W obronie Kena [Wiśniewska o „Barbie”]

Ken otwiera się przed Barbie, mówi: ej stara, nie wiem kurde jak żyć. A Barbie na to: ej stary, ja ci nie pomogę, sam znajdź swoją drogę. No i jak tu nie uznać, że film bardzo, ale to bardzo źle potraktował Kenów?
Ryan Gosling jako Ken. Fot. Mattel Films

Feministyczny czy popfeministyczny film – jak zwał tak zwał, wszystko to tylko marketing – nic, ale to nic nie proponuje Kenom tego świata. Może dlatego, że jest to popfeminizm z czasów przed bell hooks?

Gdybym była Klubem Jagiellońskim, już bym grzała klawiaturę, żeby napisać, że w filmie Barbie najlepszy jest wątek Kena, mężczyzny zagubionego w Barbielandzie. Faceta, dla którego nie ma miejsca w babskim świecie. Dla mnie ten watek też jest najfajniejszy, więc nie będę czekać na analizę ekspertów ds. dyskryminacji mężczyzn i sama stanę w obronie Kena.

Barbie i słowo na „f”

Ken jest w Barbielandzie niemotą. Wybaczcie, to może mocne słowo jak na charakterystykę plastikowej lalki, która ma ładnie wyglądać w plażowym ubranku, ale niestety takie są fakty.

Dla Barbie krainie jej imienia znajdą się różne role: możesz być banalna – jak główna bohaterka, czyli Stereotypowa Barbie, ale możesz też być prezydentką, laureatką nagrody Nobla, lekarką, śmieciarką opróżniającą puste kosze na śmieci. Jako Barbie masz swoją grupę, chodzisz na babskie wieczory. A dla Kenów, jaka jest rola? Spoiler alert: żadna.

Filmowy Ken grany przez Ryana Goslinga ma sześciopak na brzuchu, ma się uśmiechać i być miły dla Barbie. Nic nie umie, więc w niczym Barbie nie pomoże, nie zaimponuje jej, nie zagada z sensem, nie będzie partnerem. Może z dziewczynami potańczyć taniec synchroniczny i w sumie tyle – bo Barbieland to aseksualny świat, więc męska lalka dla Barbie nie jest nawet przedmiotem/partnerem do zaspokajania przyjemności. Nie jest to więc odwrócony patriarchalny seksizm, gdzie laski są dla chłopaków przedmiotami do klepania po dupach i ruchania.

Kenowi nikt w Barbielandzie nie pomoże odnaleźć siebie czy jakkolwiek to nazwać. Barbie, kiedy dostaje płaskostopia i grozi jej cellulit (tak, to właśnie uruchamia całą akcję tego popfeministycznego manifestu, ale zostawmy to), może iść do Dziwnej Barbie – odpowiednika wiedźmy, tej co wie więcej i poprowadzi Barbie jak Morfeusz w Matrixie, i która literalnie da jej do wyboru różowe szpilki albo Birkenstocki. Przy czym doda też, że Barbie wyboru nie ma, musi jechać do prawdziwego świata i ocalić siebie przed cellulitem.

Ken zabiera się z Barbie. Jemu, jak wiadomo, nikt by takiej przygody nie zaproponował. No i oczywiście jego jedyną rolą jest towarzyszenie Barbie – nawet jeśli ta go olewa, spławia i ma gdzieś.

Gamoniowaty Ken trafia do prawdziwego świata. O ile Barbie od razu zostaje klepnięta w dupę (witaj w patriarchacie), to Ken odkrywa, że w tym prawdziwym świecie dla ludzkich odpowiedników Kenów, czyli facetów, jest masa ról – tutaj to oni mogą być prezydentami i noblistami. Choć Kenowi najbardziej podoba się bycie kowbojem. Ale kto mu zabroni.

bell hooks: chłopcy i mężczyźni są programowani do wiary, że w pewnym momencie życia będą musieli sięgnąć po przemoc

Ken odkrywa patriarchat i jest nim zafascynowany. Wreszcie jest dla niego jakaś rola. Koleżka co prawda nadal nic nie umie zrobić, ale w patriarchacie może mieć na to wywalone. Przeszczepia więc patriarchat do Barbielandu, gdzie Keny zastępują Barbie, czyli wprowadzają się do ich różowych domków i wstawiają do nich małe lodówki na piwo (ten wątek jest wyjątkowo głupi, więc będę się streszczać).

Zagubione wcześniej w świecie Barbie Keny wreszcie znalazły sens i frajdę w życiu. Mogą się sami rządzić, pić piwo i teraz to Barbie się do nich przymilają i im usługują. To jest fantazja jak z programu Konfederacji. Rekonstrukcja byłaby taka: baby rządzą światem, dyskryminują chłopaków (to już z programu Klubu Jagiellońskiego), mamy dość, chcemy się bawić.

Na marginesie dodam, że Ryan Gosling w roli Kena – opierający się o drzwi tak, żeby pokazać muskuła, śpiewający o samotności i wiecznym byciu tym drugim – jest doskonały. Aktor jest znany z poczucia humoru. W wywiadach mówił, że Ken jest tylko dodatkiem do Barbie i to nawet nie najlepszym. Że nie ma swoich pieniędzy, nie ma pracy, samochodu, domu. Fakt, że to Gosling gra Kena, na pewno pomaga nie przegapić tego drugoplanowego bohatera filmu.

Ostatecznie Barbie udaje się ocalić Barbieland. Ale co z Kenem? Biedny Ken znów nie wie, co do cholery ma teraz robić. W Barbielandzie znów nie ma dla niego roli, w prawdziwym patriarchalnym świecie też trochę słabo, bo chłopak nic nie umie. Może tylko pić piwo (choć już mu się nudzi – nie wspominając, że sześciopak może mu się zniszczyć od tego, ale o tym film milczy).

Mężczyźni cierpią w świecie zorganizowanym przez mężczyzn. A z kobiet robią kozły ofiarne

Ken otwiera się przed Barbie, mówi: ej stara, nie wiem kurde jak żyć. A Barbie na to: ej stary, ja ci nie pomogę, sam znajdź swoją drogę. No i jak tu nie uznać, że film Barbie bardzo, ale to bardzo źle potraktował Kenów? No jak? Feministyczny czy popfeministyczny film – jak zwał tak zwał, wszystko to tylko marketing – nic, ale to nic nie proponuje Kenom tego świata. Może dlatego, że to jest popfeminizm z czasów przed bell hooks? Z takim feminizmem, drogie siostry, wiele nie zawojujemy.

Młodzi mężczyźni, wyleczcie się z neoliberalizmu

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij