Czytaj dalej, Kraj

Polskie marzenie o rozgrzeszeniu

Dziś buduje się pomniki Sprawiedliwych pomyślane jako zbiorowy portret: ściany z nazwiskami, grube albumy, a na każdej stronie sylwetka Sprawiedliwego. Sugerując, że to nasz zbiorowy portret, dokonujemy niczym nieuprawnionego uogólnienia – mówi Tomasz Żukowski, autor książki „Wielki retusz. Jak zapomnieliśmy, że Polacy zabijali Żydów”.

Zofia Waślicka-Żmijewska: Zacznijmy od tytułowego pytania z twojej książki: jak Polacy zapomnieli o tym, że zabijali Żydów w czasie drugiej wojny światowej? Kiedy to się stało? Czy w ogóle był czas, kiedy o tym pamiętali?

Tomasz Żukowski: Od początku mówienie o tym, co się wydarzyło, było połączone ze stosowaniem strategii, które anulowały tę wiedzę. Już w 1942 roku Kossak-Szczucka w Proteście! zauważa Zagładę, ale robi to tak, że polskie zachowania w stosunku do Żydów znikają z pola widzenia. A że Kossak-Szczucka o nich wiedziała, dowiadujemy się z innych jej tekstów z epoki. Eviatar Zerubavel pisał, że zachowanie milczenia w ważnych społecznie sprawach – o których wszyscy świetnie wiedzą – wymaga zbiorowego wysiłku. Żeby nie widzieć „słonia w pokoju”, trzeba się nieźle namęczyć. Świadczy o tym wiele tekstów aż do dziś. W końcu informacje potrzebne, żeby nazwać polską rolę w Zagładzie, rzeczywiście znikają ze społecznego obiegu. „Słoń w pokoju” zamienia się w „trupa w szafie”.

Kiedy Wajda nakręcił Samsona, a Petelscy Naganiacza – na początku lat 60. – pojawiły się protesty. Dla publiczności i krytyków obraz Polaków był niesprawiedliwy, trzeba było bronić dobrego imienia Polski. Aż do dzisiaj sugestia, że Polacy przyłożyli rękę do Zagłady wywołuje zdziwienie i oburzenie, czego jesteśmy właśnie świadkami. W II tomie Kolumbów Bratny opisuje zabójstwo Żydówki dokonane przez powstańców warszawskich. Książkę wydrukowano w setkach tysięcy egzemplarzy, omawiano w szkole, stała się symbolem pokolenia. I co? Kiedy Michał Cichy napisał o tym samym – nazywając rzeczy po imieniu – wywołał burzę, jakby Kolumbów nie było i jakbyśmy ich nie czytali. Rzecz w tym, że Bratny w szczególny sposób opakował historię Aliny, siostry Kolumba.

Przecież takie wątki pojawiają się w bardzo wielu książkach, także w lekturach szkolnych, np. w Medalionach Nałkowskiej.

A jednak nie przekłada się to na obecną w kulturze wiedzę. Na tego rodzaju efekt pracuje wiele strategii. Opowieść o Sprawiedliwych najbardziej rzuca się w oczy. Było ich niewielu, w skali społecznej stanowili margines i działali wbrew obowiązującym normom. Ratując Żydów, tak jak na przykład Antonina Wyrzykowska z Jedwabnego, narażali się lokalnym wspólnotom i byli często traktowani jak zdrajcy. Kiedy tuż po wojnie składali zeznania, prosili, żeby nie zapisywać ich nazwisk. Tymczasem już wtedy – na przykład po pogromie kieleckim – przedstawiano ich jako reprezentantów polskich postaw.

Rzeczpospolita Kowalskich, czyli wszechobecni Sprawiedliwi

Dziś buduje się pomniki Sprawiedliwych pomyślane jako zbiorowy portret: ściany z nazwiskami, grube albumy, a na każdej stronie sylwetka Sprawiedliwego. Sugerując, że to nasz zbiorowy portret, dokonujemy niczym nieuprawnionego uogólnienia. Tym samym usuwamy ze świadomości polskie postawy, które rzeczywiście decydowały o losie Żydów w czasie okupacji. Jednocześnie tym, którzy chcieliby powiedzieć, jak było, zakładamy nelsona: oskarża się ich o nieuprawnione uogólnienia – bo ponoć przemoc wobec Żydów była marginesem.

Sprawiedliwych było niewielu i działali wbrew obowiązującym normom, często byli traktowani jak zdrajcy.

Jakie jeszcze mechanizmy pomagają zapomnieć o tym, że Polacy zabijali Żydów?

Jest ich dużo, a ostateczny efekt powstaje, kiedy wszystkie działają razem. Weźmy na przykład Wielki Tydzień Andrzejewskiego. To opowiadanie z jednej strony genialne, bo świetnie, z detalami opisuje polską winę. Polskie zachowania są sprawcze i przyczyniają się do śmierci Żydów. Jesteśmy na antypodach opowieści o separacji, gdzie polski świadek – jak w okupacyjnym reportażu Antoniego Szymanowskiego o wielkiej akcji w warszawskim getcie – przygląda się z zewnątrz hitlerowskim działaniom. U Andrzejewskiego przeżycie Żydów zależy od zaplecza społecznego – od postawy polskich sąsiadów, która uniemożliwia ucieczkę. Wielki Tydzień pokazuje, jak Polacy odmawiają wsparcia, co dla prześladowanych oznacza śmierć. W skali społecznej czynią to solidarnie i jednomyślnie, inteligenci i proletariusze, w różnych formach od otwartej przemocy do zaniechań. Malecki na przykład w 1942 roku nie odpowiada na rozpaczliwe listy Ireny Lilien, bo ma ważniejsze sprawy. Wszystko to działa jak nagonka: Żydzi nie mają się gdzie schować i trafiają w ręce nazistów.

Polskie otoczenie wystawia ich oprawcom. W opowiadaniu Andrzejewskiego znalazła się świetna scena, którą pominął w swojej ekranizacji Wajda. Dzieciaki wypędzają z kartofliska ukrywającego się żydowskiego chłopca. Ten wypada na ulicę, prosto na żołnierza, który go natychmiast zabija. Naganiacze i Malecki patrzą. To metafora losu Lilienów! Andrzejewski pokazuje, jak profesor Lilien staje się Żydem, to znaczy kimś napiętnowanym i wykluczonym. Polskie otoczenie – w tym Malecki – wpychają go w tę rolę i tym samym skazują.

Rozszerzasz kategorię sprawstwa, pisząc, że nagonką może być już samo patrzenie.

Takie patrzenie, które wyławia z tłumu obcego i jest donosem. W Czarnych sezonach Michał Głowiński opisał swoją ucieczkę z getta. Był jeszcze dzieckiem, musiał poczekać w cukierni, aż jego opiekunowie znajdą bezpieczną kryjówkę. Ekspedientki przyglądały się mu i zaczęły między sobą szeptać: „Żydek, z pewnością Żydek”. Głowiński czuł oddech śmierci, bo to była zapowiedź donosu, antycypacja wyroku. Ale wracając do Andrzejewskiego, on tak buduje narrację, że Malecki – chociaż jego wina została nazwana – wychodzi koniec końców na kogoś niewinnego. To, co było opisane, znika.

Dlaczego?

Bo ostatecznie na pierwszy plan wysuwa się kontrast między Żydówką Ireną Lilien a Polką Anną Malecką. Anna jest katoliczką. Andrzejewski bardzo ją idealizuje: to osoba doświadczona przez los – zginęła cała jej liczna rodzina – ale mimo cierpień i dzięki wierze jest zrównoważona, współczująca oraz gotowa pomagać bez względu na niebezpieczeństwa. Anna snuje refleksje w duchu antysemickich tekstów Kossak-Szczuckiej z czasów wojny: „Kogóż bowiem, jeśli nie chrześcijan, poruszać powinien okrutny los najnieszczęśliwszego z narodów, plemienia, które raz odrzuciwszy prawdę ciągnie za sobą ciężar zdrady wśród niewiarygodnych cierpień, poniżeń i krzywd?”.

Takie postawienie sprawy robi z Ireny kogoś moralnie gorszego. Jej psychologicznie prawdopodobne, a co więcej w pełni usprawiedliwione sytuacją reakcje na postępowanie Maleckiego i polskiej społeczności zamieniają się w żydowską skazę, rodzaj egoizmu. Kontrast wzmacnia postać radcy Zamojskiego, właściciela domu, gdzie mieszka Malecki. To ukrywający się Żyd do przesady eksponujący swoją polskość, który boi się pomóc Irenie. Jednocześnie wokół Ireny giną pomagający jej Polacy. Na pomoc gettu idzie oddział Julka Maleckiego, żołnierza lewicowej organizacji, z nim Włodek Karski, syn przedwojennego oficera.

Polska armia była przed wojną i w czasie jej trwania bardzo antysemicka, ale u Andrzejewskiego wybór Włodka wpisuje się w polski etos. Ginie pięcioosobowa rodzina Makowskich, która pomagała Irenie, zanim ta trafiła do Maleckich. Ginie wreszcie sam Malecki. Jego śmierć jest, prawdę mówiąc, zupełnie nieprawdopodobna, to rodzaj deus ex machina. Malecki zostaje zabity, kiedy szuka pomocy dla Ireny. Do kogoś takiego nie sposób mieć pretensji! Łatwo zapominamy o dokonanej przed chwilą analizie polskich postaw, więc zostaje kontrast między Ireną a Anną (razem z Julkiem i Włodkiem). W świetle metafory Wielkiego Tygodnia to Polacy jak Chrystus składają ofiarę z życia. Irena tego nie potrafi. Okropność!

Również o Naszej klasie Słobodzianka piszesz, że motywacje i historie bohaterów przeszkadzają w zrozumieniu, co się naprawdę stało.

Zacznijmy od tego, że w Naszej klasie są rewelacyjne fragmenty. Słobodzianek rozmontowuje na przykład motyw Sprawiedliwych, ale tego jakoś nikt nie dostrzegł. Krytyka z upodobaniem wydobywała natomiast to, co nazywam „ramą narracyjną”. Opowieść rozpisana jest na trzy pary połączone miłosnymi polsko-żydowskimi związkami, do czego dochodzi wyraźna symetria między mordercami z Jedwabnego a Żydem-ubekiem. Pierwowzorem Menachema jest Szmul Wasersztajn, którego świadectwo przytacza Gross w Sąsiadach. Tyle że Wasersztajn nigdy nie był w UB i, jak większość polskich Żydów, zaraz po wojnie uciekł z Polski. Opowiedzenie prawdziwej historii – że mianowicie nie było żadnej symetrii win i krzywd i chodzi o arbitralną przemoc zakorzenioną we wzorach polskiej kultury – okazuje się w roku 2008 niemożliwe. I to się wyraźnie podoba liberalnej publiczności.

A wydawało się, że po publikacji Sąsiadów, nie będzie już można zrobić kroku w tył. Od 2000 roku lawinowo przyrasta wiedzy historycznej, ukazuje się też mnóstwo tekstów kultury – literatura, film, prace artystów, projekty fotograficzne – na temat Zagłady, ale i polskich postaw wobec Żydów.

Takich optymistycznych wątków w ogóle nie widać w twojej książce.

Nie przesadzajmy, piszę przecież, jak dużo zrobiono! Rozmawialiśmy już o Wielkim Tygodniu. W Naszej klasie też widzę ciekawe fragmenty, trzeba je tylko podjąć. Piszę o Miejscu urodzenia Łozińskiego i Dziedzictwie Grynberga, Pokłosiu i innych filmach powstających mniej więcej w tym samym czasie. Ale mnie interesują mechanizmy regresu do niewiedzy.

Polskie farmazony [rozmowa z Piotrem Foreckim]

Kiedy wykluczeni żądają równości, zawsze mamy do czynienia z backlashem. Im więcej wiemy o dyskryminacji i im bardziej dominująca większość czuje się w tym punkcie zagrożona, tym usilniej próbuje wrócić do starych dobrych czasów, tyle że powrotu już nie ma. Mam nadzieję, że nie ma, choć jak patrzę, co się dzieje, to ją powoli tracę… Może to się skończy jakimś oczyszczeniem, chociaż teraz jesteśmy akurat w dołku.

Im więcej wiemy o dyskryminacji i im bardziej dominująca większość czuje się w tym punkcie zagrożona, tym usilniej próbuje wrócić do starych dobrych czasów, tyle że powrotu już nie ma.

Polska kultura niezwykle przenikliwie opisała i zanalizowała samą siebie. To jest nasz kapitał. Niestety jak dotąd nie przełożyło się to na przepracowanie wzorów kultury. W Polsce nie dokonało się to, co na przykład w Niemczech około 1968 roku. Młodzi ludzie zapytali wtedy swoich dziadków i ojców, matki i babki, co robili w czasie wojny. I wyraźnie powiedzieli, że im się to nie podoba i sami chcą budować inne społeczeństwo. W Polsce dotknięci jesteśmy jakimś paraliżem. Nie można źle mówić o przodkach. Tymczasem tożsamość nie bierze się z kurczowego trzymania się tradycji, ale z jej krytycznego przemyślenia.

Masz jakieś przykłady?

Jest ich dużo. Weźmy Miasta śmierci Mirosława Tryczyka. To rozliczenie z tradycją rodzinną, miejscem pochodzenia i odziedziczonymi sposobami myślenia. Coś podobnego zrobił Marcin Kącki w reportażu Białystok. Biała siła, czarna pamięć. Kącki na przykładzie Podlasia bada modele zachowań żywe w całej Polsce. Rozmowa Kąckiego z Tryczykiem w „Gazecie Wyborczej” zatytułowana Nie słuchaj ojca swego to jest rzecz o budowaniu tożsamości na powiedzeniu: wiem co się stało i wybieram własną drogę.

W My z Jedwabnego Anna Bikont pisze o Janie Skrodzkim, który postanowił zapytać, co jego ojciec robił w czasie pogromu w Radziejowie. Okazało się, że mordował. Skrodzki bezkompromisowo dochodzi do prawdy i dokonuje wyboru, opowiada się za innymi wartościami niż ojciec. Musi zerwać stosunki z częścią rodziny, ale myślę, że ktoś taki nie wstydzi się ani za ojca, bo się od niego odróżnił, ani za siebie, bo wie, że jest kimś innym. Ciągle wstydzą się ci, którzy nic nie robią z wiedzą o przeszłości. Rzeczywiście mają powody do wstydu.

We władzy szczurołapa [rozmowa z Joanną Tokarską-Bakir]

Zaraz po wojnie, po pogromie kieleckim, lewicowi intelektualiści piszący w „Odrodzeniu” i „Kuźnicy” próbowali przemyśleć, co się dzieje i zaprojektować nowy ład społeczny – inkluzywny, a nie opresyjny. Ale ten sposób myślenia przegrał. Co ciekawe, nie w latach 50., ale w 60. Moim zdaniem po odwilży, a nie przed.

Dlaczego wtedy?

Zaraz po wojnie komuniści w Polsce bali się stereotypu żydokomuny, który ich delegitymizował. Dlatego postanowili nie kopać się z koniem i nie forsowali debaty na temat antysemityzmu. Jednocześnie cenzura eliminowała sam antysemityzm ze sfery publicznej. Mimo wszystko w latach 50. pojawia się kilka wyjątkowych tekstów. Należy do nich na przykład Pokolenie Czeszki, mające jeszcze w latach 50. wiele wydań i nagrodzone nagrodą państwową. Jest tam scena, w której jeden z ludowych bohaterów niesie głowy odcięte na cmentarzu żydowskim, żeby z nich powyrywać złote zęby. Czeszko pokazuje, jak przyzwolenie na przemoc wobec Żydów, które dają Niemcy, znajduje społeczny oddźwięk. Losy polskich Żydów są przedstawione jako osobne ze względu na postawę polskich bohaterów, którzy pozostawiają ich samym sobie.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

W Pokoleniu Wajdy stosunek do getta i przezwyciężenie spowodowanych antysemityzmem podziałów okazuje się doświadczeniem formującym dla młodych bohaterów i ma formować widzów. To ewenement w polskiej kulturze! Polska wina jest przy tym pokazana, podobnie jak u Andrzejewskiego. Do Jasia Krone przychodzi znajomy z getta. Ludzie modlący się na podwórzu patrzą na niego, wiadomo, że nie jest bezpieczny. Jaś Krone odmawia pomocy, a kiedy Żyd odchodzi, zamykają się przed nim drzwi domów w ciemnej ulicy. Zdajemy sobie sprawę, że w czasie Zagłady pozycja „obojętnego świadka” jest złudzeniem. Jaś Krone czuje się winny, a widzowie dobrze widzą, dlaczego. Zobaczyli, co zrobił i jakie były tego konsekwencje. Żyd ginie. Poczucie winy sprawia, że Jaś Krone przyłącza się do akcji pomocy gettu.

Wajda pokazuje tę akcję w bardzo oryginalny sposób, jesteśmy poza kanoniczną opowieścią o ratowaniu, o której rozmawialiśmy przed chwilą. Pomoc gettu nie świadczy o Polakach, ale jest odpowiedzą na wypowiedzianą i zrozumianą winę. Śmierci Żyda nic już nie zmieni, co się stało, to się nie odstanie, ale można zacząć postępować inaczej. Sekuła, który idzie w stronę płonącego getta, żeby przyłączyć się do powstańców, jest sam. Jego podopieczni siedzą w piwnicach cegielni, jak za barykadą. Sekuła pokonuje pustą przestrzeń, wizualny znak dystansu wobec Żydów. To jest rewolucyjny projekt nowego zdefiniowania wspólnoty społecznej. Także dlatego, że centralnym punktem tej historii jest powstanie w getcie, a nie powstanie warszawskie jak w powieści. Lata 50., tak zwany socrealizm.

Po 1956 roku wygrywa opowieść o narodzie. Kanał albo Lotna to zupełnie inne ujęcie, z mojego punktu widzenia znacznie mniej interesujące.

A później dochodzi wątek Sprawiedliwych…

Wątek Sprawiedliwych pojawia się już w czasie wojny. Tekstem założycielskim jest Protest! z 1942 roku. Od początku rewersem Sprawiedliwego okazuje się niewdzięczny Żyd. Polacy są wspaniali, pomagają, chociaż na dobrą sprawę tak samo cierpią, a Żydzi mimo to szkalują naród Polski. My ratujemy, a oni – jak pisała Kossak-Szczucka – „nienawidzą nas (…) więcej niż Niemców” i „czynią nas odpowiedzialnymi za swoje nieszczęście”.

Forecki, Zawadzka: Od antysemityzmu do Żydów

czytaj także

Forecki, Zawadzka: Od antysemityzmu do Żydów

Piotr Forecki, Anna Zawadzka

Taka konstatacja to groźba i na dobrą sprawę forma agresji, która zapowiada fizyczne prześladowania, jak w Marcu ’68. Motyw Sprawiedliwych był wtedy bardzo w modzie. Już w artykule Stefanii Skwarczyńskiej w „Tygodniku Powszechnym” …

Ten tekst ukazał się dwa tygodnie po pogromie kieleckim.

Poucza się w nim Żydów, żeby nie mówili o polskiej przemocy, tylko o polskiej pomocy. Zaraz potem trafiają do redakcji „Tygodnika” listy od Żydów, którzy są wyraźnie przestraszeni i przepraszają za innych Żydów.

Piszesz, że polskie kłopoty z pamięcią nie wynikają z działań i poglądów skrajnej prawicy czy jakichś radykałów, tylko właśnie z tego, co myśli i pisze inteligencja. Na przykład „Tygodnik Powszechny” zaraz po pogromie publikuje tekst dyscyplinujący ofiary. Stawką jest polski autowizerunek. Podobnie jest z książką Bartoszewskiego Ten jest z ojczyzny mojej. To są teksty uważane za próby rozliczenia się z przeszłością, pojednania, a są w nich elementy, które wystarczy troszeczkę podkręcić i już mamy teksty jawnie antysemickie, np. film Janusza Kidawy z 1968 roku pt. Sprawiedliwi.

Mamy do czynienia ze wzorem kultury, w którym jesteśmy zanurzeni wszyscy. Piszę o Bartoszewskim czy Skwarczyńskiej nie dlatego, że czuję się od nich lepszy, ale dlatego, że jedziemy na tym samym wózku. Chcę zwrócić uwagę, że mamy w Polsce wykluczenie w dwóch wariantach – kulturalnym i brutalnym. Ale to jest to samo wykluczenie. Jak w patriarchacie: niektórzy patriarchalni mężowie całują żony w rękę i dają kwiatek na dzień kobiet, a przy tym zamykają w domu przy garach. Inni po prostu biją.

Chcę zwrócić uwagę, że mamy w Polsce wykluczenie w dwóch wariantach – kulturalnym i brutalnym. Ale to jest to samo wykluczenie.

Oczywiście jest ogromna różnica między pierwszymi a drugimi. Tyle że w obu przypadkach mamy do czynienia z wariantami tej samej przemocy, która wyklucza kobiety, wpycha je w podrzędną rolę, zamyka usta. Kiedy feministki mówią: „Nie chcemy kwiatków i całowania w rękę, żądamy wolności i równości”, to kulturalni faceci podnoszą krzyk: „Trzeba te baby doprowadzić do porządku” i zaczyna się agresja. Mam wrażenie, że podobnie jest z dyskryminacją Żydów, czy w ogóle z traktowaniem mniejszości w Polsce.

Oczywiście między Bartoszewskim a moczarowcami zieje przepaść, ale wzór kultury pozostaje podobny. W przypadku Bartoszewskiego czy Stefanii Skwarczyńskiej mamy jednak wrażenie, że wszystko jest w porządku. Odbywa się to kulturalnie, w białych rękawiczkach. Przyjaźnie zachęcamy Żydów do dialogu. No to popatrzmy, jak ten dialog wygląda.

Bartoszewski wydał Ten jest z ojczyzny mojej dwukrotnie, najpierw w 1967 roku, a potem tuż po wydarzeniach marcowych. Pisanie o Sprawiedliwych, kiedy właśnie dokonuje się największe po Holocauście prześladowanie Żydów, może samo w sobie skłaniać do zastanowienia. W drugim wydaniu opublikowany został tekst Hanny Krall Gra o moje życie, który po raz pierwszy ukazał się w „Polityce” w kwietniu 1968, czyli w momencie największego nasilenia brutalnej antysemickiej nagonki. Wymuszanie na Żydach laurek wystawianych Polakom było wtedy formą agresji. To był czysty szantaż. Kontekst był taki, że wokoło szalała przemoc, wyrzucano Żydów z Polski i ci sami ludzie, którzy to robili, żądali pisania o Sprawiedliwych, grożąc przy tym pięścią. Proszę sobie wyobrazić, co mogli czuć w tej sytuacji polscy Żydzi.

I teraz Władysław Bartoszewski, zasłużony kulturalny pan, antykomunista, publikuje tekst Krall w 1969 roku bez komentarza – jako świadectwo polsko-żydowskiej przyjaźni. W dwóch wydaniach po 1989 też go znajdziemy i też bez komentarza. Oto działanie wykluczenia w wersji kulturalnej w całej okazałości. Co tak naprawdę fundujemy polskim Żydom, proponując im tego rodzaju dialog? Pozostaje im tylko robić dobrą minę do złej gry, bo przecież Władysław Bartoszewski w porównaniu z Moczarem to bardzo miły człowiek, nasz autorytet moralny i wszyscy naokoło powtarzają, że „warto być przyzwoitym”. Hanna Krall opisała ten mechanizm w Sublokatorce. Musimy zdobyć się na dystans wobec kulturalnej wersji przemocy. Białe rękawiczki niekoniecznie oznaczają, że nie boli.

Pogrom marcowy

Nie wiem, czy czytałeś wywiad-rzekę z Grossem.

Tak.

Tam jest bardzo ciekawy wątek o reakcjach na jego tekst „Ten jest z ojczyzny mojej…”, ale go nie lubię.

Fantastyczny tekst, mój ulubiony.

On opowiada tam, jakie były reakcje na tekst elity liberalnej czy wprost lewicowej, choćby Kuronia, który komentował z wściekłością, że „w Jasiu obudziła się krew Machabeuszy”. Wiele osób próbowało zablokować publikację. Myślę, że te reakcje były tak silne też z powodu tytułu nawiązującego do Bartoszewskiego. Piszesz w swojej książce, że w kwestii pamięci generalnie mamy do czynienia z pracą wykonywaną bez podmiotu. Mam wrażenie, że tutaj można wskazać ten podmiot. To Bartoszewski. Oczywiście wcześniej wątek Sprawiedliwych był obecny w literaturze, w filmie, był w kulturze, ale właśnie Bartoszewski sprawił, że to stało się mitem nie do ruszenia.

Nie chodzi o to, żeby wskazywać winnych, ale żeby zrozumieć działanie modelu kulturowego. Kossak-Szczucka, „Tygodnik Powszechny” czy Bartoszewski oddychali nim jak powietrzem. O dystans było bardzo trudno. Dziś też jest trudno. Dlatego książki Jana Tomasza Grossa są tak ważne. Gross bodaj jako pierwszy powiedział: w związku z Zagładą mamy w Polsce dwie sprawy do załatwienia. Po pierwsze, trzeba poznać fakty, po drugie, zrozumieć, jak się o nich w Polsce mówi. Tekst „Ten jest z ojczyzny mojej…”, ale go nie lubię istnieje w dwóch wersjach: pierwsza ukazała się w „Aneksie”, druga w zbiorze Upiorna dekada. Druga wersja zaczyna się od raportu Karskiego. Otóż Karski, kiedy dotarł do Francji w 1940 roku, przygotował raport, w którym pisał: „Naród nienawidzi swego śmiertelnego wroga (chodzi o Niemców) – ale ta kwestia („kwestia żydowska”) stwarza jednak coś w rodzaju wąskiej kładki, na której przecież spotykają się zgodnie Niemcy i duża część polskiego społeczeństwa”. Generał Sikorski i ówczesny minister spraw wewnętrznych, historyk Stanisław Kot, polecili usunąć ten fragment. Dla Grossa cenzura, która się tu dokonuje, jest zasadniczym problemem polskiej opowieści o Zagładzie.

Nie, polskie elity nie ratowały Żydów

Jestem epigonem Grossa. Powtarzam to samo pytanie: jak to się dzieje, że wciąż usuwamy z opowieści o Zagładzie informacje, które zniknęły z raportu Karskiego. Opowiadanie o Zagładzie łączy się w Polsce z cenzurowaniem świadectw. Gest ten wciąż się powtarza, na przykład w tekście Biedni Polacy patrzą na getto Jana Błońskiego. Błoński pisze o polskim lęku, „aby nie zostać policzonym między pomocników śmierci”. Przytacza przy tym zarzuty, które są powodem niepokoju. Pojawiają się one dwukrotnie. Najpierw w mowie pozornie zależnej: ktoś z zewnątrz, prawdopodobnie polski Żyd, mówi, że Polacy mordowali, że okradali, że wypędzili. Potem zarzuty zostają powtórzone, tak jak my je rozumiemy. Tyle że właściwie nic z nich nie zostaje, nic nie dotarło. Znikła polska przemoc! Możemy skończyć stwierdzeniem: „Bóg tę rękę zatrzymał”. Niestety, nie zatrzymał.

Zaskoczyła mnie w twojej książce pewna rzecz. Skoro twierdzisz, że teksty kultury mają zacierać to, co Polacy zrobili Żydom, to wydawałoby się, że powinny zacierać bardziej. A analizowane przez ciebie teksty i filmy zacierają tylko odrobinę. Nie mówią, że było zupełnie inaczej. Polska przemoc wobec Żydów się w nich pojawia. Bardzo często, jak u Błońskiego, to żydowscy bohaterowie wypowiadają swoje zarzuty, opowiadają swoją historię, ale potem okazuje się, że to, co oni mówią, jest nie do końca prawdą – albo przynajmniej nie całą prawdą, ale raczej wyrazem ich frustracji lub złego charakteru, niewdzięczności.

Dobrym przykładem jest Naganiacz Ewy i Czesława Petelskich. Akcja filmu rozgrywa się na przełomie roku 1944 i 1945. Polski bohater, powstaniec warszawski, spotyka węgierskich Żydów. I tu zaczynają się mnożyć freudowskie pomyłki, to znaczy nieświadomie mówimy zupełnie co innego niż w warstwie racjonalizacji. Zgodnie z fabułą film opowiada o niemieckich zbrodniach, ale… Jesteśmy pod Węgrowem. Węgrzy z Węgrowa? To wygląda podejrzanie. Rzecz dzieje się w czasie i miejscu, gdzie węgierskich Żydów nie mogło po prostu być – zginęli pół roku wcześniej 400 kilometrów na południe, w Oświęcimiu. W dodatku zimą z 1944 na 1945 rok pod Węgrowem nie było Niemców, Armia Czerwona wkroczyła na te tereny jeszcze latem 1944 roku.

Mamy do czynienia z sąsiadami i zdradzamy się z tą wiedzą na każdym kroku! Nieświadomym tematem filmu jest polowanie na Żydów – Judenjagd z książki Jana Grabowskiego. Żydówka wykrzyczy Michałowi w twarz oskarżenie: „Zbrodniarz! Zabiłeś dzieci! Zbrodniarz! Zbrodniarz!”. Krzyczy to po węgiersku, w języku niezrozumiałym dla widzów.

I to nie jest tłumaczone.

Nie, choć chwilę wcześniej pojawiają się napisy tłumaczące wypowiedź niemieckiego oficera, który mówi, że wspólnie – to znaczy razem z polską nagonką – upolowali tyle a tyle zwierzyny i Żydów. Ale żydowski zarzut wobec Polaków zostaje wypowiedziany w języku dla nas niezrozumiałym, bo nie chcemy go rozumieć i nie chcemy go słuchać. Na poziomie racjonalizacji film opowiada o nieudanym ratowaniu.

I o miłości.

Tak. O nieudanej miłości. Michał prosi Żydówkę: „powiedz, że to przecież nie ja! No powiedz, że wiesz, że to nie ja…”. Ale ona nie chce go rozgrzeszyć.

Grabowski: Upamiętnianie Polaków Niosących Pomoc

To marzenie o rozgrzeszeniu przez ofiarę pojawia się w wielu tekstach kultury. A to wymaga opowiedzenia o przemocy.

W sferze obrazu wszystko jest. Niemcy idą ramię w ramię z polską nagonką. Kamera pokazuje Michała, jego ręce z kołatką. Widzimy, jak uciekający Żydzi napotykają zaciskający się krąg nagonki, który odcina im drogę ucieczki. Film wszedł na ekrany w 1963 roku. Statyści, którzy uczestniczyli w zdjęciach, musieli pamiętać, co się działo w ich okolicy.

Pojawia się tam też Henryk Grynberg

…który ukrywał się 15 kilometrów dalej. Jego ojca zabili sąsiedzi.

Zdaniem Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie i Komisji Rabinicznej do Spraw Cmentarzy „w naszych miasteczkach, wioskach, lasach są tysiące zapomnianych, nieupamiętnionych żydowskich mogił”. Takich jak grób ojca Henryka Grynberga. Miejscowi wiedzą, że oni tam leżą, ale nikt o tym nie mówi.

Leder: „Pokłosie”, czyli uśpiony hegemon

Ta wiedza wraca pod tą postacią obrazu zamordowanych w polskim pejzażu. Oglądamy ich w Naganiaczu, w Przy torze kolejowym Andrzeja Brzozowskiego, a więc już w latach 60. Motyw powraca w Miejscu urodzenia Pawła Łozińskiego. Genialnie rozegrał go Pasikowski w Pokłosiu. Macewy wśród mickiewiczowskich „pól malowanych zbożem rozmaitem” to strzał w dziesiątkę. Świetny skrót relacji między polską świadomością i nieświadomością. Wydobycie na jaw tego, co wyparte, powoduje katastrofę sfery symbolicznej. Fantazmatyczny polski pejzaż płonie. Pozostają tylko macewy, treści, które trzeba przepracować. Już nie możemy zadomowić się w tradycji, trzeba zbudować coś nowego, a tymczasem jesteśmy na spalonej ziemi.

I co dalej będzie?

Nie wiem, co będzie dalej. Musimy pracować, trzeba myśleć i trzeba pisać. Żołnierze strzelają, Pan Bóg kule nosi. Może być niewesoło. Na razie jest niewesoło.

Marzyński: Więcej Polaków wydawało Żydów, niż ratowało

**
Tomasz Żukowski – historyk literatury. Pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN. Zajmuje się problemami dyskursu publicznego w Polsce; interesuje się funkcjami obrazów Żyda i ich rolą w definiowaniu polskiej tożsamości oraz narracjami o PRL-u i komunizmie po roku 1989. Współautor tomu Zagłada w „Medalionach” Zofii Nałkowskiej. Tekst i konteksty oraz książki Przemoc filosemicka? Nowe polskie narracje o Żydach po roku 2000 (z Elżbietą Janicką).

Pamięć to potężne i groźne narzędzie dla reżimów

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij