Zakończył się trzeci sezon „The Morning Show”. Jennifer Aniston i Reese Witherspoon nadal grają główne role, ale to nie na nich skupia się cała uwaga. #MeToo uruchomiło domino opowieści o nierównościach, dyskryminacji i ich konsekwencjach.
Rok 2020 w polskiej telewizji śniadaniowej rozpoczął się kwestionowaniem męskości Jung-kooka z południowokoreańskiego boysbandu BTS przez Annę Kalczyńską i Andrzeja Sołtysika, ówczesnych prowadzących Dzień Dobry TVN, a zakończył udawanym atakiem paniki w wykonaniu innego prezentera stacji, Filipa Chajzera.
Choć dziś żadna z tych osób nie prowadzi już porannego formatu, dokonywanym na przestrzeni ostatnich trzech lat zmianom personalnym – również zniknięciu z anteny Małgorzaty Rozenek-Majdan – nie towarzyszyła aura skandalu porównywalnego do tego, który wstrząsnął fikcyjnym odpowiednikiem programu. Z kolei o Pytaniu na śniadanie najgłośniej było chyba w październiku 2022 roku, przy okazji medialnej szopki, jaką stanowiło oficjalne ogłoszenie związku pary prowadzących, Katarzyny Cichopek i Macieja Kurzajewskiego.
O ile w Polsce telewizja śniadaniowa kojarzy się głównie z dwiema stacjami, a co bardziej żenujące sceny komentowane są czasem w serwisach plotkarskich, o tyle w Ameryce ten gatunek to fenomen na nieporównywalnie większą skalę. Największe gwiazdy śniadaniówek zarabiają grube miliony, a przetasowania kadrowe i zakulisowe smaczki cieszących się największą popularnością programów – np. emitowanego od 1952 roku Today Show lub młodszego o ponad 20 lat Good Morning America – budzą tak duże zainteresowanie, że powstają o nich książki.
To właśnie wydana w roku 2013 publikacja Briana Steltera, korespondenta CNN (który w 2020 i 2023 wziął na tapet stację Fox News, tubę propagandową Donalda Trumpa), stanowiła inspirację serialu The Morning Show, w Australii i Indonezji funkcjonującego pod znaczącym tytułem Morning Wars.
Uciszanie, unieważnianie, uaktualnianie
The Morning Show zadebiutował na platformie Apple TV+ w 2019 roku i do momentu zdeklasowania przez komediowego rywala, Teda Lasso, uchodził za jej największy przebój. Fabuła pierwszego sezonu skupiała się na wieloletniej, uwielbianej parze prowadzących tytułowy program: Alex Levy (Jennifer Aniston) i Mitchu Kesslerze (Steve Carrel) oraz skandalu, jaki wywołały wysunięte przeciwko mężczyźnie oskarżenia o nadużycia seksualne. Aby zaradzić potężnemu kryzysowi wizerunkowemu stacji, skompromitowanego celebrytę zastąpiono nową twarzą, czyli Bradley Jackson (Reese Witherspoon) – nieokrzesaną dziennikarką z prowincji.
czytaj także
W centrum znajdował się więc ruch #MeToo, kwestia różnego rodzaju nadużyć w środowisku pracy oraz indywidualnej i zbiorowej odpowiedzialności. W odcinku finałowym Alex i Bradley, ekranowe partnerki, połączyły siły i na wizji oskarżyły władze stacji o świadome współtworzenie kultury uciszania (silencing culture).
W sezonie drugim akcent przesunięto w stronę szeroko rozumianej kultury unieważniania (cancel culture), a globalnym motywem przewodnim stała się tym razem pandemia koronawirusa. Problem braku scenariuszowych pomysłów na to, co począć z postacią Kesslera – rozwiedzionego, wzgardzonego, przeżywającego show-biznesową banicję w luksusowej włoskiej willi nad jeziorem Como – rozwiązano z dramaturgią porównywalną chyba tylko do klasyka polskiej telewizji, czyli tragicznego wypadku Hanki Mostowiak z M jak miłość.
Jeśli chodzi o kobiece protagonistki, podczas gdy Bradley z nikomu nieznanej dziennikarki awansowała na ulubienicę publiczności i ikonę feminizmu, Alex walczyła nie tylko o utrzymanie statusu mega gwiazdy i związanych z nim przywilejów, ale przede wszystkim – o ocalenie dobrego imienia, nadszarpniętego (zbyt) bliską relacją z „drapieżcą seksualnym”.
czytaj także
Sezon trzeci, którego emisja zakończyła się nieco ponad tydzień temu, przeniósł nas w czasie do wiosny roku 2022. Częściej niż dotychczas pojawiały się w nim nawiązania do rzeczywistych wydarzeń z ostatnich lat: zabójstwa George’a Floyda, ataku na Kapitol, agresji Rosji na Ukrainę czy uchylenia przez Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzeczenia w sprawie Roe przeciwko Wade z lat 70. XX wieku.
Mimi Leder, producentka wykonawcza serialu, ów zwrot mimetyczny komentowała następująco: „W obecnych czasach siła kobiet jest kwestionowana, więc chciałyśmy opowiedzieć o kobiecej sprawczości, prawach aborcyjnych i reprodukcyjnych; skupić się na […] zagrożeniach dla dziennikarstwa na całym świecie. A co najważniejsze, powiedzieć coś na temat statusu prawdy”.
Faktycznie, w najnowszym sezonie o wiele więcej uwagi poświęca się temu, jak kwestie płci, seksualności, klasy czy pochodzenia oraz systemowe nierówności (również płacowe) wpływają na dynamikę funkcjonowania całego zespołu – od szeregowych pracowniczek i pracowników zaczynając, na zarządzie kończąc.
Uwaga, dalej są spojlery!
Cybil Reynolds (Holland Taylor), wieloletnia szefowa (fikcyjnej) stacji UBA, traci stanowisko po tym, jak w efekcie spowodowanego atakiem hakerskim wycieku maili (z podobnym problemem w 2014 roku mierzyło się Sony Pictures Entertainment) na jaw wychodzi jej rasistowski komentarz o czarnoskórej prowadzącej, Christine (Nicole Beharie). Niedługo potem ta sama prowadząca publikuje w mediach społecznościowych zdjęcie z wymownym podpisem: „abortować rząd”. Ze względu na skalę hejtu i liczbę otrzymywanych gróźb musi zostać objęta ochroną; przy okazji uniemożliwia jej się także komentowanie tych tematów na wizji.
Klasa, rasa, płeć
Ciekawie – na przestrzeni wszystkich trzech sezonów – rozwija się w tym kontekście wątek Yanko Floresa (Nestor Carbonell), prezentera pogody, który po nawiązaniu intymnej relacji z młodszą współpracowniczką, wdaniu się w uliczną bójkę w obronie napastowanej słownie przełożonej i wywołaniu kontrowersji publiczną wypowiedzią o „duchowym zwierzęciu” (spirit animal) strategicznie wycofuje się na bezpieczną pozycję i próbuje trzymać z dala od tzw. wojen kulturowych. W jednym z odcinków, podczas zebrania zespołu The Morning Show, przekonuje wszystkich zgromadzonych, że rasa to fikcja i narzędzie przemocy zarazem. „Uchodzę za sefardyjskiego Żyda, za Persa, za Armeńczyka. Ale skoro moi rodzice pochodzili z Kuby, czy powiecie mi, że jestem «tylko» brązowy?” – dopytuje.
Genderowe, rasowe i hierarchiczne napięcia wyraźnie dają o sobie znać także w przypadku decyzyjnych członkiń załogi: Mii Jordan (Karen Pittman), producentki programu, niegdyś romansującej z Mitchem Kesslerem, oraz Stelli Bak (wspaniała Greta Lee), rzutkiej szefowej działu wiadomości, pnącej się po szczeblach korporacyjnej kariery. Rozgrywająca się w ekskluzywnej restauracji scena, w której Stella negocjuje z dwoma wpływowymi sponsorami kluczową dla przetrwania medialnego molocha umowę i – aby móc ją sfinalizować – godzi się na upokorzenie kelnerki azjatyckiego pochodzenia, pokazuje doskonale, na czym polega problematyczność systemowego uwikłania obu płci i jak w jego ramach dochodzi do reprodukowania przemocy.
Skoro już mowa o bogatych, nadużywających władzy mężczyznach: w sezonie trzecim do obsady serialu dołącza gwiazda Mad Men, John Hamm. Aktor wciela się w rolę Paula Marksa – pozbawionego jakiejkolwiek charyzmy i cech charakteru milionera, właściciela firmy Hyperion (giganta przemysłu kosmicznego). Opcjonalnie, jak opisuje go Alison Herman na łamach serwisu Variety, „bardziej telegenicznego Elona Muska, młodszego Richarda Bransona albo Jeffa Bezosa z włosami”. Jak nietrudno się domyślić, Marks również wykazuje niezdrowe zainteresowanie mediami – planowany wykup UBA przez Marksa to jedno z centralnych wydarzeń sezonu, przez co The Morning Show momentami przywodzi na myśl biedaodpowiedź na Sukcesję.
Po finale „Sukcesji”: I co, dalej nie chcecie wysokich podatków?
czytaj także
Choć wątpliwych scenariuszowo posunięć można by wymienić wiele, na podium plasuje się z pewnością romans Paula Marksa z Alex Levy – starą wyjadaczką świata mediów, feministką-oportunistką, która, ugodzona strzałą Amora, natychmiast zapomina, w jakiej rzeczywistości funkcjonuje, w imię czego walczyła przez ostatnie dwa sezony i co oznaczają pojęcia takie jak „konflikt interesów” lub „etyka zawodowa”.
Z dylematem moralnym w pełni świadomie mierzy się za to Bradley, orędowniczka prawdomówności, po tym, jak w czasie relacjonowania ataku na Kapitol przypadkowo nagrywa obecnego tam brata, Halla (Joe Tippett) – alkoholika, który w trzecim sezonie wreszcie staje na nogi, ma partnerkę i dziecko, ale w wyniku swoich działań może trafić do więzienia na długie lata.
Historia rodzinna Bradley zaciąży nie tylko na jej karierze, ale także związku z Laurą Peterson (Julianna Margulies), starszą, cenioną w środowisku koleżanką po fachu, wyoutowaną w latach 90. przez samą Alex Levy. Miłosna relacja bohaterek, dość wstrzemięźliwie rozwijana od poprzedniego sezonu, bywa definiowana jako „queerbaitingowa”, a fanki i fani serialu dywagują w mediach społecznościowych, czy Bradley i Laura to endgame, czy raczej fabularne „czekadełko” (od dawna wiadomo, że powstanie sezon czwarty).
Sama Margulies wielokrotnie ustosunkowywała się do potencjalnie kontrowersyjnej decyzji obsadzenia jej w roli lesbijki, z kolei Witherspoon przyznała, że wychowując się w Nashville, „nie rozumiała, czym jest homoseksualność”. „Co moja mama mówiła [mi] o seksualności, rasie, klasie? Jakie rzeczy – prawdziwe lub nie – słyszałam? I na co byłam niewrażliwa?”, zastanawiała się podczas jednego z wywiadów.
Dla granej przez nią bohaterki, również pochodzącej z amerykańskiego Południa, kwestie seksualności, tożsamości i samoakceptacji wydają się kluczowe: scena kłótni partnerek po śmierci niezaszczepionej przeciwko COVID-19 matki Bradley ilustruje wzmocniony awansem społecznym, zinternalizowany klasowy wstyd protagonistki i wynikające z niego problemy.
Bezkonkurencyjną – najlepiej rozpisaną i wyśmienicie zagraną – postacią pozostaje jednak charyzmatyczny Cory Ellison (Billy Crudup), dyrektor generalny UBA. Nominacja do Złotego Globu i statuetka Emmy dla odtwórcy tej roli, choć w pełni zasłużone, mogą okazać się nieco problematyczne. Wspomniana już Alison Herman zwraca uwagę, że w serialu o dwóch kobietach walczących z patriarchalnym systemem zdecydowanie więcej życia tchnięto w bohatera reprezentującego tenże system niż w jego oponentki.
czytaj także
Dla niektórych to właśnie Cory z wielu względów pozostaje najczarniejszym charakterem serialu. Dla mnie fenomen tej postaci polega nie tylko na umiejętnym rozgrywaniu jego makiawelicznych pobudek i kontrowersyjnych zagrywek, ale przede wszystkim – nieustannym balansowaniu pomiędzy kompulsywną charyzmą i dowcipem a dającą o sobie znać niejako mimochodem wrażliwością, czy może raczej: ranliwością (vulnerability), ulokowaną na przeciwległym biegunie częstokroć przez niego reprezentowanej, toksycznej męskości. Rewelacyjna scena rozmowy Cory’ego z Bradley w odcinku finałowym trzeciego sezonu pokazuje, o czym mowa.
#MeToo, tokenizm i „ideologia woke”
Cztery lata temu, gdy rozpoczynała się emisja The Morning Show, produkcja ta była jedną z pierwszych, których fabuła koncentrowała się wokół problemu nadużyć seksualnych. Od tamtej pory lista powstałych na fali ruchu #MeToo seriali (Niewiarygodne, Mogę cię zniszczyć, Miasto niedźwiedzi, Anatomia skandalu), filmów pełnometrażowych (Gorący temat, Asystentka, Obiecująca. Młoda. Kobieta, Jednym głosem) i dokumentalnych (Jak feniks, Jeffrey Epstein: Obrzydliwie bogaty, Ghislaine Maxwell: Obrzydliwie bogata) znacząco się wydłużyła.
Szeroko dyskutowaną kwestią pozostaje wpływ #MeToo nie tylko na amerykańską i międzynarodową popkulturę, ale także jej kulisy. Coraz więcej mówi się o tym, na ile faktycznie zmienił się sposób funkcjonowania przemysłu rozrywkowego, czy realizowane są postulaty równości płci i polepszenia warunków pracy kobiet.
Charlotte Stoudt, która na swoim koncie ma choćby Homeland i która w roli showrunnerki The Morning Show zastąpiła Kerry Ehrin, zdaje się wiedzieć, że apetyt rośnie w miarę jedzenia – podobnie zresztą jak wymagania względem tzw. telewizji jakościowej i tematów, które powinna problematyzować. Nawet jeśli trzeci sezon pozostawia wiele do życzenia, bywa chaotyczny i scenariuszowo niedopracowany, momentami zbyt naiwny, ckliwy lub krindżowy (pochylona nad lodówką Alex rozmyślająca o, jak sama przyznaje, „pożarach w Kalifornii”), wciąż świetnie oddaje absurdalność tytułowego formatu, zmuszającego osoby prowadzące do regularnego oscylowania pomiędzy „konkursami jedzenia ciast a problemem rasizmu”.
Sophie Gilbert ubolewa, że twórczynie serialu „zapominają, skąd wzięła się jego popularność i trzymają dwie największe gwiazdy [Aniston i Witherspoon] z dala od siebie”. Tymczasem wycofanie z pierwszego planu dotychczasowych solistek i położenie akcentu na – o wiele bardziej fascynującą – wielogłosową grę zespołową to świetne posunięcie. A zarazem najlepszy dowód, że The Morning Show po raz kolejny unika pułapki tokenizmu, znacznie niebezpieczniejszego dla współczesnej kultury niż koszmar prawicy zwany „ideologią woke”.