoiwszy w ten sposób silną potrzebę domknięcia poznawczego, mogłam spokojnie rozsiąść się w kinowym fotelu.

Wydarzenia, do których doszło latem 1941 w KL Auschwitz, na oficjalnej stronie Klasztoru Franciszkanów w Harmężach i Centrum św. Maksymiliana w Harmężach opisywane są następująco: „Ojciec Kolbe wszedł jak promień światła w ciemną czeluść bunkra i jego śmierć była wybawieniem tysięcy ludzkich istnień…”. Dobrowolne zgłoszenie się duchownego w czasie karnego apelu i uratowanie innego więźnia, Franciszka Gajowniczka – męża i ojca – dało początek czemuś więcej, niż tylko procesy kanonizacyjne (1971) i beatyfikacyjne (1982). Stało się jedną z najmocniejszych kart polonizacji Auschwitz i Zagłady, żelaznym filarem kultu, którego przejawy, przyczyny i skutki wnikliwie analizował Tomasz Żukowski, pisząc o „marzeniu uniemożliwiającym kontakt z rzeczywistością”.

Nic więc dziwnego, że Triumf serca – polsko-amerykańska koprodukcja chrześcijańskiego studia Rafael Film, będąca reżyserskim i scenariuszowym debiutem Anthony’ego D’Ambrosio – skupia się przede wszystkim na ostatnim etapie życia franciszkanina: dwóch tygodniach spędzonych ze współosadzonymi w bunkrze głodowym. Początkowa plansza informuje, że fabułę zainspirowała prawdziwa – znana wszystkim – historia. Z końcowej dowiadujemy się jednak, że przedstawione na ekranie postaci były fikcyjne i miały reprezentować różne grupy ofiar nazistowskiego reżimu. Biorąc pod uwagę wykorzystaną symbolikę, różnorodność ta definiowana jest raczej wąsko (polscy więźniowie polityczni, więźniowie żydowscy oraz katolicy).

Dlaczego tak kochamy antysemitę Kolbego?

Przyznaję: drżałam, że nie zdołam obejrzeć na wielkim ekranie dzieła z Marcinem Kwaśnym w roli głównej i dobrze odżywionymi bohaterami, porozumiewającymi się między sobą łamaną angielszczyzną. Film grany jest zaledwie w kilku krakowskich kinach, w dodatku w godzinach stanowiących wyzwanie w przypadku ośmiogodzinnego dnia pracy i ewidentnie dostosowanych do potrzeb modelowej publiczności: dopołudniowych (szkoły) lub wczesnopopołudniowych (seniorzy). Na szczęśliwie upolowanym seansie w multipleksie, w środę o 16:45, nie zastałam jednak wcale pustej sali: oprócz mnie było tam także kilka młodych dziewczyn, kilka par w średnim wieku (z dziećmi lub bez) oraz, po sąsiedzku, jedna siostra zakonna.

Otóż nie

Legenda ojca Kolbego to temat rzeka. Wątkiem, który w krytycznym dyskursie daje o sobie znać najczęściej, w dyskursie chwalebnym budzi najwięcej emocji, a w filmie zostaje po prostu przemilczany, pozostaje jego antysemityzm oraz rola, jaką wydawane przezeń, poczytne periodyki – „Mały Dziennik” i „Rycerz Niepokalanej” – odegrały w „przygotowaniu polskiej katolickiej społeczności na nadchodzącą Zagładę”.

Internet pełen jest stron zawierających „odpowiedzi na zarzuty o antysemityzm” duchownego. Prawicowo-katolickie portale prześcigają się w cytowaniu Zygmunta Gorsona, żydowskiego więźnia Auschwitz, który ocalał „m.in. dzięki nadziei, jaką wlał w niego Maksymilian Kolbe”. Kolejnego niezbitego dowodu na to, że franciszkanin „NIE BYŁ antysemitą” dostarczają wspomnienia brata Innocentego Wójcika, autora książki Maksymilian, jakiego znałem (2023). W jednym z fragmentów autor dzieli się następującą refleksją socjologiczno-personalną:

„W okresie dwudziestolecia międzywojennego, Polacy wiele doznawali krzywd od Żydów przez wyzysk. Nigdy z ust ojca Maksymiliana nie słyszałem narzekania na Żydów. Gdy nieraz ktoś pisał przeciwko Żydom, ojciec Maksymilian nie pochwalał tego. Mówił, że nie można nikogo oskarżać, potępiać. Zło należy piętnować, rugować i naprawiać, ale ludzi należy kochać. Tak było w Niepokalanowie przez cały czas. Mimo że nieraz pisma żydowskie pisały paszkwile i oszczerstwa o Niepokalanowie”.

Z obserwacji Wójcika wynika także, że po wybuchu II wojny światowej „Żydzi byli najbardziej nieszczęśliwi i niezaradni. Jednak atmosfera dobroci i troski o wszystkich przywracała spokój, budziła jakąś nadzieję i lepsze samopoczucie”. W świetle równie kojących rozpoznań nie powinno dziwić, że na polskiej Wikipedii sekcja poświęcona kontrowersyjnemu aspektowi dziedzictwa Kolbego nosi polubowny tytuł: „Spór o antysemityzm”. Radio Niepokalanów, obserwowane na Facebooku przez blisko 75 tys. osób, zdaje się ostatecznie rozstrzyga

ów spór: „Czy to możliwe, aby stawiane mu zarzuty o antysemityzmie były prawdziwe? Czy człowiek, który oddał życie za drugiego, mógł kogokolwiek nienawidzić? Otóż NIE!”. Zaspokoiwszy w ten sposób silną potrzebę domknięcia poznawczego, mogłam spokojnie rozsiąść się w kinowym fotelu.

Człowiek mediów i martwa Polska

Choć Kolbe i dziewięciu innych polskich więźniów w rzeczywistości trafili do celi śmierci pod koniec lipca, dominująca na ekranie, jesienno-zimowa aura daje się uzasadnić nie tylko względami technicznymi (termin kręcenia zdjęć), ale także dramaturgicznymi: oprócz głodu, w przestronnej, regularnie skąpanej w sztucznym świetle celi, mężczyźni cierpią także coraz większy chłód. W filmowej wersji tej historii w grupie skazanych znajduje się m.in. trzech Żydów (starszy mężczyzna Hercel i jego syn, Chaim, oraz oznaczony żółto-czerwonym trójkątem Jonas), dwóch żołnierzy-ochotników z kampanii wrześniowej (w tym młody intelektualista, Albert, w jednym z wielu nihilistycznych momentów stwierdzający: „La vie n’a pas de sons!”), komunista (który „tak naprawdę całe życie chciał być bogaty”) i Rom (co sugerować może wyzywanie go w jednej ze scen od „Cyganów”).

Getto ławkowe: „Szanowny Panie Kolego, przesyłam do wglądu, tak sprawę rozwiązaliśmy w Warszawie”

Jeśli chodzi o kontekst historyczny, w ramach przedakcji dowiadujemy się na przykład, że na długo przed tym, jak w Auschwitz rozpoczęła się eksterminacja Żydów, niszczono tam „polską tożsamość narodową”. Potwierdzają to zresztą późniejsze rozmowy esesmanów, którzy przypominają sobie nawzajem, że nie są w Polsce, aby „mordować”, lecz „by złamać wolę Polaków”. Cel ten próbują osiągnąć na różne sposoby – na przykład pokazując osadzonym najnowsze doniesienia prasowe dotyczące sukcesów Rzeszy na froncie i wykrzykując złowieszczo: „POLSKA NIE ŻYJE!”.

„Wymazali nas z historii” – konstatuje gorzko jeden ze skazanych. A reżyser na to: „Nic bardziej mylnego!”. Charyzma i popularność, ale przede wszystkim wiara Kolbego zapewnić im mają miejsce w patriotyczno-męczeńskim panteonie. „Nie ma znaczenia, czy to szczur, czy foie gras, pomodlimy się przed posiłkiem”, wyrokuje duchowny, w jednej z wielu scen, w której – nie bacząc na nastroje, potrzeby czy stopień religijności pozostałych – intonuje głośną modlitwę lub śpiew. Patriotyczne i katolickie pieśni wielokrotnie niosą się echem w podziemnych bunkrach i na powierzchni, dodając otuchy mężczyznom i kobietom więzionym w obozie, a zarazem boleśnie uświadamiając nazistowskim zbrodniarzom skalę ich moralnej porażki.

„Jesteś człowiekiem mediów, znasz siłę opowieści”, słyszy Kolbe od swego oprawcy, bezdusznego Karla Fritzscha (Christopher Sherwood), którego głównym zadaniem – jako zastępcy komendanta KL Auschwitz-Birkenau – zdaje się być czekanie na śmierć franciszkanina (niecierpliwie wyczekiwaną także przez ministrów z Rzeszy) oraz karcenie syna, gdy ten ni stąd ni zowąd zaczyna grać na fortepianie Rotę. Symboliczna wymowa gestów Kolbego i pozostałych więźniów oraz duchowa niezłomność, której niezbicie dowodzą, sprawiają, że wbrew swym złudnym nadziejom,  nawet po odnalezieniu zbiegłego więźnia – który, jak się okazuje, nie uciekł z obozu, lecz utonął w dole kloacznym – nie mogą oni zostać wypuszczeni. Moc patriotyczno-katolickiego rażenia, w którą D’Ambrosio zaopatruje bohaterów, jest tak wielka, że mogłaby doprowadzić do upadku Ministerstwa Propagandy i Oświecenia Publicznego Rzeszy, a szerszej perspektywie może nawet odwrócić bieg wojny.

Pokusa od węża

Choć pod względem tempa rozwoju akcji, dynamiki fabuły, psychologii postaci czy poziomu gry aktorskiej Triumf serca pozostawia wiele do życzenia, zalet można szukać gdzie indziej. Celę śmierci regularnie nawiedzają na przykład czołowe postaci katolickiego uniwersum – Maryja (w wersji Czarna Madonna) i wąż-kusiciel, a nawet Jezus w koronie cierniowej, który w jednej ze scen ma swoje milczące cameo. Jeśli coś pozostaje na ekranie konsekwentnie nieobecne, to fekalia – bohaterowie cierpią głód i pragnienie, modlą się i śpiewają, tęsknią za bliskimi i wolnością, płaczą, odchodzą od zmysłów, mają omamy, spijają krople deszczu, jedzą szczury i wymiotują, wątpią i odzyskują wiarę, ale nigdy nie załatwiają potrzeb fizjologicznych.

Na szczególną uwagę zasługuje jednak inny wątek. Wśród grzechów wyznawanych podczas zbiorowej więźniarskiej spowiedzi pojawiają się: zdrada ojczyzny, zwątpienie w sens jej zbrojnej obrony, zazdrość, chciwość i donosicielstwo (o byciu Żydem lub komunistą nie wspominając). Jeśli wierzyć wykładni Kolbego, nie ma jednak poważniejszej przewiny, niż chęć skrócenia fizycznych i psychicznych mąk poprzez samobójstwo, w filmowym żargonie zwane „pokusą od węża”. „Nie poddawaj się. Dokończ wyścig!”, zaleca protagonista, powstrzymawszy jednego ze współosadzonych przed podcięciem sobie żył.

Polskie marzenie o rozgrzeszeniu

czytaj także

Polskie marzenie o rozgrzeszeniu

Zofia Waślicka-Żmijewska

Stosunek Kościoła katolickiego do samobójstwa i eutanazji – podobnie jak do wielu innych kwestii – nie jest tajemnicą; zgodnie z linią ideową filmu, reżyser z żelazną konsekwencją powiela oficjalną wykładnię instytucji w tej sprawie. Muszę jednak przyznać, że w obliczu równie czytelnych i oczywistych zabiegów, przewodnia metafora – maratonu – pozostaje dla mnie w jakimś stopniu niezgłębiona. Z kim ścigają się skazani na śmierć głodową mężczyźni? (Z nazistami? Z szatanem? Z Żydami?) Kogo mają na tej trasie wyprzedzić? I jaka nagroda czeka ich na mecie?

„Jesteśmy wolni”, wyrokuje triumfalnie Kolbe, gdy w jednej z ostatnich scen filmu jego i dwóch pozostałych przy życiu więźniów dobija się zastrzykiem z fenolu. Oczywiście Żydów już dawno nie ma wśród nich. Ojciec i syn padają jako pierwsi, co może, choć oczywiście nie musi, ilustrować rozpoznanie Zofii Kossak-Szczuckiej, że katolickie posty zahartowały polską społeczność więźniarską i ułatwiały jej znoszenie obozowego głodu. „Masz hucpę, ojcze!” – zdąży z uznaniem stwierdzić Hercel, nim przed wyzionięciem ducha pomodli się wspólnie z Kolbem. Trzeci z nich, Jonas (Oleg Karpeko), co prawda nie da naznaczyć sobie czoła krzyżem, ale też zdąży się do franciszkanina i jego nienachalnej ewangelizacji przekonać.

Warto być Polką [o „Pani od polskiego”]

Polka z Jezusem

Jeśli zastanawiacie się, jak można zakończyć film, w którym przez blisko dwie godziny „grupa czystych i zdrowych facetów gra, że głoduje”, odpowiedź brzmi: z przytupem! I to słowiańskim. Niemalże ziszcza się bowiem wizja Kolbego sprzed lat, w której – jak w jednej ze scen relacjonuje  bohater – Maryja doprowadziła go na wesele, a „sam Jezus tańczył polkę”. Wiejską chatę wypełnia więc beztroski, roztańczony tłum; towarzysze „wyścigu”, z wódką w butelkach, kiełbasą w rękach i ludową przyśpiewką na ustach, świętują… no właśnie, co?

Czy potańcówka na polskiej wsi ma być synonimem raju? Metą, do której biegli bohaterowie? I czy aby na pewno wszyscy pragnęli właśnie tego (Albert, absolwent Oksfordu, tęsknił np. za ukochaną Margaret, „piękną i czystą”)? Nieważne, bo koniec końców nie o ich fantazjach opowiada Triumf serca.

Dziesiąta z kolei – licząc od lat 70. XX w. – produkcja o Kolbem odpowiada na turpopatriotyczne marzenia o „filmie o obozach, gdzie bohaterem nie jest biedny żyd”; o religii (katolickiej), która pochłania wszystkie inne dziedziny życia i o (polskim) męczeństwie, które czyni wolnym. Potwierdza zarazem niesłabnącą aktualność rozpoznań Żukowskiego i dowodzi, że głód romantyzowania, nobilitowania i instrumentalizowania wojennych śmierci jeszcze długo pozostanie niezaspokojony.   Apetyt na tego typu produkcje w najbliższych latach będzie już tylko rosnąć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Aleksandra Kumala
Aleksandra Kumala
Kulturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych
Kulturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych UJ. Naukowo zajmuje się (nie)pamięcią wojny i Zagłady, a zwłaszcza reprezentacjami nieheteronormatywności w obozach koncentracyjnych. Publikuje teksty poświęcone literaturze, filmom i serialom.
Zamknij