Czytaj dalej, Historia, Weekend

Orliński: Wyjątkowość Kopernika wychodzi kompletnie poza skalę

Jako osoba o marksistowskich poglądach co do zasady nie wierzę w „wybitne jednostki”, które odmieniają bieg dziejów. Ale choć większość z nas jest doskonale zastępowalna w perspektywie historii, to akurat w przypadku Kopernika mamy namacalny argument na rzecz… niezastępowalności. Z Wojciechem Orlińskim, autorem książki „Kopernik. Rewolucje”, rozmawia Michał Sutowski.

Michał Sutowski: Kopernik, Kopernik… czy to jest polskie nazwisko? I czy to w ogóle nazwisko?

Wojciech Orliński: Jeśli chodzi o Mikołaja Kopernika seniora, to faktycznie nie ma pewności. Mądrzejsi ode mnie nie wiedzą, czy coś go łączyło z ludźmi o takim nazwisku, którzy mieszkali wcześniej w Krakowie – czy któryś z nich to dziad lub pradziad naszego geniusza. Niektórzy uczeni twierdzą, że zbieżność może być przypadkowa. No i jest jeszcze taka okoliczność, że ojciec astronoma zawodowo zajmował się handlem miedzią, przynajmniej oficjalnie.

Po niemiecku Kupfer, po angielsku copper, cuprum po łacinie.

I stąd właśnie hipoteza, że to mógł być przydomek, a właściwie pseudonim. Bo wiadomo na pewno, że ten nieposiadający początkowo majątku kupiec z Krakowa wykonywał różne poufne misje dla krakowskiego kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, w połowie XV wieku najpotężniejszego człowieka w państwie Jagiellonów. To byłaby wskazówka, że „Kopernik” to nazwisko przykrywkowe dla kogoś, kto przyszedł na świat, nazywając się zupełnie inaczej. Ale już syn po prostu przejął nazwisko.

Ojciec Mikołaja Kopernika miał być człowiekiem do zadań specjalnych Oleśnickiego, w tym pośredniczyć w rozmowach – może nawet przekazywać łapówki – między Krakowem a Toruniem, kiedy ważyły się losy przynależności całego Pomorza do Rzeczypospolitej lub Zakonu Krzyżackiego. Czyli, mówiąc dzisiejszymi kategoriami, pracował dla Polski. Ale ożenił się jednak z Niemką. I to bogatą.

Tak, z Barbarą Watzenrode, córką bardzo zamożnego patrycjusza toruńskiego i siostrą późniejszego biskupa warmińskiego Łukasza Watzenrode, który będzie w dużej mierze odpowiadał za możliwość podjęcia studiów przez młodego Mikołaja. Potem jeszcze załatwi mu pracę członka kapituły, czyli faktycznego parlamentu biskupstwa warmińskiego.

Czyli matka Niemka, wuj też Niemiec, i to ważny wuj, bo płaci za wykształcenie i daje szansę zrobienia kariery, gdy ojciec – niechby i ustosunkowany w polskim Krakowie – umrze. To nie za wiele tej polskości.

Otóż nie do końca. W tamtych czasach, trochę zresztą jak dziś, takich kategorii jak Niemiec, Grek czy Polak używano w dwóch znaczeniach. Z jednej strony etnicznym, sprowadzającym się zazwyczaj do kryterium językowego, a z drugiej politycznym: opartym na tym, poddanym którego króla czy obywatelem której republiki była dana osoba. Kopernik jako Polak spełniłby obie te definicje.

Jak to obie? W domu w Toruniu mówił raczej po niemiecku.

W domu dzieciństwa tak, przynajmniej z matką, no i chodził do niemieckiej szkoły. Ale jak pamiętamy, podczas zamieszek antyniemieckich w Krakowie w 1312 roku, tzw. buntu wójta Alberta, kryterium rozpoznawania swoich przez Polaków była zdolność wymówienia szyboletu: soczewica, koło, miele, młyn. No i wygląda na to – choć nikt, kto by zostawił jakieś źródła na ten temat, nie słyszał Kopernika mówiącego po polsku – że radził sobie bardzo dobrze z szeleszczącymi słowami, bo całkowicie poprawnie zapisywał je fonetycznie po łacinie. Wiemy to z rejestrów, które osobiście prowadził już jako administrator na Warmii. A tam rozmawiał głównie z niepiśmiennymi, chłopskimi osadnikami z Polski. Po niemiecku by się z nimi nie dogadał, po łacinie tym bardziej. Krótko mówiąc: z antyniemieckiego pogromu raczej by się wykręcił.

Historię pisze nam „Pan Historii” czy piszemy ją sami?

A co z tym drugim kryterium?

Znaczenie polityczne pojęcia „polskości” w tamtej epoce spełniał w stu procentach, bo w czasie wojny z Krzyżakami konsekwentnie walczył po stronie polskiego króla.

Dodam, że świadomość tej dwoistości, przynależności etnicznej i politycznej, występowała już wtedy, o czym świadczy anegdota jednego z kronikarzy epoki, bodaj Jana Długosza. Pisze on, że kiedy wysłannicy Królestwa Polskiego z Krakowa pojechali do Warszawy, będącej częścią lennego wobec Polski, ale jednak wciąż odrębnego Księstwa Mazowieckiego, zastali zamknięte bramy miasta i bardzo wrogie podejście mieszkańców. Warszawiacy zelżyli krakowian, wymyślając im od Polaków, ale – co Długosza niezwykle rozbawiło – czynili to w najczystszej polszczyźnie. To znaczy, że nie spełniali oczywiście kryterium politycznego polskości, ale byli nieświadomi, że spełniają to etniczne.

Czyli Kopernik to nasz, polski geniusz.

Geniusz na pewno. Bo jego wyjątkowość wychodzi poza skalę tak bardzo, że wszystkie typowe narzędzia przykładane do analizy wpływu jednostki na świat zawodzą.

Co to znaczy?

Jako osoba o marksistowskich poglądach co do zasady nie wierzę w „wybitne jednostki”, które odmieniają bieg dziejów. Wszyscy są jakoś zastępowalni: gdyby za pomocą machiny czasu cofnąć się w przeszłość i na przykład zastrzelić Hitlera, to pewnie ktoś inny po nim powiódłby Niemcy w podobnym kierunku. Gdyby mnie nie było, ktoś inny napisałby Kopernika. Rewolucje, a gdyby ciebie nie było, kto inny zrobiłby ten wywiad, mówiąc w pewnym skrócie.

Teorię heliocentryczną też ktoś inny by sformułował?

No właśnie, choć większość z nas jest doskonale zastępowalna w perspektywie historii, to akurat w przypadku Kopernika mamy namacalny argument na rzecz… niezastępowalności. Na pewno ktoś by w końcu sformułował podobną teorię, ale nastąpiłoby to pewnie kilkadziesiąt lat później.

Skąd to wiemy?

Ogólny zarys hipotezy kopernikańskiej na temat tego, co się wokół czego kręci, w rękopisie, a konkretnie w jego odpisach, krążył po Europie już prawie 40 lat przed publikacją De Revolutionibus Orbium Coelestium. Ten tekst cieszył się sporą popularnością – na Warmię z całej Europy docierały listy od astronomów i matematyków zaciekawionych jego tezami i wyczekujących pełnej wersji dzieła. Kardynał Kapui Niklaus von Schönberg pisał, że jest gotów opłacić wszystkie koszty, byle tylko Kopernik dokończył i opublikował swą książkę. Inny uczony, twórca geodezji Gemma Fryzjusz, dopytywał, kiedy ona się ukaże. Czołówka intelektualna Europy wiedziała, że jest taki facet we Fromborku nad Zalewem Wiślanym, który dokonał przełomowego odkrycia.

Ale ta sama czołówka wiedziała też chyba, że dotychczasowy, ptolemejski system geocentryczny, z Ziemią w środku i resztą ciał niebieskich kręcących się wokół, zawiera sprzeczności. Na czym polegał rewolucyjny charakter tez Kopernika?

Widzieć sprzeczności dotychczasowego modelu to dopiero połowa sukcesu. Oczywiście są tacy autorzy, jak Arthur Koestler, który w swoich Lunatykach pomniejsza znaczenie Kopernika, twierdząc, że przecież już starożytni wysuwali hipotezy na temat ruchu Ziemi, a wielu autorów widziało, że w modelu geocentrycznym coś się ewidentnie nie zgadza. Tyle że Kopernik przeszedł od wątpliwości do spójnego modelu matematycznego, alternatywnego wobec Ptolemeusza.

„Prehistoryczna apokalipsa” z Netflixa: nie dokument, tylko rasistowska teoria spiskowa

Czyli dokonał przełomu w rozumieniu współczesnej nauki.

Także w rozumieniu ówczesnej, co zresztą natychmiast doceniono, już po publikacji O obrotach… w 1543 roku. Po prostu zauważono, że jego model wyjaśniający ruchy ciał niebieskich jest prostszy w użyciu, dlatego zaczął być stosowany także przez ludzi, którzy w prawdziwość głównej hipotezy – że Ziemia wcale nie jest pośrodku – nie wnikali.

Skąd to wiemy?

Dowodzą tego ustalenia Owena Gingericha, który odtworzył losy wszystkich zachowanych egzemplarzy pierwszego wydania De Revolutionibus, a konkretnie – notatki na marginesach sporządzone przez pierwszych czytelników. Spodziewał się wyrazów zdumienia przy rozważaniach kosmologicznych – że co to za herezja, że skandal, że nie tak to pan Bóg urządził – tymczasem oni sporządzali robocze wyliczenia na częściach matematycznych książki, w dużej mierze ignorując filozofię.

Ale co oni właściwie wyliczali?

Chodzi o model ruchu gwiazd i planet, który – tak jak model Ptolemeusza – służyć miał do przewidywania, gdzie dane ciało niebieskie pojawi się, dajmy na to, w przyszły piątek po południu nad Kolonią. W kilku miejscach w Europie podejmowano wysiłek sporządzenia pełnych tablic ich położenia – szczytowym osiągnięciem były tzw. tablice alfonsyńskie sporządzone w XIII wieku w hiszpańskim Toledo. Kiedy początkujące państwo pruskie w XVI wieku sfinansowało projekt ułożenia tablic dla swojej szerokości geograficznej, ich autor posługiwał się już modelem Kopernika, bo ten był zwyczajnie prostszy.

Gdula o Latourze: Emancypacja bez krytyki?

Powiedziałeś o wyjątkowości pracy naukowej, która wyprzedzała epokę o kilka dziesięcioleci, ale ustalmy może, jakim cudem ktoś taki jak Kopernik, a więc uczony o znaczeniu światowym, był w ogóle możliwy – w tamtej epoce, na tamtych ziemiach. Bo jeśli wykluczyć boskie natchnienie, to musiał chyba za tym stać jakiś wyjątkowy splot okoliczności.

No to po kolei. Najpierw trzeba wykorzenić w sobie skojarzenia typowe dla różnych opowieści z historii Polski. Tak się bowiem składa, że akurat w tamtym momencie, czyli gdzieś między pokojem toruńskim z 1466 roku a śmiercią Kopernika w 1543 roku, Rzeczpospolita była krajem dość nowoczesnym, z perspektywami rozwoju, natomiast Prusy były raczej zapyziałe, a już Zakon Krzyżacki wręcz dziadowski.

Do pruskiej potęgi przemysłowej było jeszcze daleko?

Przede wszystkim kasa Zakonu świeciła pustkami – do wojowania z Polską Krzyżacy potrzebowali coraz więcej najemników, tylko nie było ich na nich stać.

A jednak Malbork do dzisiaj budzi podziw. To była budowla anachroniczna? Czy wyraz życia Zakonu ponad stan?

Kiedy Kopernik przyszedł na świat, to jeszcze nie, ale już za chwilę miała powstać artyleria, która będzie w stanie równać takie fortece z ziemią. Nastąpiło to w czasie krwawych wojen włoskich pod koniec XV wieku, a więc dokładnie w czasie, gdy Kopernik przebywał tam na studiach. Ale nawet wcześniej zbudowanie twierdzy to jedno, ale trzeba ją mieć jeszcze kim obsadzić.

Wał atlantycki bez dywizji wojska to dekoracja – powiedział jakiś feldmarszałek Wehrmachtu w czasie drugiej wojny światowej.

W czasach schyłkowych dla Zakonu ich zamki były tylko spektakularnymi dekoracjami, bo po prostu brakowało do nich załogi. Sprowadzili sobie na przykład czeskich najemników do obrony Malborka, ale nie mieli im czym płacić, więc w 1457 roku, w trakcie wojny prowadzonej przez Kazimierza Jagiellończyka, Polacy de facto przekupili obrońców i zajęli twierdzę, a Krzyżacy musieli przenieść stolicę do Królewca. Za to ówczesna Polska miała kilka kur znoszących jaja.

HiT i podręcznik prof. Roszkowskiego to nie problem, tylko symptom

Czyli chłopów pańszczyźnianych siejących i zbierających zboże dla panów folwarcznych? Czy to później?

Wtedy chodziło raczej o kopalnie złota i miedzi, także te na Słowacji, które spławiały surowiec Wisłą przez Toruń i Gdańsk, by sprzedać go reszcie Europy. Tak czy inaczej z punktu widzenia szans życiowych Mikołaja Kopernika – uczonego – kluczowe było to, że ówczesna stolica, czyli Kraków, miała dużo pieniędzy i dobrze finansowany uniwersytet, należący w okresie jego studiów do czołowych placówek Europy, a jeśli chodzi o nauki ścisłe, matematykę i astronomię, to wręcz będący numerem jeden.

Uczelnię założył jeszcze Kazimierz Wielki, ale zdaje się, szybko podupadła?

Faktycznie, Kazimierz szybko stracił do niej serce, ale co najmniej dwie grupy przyczyniły się do odtworzenia uczelni na początku XV wieku. Po pierwsze, mieszczanie krakowscy. Widzieli oni swój interes w napływie do miasta tłumów studentów, którzy będą pili warzone przez nich piwo, jedli i mieszkali w ich kwaterach. A po drugie również Wawel, czyli władza, chciał mieć swoją kuźnię kadr, dyplomatycznych i nie tylko. To zresztą uderzające w historii uniwersytetów, jak wielką rolę odgrywała tam zawsze rekrutacja ludzi przez różne państwowe służby.

I Kopernik, studiujący na przełomie lat 80. i 90. XV wieku, załapał się na złoty wiek Akademii Krakowskiej?

Tak, niedługo później zaczął się jej ponowny upadek, bo kolejni królowie preferowali już szkolnictwo jezuickie, ale za czasów Kopernika mamy jeszcze dobrze finansowaną uczelnię, na której studenci mogą dyskutować z czołowymi matematykami w Europie. Ci przyjeżdżają dla hojnego wynagrodzenia, ale też – to jasno wynika z różnych pamiętników z epoki – kwitnącej kultury dyskusji oraz otwartości uniwersytetu na nowe idee.

Jak nauka pomyliła się co do kobiet [rozmowa]

Kraków nie jest zamordystyczny?

W ówczesnej Pradze czy Wiedniu swobodnej debaty jest dużo mniej, bo też i więcej kontroli ze strony władzy. Potem w Krakowie też jej będzie mniej, mimo to w okresie dla Kopernika formacyjnym może on zapoznać z problemem, któremu poświęci całe życie, i już wtedy wie, że czołowi znawcy tematu, jak Wojciech z Brudzewa, dostrzegają sprzeczności w systemie geocentrycznym. Potem pojedzie do Włoch, gdzie rozwinie swoje zainteresowanie astronomią.

Mówimy o Krakowie, ale wcześniej jest Toruń. Najpierw ojciec wżenia się w zamożną rodzinę – prawdopodobnie dzięki koneksjom politycznym w Krakowie, użytecznym dla teścia, bo pod względem majątku żona Kopernika seniora popełniła duży mezalians. A po śmierci ojca zastępuje go wuj Łukasz, który, no właśnie – finansuje siostrzeńcowi fanaberię w postaci studiów w Krakowie?

To jest raczej inwestycja, inna kwestia, jak dalece dla wuja biskupa warmińskiego – udana. Można tu dostrzec pewne paralele z Karolem Marksem, którego ojciec też wysłał na studia, żeby został dobrze prosperującym prawnikiem, tymczasem jego na studiach zainteresowała filozofia. Łukasz Watzenrode wysłał do Krakowa, a potem do Włoch aż dwóch siostrzeńców, bo chciał mieć w warmińskiej kapitule lojalnych sobie znawców prawa kanonicznego. Kształcił ich po to, by zasiedli tam jako kanonicy.

Kapitule, czyli quasi-parlamencie biskupstwa warmińskiego.

Tak, biskupstwa o statusie faktycznie zbliżonym do księstwa. Sama kapituła liczyła 16 kanoników, więc siostrzeńcy zyskali wygodne synekury, a numer jeden na Warmii, czyli biskup Watzenrode, całkiem silną frakcję. Jeśli wziąć pod uwagę to, że kapituła rzadko obradowała w pełnym składzie, często obecnych było tylko dziesięciu jej członków, Mikołaj i jego brat Andrzej stanowiliby odpowiednik 50-osobowego klubu poselskiego.

Taka była przynajmniej intencja wuja, niemniej obaj siostrzeńcy go rozczarowali. Andrzej w ogóle nie uzyskał stopnia, bo interesowały go zupełnie inne aspekty życia studenckiego, z kolei Mikołaj zrobił w końcu doktorat z prawa kanonicznego, ale przy okazji złapał astronomicznego bakcyla.

Chcemy uratować naukę? Musimy ją zdemokratyzować i przemyśleć jej błędy

Bogaci wujowie to częsty wątek karier zdolnych dzieci, ale wspomniałeś wcześniej o tablicach alfonsyńskich, pozwalających precyzyjnie, zgodnie z ówczesną wiedzą, opisać niebo i przewidzieć ruchy ciał niebieskich. I ten dokument znajdował się w toruńskiej szkole parafialnej, akurat tej, do której uczęszczał Kopernik.

To rzeczywiście jest pytanie o to, jaki wpływ na Kopernika miał Toruń, zanim jeszcze nasz bohater zaliczył czołowe uczelnie Europy. Teoretycznie jest możliwe, że już wtedy zafascynował się astronomią. Jego szczęście edukacyjne polegało na tym, że w tej szkole parafialnej program nauczania narzucało bogate, hanzeatyckie mieszczaństwo. A oni uważali, że modelowy absolwent, a więc przyszły kupiec, powinien dobrze orientować się nie tylko w księgach handlowych, ale i w stronach świata, czytać mapy itp.

Oczywiście astronomii nie wykładano tam na poziomie uczelnianym, ale jednak dbano o przedmioty ścisłe i przyciągano do nauczania ludzi o szerokich horyzontach. Tak czy inaczej, gospodarcza prosperity niewątpliwie przyczyniła się do wykształcenia geniusza, bo gdyby przyszedł na świat w jakimś zapyziałym Wilnie czy Królewcu, to nawet z bogatym wujem nie zrobiłby takiej kariery.

Warmia, gdzie po powrocie ze studiów we Włoszech mieszkał całe życie, to też nie był kraj blisko centrum świata. Składała się głównie z gęstych lasów.

Zgoda, ale w czasach Kopernika elita tego quasi-niepodległego księstwa była blisko powiązana z Gdańskiem, a to już był prosperujący port hanzeatycki, który grał rolę okna na świat rosnącej gospodarczo Polski. Tamtejsi patrycjusze dosłownie siedzieli na workach pieniędzy. Oczywiście jeśli spojrzeć na mapę, to na północny wschód od Lidzbarka czy Fromborka jest jeszcze Królewiec, a zanim rzeczywiście dosłownie koniec cywilizowanego świata. Szwedzi zakładają pierwszy uniwersytet dopiero w 1477 roku w Uppsali, uczelnia w Wilnie powstanie wiek później, jeszcze później uniwersytet w Tartu.

No właśnie?

Ale przy całej peryferyjności tego miejsca z Fromborka, gdzie Kopernik rezyduje, codziennie płyną statki do Gdańska i innych miast hanzeatyckich. Biskup warmiński ma stałe kontakty z Rzymem, a jego wysłannicy regularnie wyjeżdżają do stolic Europy, zwłaszcza Stolicy Apostolskiej. Dowolny towar, jak książka czy egzotyczny smakołyk, można zamówić jak dziś z Amazona. Zgłasza się zapotrzebowanie u miejscowego rezydenta Hanzy i zamówienie przypłynie następnym statkiem z Gdańska. Czy chcemy przeczytać rzadką księgę astronomiczną, czy zjeść posiłek z ostrygami z Morza Północnego, możemy to dostać, oczywiście jeśli nas stać. Dlatego Warmia to świetne miejsce jako rezydencja dla intelektualisty, który pisze dzieło swojego geniuszu. Z dala od dworskich intryg…

Piszesz w książce o Bolonii: że wprawdzie było tam bardzo bogato, ale niestety establishment pracą uczonych interesował się aż za bardzo. Jeśli ktoś został uznany za przeciwnika politycznego, mogło się to dla niego bardzo źle skończyć.

No właśnie, a w takim Fromborku czy Olsztynie, dokąd Kopernik się przeniósł jako administrator, była względna cisza i spokój. Oczywiście z wyjątkiem okresu nasilenia wojny z Krzyżakami, czyli za jego bytności na Warmii w latach 1519–1521.

Historia w czasie teraźniejszym, czyli jak Hilary Mantel odnowiła powieść historyczną

Piszesz, że jedyny w życiu prawdziwy urlop naukowy Mikołaj Kopernik dostał od Kościoła, przy okazji pracy nad reformą kalendarza gregoriańskiego. Chodziło o to, przypomnijmy, że dotychczasowy kalendarz, tzw. juliański, „spóźniał się” o jeden dzień na 128 lat – wymagał przez to korekty lat przestępnych i arbitralnego wycięcia, jednorazowo 10 dni, tak żeby rok trwał faktycznie 365 i nieco poniżej jednej czwartej dnia. Ale dlaczego Stolica Apostolska nie miała problemu z wykorzystaniem na użytek oficjalnego kalendarza obserwacji, które mogły uderzać w głoszony przez Kościół obraz świata?

To jeszcze nie był ten moment. Poza tym nie wiemy, co on dokładnie wysłał do Stolicy Apostolskiej, jakie sporządził podsumowanie swoich obserwacji. Jego praca nad reformą kalendarza, dzisiaj znanego jako gregoriański, sprowadzała się do próby dokładnego wyznaczenia daty równonocy dla naszej szerokości geograficznej, a to można było zrobić za pomocą obydwu modeli Układu Słonecznego, także tego geocentrycznego.

Natomiast cały ten „urlop naukowy” to był ciekawy pretekst – zna ten problem chyba każdy współczesny badacz – żeby móc się skupić na właściwej pracy, oficjalnie robiąc coś innego.

Tego urlopu Kopernik dostał rok, ale poza tym pracował. Najpierw u wuja biskupa, w Lidzbarku Warmińskim, potem w Olsztynie, jako administrator kapituły warmińskiej, no i wreszcie we Fromborku. Ale na czym właściwie polegała jego praca badawcza? Matejko na słynnym obrazie zilustrował go jako obserwatora Układu Słonecznego.

Jego głównym zadaniem było sporządzenie modelu matematycznego, co znaczy w praktyce tyle, że musiał wyliczyć tablice funkcji – dziś tak powiemy – trygonometrycznej cosecans. Oczywiście bez kalkulatora, tylko na papierze. Nie wiemy do końca, jak to robił. Analizowano jego tablice i to, jakie błędy popełnił, niemniej wyliczanie funkcji trygonometrycznych było bardzo trudne w czasach, kiedy nie można było użyć znanego nam aparatu matematycznego, choćby szeregów potęgowych. De facto musiał na piechotę wymyślić trygonometrię od zera.

I kiedy znalazł na to czas?

Wykradał na to chwile wolne od pracy kancelaryjno-administracyjnej i jeżdżenia po wsiach, gdzie zajmował się czynszami, przydzielaniem lub odbieraniem ziemi i zagród itp.

Obraz Matejki sugeruje, że zajmuje go przede wszystkim obserwacja nieba.

Bo jak w każdej porządnej pracy naukowej najpierw mamy część pt. „literatura przedmiotu”, gdzie odnosimy się do bieżącego stanu wiedzy i wyjaśniamy, jak nasze badania posuną go do przodu; potem jest część obliczeniowa, gdzie sporządzamy model matematyczny tego, co robimy, no i wreszcie eksperymentalna próba zweryfikowania tego, co opracowaliśmy. I Matejko uwiecznił go w momencie potwierdzania empirycznej trafności modelu: przez 15 lat nad nim pracował, a teraz sprawdza, czy gwiazda Kłos znajduje się nad Fromborkiem w zgodnym z przewidywaniami miejscu. No i jest, to właśnie ten moment „eureka!”.

Czy myśl, że możemy zasiedlić miliardy gwiazd, jest szalona?

Kiedy dla kopernikańskiej teorii zaczynają się schody? W sensie, te kościelne? Bo mówiłeś, że kiedy publikował i rozsyłał po ludziach wstępne założenia, to tekst podobał się nawet kardynałom.

Schody zaczynają się tak naprawdę po jego śmierci, a związane są z kontrreformacją, kiedy w Kościele katolickim zaczyna się zwieranie szeregów i przestaje on być miejscem względnie swobodnej debaty. Do tego rosną akcje jezuitów, którzy dbają o jedność Kościoła w obliczu luterańskiej zarazy, ale przede wszystkim o dyscyplinę organizacyjną.

A dowodzenie, że Ziemia się kręci, a do tego wokół Słońca, a nie odwrotnie – to zdecydowanie za dużo z punktu widzenia dyscypliny?

Na początku nie jest tak źle, bo jezuita Christophorus Clavius, który doprowadził do reformy kalendarza, szanuje Kopernika jako matematyka i swoim autorytetem go chroni, a właściwie jego dzieło. W związku z tym przez około 40 lat De Revolutionibus… jest dopuszczane do obiegu i dyskusji przy założeniu, że nie wnikamy w kosmologię, tylko czytamy sam model matematyczny układu ciał niebieskich.

Za sprawą wniosków, które niektórzy wolnomyśliciele, tacy jak Giordano Bruno czy Galileusz, zaczynają wyciągać z tego dzieła, książka trafia na indeks w roku 1618 i całkowity zapis na nią trwa do początku XIX wieku. Natomiast sam Kopernik za życia tego typu przeszkód nie zaznał, choć początki kontrreformacji uprzykrzyły mu życie na inny sposób.

A czy pomysły Marcina Lutra nie mogły się wydać Kopernikowi atrakcyjne? Czy po prostu były wbrew interesom jego środowiska? W końcu był kanonikiem, otrzymywał wynagrodzenie od Kościoła…

Właśnie w tym rzecz. W Prusach nastroje reformacyjne były bardzo silne, bo też – patrząc z marksistowskiego punktu widzenia – tamtejsza gospodarka kręciła się wokół utrzymywania tych 16 darmozjadów z kapituły. Mieszczanie w Braniewie czy Elblągu, a nawet w Gdańsku chętnie przestawiliby się na jakiś Kościół tańszy w utrzymaniu, to była jedna z głównych zalet protestantyzmu w jego początkach. Zresztą do dziś czołowe świątynie luterańskie w wielkich miastach Europy są demonstracyjnie skromne, tak naprawdę, a nie, że „złote, a skromne”.

Nauka miała przywilej decydowania, co jest zgodne z naturą

Gdańszczanie się buntowali, ale jakie było stanowisko samego Kopernika?

Nie wiadomo, bo nic na ten temat nie napisał. Wiemy, że przyjaźnił się z biskupem Tiedemannem Giese, którego stanowisko wobec tez Marcina Lutra przypominało nieco… stanowisko partyjnego liberała.

Taki Tadeusz Fiszbach w PZPR w 1980 wobec Solidarności?

Coś w tym rodzaju: oto jest jakiś autentyczny ruch, który ma swoje uzasadnione racje, a zatem dogadajmy się jakoś, negocjujmy, ale nie kwestionujmy kierowniczej roli Kościoła. Mikołaj Kopernik nie zająknął się w tej sprawie ani słowem, więc można uzasadnić dowolną tezę na temat jego poglądów. Przyjaźnił się bardzo z kimś, kto chciał się dogadać z protestantami, tyle wiemy. Ale nawet takie stanowisko szybko stało się nieaktualne, kiedy zaczęło się przykręcanie śruby. Jeden z patronów polskiej kontrreformacji Stanisław Hozjusz wchodzi nawet do kapituły warmińskiej i zaczyna tam wielką czystkę.

Frakcja „betonu” wchodzi do Biura Politycznego?

To trochę jak Rościszewski, postać grana przez Andrzeja Seweryna w filmie Bez znieczulenia Andrzeja Wajdy. Oto pojawia się w kolegium redakcyjnym nowy człowiek, który zaczyna wygryzać wybitnego dziennikarza Michałowskiego, granego przez Zbigniewa Zapasiewicza. Ten nowy bardzo dużo wie, ma różne haki, a to dlatego, że dostał na każdego teczkę, może więc wszystkich rozstawiać po kątach.

I co to kontrreformacyjne „rozstawianie po kątach” znaczyło w warmińskiej kapitule?

Wiemy, że jednego z kanoników, Aleksandra Scultetiego, demonstracyjnie zniszczono, to znaczy posłano do lochu, z którego miał już nie wyjść. A wyszedł tylko dlatego, że miał dostatecznie dobre znajomości w Rzymie. Dowcip polega na tym, że obydwa zarzuty, które mu postawiono: współżycie z kobietą i posiadanie heretyckich dokumentów, można było równie dobrze wysunąć wobec Kopernika.

Ale nie wysunięto?

Wysłano sygnał: możemy zgnoić każdego z was. Kiedy następnym biskupem został Jan Dantyszek, to nawet wszczął postępowanie wobec Kopernika, ale od razu je zawiesił. To był kij i marchewka: zniszczymy jednego na pokaz, a reszta ma być nam posłuszna.

Lem, prorok w peryferyjnym kraju

A sam Kopernik jak się zachowywał?

Stawiał bierny opór nowemu układowi, ale gdyby stosować analogię z kinem moralnego niepokoju, to on jest taką drugoplanową postacią, która patrzy, jak kogoś niszczą, i choć nie dołącza do nagonki, to stara się za bardzo nie wychylić. Taki konformista, który siedzi cicho i się nie odzywa. Bo też nawet gdyby Kopernikowi nie groziły lochy, to ekskomunika powodowała, że kanonik praktycznie tracił wszystko. Oni nie mieli prawa do posiadania majątku na własność – znów trochę jak w PZPR, gdzie sekretarz KC niby ma 150-metrowe mieszkanie, ale mogą mu je zabrać w każdej chwili. Niemniej Kopernik się nie wychylał, ale też nie dołączył do nowego układu, choć go kuszono.

W jaki sposób?

Warmiński biskup Dantyszek próbował oficjalnie pozyskać Kopernika stosowanym do dzisiaj chwytem, a mianowicie zaproponował mu publikację wstępu swego autorstwa do O obrotach sfer niebieskich, oczywiście wychwalającego dzieło podwładnego. Przyjęcie takiej propozycji byłoby, rzecz jasna, gestem przyjaznym, ale Kopernik odpowiedział na nią listem uprzejmie bezczelnym, w którym elegancko i dyplomatycznie powiedział biskupowi, żeby spadał na drzewo. To znaczy, że bardzo mu dziękuje za ten zaszczyt, że na pewno wykorzystałby propozycję – gdyby tylko uznał, że jego dzieło na to zasługuje. A potem nastąpił drugi afront, czyli podziękowania we wstępie.

Pominął szefa?

Gorzej. Wiedząc, że Dantyszkowi wyraźnie zależy na pojednaniu, że ten na pewno dokładnie przeczyta dzieło, kiedy je już otrzyma, poszuka jakiejś wzmianki na swój temat – Kopernik we wstępie pozdrawia swojego serdecznego przyjaciela, znakomitego i szlachetnego biskupa… Tiedemanna Giese. Nie własnego szefa, tylko biskupa z sąsiedniej diecezji. No, Dantyszkowi musiało się zrobić przykro.

To wszystko jednak znaczy, że skutki uboczne rewolucyjnej wymowy dzieła Kopernika jego samego nie dotknęły specjalnie boleśnie? Nie stracił posady, nie trafił do lochu, nie spłonął na stosie?

O późnym okresie jego życia wiemy niezbyt wiele – mało jest źródeł na ten temat. Wiemy, że ostatnie lata spędził, pracując nad przygotowaniem książki do druku, co na pewno stymulowało jego umysł i odciągało od bieżących przepychanek politycznych. Z kolei przyjaciele mieli poważniejsze problemy na głowie, zwłaszcza że nie musieli walczyć o jego życie czy właśnie wyciągać go z lochu – martwili się o swoje tracone wpływy, zmiany układów sił i posady. On sam zaś w ostatnich miesiącach doznał wylewu, który zapewne skutkował afazją i być może ograniczeniem kontaktu z otoczeniem. Nie jest wykluczone, że kiedy zaczynały się kontrowersje, on już funkcjonował w innym wymiarze.

Wiedza sprzedawana jest dzisiaj agresywnie, z poczuciem wyższości i w gotowym pakiecie światopoglądowym [rozmowa]

Na koniec muszę zapytać: a właściwie dlaczego Kopernik? Poza tym, że to fascynująca postać, wielki – mimo wszystko – Polak, no i że dużo zabawy przy spekulowaniu i stawianiu hipotez tam, gdzie brakuje źródeł? Czy w czasach ofensywy pseudonauki i kryzysu zaufania do tej prawdziwej to jeszcze może być porywający autorytet?

Tak zwana metoda naukowa, o której niby nie wiadomo, czym jest, a jednak przyniosła ludzkości ogromne osiągnięcia – rodzi się w czasach Kopernika. To nie on ją wymyślił, ale był jednym z pierwszych, którzy ją zastosowali. Sformułował hipotezę, zbudował na jej podstawie model matematyczny, poddał go empirycznej próbie. Jednocześnie żył w czasach, w których takie podejście prezentowała zdecydowana mniejszość akademickich intelektualistów.

A oni z kolei byli zdecydowaną mniejszością populacji.

Tak. Na uczelniach dominowała wtedy astrologia, czyli mistyczne pierdolety o wpływie gwiazd na ludzkie życie. Kopernik astrologią się w ogóle nie zajmował. Pod tym względem był wręcz zdumiewająco współczesny, wyprzedzał swoją epokę nawet nie o kilkadziesiąt lat, tylko o kilkaset. Powiem zatem rzecz banalną: znów żyjemy w czasach, w których media na pierwszej stronie dają horoskopy, głosy jasnowidzów czy płaskoziemców. Racjonalne podejście znowu jest w mniejszości. Dlatego Kopernik to bohater w sam raz na nasze czasy.

**
Wojciech Orliński – dziennikarz, pisarz, działacz związkowy, autor książek podróżniczych, fantastycznych i publicystycznych, m.in. Co to są sepulki? Wszystko o Lemie (2007), Internet. Czas się bać (2013), Lem. Życie nie z tej ziemi (2017) oraz Człowiek, który wynalazł internet. Biografia Paula Barana (2019). W latach 1997–2021 pracował w „Gazecie Wyborczej”, gdzie pisał głównie na tematy związane z kulturą masową i internetem. Dziś jest nauczycielem chemii. Prowadzi blog Ekskursje w dyskursie. Jego najnowsza książka to Kopernik. Rewolucje (2022).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij