Czytaj dalej, Weekend

W Poradziecji o wartości kobiety wciąż stanowi mąż, jego wyprasowana koszula i czyste buty

Łatwo jest być aktywistą czy aktywistką, kiedy masz wsparcie, zasoby i prawo, które będzie cię chronić. W Rosji wiesz, że nikt się za tobą nie wstawi. I że cokolwiek zrobisz, nic się nie zmieni. Nic dziwnego, że zadajesz sobie pytanie: może lepiej zająć się swoim życiem i rodziną, niż spędzić wiele lat w więzieniach? – mówi Małgorzata Nocuń, autorka reportażu „Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego”.

Stasia Budzisz: Piszesz o tych, które, zdawać by się mogło, zniknęły w czeluściach historii – kobietach radzieckich. Z twojej książki wynika, że konstrukt homo sovieticus ma się świetnie. Pokazała to zresztą wojna w Ukrainie.

Małgorzata Nocuń: Po pierestrojce mentalność radziecka rozwijała się dwutorowo. Jedni mieli poczucie, że należy dokonać rozliczenia z poprzednim systemem, choćby na poziomie symbolicznym. Kojarzył im się głównie z brutalną przemocą. Drudzy gloryfikowali epokę radziecką. Pozwoliła im na awans społeczny, dała poczucie przynależności i wielkości. Za imperializmem tęsknią nie tylko ludzie, którzy pamiętają minioną epokę, ale też ci, którzy dorastali po rozpadzie ZSRR. Dzisiejsi czterdziestolatkowie stają przed pomnikami bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i są pełni dumy z czynów swoich przodków. W kontekście wojny w Ukrainie mają poczucie, że walczą o sprawiedliwość, która wymaga ofiar. Tej narracji nie mogłam pominąć.

Poruszasz temat weteranek wojennych, który pogłębiła Swiatłana Aleksijewicz w Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, ale uzupełniasz tę opowieść o blokadnice, czyli kobiety, które przeżyły blokadę Leningradu.

Przez wiele lat temat blokady miasta podczas II wojny światowej był tabuizowany, bo nie pasował do propagandowego obrazu romantycznej, bohaterskiej wojny. Samo oblężenie miasta przez Niemców trwało dwa i pół roku, pochłonęło rzesze ludzkich istnień. Ci ludzie umierali przede wszystkim z głodu. Skoro jednak w radzieckiej propagandzie kobiety nie mogły być żołnierkami w okopach, a co najwyższej sanitariuszkami w czystych fartuszkach, które na tyłach wspomagały dzielnych żołnierzy, to tym bardziej nie mogły być wychudzonymi blokadnicami, które polowały na szczury i jadły ciała swoich sąsiadów. Blokadnice przetrwały piekło, o którym mogły opowiedzieć dopiero pod koniec życia. Nie buntowały się wobec swojego losu, nie uskarżały się na niego. Nie zastanawiały się nawet, czy państwo radzieckie mogło szybciej przełamać blokadę Leningradu i ocalić ludność cywilną. Oczywiście miały traumę, ale pozostały z nią całkiem same.

Rosja już jest osłabiona i ośmieszona. Czy rosyjskie imperium się rozpadnie? [rozmowa z Kowalem i Lichnerowicz]

Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie świat zaczął mieć pretensje do Rosjan i Rosjanek, że nie starają się walczyć z systemem. Na kartach twojego reportażu pojawia się kilka wyjątków, ale na skalę tak wielkiego kraju jest ich dramatycznie mało. Zawsze tak było?

Tak, w kontrze do władzy zawsze była garstka. Grupa studentów przeciw interwencji na Węgrzech w 1956 roku, kilkoro młodych ludzi – kobiet i mężczyzn – protestujących na placu Czerwonym przeciwko temu, co działo się w Czechosłowacji w 1968 roku. Doskonale wiedzieli, że za chwilę zostaną aresztowani, a ich tułaczka po łagrach i psychuszkach będzie się ciągnąć latami. Była wśród nich bohaterska Natasza Gorbaniewska, która na plac wyszła z wózkiem, w którym spał jej maleńki synek. Pod materacem ukryła transparenty.

Z naszego punktu widzenia wyjście z domu z hasłem „niet wojnie” na kartce to żadna działalność wywrotowa.

Łatwo jest być aktywistą czy aktywistką, kiedy masz wsparcie, zasoby i prawo, które będzie cię chronić. W Rosji wiesz, że nikt się za tobą nie wstawi. I że cokolwiek zrobisz, nic się nie zmieni. To tylko symbol i aż symbol. Nic dziwnego, że zadajesz sobie pytanie: czy to ma sens? Może lepiej zająć się swoim życiem i swoją rodziną, niż spędzić wiele lat w więzieniach? Kobiety, które opisałam w książce, choćby wspomniana Gorbaniewska albo dziewczyny z Pussy Riot, trafiły do łagrów. Niektóre zginęły, jak na przykład Galina Starowojtowa, rosyjska demokratka, deputowana do Dumy Państwowej z lat 90. Zamordowano ją na własnej klatce schodowej.

Rosja, czyli wojna petromacho przeciwko nowoczesności [rozmowa]

Te kobiety są dla mnie Don Kichotkami. Na starcie wiedziały, że walczą w przegranej sprawie. Że ich protest zobaczą pojedyncze osoby. Współcześnie – jak w przypadku Pussy Riot – te możliwości są większe dzięki nowym technologiom, ale większość ludzi w Rosji i tak uważa aktywistki za wariatki. Moje bohaterki często powtarzały, że ryzykowały, by nie musieć się wstydzić. Dzisiejsza Rosja to też Nawalny, który, mimo wielu kontrowersyjnych poglądów, walczy z reżimem. Doskonale wiedział, że jeśli wróci do kraju, trafi do kolonii karnej. Nie musiał tego robić. Są też krytyczne wobec władzy dziennikarki, są działaczki Memoriału, które musiały wyjechać, bo groziło im niebezpieczeństwo. Są feministki, które walczą na wielu frontach.

A rosyjski patriarchat ani drgnie.

Na terenie poradzieckim o wartości kobiety wciąż stanowi mąż, jego wyprasowana koszula i czyste buty. Jej ambicje są uznawane za fanaberie. Wiadomo, że to uogólnienie, bo wiele zależy od kręgu, z którego się wywodzi, niemniej w znakomitej większości kobieta w Rosji jest uznawana za wartościową tylko jako matka, żona i synowa. Rosyjski patriarchat trzyma się mocno, ponieważ niewielka część społeczeństwa jest świadoma, że istnieją inne wzorce relacji społecznych. O tym, że „pokorna” kobieta ma „służyć” mężczyźnie cały czas, podkreślają rządzący politycy o konserwatywnych poglądach i wszechobecna Cerkiew prawosławna.

No właśnie: synowe, czyli niewiestki. Poświęcasz im w książce wiele miejsca. Z reguły nie mają czasu na pogaduszki, od rana do nocy są zawalone robotą. Nie zawsze mają też odwagę, by szczerze mówić o swoim życiu.

Nie udałoby mi się z nimi porozmawiać, gdybym była mężczyzną. Klasyczny dzień niewiestki zaczyna się bardzo wczesnym rankiem, kiedy wszyscy jeszcze śpią. Sprząta dom, przygotowuje ubrania mężowi i dzieciom, czyści buty wszystkich domowników, robi śniadanie. Nieustannie musi udowadniać, że jest pożyteczna i zasługuje, by być żoną swojego męża. Wiele razy widziałam, jak niewiestki się uwijają, a teściowa siedzi i się przygląda. Jeśli synowa zrobi sobie przerwę na kawę, musi się liczyć z tym, że będzie surowo oceniana. Opisałam to na przykładzie Azji Środkowej i Kaukazu, bo na tych terenach patriarchat jest wyjątkowo silny.

Na jego straży stoją też kobiety.

Kobiety wierzą, że to dobry model, bo tak żyły ich matki, babki, prababki. Mogą skończyć studia, ale ich przeznaczeniem jest wyjść za mąż, rodzić dzieci i zajmować się domem. Od małego biorą udział w pracach kuchennych, asystują mamie w porządkach. Chłopcy mogą się bawić, one nie mają na to czasu. Są też uczone nabożnego, służalczego stosunku do swojego ojca i jego braci. Oczywiście, ofiarami patriarchatu są także mężczyźni, którzy muszą odgrywać określone role w społeczeństwie i w domu. To wszystko razem pociąga za sobą przemocowe zachowania: zarówno kobiet wobec samych siebie, jak i mężczyzn wobec kobiet.

Zwykła Rosja teraźniejszości: ekocyd i śmiertelny cydr [przegląd prasy wschodniej]

Z tego, co piszesz, wynika, że republiki północnego Kaukazu to Rosja tylko geograficznie, mentalnie nie mają z nią wiele wspólnego. Podobnie jak kraje Azji Środkowej.

Patriarchat trzyma się mocno w Rosji, Ukrainie, Białorusi, ale w Azji Środkowej czy na Kaukazie przybiera skrajne formy. Na tych terenach wszelkie inne wzorce cywilizacyjne docierają w zasadzie tylko do dużych miast i wykształconych ludzi. Trudniej też wyrwać się na Zachód. Żyje się tam w wielopokoleniowych rodzinach. Po ślubie młode dziewczyny wprowadzają się do domów swoich mężów, a przemoc ze strony teściowych – we wszystkich możliwych formach – jest standardem. To jak fala w wojsku. Teściowe uważają, że jeśli one były bite i źle traktowane, muszą przekazać to dalej. Niewiestki są pogodzone ze swoim losem. Dziś są poniżane, za 15 lat one będą poniżać. Jeśli oczywiście urodzą syna, co jest warunkiem posiadania niewiestki, a jednocześnie stanowi o byciu „prawdziwą” matką. Córka nie ma takiej wartości, czego dowodem jest skala terminacji ciąż ze względu na płeć płodu.

Docierałaś też do matek żołnierzy. Nie bały się rozmawiać?

W zdobywaniu kontaktów pomógł mi Komitet Matek Żołnierzy. Kobiety, które początkowo decydowały się na rozmowę, gdy przychodziło co do czego – nie chciały mówić. Były rozdarte. Z jednej strony miały potrzebę szukania wsparcia i zrozumienia wszędzie, gdzie się da, a przede wszystkim wyjaśnienia okoliczności śmierci syna, pochowania go. Z drugiej strony poczucie bezsilności i lęk o pozostałe dzieci. Choć – co naturalne – obecnie najwięcej mówi się o wojnie w Ukrainie, kobiety na terytorium poradzieckim tracą synów i mężów na innych wojnach. Mężczyźni giną chociażby w Karabachu, niedawno do krwawych starć doszło w Azji Środkowej.

O latach 90. na terenie poradzieckim mówi się albo „krutyje”, czyli doskonałe, albo „lichije”, czyli liche. Dziś w Polsce zaczynamy opowiadać sobie ten okres, tłumaczyć go, opisywać. To bardzo ważny czas dla całej Poradziecji i krajów satelickich, nie tylko ze względu na bandyterkę i zdobyte różnymi sposobami majątki, ale też przemiany polityczne, które wpłynęły na kształt naszego świata. Trudno o tym mówić bez bólu.

Jedni z dnia na dzień zamykali przedsiębiorstwa, nie stać ich było na chleb, tracili mieszkania i lądowali na ulicy. Inni, jak na przykład w Gruzji, nie mieli prądu ani gazu, bo państwo sprzedawało swoje zasoby Turcji. To wielopoziomowa trauma, również na poziomie politycznym, bo nagle okazało się, że to, w co ludzie wierzyli przez tyle lat, jest wydmuszką. Uderzyło to w ich poczucie bezpieczeństwa. Niemal za każdą działalność można było zarobić kulkę w łeb. Szalała korupcja i przemoc, umacniał się autorytaryzm.

Pracowałaś nad tą książką kilkanaście lat. Czy eskalacja wojny rosyjsko-ukraińskiej była dla ciebie impulsem do tego, by wreszcie wziąć się za jej skończenie?

Nie mogę powiedzieć, że się z tego powodu cieszę, ale prawda jest taka, że od strony warsztatowej wojna pozwoliła mi połączyć te historie w całość. Pisałam na tematy związane z polityką i przemianami społecznymi, ale z tyłu głowy nosiłam pomysł na książkę o kobietach z Poradziecji. One zawsze były pomijane i niedoceniane, także przeze mnie. Na tym terenie ciągle działo się coś ważniejszego.

Kończyłam pisać w czasie, kiedy wojna w Ukrainie trwała w najlepsze, i wiele razy przyszło mi konfrontować wspomnienia kobiet z wojny sprzed 70 lat, które szły na front jako młode dziewczyny – zostawały snajperkami, kierowczyniami samochodów, sanitariuszkami, przeżyły wspomnianą blokadę Leningradu – z relacjami z dziś. Używają tych samych słów, targają nimi podobne emocje. Mam poczucie, że po raz kolejny oglądam ten film, nawet scenografia zmieniła się w niewielkim stopniu.

*

Małgorzata Nocuń – dziennikarka „Tygodnika Powszechnego”, w latach 2004–2006 jego korespondentka w Ukrainie i Białorusi, redaktorka „Nowej Europy Wschodniej”. Autorka książek Wczesne życie oraz – wraz z Andrzejem Brzezieckim – książek Białoruś. Kartofle i dżinsy, Ograbiony naród. Rozmowy z intelektualistami białoruskimi, Armenia. Karawana śmierci. W 2014 roku została wyróżniona w konkursie Amnesty International „Pióro Nadziei” za reportaż z Kaukazu Północnego. W 2019 roku wyszedł pod jej redakcją zbiór reportaży o Białorusi Ojczyzna dobrej jakości. Książka Miłość to cała moja wina ukazała się w 2023 roku nakładem wydawnictwa Czarne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij