Świat

Rosja, czyli wojna petromacho przeciwko nowoczesności [rozmowa]

W państwach opartych na wydobyciu surowców ogromną część dochodu generuje wąska elita „petromacho”: to niemal wyłącznie mężczyźni, wykształceni zawodowcy, chciwi i gotowi stosować przemoc – mówi Alexander Etkind, historyk zajmujący się badaniami relacji rosyjsko-europejskich.

Michał Sutowski: Przed II wojną światową i tuż po niej ZSRR chciał się prezentować światu jako awangarda nowoczesności, nowego społeczeństwa, które przezwycięży sprzeczności dawnych ustrojów i imperiów. Jak im wyszło, to inna rzecz, ale dlaczego dzisiejsza Rosja – bo tak rozumiem tytuł pana najnowszej książki Russia Against Modernity – zwróciła się przeciwko nowoczesności?

Alexander Etkind: Przede wszystkim dlatego, że sama nowoczesność się zmieniła. Żeby trochę rzecz skonkretyzować, użyłem w książce pojęcia paleonowoczesności, na określenie jej fazy rodem z przełomu XIX i XX wieku – opartej na ropie naftowej, stali i betonie. ZSRR był wielkim czempionem, a w pewnych okresach nawet pionierem tamtej nowoczesności.

Taka nowoczesność dobrze współgrała z silnym, scentralizowanym państwem, na przykład takim jak państwo sowieckie?

Tak, choć oczywiście bardzo wiele krajów podążało w XX wieku tą drogą, a paleonowoczesność tworzyła dla nich kontekst globalny. Wiązała się z nią idea postępu, wedle której im więcej energii przetwarzasz, im więcej materiału zużywasz, tym wyżej stoisz jako cywilizacja. Moc gospodarki mierzono ilością wytopionej stali czy zużyciem prądu elektrycznego na głowę mieszkańca. Jej przejawem była kolonizacja zasobów – zewnętrzna, jak w przypadku imperiów Zachodu lub wewnętrzna, jak w przypadku ZSRR. Ona dotyczyła ludzi, ale też lasów, bagien do osuszenia, pól naftowych…

Nie czekajcie na latające samochody. Postęp wygląda inaczej

A jak wygląda nowoczesność współczesna, która Rosję odstręcza?

Inspirując się Bruno Latourem czy Jamesem Lovelockiem, używam określenia Gaja-nowoczesność. Chodzi o to, że rozwój i postęp dalej są możliwe, a przyszłość może być lepsza niż przeszłość, tylko sam postęp – zielony, zrównoważony, rozproszony – jest inaczej definiowany. Inna jest relacja między nim a naturą. Dzisiaj im mniej energii i materiałów spożytkujemy na dodatkową jednostkę produkcji, pracy, odpoczynku, dobrobytu – tym lepiej. Małe jest piękne, czy chodzi o samochody, komputery czy broń. Choć niekoniecznie małe jest państwo, bo ono i dziś musi się mierzyć z wyzwaniami globalnymi.

A czy problem dla państwa sowieckiego był taki, że zmienił się paradygmat, do którego scentralizowana biurokracja średnio pasowała, czy już w tym dawnym przestało sobie radzić?

To oczywiste, że tamto państwo i tamten model się załamały i nie działały dobrze wedle żadnej znanej mi definicji. Niemniej, ta wielka struktura zaopatrywała Zachód w ropę naftową, gaz ziemny czy surowce metaliczne na ogromną skalę, a to właśnie było fundamentem jej przetrwania w dekadach lat 70. i 80. To samo potem dotyczyło Federacji Rosyjskiej – to przecież w ostatnim trzydziestoleciu czołowy dostawca surowców do Europy Zachodniej.

Tym bardziej że Unia Europejska ograniczała, z różnych powodów, ich wydobycie u siebie.

Rola dostawcy surowców przekłada się oczywiście na rolę emitenta, bo choć spala się te surowce gdzie indziej, to emisje i tak idą do wspólnej atmosfery, rzecz jasna za grube pieniądze w zamian. Teoretycznie Rosja mogłaby dzięki tym środkom trwać jeszcze wiele dziesięcioleci, ale decyzja z 2014 roku o rozpoczęciu wojny z Ukrainą sygnalizuje, moim zdaniem, koniec tego państwa w znanej nam formie.

Rosyjska kontrrewolucja u bram Europy

Zanim zapytam o wojnę, jedna wątpliwość – czy nie jest tak, że o ile pańska paleonowoczesność” to pojęcie opisujące pewien stan faktyczny, to już „Gaja-nowoczesność” to raczej model na przyszłość, ewentualnie utopia?

Uważam, że one są ze sobą powiązane, tak jak przeszłość i teraźniejszość, przy czym faktycznie – Gaja-nowoczesność to moje własne pojęcie, które ukułem, by skontrastować nową, bardziej zieloną, zdecentralizowaną nowoczesność z tą starą. Ona jest rzeczywiście utopią, ale raczej utopią w działaniu, czymś stającym się wraz z międzynarodowym wysiłkiem na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Jej elementem są oficjalne plany redukcji w Unii Europejskiej o połowę do 2030 roku i neutralności klimatycznej do 2050. Zakładam, że te plany się zmaterializują, oczywiście w perspektywie wielu lat, a zatem Gaja-nowoczesność opisuje przyszłość manifestującą się już dziś. I ja też w tym kontekście staram się rozpoznać logikę, jaka stała za decyzją Rosji o wojnie.

Pisze pan, że nie stał za nią żaden wielki plan strategicznego reagowania na Gaja-nowoczesność, ale raczej zestaw… preferencji estetycznych, raczej „gust, nie plan”. Ale co to znaczy?

Staram się z powiązać ze sobą dwie obserwacje, czytelne dla każdego, kto regularnie patrzy na rosyjską politykę. Z jednej strony wielkie wybory dokonywane przez jej elity wydają się arbitralne, samoniszczące, kontrproduktywne, nie ma dla nich racjonalnego wyjaśnienia – najlepszy przykład to decyzja o inwazji z 24 lutego 2022 roku. Z drugiej strony jest w tym zachowaniu politycznym niewątpliwa spójność, ciągłość trwająca przez całe dekady, sugerująca dążenie do jakiegoś celu i ukrytą racjonalność.

Jak to pogodzić? W sensie, jak wytłumaczyć?

To nie jest plan taki jak stalinowska pięciolatka w ZSRR, gdzie są jakieś wskaźniki i jasno zdefiniowany cel, np. zbudowanie przemysłu ciężkiego, uzbrojenie armii itd. To też nie jest plan w rodzaju tego, co przygotowała administracja Bidena, łącząc cele walki z inflacją, stymulowania inwestycji i redukowania emisji przez gospodarkę. Bo wtedy jest jakiś harmonogram czasowy, działania są obliczone na lata i wynikają jedne z drugich. Cele i środki są ogłaszane i dyskutowane publicznie, w parlamentach i mediach, bronione czy atakowane w kampanii wyborczej…

Skoro nie plan czy inny harmonogram, to z czym mamy do czynienia w przypadku Rosji?

Państwa autorytarne działają inaczej. Oczywiście, mogą mieć jakiś strategiczny plan działania, czasem deklarowany i rzadko realizowany, niemniej zachowują spójność zachowania politycznego. Skąd się ona bierze, to jest bardzo ciekawe pytanie dla nauk społecznych. Nie mam żadnych empirycznych dowodów, by twierdzić, że za wojną w Ukrainie stał plan, stąd pojęcie „gustu”. Chodzi o to, że ludzie, którzy mają kluczowy wpływ na decyzje, to te same jednostki od wielu lat, które działają na podstawie swych indywidualnych czy grupowych preferencji, przede wszystkim estetycznych. Jeśli je dyskutują, to w gronie kilku osób, ściśle powiązanych ze sobą i hierarchicznie zorganizowanych wokół przywódcy. Te ich preferencje i postawy materializują się w decyzjach, które określają zakres możliwości kolejnych decyzji, w ich wypadku coraz węższy.

Trumienne+, czyli wojna jako polityka równościowa w Rosji

Rozumiem, że z czasem decyzje tego kręgu stają się coraz bardziej zdeterminowane, coraz mniejsze jest pole manewru. Ale co za preferencje za nimi stoją?

Estetyczne i kulturowe, często dość ogólne: preferencja dużego w stosunku do małego, indywidualnego podejmowania decyzji zamiast deliberacji i konsultacji z niezależnymi podmiotami, a do tego jeszcze dochodzą takie kwestie jak homofobia, mizoginia, przekonanie o dekadencji Zachodu, ideologia religijna itp. Ten gust estetyczno-kulturowy jest spójny i konsoliduje się coraz bardziej za sprawą podejmowania kolejnych decyzji i zawężania się pola możliwości. Zapewnia jednocześnie spójność działaniom politycznym i w ten sposób pełni funkcję planu czy strategii.

A jak się ma do tego wszystkiego inwazja na Ukrainę?

Rosja jest głównym dostawcą węglowodorów jako nośników energii, inaczej mówiąc petropaństwem. Jej skupienie na eksporcie surowców tylko się pogłębiało, ale nie za sprawą żadnego planu, lecz właśnie gustu elit: lepiej jest zarabiać łatwe miliardy, budując rurociągi, wydobywając ropę i znajdując na nią klientów, niż produkując np. samochody czy samoloty. I teraz, wszystkie kalkulacje związane z planami redukcji emisji oznaczałyby sukcesywny spadek importu tych surowców z Rosji, z czasem aż do zera. Koincydencja rosyjskich przygotowań do wojny z europejskimi, ale też amerykańskimi debatami o polityce klimatycznej jest bardzo wyraźna – pakiet Fit for 55 Komisja Europejska zaprezentowała latem 2021 roku, a administracja Joe Bidena zaczęła wtedy pracować nad wdrożeniem różnych rozwiązań Zielonego Nowego Ładu.

Plany dekarbonizacji gospodarki uderzają zatem w interesy gospodarcze Rosji – to jasne. Ale pisze pan również, że system energetyczny oparty na kopalinach to fundament jej ustroju politycznego, a zatem dekarbonizacja grozi destabilizacją porządku społecznego i, uwaga!, genderowego. A co ma jedno do drugiego?

Po kolei. Jeśli chodzi o naturę polityczną petropaństwa, mamy ciekawe badania empiryczne Michaela Rose, w których zestawiał on przykłady państw Bliskiego Wschodu, Rosji, ale też np. Norwegii jako kontrprzykład. Okazało się, że na tle innych – także sąsiadów, bliskich kulturowo, państwa oparte na wydobyciu surowców charakteryzują się szczególnie wysokimi nierównościami i szczególnie wysoką korupcją. Ich dochód pochodzi bowiem z eksportu nośników energii, który jest bardzo kapitałochłonny, za to nie wymaga dużej liczby pracowników do prowadzenia np. odwiertów, obsługi transportu czy sprzedaży ropy. Te skrajne nierówności połączone z nieprzejrzystością podziału dochodu stają się preferencją elit – nie ma planów pięcioletnich zwiększania korupcji, ale kolejne decyzje polityków ją pogłębiają.

Ile bomb musi spaść, byśmy zrozumieli, że świat rządzony przez ropę, gaz i węgiel oznacza zniszczenie?

A co oznacza w praktyce ta kapitałochłonność sektora paliwowego?

Że bardzo duża część dochodu – około ćwierci PKB i połowy wpływów do budżetu – generowana jest przez bardzo małą grupę ludzi, niemal wyłącznie mężczyzn. To tacy petromacho, charakteryzujący się przede wszystkim chciwością, pewnymi umiejętnościami profesjonalnymi i gotowością stosowania przemocy. Nie trzeba dodawać, że globalny przemysł wydobywczy to najbardziej nierówna genderowo branża, nawet bardziej niż kompleks militarno-przemysłowy.

Ale ich jest radykalna mniejszość.

Oczywiście, ale przy takich nierównościach całe społeczeństwo staje się posegregowane, tyle że nie rasowo, ale stanowo, trochę jak w carskiej Rosji czy przedrewolucyjnej Francji. Stany mają osobne prawa i zwyczaje, inne style życia oczywiście, różny status ekonomiczny. Teraz w Rosji mamy tę elitę i wszystkich poza nią.

A da się tam przeniknąć? Awansować?

No właśnie nie, na tym polega stanowość. Biznes gazowo-naftowy jest niekonkurencyjny, a ludzie posiadający aktywa i zarządzający nimi czerpią stamtąd dolary tak długo, jak długo są w stanie utrzymać własność. Nie ma żadnej merytokracji, ani w aspekcie rozkładu dochodów, ani statusów społecznych, a niemal jedyne prestiżowe pozycje są właśnie tam. A reszta społeczeństwa pozostawiona jest sama sobie.

Klasa wyższa to sektor paliwowy, a wokół cała reszta?

Nie tylko, bo niesłychanie ważna jest jeszcze współpraca między sektorem wydobycia, przetwarzania i sprzedaży energii a służbami bezpieczeństwa, za które oczywiście odpowiada państwo. Koszt wydobycia ropy jest wysoki, ale jego główny składnik to wcale nie pozyskanie, ani nawet transport surowca na duże odległości, ale właśnie zabezpieczenie całej infrastruktury: wielkich rurociągów, tankowców na całym świecie, ochrona przed piratami, terrorystami itd. Stąd wyjątkowo wielkie znaczenie wywiadu, służb bezpieczeństwa czy prywatnych armii w petropaństwach. I nie przypadkiem na czele ich elity rzadko stoją nafciarze, tylko raczej ludzie służb. Razem jakieś 2–3 procent dorosłej populacji.

Traumazone, czyli ekonomia polityczna nihilizmu – krótki kurs

A co z tymi pozostałymi 97 procentami?

Mają relatywnie mały wkład do całkowitego bogactwa kraju, a już zwłaszcza do prosperity systemu i dochodów państwa. Ci pozostali pracują; i w ZSRR, i w Federacji Rosyjskiej bezrobocie było zazwyczaj niewielkie. Profesorowie, fryzjerzy, nauczyciele, kierowcy autobusów świadczą niezbędne społecznie usługi, ale waluty wymienialne dla całego systemu zapewnia sektor gazowy i naftowy. I to też pompuje tę gigantyczną różnicę między Moskwą a prowincją, między jachtami i pałacami elit a stylem życia zwykłych ludzi. Pewna część tego dochodu, który spływa do elity, jest dzielona na rzecz reszty; oczywiście w ich interesie jest rozdystrybuować najmniej, jak tylko się da. Najwięcej natomiast państwo wydaje na siebie samo – dużo więcej niż oficjalnie deklaruje. Oczywiście nie na usługi publiczne, bo te są w Rosji fatalnie dofinansowane, tylko na tzw. bezpieczeństwo, a ostatnio przede wszystkim na wojnę.

Jeden z rozdziałów książki poświęcił pan modelowi współczesnej rodziny rosyjskiej – matryfokalnej, w której dominują… babcie. Dlaczego właściwie Rosja babciami stoi?

Wszystkie dane empiryczne pokazują, że śmiertelność mężczyzn w Rosji jest bardzo wysoka, dzietność bardzo niska, a nierówności w długości życia pomiędzy płciami wyższa niż gdziekolwiek w Europie i krajach sąsiedzkich. Tłumaczy się to różnie: między innymi niskim poziomem usług zdrowotnych i traumą przemian lat 90. Tyle że inne kraje poradzieckie poprawiły wskaźniki demograficzne od tamtego czasu, a do tego przed 2014 rokiem Rosja – oczywiście za sprawą eksportu surowców – była wręcz traktowana przez Bank Światowy jako „kraj o wysokim dochodzie”.

I to właśnie demografia stoi za dominującym modelem rodziny?

Tak, bo skoro różnica między śmiertelnością mężczyzn i kobiet wynosi nawet 10–12 lat – rosyjscy mężczyźni umierają około sześćdziesiątki, a kobiety po siedemdziesiątce – a do tego. w Rosji mąż jest przeciętnie 3-5 lat starszy od żony – to znaczna część życia kobiet upływa we wdowieństwie, nierzadko większa część.

Dalej, gdy ojciec rodziny nie żyje albo gdy jest alkoholikiem, siedzi w więzieniu, idzie na wojnę lub w najlepszym razie mieszka z inną kobietą, żywicielką rodziny zostaje matka. Zazwyczaj nie ma jej w domu, bo żeby wszystkich utrzymać, pracuje na dwóch etatach, więc w tej sytuacji logiczne jest, że to babcia zajmuje się dzieckiem lub dwoma i to ona wchodzi w rolę pater familias. Tak wygląda podstawowa struktura 97 procent rosyjskich rodzin; z kolei wśród trzyprocentowej elity panuje męska gerontokracja, rządy dziadków. Jej emanacją z kolei jest tzw. diedowszczyna, czyli bardzo brutalna fala w wojsku, ale i powszechne gnębienie w szkole. Te komplementarne konstrukcje dają łącznie dość koszmarny efekt.

Dlaczego? Tzn. dlaczego one się wzmacniają wzajemnie?

Nowe gusta, umiejętności społeczne, stosunek do natury, ale też np. antykoncepcji, tolerancja wobec mniejszości seksualnych itp., to wszystko może pochodzić ze szkoły albo z rodziny, ewentualnie może być formatowane przez sferę publiczną. Jeśli mamy brakujące ogniwo-pokolenie w rodzinie, bo ojca zazwyczaj nie ma, a matka zazwyczaj jest w pracy, to kluczowym wehikułem wzorców kulturowych są babcie, z ich silną orientacją na wspólnotę, skłonnością do unikania ryzyka itp. Z drugiej strony w Rosji mamy fatalną jakość szkoły i uniwersytetu, co widać w rankingach, ale też po szeregu dowodów anegdotycznych. Ta szkoła – tragicznie niedofinansowana – też jest zdominowana przez kobiety. Praktycznie nie ma mężczyzn w średnim wieku, którzy by tak pracowali. Wszystko to spowalnia innowacyjność kulturową, rozpowszechnianie się nowych praktyk – taki układ rodziny i szkoły to świetna zapora przed nowoczesnością.

Mafie, służby i petrodolary – jak ludzie Putina przejęli Rosję i skorumpowali Zachód

Ale czemu ta zdominowana przez kobiety rodzina i szkoła wzmacniają wartości patriarchalne, a nie na przykład etykę troski?

Dobre pytanie. Chyba dlatego, że w takim układzie rzeczy modele ról życiowych, w tym ról płciowych, dla 97 procent ludzi są wyznaczane przez ten 1–3 procent na górze. Oni przecież dominują w propagandzie masowej, w telewizji i całej sferze publicznej, a także w regularnych szkołach i uczelniach. Oczywiście, te elitarne mogą wyglądać inaczej – duża część elity posyła swoje dzieci do szkół za granicą, które kierują się innymi zwyczajami i regułami. Elita ma również inną charakterystykę demograficzną, choć na ten temat naukowych danych nie ma – to niezwykle zamknięta, skryta przed światem grupa, której nie można oficjalne zbadać empirycznie.

Rozumiem, że dekarbonizacja gospodarki zburzyłaby fundamenty takiej gospodarki i takiego społeczeństwa. I że dlatego przywiązanie do węglowodorów zbiega się z nienawiścią do osób LGBT, rozmywania tożsamości płciowych, świeckości czy liberalizmu – to wszystko składa się na ideologię, którą nazwał pan „stopmodernizmem”. Ale czy agresja na Ukrainę faktycznie może zatrzymać te wszystkie trendy zachodniej nowoczesności? Owszem, nawet polski rząd postulował w związku z wojną zawieszenie polityk klimatycznych Unii Europejskiej, ale one zostały raczej wzmocnione i przyspieszone.

Sprawa jest bardzo złożona, bo choć po lutym 2022 roku UE faktycznie zwiększyła ambicje, gdy chodzi o transformację energetyczną, to z drugiej strony remilitaryzacja Europy, a więc np. produkcja broni, która dotąd wydawała się wielu Europejczykom zbędna i niepotrzebna, nie pomoże klimatowi. Sektor zbrojeniowy jest bardzo paleomodernistyczny, bo też i broń jest bardzo ciężka, wymaga mnóstwa stali, chemikaliów, no i zużywa mnóstwo paliwa. Jeszcze inna rzecz to dostępność kapitału na zieloną transformację przy zwiększonych wydatkach na zbrojenia. Niemniej, intencje Władimira Putina nie powinny być oceniane po rezultatach jego działań.

To znaczy?

Skutki posunięć Kremla są przeciwne do tego, co oni deklarowali i co nawet faktycznie zamierzali. Chcieli odepchnąć NATO daleko od rosyjskich granic, a teraz Sojusz za sprawą członkostwa Finlandii jest tuż pod rodzinnym miastem prezydenta Rosji. Chcieli absolutnej dominacji gospodarczej, kulturowej i wojskowej w obszarze poradzieckim, a właśnie tracą Ukrainę itp.

W Polsce sporo zastanawiamy się nad tym, jaki mechanizm mógłby doprowadzić do rozpadu Federacji Rosyjskiej – w sytuacji, kiedy nie należy się spodziewać ukraińskiej parady zwycięstwa w Moskwie. Pisał pan książkę, gdy zaczynała się wojna, wówczas zakładał pan nadejście czegoś, co nazywa pan „defederalizacją” Rosji. Czy to wciąż realistyczny scenariusz?

Przez ostatnie miesiące sprawy istotnie poszły naprzód. Ukraina jest w lepszej sytuacji militarnej, niż można się było spodziewać rok temu; z kolei sankcje, embarga na surowce oraz polityka maksymalnych progów cenowych nie posunęły się tak daleko, jak się spodziewałem. Kiedy pisałem rozdział pt. Defederating Russia, proponowany przeze mnie scenariusz wydarzeń wynikał z analizy Rosji jako petropaństwa. Rosja zaczyna wojnę i ponosi w niej porażkę, w efekcie czego rosyjski eksport surowców zostaje zatrzymany lub radykalnie ograniczony.

Jak bezpieka przejmowała władzę w Rosji [rozmowa]

I co wtedy?

Wtedy całe państwo staje się impotentne, bo jego siła zależy od pieniędzy z eksportu – bez nich nie może utrzymać porządku w kraju, a nawet podtrzymać zaopatrzenia w żywność. W efekcie ludzie się buntują w różnych częściach Federacji: czasem z użyciem przemocy, czasem pokojowo. W jednej części kraju wybuchają lokalne konflikty, gdzie indziej dokonują się demokratyczne przemiany. Pełen obraz trudno przewidzieć, ale Rosja składa się z wielu części, które mają swoje systemy władzy, aparaty administracyjne, granice, stolice, lokalne banki itp. Niektóre z nich są zdolne do samodzielnego funkcjonowania, jak Tatarstan; inne, jak pewne części Kaukazu, są gotowe do wyjścia, choć raczej podatne na destabilizację. Jeszcze inne posiadają na swoim terytorium zasoby kluczowe dla rosyjskiego centrum, jak zachodnia Syberia.

Po roku Rosjanie źle radzą sobie na froncie, sankcje Zachodu są wprowadzane, ale wygląda na to, że i do końca wojny, i do rozpadu Federacji wciąż daleko.

Uważam, mimo wszystko, że ten proces nabiera kształtów. Co prawda, Indie i Chiny nie włączyły się do międzynarodowego reżimu sankcji i progów cenowych, widać też pewną słabość Europy, która nie wykorzystuje wszystkich narzędzi nacisku, jakie posiada. Bo np. tankowce wiozące rosyjską ropę do Azji muszą płynąć dookoła Europy i Afryki przez Cieśniny Duńskie. Zgodnie z prawem międzynarodowym tuziny tych tankowców muszą tam mieć duńskich pilotów i dostają ich – za duże pieniądze oczywiście. Dałoby się je zatrzymać, gdyby UE tak postanowiła, ale wtedy światowe ceny wystrzeliłyby oczywiście w górę.

Ale to raczej wskazuje, że oddziaływanie na Rosję nie jest tak silne, jak można by oczekiwać – i że presja nie jest dla niej aż tak uciążliwa. Ergo – do dekarbonizacji Rosji i w efekcie jej „defederalizacji” jest raczej dalej niż bliżej.

Popatrzmy jednak, co się dzieje na Dalekim Wschodzie. Mówi się wiele o coraz ściślejszym zbliżeniu Rosji i Chin, ale na czym ono polega? Chiny niedawno w swoich dokumentach przywróciły chińskie nazwy kilku obiektom geograficznym na spornych niegdyś z Rosją terytoriach – wśród nich są Sachalin, a także port we Władywostoku przemianowany na Haishenwai.

Rosja już jest osłabiona i ośmieszona. Czy rosyjskie imperium się rozpadnie? [rozmowa z Kowalem i Lichnerowicz]

My też przemianowaliśmy Kaliningrad na Królewiec, ale na Rosji nie zrobiło to chyba wielkiego wrażenia…

Tak, tyle że od 1 czerwca we Władywostoku to będzie również Chiński Port Tranzytowy, działający bez ceł czy opłat portowych za sprawą międzyrządowej umowy, którą podpisał niedawno rosyjski premier. Zyskają na tym północno-wschodnie prowincje Chin, napłyną inwestycje i zapewne chińscy pracownicy. Z kolei wojsko rosyjskie jest teraz bliżej zachodniej granicy…

Widzę w tym możliwość zapoczątkowania stopniowej kolonizacji Dalekiego Wschodu przez Chiny. Zresztą transport towarów to jedna sprawa – inną jest energia. Chińczycy mogliby wybudować np. rurociąg z Surgutu na zachodzie Syberii, którym ropa i gaz płynęłyby bezpośrednio do północnych Chin. Rosja nie ma dziś na to środków, Chiny owszem – tylko wtedy pieniądze za surowce nie będą już przechodziły przez Moskwę. Wszystkie te czynniki – gospodarcze, polityczne, geograficzne – ograniczają znaczenie Federacji lub, mówiąc bardziej konkretnie: Moskwy, jako centrum decyzyjnego.

**
Alexander Etkind jest historykiem i kulturoznawcą, zajmuje się badaniami relacji rosyjsko-europejskich. Jest profesorem historii w European University Institute. W 2023 roku ukazała się jego najnowsza książka, Russia against Modernity.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij