Historia, Weekend

Getto ławkowe: „Szanowny Panie Kolego, przesyłam do wglądu, tak sprawę rozwiązaliśmy w Warszawie”

Przez całe lata 30. eskalowała na uczelniach przemoc, przede wszystkim wymierzona w studentów żydowskich. To nie tylko usuwanie z organizacji studenckich, przemoc werbalna, blokowanie dostępu do sal czy popychanie na schodach, ale także bardzo brutalna, fizyczna przemoc – z użyciem kastetów, pałek, żyletek, lasek – która inicjowała każdy rok akademicki. Rozmowa z badaczkami Izą Mrzygłód i Natalią Judzińską.

Katarzyna Przyborska: W 2022 roku minęło 85 lat od wprowadzenia przepisów segregacyjnych w polskich uczelniach wyższych. Długo o tym milczano, wy zaś zorganizowałyście na Uniwersytecie Warszawskim konferencję na 150 osób, a Studenckiemu Komitetowi Antyfaszystowskiemu, po pięciu latach starań, udało się zebrać poparcie dla upamiętnienia ofiar getta ławkowego tablicą.

Natalia Judzińska: Jeszcze w 80. rocznicę nie działo się nic, w 81. rocznicę obchody były nieformalne. Teraz widać zainteresowanie naukowe tematem, a także wolę zachowania tych wydarzeń w pamięci.

Iza Mrzygłód: W przeddzień konferencji nastąpił też cud historyczny: znalazło się „zarządzenie porządkowe” rektora UW, które przez lata uważano za zaginione lub wręcz zniszczone. Historycy odwoływali się do informacji z innych źródeł, a dziś wreszcie mamy w rękach ten właściwy dokument.

Czym było „zarządzenie porządkowe”?

N.J.: Tak się nazywa dokument, który w październiku 1937 roku formalnie wprowadzał segregację etnoreligijną, czyli tzw. getto ławkowe. Polegało ono na wydzieleniu miejsc siedzących w części audytorium – lewej bądź tylnej, w zależności od uczelni – które zajmować mieli Żydzi i Żydówki. Getta ławkowe wprowadzono w większości szkół wyższych, a w niektórych obowiązywała nawet zasada nieprzyjmowania w ogóle Żydówek i Żydów w poczet słuchaczy.

Dokument zarządzenia „o porządku zajmowania miejsc” – gdyż i taki bywał jego tytuł – znalazłam też w archiwach Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i w Centralnym Litewskim Archiwum Państwowym w Wilnie, gdzie są zdeponowane dokumenty polskiego wówczas uniwersytetu im. Stefana Batorego.

Marzec: Nieparzyste niebo

czytaj także

Marzec: Nieparzyste niebo

Waldemar Marzec

Uczelnie się konsultowały?

N.J.: Tak. W Wilnie jest nawet zachowany list rektora UW Włodzimierza Antoniewicza, w którym pisze do rektora Uniwersytetu im. Stefana Batorego: „Szanowny Panie Kolego, przesyłam do wglądu, tak sprawę rozwiązaliśmy w Warszawie”. A w załączeniu ten właśnie dokument.

„Zarządzenie porządkowe” brzmi w sumie niewinnie, jak prosta decyzja administracyjna dotycząca ochrony porządku publicznego, a nie jak dokument wprowadzający segregację. Co się takiego działo, że rektorzy uczelni wyższych decydowali się na wydanie takich zarządzeń?

I.M.: Przez całe lata 30. eskalowała na uczelniach przemoc, przede wszystkim wymierzona w studentów żydowskich. To nie tylko usuwanie z organizacji studenckich, przemoc werbalna, blokowanie dostępu do sal czy popychanie na schodach, ale także bardzo brutalna, fizyczna przemoc – z użyciem kastetów, pałek, żyletek, lasek – która inicjowała każdy rok akademicki.

Bito studentów, ale i tych, którzy stawali w ich obronie, studentów i profesorów, którzy nie chcieli uznać dyskryminacji. W Warszawie został pobity prawnik i historyk profesor Marceli Handelsman, w Wilnie pod mieszkanie profesora Górskiego podłożono bombę. Zdarzało się, że grupa bojówkarzy wchodziła na zajęcia, terroryzowała salę i słuchaczy, zaczynała obrzucać czymś profesora albo popychać go między sobą jak piłkę. Trzeba jednak podkreślić, że głównym obiektem ataków byli studenci i profesorowie żydowscy.

Mówicie „eskalowała przemoc”, „bito studentów”. Kto bił?

N.J.: Polscy studenci. Nie tylko członkowie Młodzieży Wszechpolskiej, ONR-u, skrajnej prawicy. Antysemityzm nie wybuchł nagle po śmierci Józefa Piłsudskiego w 1935 roku, narastał już wcześniej, i miał momenty materializacji tej przemocy w sposób fizyczny, na przykład, jeśli chodzi o Wilno, w 1931 roku.

Zaremba Bielawski: Antysemityzm Dmowskiego jako projekt integracyjny

Wprowadzenie segregacji na uczelniach okazuje się zatem zwieńczeniem wieloetapowego procesu. Jak ten proces przebiegał?

I.M.: Antysemityzm w środowisku studenckim był widoczny od początku lat 20. XX wieku i powoli zataczał coraz szersze kręgi. Już w 1920 roku na I Zjeździe Polskiej Młodzieży Akademickiej pojawiło się żądanie bojkotu Żydów i ograniczenia ich dostępu do studiów wyższych. Na początku 1923 roku zarówno wśród studentów, jak i w parlamencie wybrzmiał projekt wprowadzenia numerus clausus, czyli określonej kwoty, i ograniczenia liczby Żydów przyjmowanych na studia do odsetka ludności żydowskiej w społeczeństwie. Niewiele później na łamach prasy ogólnopolskiej po raz pierwszy pojawił się postulat numerus nullus, to jest wprowadzenia całkowitego zakazu wstępu na studia wyższe dla osób pochodzenia żydowskiego.

Hasło to podchwycono później w środowisku studenckim, a radykalizacja w kolejnych latach postępowała. Pod koniec lat 30. pojawiły się wręcz wzorce z tzw. ustaw norymberskich, które mówiły, że do Bratniaka, czyli organizacji samopomocowej Towarzystwa „Bratnia Pomoc” Studentów UW, nie mogą zostać przyjęte osoby wyznania mojżeszowego oraz ich wstępni do trzech pokoleń wstecz. Był to tzw. zaostrzony „paragraf aryjski”. W artykułach w studenckiej prasie narodowo-radykalnej sprecyzowano, że chodzi o pochodzenie „aryjskie”. Co więcej, pisano, że nie można przyjmować osób, które przyjaźnią się z Żydami czy stają w ich obronie.

Czyli ten proces przebiegał konsekwentnie w jednym kierunku? Nie zarysowały się inne ścieżki?

I.M.: Był taki moment, kiedy istniała możliwość budowania w środowisku studenckim wspólnoty inkluzywnej. Oczywiście również nacjonalistycznej, ale opierającej się na nacjonalizmie obywatelskim, zgodnie z którym ważna była wspólnota polityczna i wierność państwu, działanie w jego interesie. Działo się to w pierwszych latach niepodległości, kiedy przewagę miały grupy socjalistyczne i inteligencji postępowej czy liberalnej.

Niestety bardzo szybko zostały one zepchnięte w cień i rok 1922 to już początek dominacji Młodzieży Wszechpolskiej z jej wykluczającymi postulatami. Niewątpliwym sukcesem środowisk nacjonalistycznych i później faszystowskich, które przejęły Bratnie Pomoce, było narzucenie większości studentów definicji patriotyzmu rozumianego jako nacjonalizm oparty na kategoriach etnicznych i antysemityzmie. Rzadko też pamiętamy, że ONR wyrósł w dużym stopniu w kręgu skrajnie prawicowych działaczy studenckich i wśród studentów zdobył szybko popularność w latach 30.

A dlaczego w ogóle Bratniak był tak ważny?

I.M.: Z jednej strony Bratniaki były samorządem studenckim, z drugiej – największymi organizacjami dysponującymi stypendiami, stołówkami, akademikami, pomocą finansową. Bratnia Pomoc to był pierwszy adres, pod który udawali się studenci, szczególnie przyjeżdżający z prowincji czy biedniejsi. Dlatego tak bolesne było wykluczenie z Bratniaka już w latach 20. studentów żydowskich, czyli – co warto podkreślać – osób identyfikujących się w bardzo różny sposób, np.: Żydów syjonistów, Polaków pochodzenia żydowskiego, Polaków wyznania mojżeszowego, Żydów bezwyznaniowych. Wykluczono ich z dostępu do stypendiów, ale też z życia społecznego: balów akademickich czy spotkań towarzyskich; wypchnięto poza społeczność akademicką.

Ginczanka jako pole walki (o znaczenia)

czytaj także

Ginczanka jako pole walki (o znaczenia)

Agata Araszkiewicz , Bożena Keff

Wszyscy, którzy wstępowali do Bratniaka, byli antysemitami?

I.M.: Nie, i nie wszyscy członkowie Bratniej Pomocy byli ideologicznymi zwolennikami MW czy ONR. Ale nawet jeśli nie wszyscy byli przekonani do ich programów, to działał czynnik koniunkturalny.

I nawet osoby, które same nie dopuszczały się przemocy, legitymizowały przemoc kolegów?

I.M.: Poniekąd, działał argument: skoro organizacja ma tak wielu członków, a jej nacjonalistyczni przywódcy mają konkretne postulaty, to jest to głos większości i trzeba ich wysłuchać. Ale w mojej opinii najgorsze było to, że studenci tak powszechnie przyjmowali koncepcję patriotyzmu wykluczającego, która tam dominowała. Przejmując organizacje pomocowe, prawica przejęła definiowanie tożsamości narodowej na terenie uniwersyteckim.

Ale przecież istniały też inne organizacje studenckie na uczelniach, nie nacjonalistyczne.

N.J.: Bardzo nieliczne organizacje nie posiadały „paragrafu aryjskiego”. W Wilnie na przykład było to Stowarzyszenie Esperantystów.

I.M.: Na UW były koła naukowe, które nie poddały się tej dominacji. Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej przyjmował wszystkich. Tak samo związany z lewicą sanacyjną Związek Polskiej Młodzieży Demokratycznej, który od początku zdecydowanie protestował przeciw zachowaniom antyżydowskim. Sanacja wpadła też na pomysł stworzenia własnej organizacji pomocowej i tak wiosną 1932 roku powstała Akademicka Bratnia Pomoc Polskiej Młodzieży (późniejsza „Spójnia”).

Rok później, po bardzo brutalnych zamieszkach z użyciem broni palnej na UW zabrano Bratniakowi lokal na terenie uczelni, zniesiono jego powiązania z organizacjami pomocowymi innych szkół i ograniczono finansowanie, a „Spójnia” otrzymała stempel od władz. Jednak stało się to dosyć późno, kiedy promowana przez skrajną prawicę definicja studenta Polaka, obywatela narodowego państwa polskiego, już się przyjęła. „Spójnia” nie cieszyła się popularnością, bo była uważana za karierowiczowską organizację sprzysiężoną z sanacją. Próba stworzenia konkurencji się nie powiodła.

Ale mamy też do czynienia z samoorganizacją studentów i studentek żydowskich.

N.J.: Tak, wprowadzenie przez Bratniaki „paragrafu aryjskiego” zmusiło ich do stworzenia własnej organizacji samopomocowej. Powołano między innymi Stowarzyszenie Wzajemnej Pomocy Studentów Żydów, które też organizowało stołówki czy akademiki, miało dostęp do środków z uczelni. Takiej organizacji nie było jedynie w Poznaniu, bo tam odsetek studentów Żydów nie przekroczył nigdy 2 procent. Wydawano pismo, organizowano spotkania towarzyskie, dla wielu to początek działalności politycznej czy publicznej, społecznej. Także życie studenckie Żydów i nie-Żydów toczyło się rozdzielnie. Jedynym więc miejscem spotkań wszystkich studentek i studentów były sale wykładowe i korytarze.

Idee zamachowca po latach zwyciężyły – setna rocznica zabójstwa prezydenta RP

Gdzie trwał terror. Aż w końcu ktoś wymyślił getto ławkowe?

N.J.: Rozpoczynając badania, myślałam, że były to samodzielne decyzje rektorów. W rzeczywistości było odwrotnie. To wynik silnej mobilizacji środowisk studenckich, które oddolnie wyznaczały miejsca studentom żydowskim i wywierały naciski na władze uczelni. Archiwalia dostarczają nam na ten temat dużo informacji. Na Uniwersytecie Jagiellońskim są ogromne księgi złożone do rektora Władysława Szafera z prośbą o wyznaczenie osobnych miejsc od Żydów − jest tam kilka tysięcy podpisów. W Wilnie większość organizacji posiadających „paragraf aryjski” podpisała się pod deklaracją, że chcą osobnych miejsc dla Żydów.

Jak to się stało, że inicjatywa studencka stała się prawem?

N.J.: Bardzo mi zależało, żeby dotrzeć to architektów gett ławkowych, dowiedzieć się, kto je wprowadzał, planował, wymyślił. Poza organizacjami studenckimi, studentami, i to nie tylko faszystowskimi, skrajnie prawicowymi, mamy rektorów poszczególnych uczelni. „Zarządzenia porządkowe” wydawane były na poziomie uczelni i zatwierdzane przez jej senaty – mamy więc kolejnych odpowiedzialnych.

Z kolei to, że te zarządzenia były w ogóle możliwe, jest wynikiem zmiany w ustawie o szkolnictwie wyższym zaproponowanej przez Władysława Szafera, ówczesnego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nowelizacja uchwalona w lipcu 1937 roku w kontekście możliwości wprowadzania getta ławkowego dotyczyła dodania do jednego z punktów zapisu, że „rektor ma prawo wydawania zarządzeń porządkowych”. Tę zmienioną ustawę zaaprobowało ministerstwo, czyli Wojciech Świętosławski, a także premier i prezydent, który ją podpisał. Na żadnym z biurokratycznych szczebli nie zatrzymano wprowadzania zarządzenia – ba! Wprowadzano je i opisywano w ten sposób, by symbolicznie ogół odpowiedzialności za legalizację praktyk przemocy spoczął na studentach i studentkach.

Kilka tysięcy podpisów studentów wystarczyło, by zaprowadzić segregację?

I.M.: Podpisy to tylko fragment układanki. Jak wspominałyśmy, przejęcie przez skrajną prawicę różnych organizacji studenckich i ich opowiadanie się za antysemickimi postulatami, wspomniane fale przemocy, które paraliżowały uczelnie, to kolejne jej elementy. Częścią kampanii na rzecz getta ławkowego była też blokada Uniwersytetu Warszawskiego, wtedy już imienia Józefa Piłsudskiego, w listopadzie 1936 roku. Historycy szacują, że wzięło w niej udział około tysiąca osób, więcej niż 10 procent studiujących wówczas na tej uczelni. Studenci zabarykadowali się w Auditorium Maximum i szykowali się do walki z policją, mieli kamienie, łomy żelazne, pojedyncze rewolwery, zbudowali barykady w drzwiach, obsadzili okna.

Władze uniwersyteckie i państwowe chciały chyba zatrzymać ten terror?

I.M.: Owszem, ale kary nakładane na studentów były często niskie. Po blokadzie 252 osób zatrzymano i postawiono przed sądem dyscyplinarnym, ale relegowano zaledwie 14. Kary, które otrzymali pozostali, to niezaliczenie trymestru czy dwóch, odebranie części praw akademickich, ale ponad połowa otrzymała tylko upomnienie lub została uniewinniona. A ci wydaleni nie dostali w większości wilczego biletu. Po krótkim czasie kilku z nich zapisało się na uniwersytet w Poznaniu, gdzie zostali przyjęci.

N.J.: Na wileńskim Uniwersytecie Stefana Batorego ogromna mobilizacja miała miejsce w latach 1936−1937, kiedy uniwersytet został zamknięty na trzy miesiące, właśnie ze względu na przemoc antysemicką. W mieście podkładano bomby, wybuchło 14 z podłożonych 17. Odpowiedzialna za to była grupa, która samą siebie nazwała północno-wschodnią grupą terrorystów antysemitów. Odbyła się też blokada Domu Akademickiego, a na ulicach miasta studenci wzniecali atmosferę pogromową.

Jakie były konsekwencje?

N.J.: Rektor Uniwersytetu w Wilnie, Władysław Jakowicki, aż do początku lutego nie mógł uzyskać porozumienia ze studentami nieżydowskimi. Zmuszony więc został do rezygnacji ze stanowiska. Na początku lutego 1937 roku, gdy uniwersytet ponownie otwarto, rektorat objął profesor Witold Staniewicz. Ponieważ przemoc wylała się poza mury uczelni, studenci odpowiedzialni za tę przemoc wyłapywani byli przez policję, toczyły się wobec nich sprawy w sądach karnych i cywilnych, a za tym szły rozprawy dyscyplinarne na uniwersytecie – o ile prokurator wysyłał informację do uczelni.

Jednak po ponownym otwarciu uniwersytetu zostały zarządzone nowe wpisy i rektor Staniewicz zdecydował się wpisać wszystkich z powrotem, bez względu na to, czy ktoś brał udział w przemocy antyżydowskiej, czy nie. Skutkiem decyzji o ponownym przyjęciu wszystkich zamieszanych w nie studentów z miejsca w senacie akademickim zrezygnował historyk literatury profesor Manfred Kridl.

I.M.: Trzeba podkreślić, że uniwersytety – tak wtedy, jak i dziś – działają w ramach autonomii akademickiej, policja nie może wejść na ich teren bez zgody rektora. Najwyższą władzą był rektor, a najwyższą instancją − sądy dyscyplinarne, które wydawały zaskakująco łagodne wyroki. Organizacje studenckie mogły się więc cieszyć wolnością, również wolnością do przemocy. Brakowało też zaufania między profesurą a władzami sanacyjnymi, które w swych zapędach autorytarnych ingerowały w życie akademickie, wprowadziły ustawę, której spora większość uczonych była przeciwna.

Do współpracy nie zachęcała również polaryzacja polityczna, wielu profesorów było w opozycji do sanacji. Rektorzy niechętnie więc wpuszczali policję na teren uniwersytecki. Tworzyło się błędne koło, rektorzy nie dysponowali aparatem przemocy i siłami porządkowymi, a władze państwowe ten aparat miały, ale nie miały wstępu na uczelnie. A też nie zawsze chciały dyscyplinować i zrażać do siebie studentów, w drugiej połowie lat 30. chciały pozyskać młodzież nacjonalistyczną.

Stanley: Bardziej niż ustroje faszystowskie interesuje mnie faszystowska kultura

N.J.: W Wilnie przeciętną karą za blokadę Domu Akademickiego, o której mówiłam wcześniej, było upomnienie rektorskie czy dziekańskie, ewentualnie zawieszenie w prawach akademickich na trzy miesiące. Tymczasem wobec Rywki Profitkier, studentki wydziału matematyczno-przyrodniczego, która usiadła po prawej stronie, i to jeszcze przed prawnym zarządzeniem getta ławkowego, wszczęto sprawę dyscyplinarną, w wyniku której została ona pozbawiona praw studenckich na rok.

To wszystko wywoływało sprzeciw profesury?

I.M.: Profesor Stefan Czarnowski, socjolog, członek Ligi Obrony Praw Człowieka i Obywatela, w 1936 roku krytykował na łamach prasy przemoc na uczelniach i protestował przeciwko antysemityzmowi, nie dopuszczał też do rozdziału miejsc na swoich zajęciach.

N.J.: Otwarcie protestował też w liście do prasy wykładowca UW, matematyk docent Aleksander Rajchman. Miał złożoną tożsamość polsko-żydowską. Za karę jego seminarium zawieszono na pół roku. Czarnowskiego − Polaka − nie spotkała żadna kara dyscyplinująca. Profesor Manfred Kridl wraz z drą Marią Ossowską napisali list protestacyjny już po wprowadzeniu gett ławkowych w większości uczelni, pod którym podpisało się mniej niż 13 procent ogółu wykładowców, w tym wielu ze złożoną tożsamością właśnie. Mówię o tym dlatego, by nie sprawiać mylnego wrażenia, jakoby protest ten był protestem nieżydowskim.

I.M.: Oni identyfikowali się dość często z polskością i ich autoidentyfikacja jest bardzo ważna.

N.J.: Oczywiście tożsamość osobista jest ważna, ale w społecznym odbiorze, bez względu na to, jak dane osoby się czuły, i tak pozostawały Żydami.

Kto jeszcze protestował przeciw przemocy?

N.J.: Znakomita większość protestów była organizowana przez samych zainteresowanych, czyli studentów żydowskich. Niestety, ten sprzeciw zasadniczo zniknął z naszej pamięci, rzadko jest przywoływany, a w dużej mierze jest polonizowany.

Stanie między ławkami − jeden z najsłynniejszych obrazów protestu − to też był protest żydowski. Przecież właśnie przestrzeń między ławkami była niejednokrotnie jedyną, jaką mogli wybrać żydowscy studenci, by nie musieć zająć ławek gettowych. Mówi się też o różnych osobach ze strony polskiej, które stały razem z Żydówkami i Żydami solidarnościowo, co − rozumiem − było trudne, narażało na przemoc. Warto jednak pamiętać, że osoby nieżydowskie w łatwy sposób tej przemocy mogły uniknąć.

I.M.: Bardzo wcześnie przeciw różnym objawom antysemityzmu i przemocy zaczęła protestować niewielka, ale elitarna w składzie Liga Obrony Praw Człowieka i Obywatela, do której należał m.in. wspomniany profesor Czarnowski czy Zofia Nałkowska. Była to organizacja postępowej inteligencji, później coraz bardziej lewicowej i częściowo komunizującej.

Były też strajki poza uniwersytetem.

N.J.: 11 października 1937 roku, kiedy w kolejnych uczelniach wprowadzano getto ławkowe, robotnice i robotnicy żydowscy zorganizowali strajk w wielu miastach ówczesnej Polski. Zamknięte były fabryki, sklepy, nie funkcjonował transport. Całe dzielnice świeciły pustkami. Ów strajk generalny robotnic i robotników był olbrzymim, ponadklasowym sojuszem. Z pewnością jednak miał też – co równie ważne – podwaliny osobiste. W dwudziestoleciu międzywojennym studentki i studenci żydowscy byli w dużej mierze po prostu dziećmi robotników. Protest był więc również i protestem w obronie własnych dzieci.

I.M.: Na UW młodzież robotnicza to około 9 procent.

N.J.: W Wilnie z pewnością znacznie więcej.

Władze uniwersyteckie zalegalizowały oddolną segregację ze strachu przed przemocą czy większość kadry podzielała te poglądy?

I.M.: Antysemityzm ma tu znaczenie, ale układanka jest złożona. Studenci to w okresie międzywojennym bardzo mała, elitarna grupa, uważana za przyszłość inteligencji, przyszłość kraju, który dopiero się odbudowuje, ich głos się liczył. Dostali ogromną taryfę ulgową, duża część kadry akademickiej przymykała oko na „wybryki” tej młodzieży. A część kadry otwarcie popierała jej postulaty, choć niekoniecznie sposoby działania. Widać też pewną bezradność środowiska, które wolało w ogóle nie mieć problemów i nie chciało brać na siebie odpowiedzialności za edukowanie młodych ludzi w wymiarze obywatelskim.

Żydowscy studenci to często dzieci robotników. A polscy?

I.M.: To dzieci profesorów, działaczy politycznych, dzieci z „dobrych rodzin”. Analizowałam, w jakich miejscach najczęściej manifestowali. Okazało się, że bardzo rzadko wychodzili poza Śródmieście, gdzie czuli się bezpiecznie. Z Króla Szczepana Twardocha znamy obrazy bojówkarzy falangistowskich – studentów, którzy ścierają się z robotnikami na Woli. Ale w rzeczywistości to są rzadkie obrazki. Niekiedy studenci ONR-owcy zapuszczali się do dzielnicy żydowskiej, ale szybko dostawali odpór ze strony robotników czy tragarzy, więc raczej operowali w bezpiecznym dla siebie rejonie Śródmieścia. Tam, gdzie mieszkali ich rodzice, którzy zajmowali eksponowane stanowiska, byli elitą tego kraju.

Dmowski – toksyczny ojciec niepodległości

Czy ta powszechność antysemityzmu wśród elit to powód, dla którego czas na debatę o getcie ławkowym nadszedł dopiero teraz? W szerokiej debacie o antysemityzmie, która toczy się w Polsce już ponad 20 lat, od ukazania się Sąsiadów Jana Tomasza Grossa, długo częste były głosy negujące odpowiedzialność elit, mówiono: to nie Polacy, to chłopi.

I.M.: Dla pokolenia, które w latach 30. studiowało, kończyło uniwersytet albo zaczynało studia – getto ławkowe było jakimś punktem odniesienia. Pojawia się w literaturze pięknej, choćby u Stanisława Dygata w scenie otwierającej Pożegnania, we wspomnieniach, powojennych filmach, na przykład w Zezowatym szczęściu mamy grupy faszystowskich studentów, którzy odgrywają bardzo ważną rolę w przygodach głównego bohatera. Czemu pamięć o tych wydarzeniach nie uzyskała silnej reprezentacji w pamięci wspólnoty? Na pewno była niewygodna ze względu na Zagładę, a potem na politykę pamięci prowadzoną przez komunistów.

N.J.: Historię tę można było przecież wygodnie zinstrumentalizować w PRL. Panował wówczas doktrynalny antyfaszyzm, więc narrację o getcie ławkowym, antysemityzmie przedwojennych elit, inteligencji, można było wykorzystać politycznie i jako sprawców wskazać inteligencję. A jednak tego nie zrobiono.

Akcja na ekranie [rozmowa z Elżbietą Janicką]

czytaj także

Inteligencja była komunistom potrzebna, poza tym obok doktrynalnego antyfaszyzmu był praktyczny nacjonalizm…

I.M.: Są publikacje z lat. 50., gdzie wspominany jest ruch lewicowy walczący z faszystami na uczelniach. Ale fakt jest taki, że nacjonalizm był obecny i potrzebny komunistom do budowania ich pozycji i władzy, przyciągnęli przecież niektórych członków przedwojennego ONR-u, o czym pisał Czesław Miłosz: „jest ONR-u spadkobiercą partia”. W latach 60. mamy już Mieczysława Moczara, bardzo silny ruch nacjonalistyczny i antysemicki, środowisko PAX-owskie na czele z Bolesławem Piaseckim, przywódcą ONR „Falangi”, ma dobrą pozycję, zatem to też nie jest czas na rozliczanie się z tą przeszłością.

Co się zatem zmieniło, że instytucje zaczęły rozliczać się z antysemickimi zarządzeniami?

I.M.: Wraz z transformacją ustrojową zmieniły się uwarunkowania polityczne, a i świadomość społeczna ulega zmianom. Kilka debat – jak wspomniałaś – mamy już za sobą. Może to kwestia dystansu czasowego i krytycznego namysłu nad historią polsko-żydowską, nad samym antysemityzmem, ale i nad dwudziestoleciem międzywojennym, które długo było traktowane jako złoty okres w polskiej historii.

Może też ma tu miejsce pewna rywalizacja, bo kolejni dziekani i rektorzy myślą: „nie chcemy być gorsi, chcemy pokazać krytyczne podejście do naszej własnej przeszłości”. W 2019 na Uniwersytecie Adama Mickiewicza powołano komisję, która przeprowadziła szerokie badania nad antysemityzmem na międzywojennym Uniwersytecie Poznańskim, po raz pierwszy sięgnięto do archiwaliów z tamtego czasu, a w grudniu ukazała się obszerna książka z tych badań.

N.J.: Dzisiejszy Vilniaus universitetas zajmuje się tym tematem od 2018 roku, dzięki profesorce Jurgicie Verbickienė, która prowadzi projekt Odzyskiwanie pamięci. Jako cezurę dla rozliczeń przyjęto rok 1940, kiedy uniwersytet został przekazany w zarząd litewski. Współcześnie więc obecny rektor przyznaje dyplomy pamięci osobom, które usunięto z uczelni również z powodu antysemityzmu. Projekt zaczął się rozszerzać o kolejne grupy wykluczane, o działaczki polityczne, mniejszość polską. Widzimy, że te działania mają na celu rozliczenie się ze złym dziedzictwem uczelni. To ważne dla nas, akademiczek i akademików. Występujemy na konferencjach, mamy afiliacje akademickie, więc uczelnie są elementem naszej tożsamości.

Kwestia tożsamości jest jakimś łącznikiem między historią i pamięcią?

I.M.: Postaraliśmy się wyjść naprzeciw temu pytaniu w ostatniej części naszej konferencji: „Jak pamiętać o getcie ławkowym?”. Władze uniwersytetu zostały wezwane do stworzenia takiego markera pamięci w przestrzeni publicznej, miejsca pamięci, jak to szeroko rozumiał Pierre Nora.

„Lieu de mémoire”, nie tylko miejsce, ale splot, węzeł, mnie kojarzy się z portem, dworcem, skąd prowadzą drogi do kolejnych odnośników, znaczeń, miejsc i symboli kluczowych dla pamięci i tożsamości. Pytanie, co z tą pamięcią zrobimy? Dziś.

I.M.: Może należy podjąć uchwałę potępiającą „zarządzenie porządkowe”, może wreszcie mogłaby zostać stworzona lista osób, którym wbito w legitymację i indeks pieczątkę z miejscem nieparzystym. Bo mówimy o ofiarach getta ławkowego jako o bezimiennej grupie, znamy zaledwie kilka opowieści, świadectw, ale wciąż jest do wykonania olbrzymia praca badawcza. W ostatnich dniach wraz z Dariuszem Stolą, Joanną Wawrzyniak, Maciejem Michalskim, Romą Sendyką, Karoliną Szymaniak i Sebastianem Słowińskim wystosowaliśmy apel do rektorów i senatów szkół wyższych o zmierzenie się z trudną przeszłością i podjęcie badań i działań upamiętniających historię getta ławkowego.

Warto też się zastanowić, jakie wnioski z getta ławkowego wyciągnąć, jak chcemy, by teraz, dzisiaj, były traktowane osoby, które z różnych powodów są wypychane na margines wspólnoty. Tablica, debata − powinny być środkiem, nie celem w naszym odzyskiwaniu pamięci.

Jest ONR-u spadkobiercą partia – ta z Nowogrodzkiej

Mówisz o kontekście migracji, uchodźców?

I.M.: Tak, zmienia się struktura narodowościowa polskiego społeczeństwa. Pojawiają się hasła „stop ukrainizacji Polski”, można więc wyobrazić sobie, że pojawią się kolejne: „stop ukrainizacji polskich szkół”, czy „stop ukrainizacji polskich uniwersytetów”, że mogą pojawić się głosy sprzeciwiające się udziałowi uchodźców z Ukrainy w życiu publicznym.

Ubiegłoroczny marsz nacjonalistów 11 listopada, choć jak zawsze miał hasła ksenofobiczne, faszystowskie, opisywany był jako łagodny, niegroźny, bo akurat niczego nie spalili. Zaczęliśmy normalizować faszystowskie zachowania?

N.J.: Faszyzację życia publicznego obserwujemy od 2015 roku.

I.M.: Ja nazwałabym to prawicową radykalizacją.

N.J.: Bo te hasła, o których mówisz, są nie tylko elementem marszów, ale i codziennej debaty publicznej. Tam, gdzie jeszcze do niedawna nie było miejsca na głosy nienawistne, teraz są one powszechne: wobec migrantów, uchodźców, osób LGBT+, kobiet. Blisko trzy lata temu, w lipcu, na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu Młodzież Wszechpolska przeprowadziła swoistą rekonstrukcję historyczną, wieszając na bramie uniwersyteckiej wielki baner z napisem „UAM dla Polaków”. Rektorka uniwersytetu profesora Bogumiła Kaniewska zareagowała bardzo szybko i zdecydowanie, potępiając akcję. Powodem happeningu, jak to podawano w prasie, było przyjęcie na studia wielu osób, których „nazwiska brzmiały ukraińsko”.

Więc tablica nie wystarczy…

N.J.: Nie może być końcem tej drogi. Ale postulat jej utworzenia nie był też początkiem – na naszą pracę naukową wpłynęły książki o wykluczeniu Żydówek i Żydów profesory Jolanty Żyndul, opracowanie Moniki Natkowskiej Numerus clausus, getto ławkowe, numerus nullus, „paragraf aryjski”: antysemityzm na Uniwersytecie Warszawskim 1931–1939, prace profesora Szymona Rudnickiego o ONR, który zaczynał badania w latach 60., czy bardziej współczesne i fenomenalne prace profesory Natalii Aleksiun.

Dudę na UW przywitano tęczowymi flagami i protestem

I.M.: Kilka lat temu wyszła obszerna monografia naukowa na dwustulecie UW, i tam w jednym z tomów profesor Piotr Majewski bardzo wyraźnie pokazał, jak w środowisku studenckim postawy patriotyczne przeplatały się z radykalnym, przemocowym, również w fizycznym sensie, antysemityzmem.

N.J.: Dotychczas w większości informacje o wykluczeniu, antysemityzmie, gettach ławkowych nie wchodziły w monograficzny opis historii uniwersyteckiej. Historie uniwersytetów, owszem, czasem nawet wspominały o antysemickich praktykach, ale na boku i najczęściej powielały wykluczający język dokumentów epoki, jak również pomijały powody i sprawców przemocy antyżydowskiej. Krytyczne opracowania dotyczące antysemityzmu uczelnianego były zaś traktowane odrębnie, jako substudia, przemilczane, ewentualnie zaledwie sygnalizowane w monografiach uczelni. W związku z tym dostajemy dwie zupełnie różne opowieści.

Sztafeta.

I.M.: Tak, czujemy się kontynuatorkami. A przełom, o który pytałaś, może wynikać również z tego, że kiedy polaryzuje się życie polityczne i widać zachowania ksenofobiczne i rasistowskie, uniwersytety, przypominając getto ławkowe, wracając do swej niechlubnej historii, dają sygnał, że tym razem zajmą inne stanowisko, że ta lekcja została odrobiona. A może to tylko moje pobożne życzenie, żeby tak było – że nie chcemy tej historii powtórzyć.

Keff: Antysemityzm nie jest poglądem

Instytucja, która jest w stanie zdobyć się na krytykę wobec samej siebie, pracuje na swój autorytet. Bo ruchy antynaukowe wyrastają często na pęknięciach, na niespójności, na tym, że wizerunek staje się ważniejszy niż prawda.

N.J.: Też mi się tak wydaje.

I.M.: Nasza konferencja pomyślana była jako pochwała krytycznego myślenia, i to nie tylko w kontekście historii Polski – zależało nam na pokazaniu szerszego obrazu powstawania państw narodowych, buzującego nacjonalizmu w Europie Środkowej. To też bardzo ważne w uwiarygodnianiu instytucji naukowych, by potrafiły powiedzieć: tak, mamy dla was skomplikowany przekaz, którego nie da się sprowadzić do jednego mema, nasza historia nie była łatwa, ale potrafimy się z nią zmierzyć. Jesteśmy krytyczni wobec was, ale i wobec siebie.

N.J.: Co do odniesienia do teraźniejszości: jestem jedną z osób zaangażowanych w pomoc na granicy polsko-białoruskiej i pamiętam, jak 24 lutego 2022 roku z ogromnym zdziwieniem dowiedzieliśmy się, że do Polski będą wpuszczani uchodźcy – bo początkowo myślałyśmy, że będzie 600 km więcej do biegania z plecakami. Na szczęście stało się inaczej, biali uchodźcy byli wpuszczani, ale ci mniej biali nadal nie. To tylko uzmysławia, jaki jest poziom rasizmu.

Tam, gdzie niosę pomoc humanitarną – bo przypominam, że kryzys humanitarny wciąż trwa – jest park krajobrazowy im. Władysława Szafera, jednego z architektów getta ławkowego, autora zmiany w prawie zezwalającej na wprowadzanie „zarządzeń porządkowych”. Współcześnie ukrywają się tam ludzie i tam są wyłapywani przez polskie służby i bezprawnie wywożeni do Białorusi. Widzimy, jak te historie się przeplatają w tak symboliczny nawet sposób.

Wyjęci spod prawa [rozmowa z Jackiem Leociakiem]

czytaj także

Wyjęci spod prawa [rozmowa z Jackiem Leociakiem]

Zofia Waślicka-Żmijewska, Artur Żmijewski

**
Natalia Judzińska – doktorka kulturoznawstwa, adiunktka w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. Naukowo zajmuje się międzywojennym antysemityzmem w uczelniach wyższych, Zagładą oraz materialnym wymiarem kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. Inicjatorka (wraz z Niną Boichenko) grupy Badaczki i badacze na granicy. Od października 2021 niesie pomoc humanitarną ludziom w drodze na granicy polsko-białoruskiej.

Iza Mrzygłód – doktorka historii, adiunktka w Instytucie Slawistyki PAN, redaktorka rubryki „Aneks historyczny” w „Kulturze Liberalnej”. Naukowo zajmuje się badaniami porównawczymi nad radykalizacją polityczną, państwami narodowymi, nacjonalizmami i ruchami faszystowskimi w Europie Środkowo-Wschodniej. Inicjatorka konferencji naukowej „Getto ławkowe. Struktury wykluczenia na uczelniach międzywojennej Polski w kontekście środkowoeuropejskim”, która miała miejsce w listopadzie 2022 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij