Świat

Ciche poparcie milczącej większości, czyli teraz to Rosjanie muszą się zbuntować i powstrzymać wojnę

Adam Michnik powiedział kiedyś, że miarą patriotyzmu jest to, czy człowiek potrafi się wstydzić za zbrodnie popełnione w imię własnego narodu. Oczywiście, nie każdy Rosjanin jest Putinem, ale faktem jest, że Rosja Putina od dawna okupuje i uciska inne kraje przy trwałym, milczącym poparciu ogromnej większości ludności.

Władzę w Rosji sprawuje obłąkany prezydent Władimir Putin i jego sekta quasi-religijnych fanatyków, którzy grożą światu katastrofą nuklearną, jeśli armia rosyjska nie zdoła zająć (według słów Putina „zdemilitaryzować”) w mgnieniu oka niepodległej Ukrainy i nie wymorduje sprawnie jej elit w ramach tak zwanej „denazyfikacji”. Po tym miałoby nastąpić brutalne odebranie władzy rzekomym „nazistom” w Kijowie i przekazanie jej prorosyjskim marionetkowym figurantom. Brzmi jak wstęp do koszmarnej antyutopii? Taka jest niestety dzisiejsza rzeczywistość.

Świat stoi u progu wojny, która może zakończyć wszystkie wojny. A nam nadal się wydaje, że możemy się uratować, o ile tylko będziemy zachowywać się przyzwoicie, ostrożnie i zgodnie z przyjętymi zasadami. I dlatego też powinniśmy powstrzymać się od głośnego wyrażania oburzenia wobec „zwykłych Rosjan”, którzy przecież nie są niczemu winni.

Problem w tym, że polityczne postawy i bierność większości „zwykłych Rosjan” są ważną składową dziejącej się przed naszymi oczami katastrofy. Jeśli wybieramy przemilczenie tego, odbieramy sobie też szansę na zatrzymanie tej tragedii.

Oczywiście, Rosjanie nie są Putinem, ale Rosja Putina od dawna okupuje i uciska inne kraje przy trwałym, milczącym poparciu ogromnej większości ludności Rosji. Odruchowe domniemanie zbiorowej niewinności „zwykłych Rosjan” staje się de facto wyrazem bezradnej tolerancji dla barbarzyńskiej postawy Rosji wobec innych krajów i narodów.

Adam Michnik powiedział kiedyś, że miarą patriotyzmu jest to, czy człowiek potrafi się wstydzić za zbrodnie popełnione w imię własnego narodu. Taka refleksja przydałaby się członkom narodu, który rozpętał właśnie bratobójczą wojnę w Ukrainie i żyje w niewoli mitów o własnej misji dziejowej oraz prawa do dobrowolnego deptania prawa międzynarodowego.

Rosyjskie oddziały atakujące Ukrainę z Krymu. Źródło: milinfolive/telegram

Jeśli Rosjanie się nie zbuntują, wojna w Ukrainie nie zakończy się, a świat będzie zmierzał ku katastrofie nuklearnej. Na co nam ta cenzuralność, jeśli nie zdołamy uchronić naszych dzieci przed wojną, bo zamiast tego będziemy ostrożnie i rozważnie umacniać w Rosjanach poczucie, że za wszystko odpowiedzialny jest Putin, a oni sami nic nie mogą zrobić?

Odrzucenie „rosyjskości” jako instynkt samozachowawczy

Te nagle odkryte strach i niechęć do Rosjan są wyrazem głębokiego szoku, jakiego doznała Ukraina, Europa i cały świat. Jest to zrozumiały odruch bezwarunkowy, który będzie trwał jeszcze przez jakiś czas. Jedność w oporze wobec agresora jest też tym, czego potrzebuje dziś większość członków napadniętego przez Rosję narodu ukraińskiego.

Opór przechodzący w nienawiść Ukraińców do Rosjan jest zaś dziś naturalną, niemal psychosomatyczną reakcją na wyniszczającą wojnę na terytorium ich państwa oraz codzienne mordowanie kobiet i dzieci. To nie są nastroje antyrosyjskie ani „rusofobia”, jak chciałaby Rosja i rosyjskie media państwowe, przypinając ochoczo takie łatki przeciwnikom agresywnego rosyjskiego ekspansjonizmu. Jest to przykład instynktu samozachowawczego. A nawet coś więcej – bo społeczeństwo zachodnie wspiera przecież dziś każdego Rosjanina, który sprzeciwia się dyktaturze Putina.

Tymczasem „zwykli Rosjanie” ostatni raz naprawdę masowo wyszli na ulice zaprotestować przeciwko polityce Władimira Putina dziesięć lat temu, w 2012 roku, po sfałszowaniu wyborów prezydenckich [największe protesty w Rosji miały miejsce w latach 2011–2012 i przeszły do historii jako protesty na pl. Błotnym w Moskwie, chociaż ludzie wychodzili na demonstracje także w innych miastach – przyp. red.].

Dlaczego rosyjskie społeczeństwo nie jest obecnie w stanie masowo stawić znaczącego oporu obywatelskiego czy politycznego wobec inwazji na Ukrainę? Tak, większość rosyjskiego społeczeństwa jest albo zmanipulowana przez zmasowaną propagandę rosyjskich mediów państwowych, albo boi się przeciwstawić tyrańskiemu reżimowi, który uwięził i zamordował już wielu swoich przeciwników. Najbardziej prominentny przeciwnik reżimu Putina, Aleksiej Nawalny, cudem przeżył próbę otrucia i przebywa w kolonii karnej.

Putin. Car śmierci

Mieszkańcy Rosji: wiara zamiast faktów

Kremlowska propaganda w mistrzowski sposób steruje emocjami pozbawionych praw i wolności, zastraszonych i sfrustrowanych Rosjan. Ich goryczą, złością i frustracją. Proponuje im Ukrainę i Ukraińców jako cel nienawiści, aby zjednoczyć rosyjski lud wokół przywódcy i odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów i słabości rosyjskiego państwa w obszarze opieki zdrowotnej czy gospodarki. Utożsamiając Ukraińców z nazistami, rosyjska propaganda przełamuje jednocześnie ostatnie językowe tabu i ustanawia paradygmat wojny ze złem absolutnym, w którym można przekroczyć wszelkie granice i dokonać masowego mordu.

Wielu Rosjan tych porównań nie tylko nie odrzuca, ale zastępuje fakty i prawdę wiarą – wiarą w to, co mówi reżim, samemu przeżywając ukraińską tragedię w domu, na kanapie, przed ekranem telewizora. Z doświadczeń nazistowskich Niemiec wiemy, że do zbrodni własnego narodu przyzna się tylko mniejszość społeczeństwa; o wiele łatwiej wraz z innymi uwierzyć w zniewalającą propagandę Goebbelsa, niż zdać sobie sprawę z okrucieństwa nazizmu i wylądować w obozie koncentracyjnym.

To może się zmienić, gdy rosyjskie rodziny zobaczą swoich synów wracających do nich w trumnach. Jest to dziś prawdopodobnie jedyna rzecz, która może prawdziwie wyrwać Rosję z letargu i przekonania o własnej wyjątkowości oraz o nieomylności wodza, który dąży do odrodzenia imperium rosyjskiego i sowieckiego jednocześnie. Może przypomni im to o Afganistanie, skąd w trumnach wróciło około 14 500 żołnierzy radzieckich.

Co to jest „rosyjskość”?

Dla większości Rosjan ich ojczyzna i jej wyjątkowość to fundament kulturowej tożsamości. Ojcowizna, której ziemia jest święta i której kulturowa odrębność z jakiegoś irracjonalnego powodu miałaby budzić podziw każdego mieszkańca na Ziemi. Jak w byłych satelitach Rosji Radzieckiej, gdzie istniał swego rodzaju nieodłączny obowiązek umiłowania wszystkiego, co rosyjskie.

Uznanie wyższości tego, co rosyjskie, jest wpisane w DNA współczesnej Rosji. Sama dorastałam w byłej stolicy radzieckiego Kazachstanu, Ałma Acie, obecnie Ałmatach. O tym, czym jest wielkorosyjski szowinizm, dowiedziałem się już jako dziecko objęte obowiązkiem szkolnym. Koledzy i koleżanki z klasy jako pierwsi pomogli mi w zrozumieniu własnej tożsamości.

Mój świat był podzielony na „rosyjski” i „nierosyjski”. Rosyjska część miała być bardziej rozwinięta, bardziej światowa, kulturalna, wyższa, ucieleśniała misję cywilizacyjną. Druga część była gorsza, w tym wszystkie jej składowe, jak choćby języki takie jak kazachski. Najlepsza nauka, literatura i muzyka była rosyjska.

Moja tożsamość była „nierosyjska”. Czasem było to przekleństwo, a czasem wygodne alibi, kiedy sobie z czymś nie radziłam. Na przykład kiedy na dworze było 40 stopni ciepła, a my pisaliśmy zadanie domowe na temat obrazu rosyjskiego malarza Iwana Szyszkina Zima w lesie.

Žižek: Zimna wojna i gorący pokój

I kto tu jest nazistą?

„Rosyjskość” była modna także na Zachodzie. Stworzyliśmy mit „rosyjskości”, masowo podsycany przez sowiecką, a później rosyjską propagandę. Niczym szwedzki stół rosyjski mit miał w ofercie wszystko, „co zawsze chciałeś wiedzieć, ale bałeś się zapytać”: od szamańskich tańców po loty w kosmos, od karczemnego upijania się po poszukiwanie wiecznych prawd, od trockizmu po ultraprawicowy nacjonalizm.

Jak każdy mit, ten również był archaiczny i irracjonalny. Jak powiedział kiedyś poeta Fiodor Tiutczew: „Umysłem Rosji nie zrozumiesz / I zwykłą miarą jej nie zmierzysz / Postać szczególną ona ma / W Ruś można tylko wierzyć”.

Każdy mieszkaniec Federacji Rosyjskiej zna ten wiersz na pamięć, podobnie jak niezliczone fragmenty innych, radzieckich dzieł literackich, wychwalające bohaterstwo „rosyjskiego człowieka” w czasie drugiej wojny światowej, który to „uchronił świat przed absolutnym złem”. Naród rosyjski od pokoleń jest wychowywany na spadkobierców tych heroicznych rzekomo czynów i mistycznego zwycięstwa dobra nad złem. Rosjanom trudno wyobrazić sobie własny naród po stronie zła. A teraz w dodatku Rosja zaczyna postrzegać tak cały świat zewnętrzny – jako zło, które nie zawaha się świata unicestwić.

Choć dziś to Ukraińcy zaczynają nazywać armię rosyjską „faszystowską”. Przecież to Rosja napadła Ukrainę z tym samym nieludzkim okrucieństwem i bezwzględnością, z jakich niegdyś słynęły oddziały niemieckiego Wehrmachtu.

„Faszyzm” dzisiejszej Rosji jest zresztą założony na podobnie archaicznych i pseudohistorycznych zasadach jak niesławna nazistowska koncepcja Blut und Boden („krew i ziemia”), usprawiedliwiając okupację sąsiednich terytoriów i masowe mordy, manipulując opinią publiczną, a nawet symbolicznie czy wprost nawiązując do niektórych działań nazistowskich Niemiec. Weźmy choćby „blitzkrieg” w celu ratowania uciskanych rzekomo współplemieńców na terytorium obcego państwa.

Zemsta za przegraną zimną wojnę i wstawanie z kolan

Przegrana zimna wojna, upadek Związku Radzieckiego, utrata pozycji głównego geopolitycznego rywala Zachodu oraz nieudane próby dorównania mu pod względem gospodarczym zraniły samo serce rosyjskiej tożsamości – jego cywilizacyjny, a nawet mesjanistyczny imperializm. Choć od upadku ZSRR Rosja nie potrafiła pogodzić się z dekolonizacją i oderwaniem się byłych republik radzieckich, to udało jej się zagarnąć prawa do sukcesji po imperium radzieckim i zdobyć nawet pewien szacunek na międzynarodowej scenie.

Nie spotkałam wielu Rosjan, którzy nie byliby dumni ze swojego pochodzenia, z podbojów swojej ojczyzny, którzy nie deklarowaliby miłości do ojczyzny w kraju i za granicą. Można to zrozumieć, można i podziwiać, o ile miłość do ojczyzny nie zaczyna się zlewać z tolerowaniem przestępstw popełnianych przez prezydenta Rosji i jego sektę – tak jakby Rosja miała jakieś specjalne uprawnienia w tym obszarze, jakby dostała czek in blanco od swoich obywateli na władcze i arbitralne poczynania.

Czy przez wojnę mamy skancelować Dostojewskiego?

Jedną z trwałych cech mentalności rosyjskiej jest wojownicza i niemalże nienasycona potrzeba wysuwania coraz to nowych żądań dotyczących niemal wszystkiego: począwszy od uznania światowego przywództwa we wszystkich dziedzinach, a skończywszy na roszczeniach dotyczących terytoriów państw sąsiednich. Rosjanie nie potrafią zrozumieć, że nie tylko oni, ale nikt inny nie ma takich przywilejów we współczesnym świecie.

Rozpad supermocarstwa i skurczenie się Rosji do statusu ubogiego państwa drugiej kategorii w latach 90. były kolejnymi z serii upokorzeń dla wielu Rosjan, a zwłaszcza dla prezydenta Władimira Putina, który spędził młodość jako podpułkownik we wszechwładnym KGB w okupowanych Niemczech Wschodnich. Putin był wówczas okupantem i pozostał nim po dziś dzień. Nie stroni od najbardziej spiskowych metod rosyjskich czekistów, a wręcz przeciwnie – wyniósł te terrorystyczne, wywrotowe metody działania do rangi oficjalnej rosyjskiej polityki państwowej.

Prezydent Rosji Władimir Putin pozostaje urażony chłodną rekuzą na rosyjską próbę wstąpienia do NATO oraz wykluczeniem go z elitarnego klubu najpotężniejszych mężów stanu na świecie. Chciałby ponownie zasiąść przy tej samej szachownicy co prezydent USA i przywódcy mocarstw europejskich, by decydować z nimi o losach świata.

Putin, podobnie jak wielu Rosjan, żyje imperialną przeszłością i wciąż wierzy, że można usiąść przy stole i podzielić świat jak tort – jak wtedy, gdy alianci spotkali się w Jałcie po drugiej wojnie światowej. Pragnąc za wszelką cenę dołączyć do wyimaginowanego klubu władców świata i zagarnąć część tortu dla Rosji, swoje imperialne ambicje i nienasycony terytorialny apetyt Putin podlewał groźbą użycia rosyjskiego potencjału jądrowego. Bez względu na koszty.

Gdy te mroczne groźby i insynuacje nie odniosły skutku, nikczemne aspiracje Putina zaczęły przeradzać się w pragnienie dokonania potwornej militarnej pomsty. Rosja „wstała z kolan”, aby wygrażać swoim sąsiadom, a większość „zwykłych Rosjan” zdawała się rozumieć zarówno rozżalenie Putina, jak i jego agresywność; każda kolejna napaść militarna zwiększała wszak popularność Putina w Rosji.

Nastroje nacjonalistyczne i poparcie dla Putina wzrosły najbardziej po „bezkrwawym” zajęciu ukraińskiego Krymu i Donbasu w 2014 roku. Rosja „wstała z kolan”, a rząd „zwykłych Rosjan” świętował, przy niemałym wsparciu ze strony propagandy państwowej, dokonanie się „dziejowej sprawiedliwości” kosztem pogwałcenia prawa międzynarodowego. Media rosyjskie sławiły nadprzyrodzone cechy Rosji: męstwo w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, niezwyciężoną armię, historyczne prawo do niemal każdego terytorium, na którym kiedykolwiek stanął but rosyjskiego żołnierza.

Ukraina jako cel rosyjskiej nienawiści

Władimir Putin dorastał w półprzestępczym podziemiu dawnego Leningradu i był szczególnie dumny z dokonań imperium rosyjskiego, a następnie sowieckiego. Dziś odgrywa sztubacką fantazję z tego okresu: więksi chłopcy go pobili, więc on powyżywa się na słabszych. „Zwykły Rosjanin” frustrację i ułudę wielkości, które nagromadził przez całe życie, wyładowuje na gastarbeiterach i słabszych sąsiadach. Jednak większość obywateli Federacji Rosyjskiej nie ma odwagi wyładować się na samym Putinie.

Płonąca elektrownia i kolejki po płyn Lugola. „Rosja chce nas zastraszyć i zniechęcić do atomu”

Dziś Rosjanie mogą pojechać i postrzelać sobie w Ukrainie. Przez osiem lat kraj ten był obiektem nienawiści i kpin na wszystkich oficjalnych kanałach rosyjskiej telewizji państwowej. Propaganda systematycznie upokarzała i odczłowieczała Ukraińców. Deklaracje Putina, że Ukraina jako państwo nie istnieje, a Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród, miała na celu unicestwienie wolnej Ukrainy w świadomości Rosjan, a wraz z dehumanizacją jej mieszkańców stworzyła scenę do masowych mordów na jej mieszkańcach i mieszkankach.

Popularność Putina rośnie w czasie wojny

Trwająca krwawa okupacja Ukrainy ponownie zwiększyła popularność Putina w Rosji. Oczywiście nie można powiedzieć, że danych nie zmyśla rosyjska propaganda, ale według sondażu Fundacji Opinia Publiczna deklarowany przez Rosjan poziom zaufania do Putina wzrósł w ciągu tygodnia z 60 proc. (20 lutego) do 71 proc. (27 lutego). Zmniejszyła się natomiast liczba Rosjan, którzy nie ufają Putinowi (z 29 proc. do 18 proc.).

Rosyjskie oddziały atakujące Ukrainę z Krymu. Źródło: milinfolive/telegram

Bardzo wielu Rosjan, na czele z samym Putinem, jest zaś autentycznie przekonanych, że to Zachód zwabił do siebie Ukrainę, która teraz zagraża bezpieczeństwu Rosji zaraźliwą pomarańczową rewolucją i chce sprowadzić wojska NATO pod samą granicę Rosji. Albo że w Donbasie odbywa się „ludobójstwo” miejscowych Rosjan przez ukraińskich nazistów i banderowców. I że w związku z tym trzeba ponownie „zrusyfikować” Ukrainę i wyzwolić jej mieszkańców. Propaganda Putina przypomina tu opowieści nazisty Henleina o tym, jak Czesi gnębili rzekomo Niemców w Sudetach w 1938 roku. Putin wolałby raczej mściwie wymazać Ukrainę z mapy, a jak trzeba będzie, to i cały świat, niż pozwolić, aby to wielkie europejskie państwo dalej dryfowało poza rosyjską strefę wpływów w kierunku Zachodu.

Prezydent Rosji wygłasza teraz kolejne, bardzo dziwne przemówienia, za którymi kryje się nieustannie podświadome roszczenie Rosjan do wyjątkowości i uniwersalizmu kultury rosyjskiej. Według Putina idealny świat powinien być „rusocentryczny”, a jak nie, to przynajmniej oligopolistyczny – z Rosją wśród głównych graczy u stołu, bo jak nie, to nie będzie go wcale (czytaj: Rosja użyje broni jądrowej). Wyjście poza tę kulturę i wyrzeczenie się wielkorosyjskiego pryzmatu patrzenia na świat wymaga niezwykłego wysiłku i motywacji ze strony jednostki, a tego większości Rosjan wciąż brakuje.

Dlatego Rosja jest swego rodzaju gwiazdą śmierci. Zważywszy na ogromną liczbę biernych wyznawców jej tradycji kulturowej i wielkie rozmiary geograficzne państwa, jej atrakcyjność pozostaje dla wielu tak nieodparta, niedościgniona, niezmienna. Nawet rosyjska diaspora mieszkająca na Zachodzie w znaczącej części sympatyzuje z reżimem i antyzachodnią polityką Władimira Putina.

Relacje takich „zwykłych” Rosjan z innymi społeczeństwami bywają często relacjami radykalnej inności, takiej, która nie stara się przyjąć norm i reguł całości, lecz raczej je neguje, ponieważ czuje, że sama jest inna, osobna, i widzi w tym buntowniczą, anarchiczną, rewolucyjną cnotę. Rosyjskość ma często charakter tożsamościowy, antyzachodni, antysystemowy. Opiera się na mitologii wielkiej przeszłości i historycznych kamieniach milowych, takich jak „wyzwolenie” europejskich miast w 1945 roku czy okupacja Czechosłowacji w 1968 roku. Rosjanie absorbują tę postawę przekonania o swoistej historycznej wyjątkowości i wyższości, co nie ułatwia integracji z zachodnimi społeczeństwami. Wielu woli istnieć we własnym uniwersum kulturowym, które – jak chciałby też Putin – uważane jest za wybór własnej ścieżki rozwoju na rosyjskich zasadach, niezbrukanych zachodnimi modami i wpływami.

Anna Jakubova pali swój rosyjski paszport w proteście przeciw inwazji Rosji na Ukrainę, Edynburg, 2022 r. Fot. kadr Daily Record/youtube.com

Zupełnie na drugiej stronie tej relacji z Rosją czeka zaś nadzieja. Nadzieja, że Rosjanie pozbędą się w końcu tyrana, który wywołał piekło w sąsiedniej, bratniej Ukrainie i który grozi światu wojną nuklearną. Ale żeby ta nadzieja mogła się kiedyś przerodzić w rzeczywistość, sami Rosjanie musieliby najpierw spojrzeć w lustro, które przykładają im dziś do twarzy i ofiary, i przeciwnicy, i krytyczne wobec Rosji społeczeństwa czy kultury.

Tylko nazywając rzeczy po imieniu, zdołamy dotrzeć i zmusić do autorefleksji tych Rosjan, którzy są jeszcze zdolni dostrzegać fakty. I nazywać po imieniu rosyjską okupację – wojną, a nie specjalną operacją wojskową, jak nakazuje im cenzura. Taka autorefleksja jest podstawą samoświadomości, warunkiem przyjęcia odpowiedzialności za czyny swojego kraju i wewnętrznej odnowy współczesnej Rosji.

**
dra Džamila Stehlíková jest czeską lekarką, blogerką i polityczką pochodzącą z Kazachstanu. W latach 2007–2009 była ministrą praw człowieka i mniejszości narodowych, pracowała na Uniwersytecie w Ujściu nad Łabą. W swojej praktyce lekarskiej specjalizuje się w psychiatrii i związanej z nią pomocy pacjentom z grup ryzyka. Od 2021 roku jest przewodniczącą czeskiej Liberalnej Partii Ekologicznej (LES).

Esej ukazał się na portalu Forum24.cz. Z czeskiego przełożył Sławek Blich.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij