Kraj

Prawo ojca, długi matki. Prawica uderza w kobiety nie tylko prawem aborcyjnym

Kilka miesięcy temu przyszły do nas samodzielne matki, które są drastycznie karane przez państwo za to, że nie dokładają „należytych starań”, żeby ich dziecko zachowało „więź” z ojcem, który opuścił rodzinę. Nawet takim, który jest przemocowcem lub molestatorem.

Długo myślałam, że epicentrum urządzonego przez PiS piekła Polek to sytuacja kobiet w niechcianej ciąży – a także tych w chcianej ciąży, która jednak zagraża ich życiu. Kiedy pisałam te słowa, dotarła do mnie informacja o tym, że kolejna ciężarna kobieta, 33-letnia Dorota, umarła w szpitalu, bo z udzieleniem jej pomocy czekano na obumarcie płodu.

Jednak w trakcie współpracy z Robertem Biedroniem, który jako europoseł szefuje komisji ds. kobiet i równouprawnienia w Parlamencie Europejskim, przekonałam się, że umierające na życzenie Kościoła i prawicy ciężarne to tylko jeden z przerażających zakątków polskiego piekła kobiet. Na celowniku prawicowców są także inne grupy kobiet, które nie chcą realizować pisowskiego modelu życia i zamiast „tradycyjnie” w milczeniu przyjmować to, co przewidują dla nich politycy u władzy i księża, domagają się równouprawnienia i odpowiedzialności instytucji państwa.

Uciec od przemocy: jakich zmian potrzebują domy dziecka i DPS-y?

W ciągu ostatnich lat trafiły do nas żołnierki i policjantki, które nie zgadzają się na mobbing i molestowanie, za co płacą szykanami i utratą pracy. Zjawiły się matki osób z niepełnosprawnościami, które piewcy świętości życia skazują na harówkę bez żadnego wytchnienia, żebracze zapomogi, które uniemożliwiają ogarnięcie potrzeb medycznych podopiecznych i zakaz prób podjęcia pracy pod groźbą utraty otrzymywanych drobniaków.

Wreszcie kilka miesięcy temu przyszły do nas samodzielne matki, które są drastycznie karane przez państwo za to, że nie dokładają „należytych starań”, żeby ich dziecko zachowało „więź” z ojcem, który opuścił rodzinę. Nawet takim, który jest przemocowcem lub molestatorem. Polskie sądy rodzinne nakładają na matki kary finansowe, które rujnują życie im i ich dzieciom, lub… zabierają dzieci i przekazują władzę rodzicielską partnerom, także takim, wobec których zachodzą uzasadnione dowodami podejrzenia o przemoc lub molestowanie.

Kiedy przeczytacie moją rozmowę w tej ostatniej sprawie z ekspertkami ze Stowarzyszenia Pomocy Kobietom i Matkom „Eurydyka”, pewnie tak jak ja kilka miesięcy temu pomyślicie: to niemożliwe, na pewno przesadzają, przecież jesteśmy w 2023 roku w kraju należącym do Unii Europejskiej. A jednak po kolejnych rozmowach z matkami i prawnikami, po czytaniu akt spraw i uczestnictwie w rozprawach w roli osoby zaufania publicznego, zapewniam was: to, co przeczytacie poniżej, nie jest przegiętym scenariuszem horroru, to realia życia setek polskich kobiet.

W Polsce 2023 roku dzieci trafiają do domu dziecka lub pod opiekę ojca, który przez wiele lat się nimi nie interesował, nie dlatego, że mama się nimi źle opiekuje, są zaniedbane lub coś im grozi. Trafiają tam dlatego, że mama „niedostatecznie dba o dobre imię ojca”, jest „niewydolna w tym, żeby przygotować dziecko do kontaktu z ojcem” lub „przyzwala na okazywanie braku szacunku dla ojca”. Wszystkie te zdania usłyszałam na sali sądowej jako uzasadnienie pomysłu odebrania dziecka samodzielnej mamie.

Niepokoju sądu nie wzbudza fakt, że nagle obudzona troskliwość taty każe mu wnioskować o umieszczenie własnego dziecka w domu dziecka, po to, żeby nauczyło się, że więź z tatusiem jest kluczowa, a z drugiej strony matka może stracić dziecko za to, że jej więź z dzieckiem jest „zbyt silna” .

Dlaczego Dzień Ojca obchodzimy mniej hucznie?

„Wartości rodzinne” i „dobro rodziny”, które nie schodzą z ust prawicowców, w praktyce oznaczają wdrożenie w życie archaicznego patriarchalnego modelu, w którym pozbawione podmiotowości kobieta i dziecko są własnością ojca. Podstawą prawną, która pozwala realizować ten przerażający projekt, jest tzw. teoria alienacji rodzicielskiej, zdelegalizowana w innych krajach UE, a w Polsce będąca przedmiotem szkoleń dla sędziów rodzinnych.

Teoria stworzona przez amerykańskiego psychiatrę Richarda Gardnera to realizacja marzenia prawicowego fundamentalisty. Według Gardnera alienacja rodzicielska ma miejsce wtedy, kiedy po rozstaniu rodziców jedno z nich izoluje dziecko od drugiego. Ponieważ o wiele częściej to matki biorą odpowiedzialność za dzieci w takiej sytuacji, to właśnie one padają ofiarami oskarżeń o „alienowanie”. Jeżeli dziecko nie chce spotykać się z drugim rodzicem lub boi się go, wynika to, według Gardnera, ze złej postawy matki. A kontakt z ojcem (drugim rodzicem) jest wartością nadrzędną wobec innych wartości. Matce, która nie potrafi tego pojąć i zmusić dziecka do spotkań z ojcem, należy dziecko odebrać.

Infografika Stowarzyszenia Bo Kocham Za Bardzo

W świetle tej teorii dziecko jako osoba zdolna wyrażać własną wolę i pragnienia znika. Znika też jako wartość relacja między matką a dzieckiem. Kluczowy staje się dobrostan ojca, a głównym zadaniem mamy dziecka jest dbanie o zachowanie za wszelką cenę relacji z ojcem, o przedstawianie go w dobrym świetle, nawet wtedy, kiedy krzywdzi. Za nierealizowanie tego zadania matkę i dziecko czekają kary pieniężne, a także – na życzenie ojca – rozdzielenie. Wszystko to jest skrajnie sprzeczne z podstawowymi zasadami nowoczesnej pedagogiki i psychologii.

Jest też wisienka na prawicowym torcie: Gardner wsławił się też wyrozumiałością i wsparciem dla pedofilów. Dowodził, że jeśli „matka zareaguje na molestowanie dziecka przez ojca w zbyt histeryczny sposób, należy pomóc jej docenić fakt, iż w większości społeczeństw w historii świata takie zachowania są wszechobecne”, bo „pedofilia może przyczynić się do przetrwania gatunku ludzkiego, służąc celom prokreacyjnym”. (Cytaty przytaczam za Anną J. Dudek, która opisała sprawę szerzej na łamach „Wysokich Obcasów”). W pewnym momencie okazało się, że te „refleksje” mogą mieć wymiar nie tylko teoretyczny. Gardner był podejrzewany o pedofilię. Popełnił samobójstwo.

Próbuję powiększyć sobie łeb [rozmowa z Anną Golus]

Szybko okazało się, że jego teoria nie ma potwierdzenia naukowego, za to pozwala sprawcom przemocy terroryzować swoje rodziny także po rozstaniu i w sądach przerzucać winę za przemoc na jej ofiary. Dlatego w 2020 roku Światowa Organizacja Zdrowia usunęła pojęcie „alienacja rodzicielska” z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-11. Przed używaniem tego pojęcia przestrzega także Amerykańskie Stowarzyszenie Psychologiczne i Europejskie Stowarzyszenie Terapeutów. Ministerstwo Rodziny we Francji przeprosiło za stosowanie teorii, która doprowadziła do wielu krzywd. W Polsce sędziowie rodzinni i wyszkoleni przez ziobrystów biegli wzięli się za wdrażanie nowego porządku. Witajcie w raju prawicy.

**
Rozmowa z adwokatką dr Aleksandrą Stopovą Kozioł i Moniką Kwiatkowską ze Stowarzyszenia Pomocy Kobietom i Matkom „Eurydyka”

Agata Diduszko-Zyglewska: Z czym najczęściej zgłaszają się do was kobiety?

„Eurydyka”: Damy kilka przykładów. Pierwszy ze środkowej Polski. Kobieta samodzielnie wychowywała syna do siódmego roku życia, kiedy to całkowicie nieobecny ojciec przypomniał sobie, że ma dziecko, i zażądał kontaktów z nim. Te kontakty zaczęły się odbywać, tylko okazało się, że mają coraz bardziej niepokojący przebieg. Ojciec kazał dziecku kąpać się ze sobą i spać ze sobą w jednym łóżku. I w pewnym momencie zażądał przeniesienia na niego praw do opieki rodzicielskiej. Powołani biegli pisali o zagrożeniach ze strony ojca, w tym także o tym, że dziecko jest prawdopodobnie przez ojca zastraszane.

Co na to sędzia?

Zdecydowała o przekazaniu dziecka ojcu, a uzasadnienie szeroko opisywało to, jak istotne jest zbudowanie więzi ojca z dzieckiem. Nie było słowa o potencjalnych skutkach dla dziecka – poza opisanymi wyżej zagrożeniami – wyrywanego ze swojego życia, z domu, w którym mieszkało z mamą, babcią i dziadkiem, ze szkoły.

Inna sytuacja: mężczyzna porzucił partnerkę w ciąży. Przez kilka lat nie dawał ani grosza na dziecko, nie miał z nią kontaktu. Potem znalazł inną partnerkę – i nagle pojawił się znowu w życiu tej kobiety i dziecka, żądając przekazania mu go, bo dziecko powinno się wychowywać w pełnej rodzinie, a on właśnie taką założył.

Była też sytuacja, w której sędzia przekazała dzieci pod opiekę ojcu ze zdiagnozowaną schizofrenią. Zdesperowana matka po wyroku zaczęła ukrywać się z tymi dziećmi.

Była też jedenastoletnia dziewczynka, która decyzją sądu musiała zamieszkać z ojcem. Opowiedziała cioci, że jest przez niego molestowana. Ciocia próbowała coś zrobić, ale sąd nie zareagował. Dziewczynka musiała dalej mieszkać z tym ojcem i w końcu popełniła samobójstwo. Nikt nie wziął odpowiedzialności za to wszystko.

Gdzie są te dzieci? W dupie!

czytaj także

Inne dziecko zostało zmuszone decyzją sądu do kontaktów z ojcem sam na sam, pomimo tego, że matka zgłaszała dowody wskazujące na poważne podejrzenia choroby psychicznej tego człowieka. Sędzia groziła karami za nierealizowanie kontaktów. I skończyło się tak, że ojciec otruł dziecko na sali zabaw. I za to także nikt nie poniósł odpowiedzialności. Przecież wszystkie procedury były dotrzymane. Opisano to jako „samobójstwo rozszerzone”. Jakie rozszerzone samobójstwo? To pojęcie bardzo nas irytuje, bo kryje w sobie próbę usprawiedliwienia zabicia innej osoby – w tym wypadku dziecka.

To tylko kilka historii z ogromnej liczby podobnych. Wspólny mianownik jest taki, że w każdej z nich w centrum był dobrostan i wola ojca i ignorowanie dowodów dostarczanych przez kobiety, a także praw dziecka. Te kobiety próbowały wszystkiego, szukały pomocy. I nikt im tej pomocy nie udzielił. Kobieta, ofiara przemocy, która dzisiaj trafi do sądu, słyszy, że jak się będzie stawiać, to straci dziecko.

Od czego to się zaczęło?

Od upowszechnienia skompromitowanej dziś wszędzie poza Polską teorii alienacji. Jakiś czas temu stowarzyszenia ojcowskie złożyły do Sejmu petycję, żądającą wprowadzania tej teorii w przestrzeń publiczną i prawną. Powstał wtedy tak zwany Dezyderat nr 4, który promuje tę teorię i został upowszechniony przez wszystkie organy państwa, czyli komendy policji, służby kuratorskie, OZSS-y (Opiniodawcze Zespoły Specjalistów Sądowych). Matki chroniące swoje dzieci stały się podejrzanymi. A cały proceder nabrał tempa, kiedy stał się też na mocy wadliwego prawa intratnym biznesem.

Co to znaczy, że nękanie matek stało się biznesem?

Do wypaczenia systemu prawnego doszło w 2011 roku. Zdarzyły się wtedy dwie rzeczy. Do artykułu 113 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego dopisano „obowiązek”, czyli przymus kontaktu z obojgiem rodziców. Dziecko straciło w ten sposób prawo do bezpieczeństwa i ochrony przed przemocowym rodzicem, prawo do odizolowania się od osoby, która je krzywdzi.

W prawie zapisano też, że za niewykonanie kontaktu bądź niewłaściwe wykonanie kontaktu dziecka z drugim rodzicem nakłada się karę na rodzica, który ten kontakt uniemożliwił. I – to jest kluczowe – że ta kara nie trafia do Skarbu Państwa czy na Fundusz Alimentacyjny, tylko do drugiego rodzica! Od tego momentu wielu ojców poczuło potrzebę kontaktów z dzieckiem oraz zaczęło zgłaszać „niewłaściwe” wykonanie kontaktu.

Co to jest niewłaściwe wykonanie kontaktu?

Okazuje się, że właściwie wszystko można włożyć do tego worka. Nawet kiedy matka przyprowadza dziecko na kontakt i oddala się z miejsca, w którym to dziecko ma z ojcem się spotkać, to sąd może stwierdzić, że matka nie wykonała właściwie postanowienia sądu, ponieważ dziecko nie chciało zostać z ojcem przez cały zasądzony czas i poprosiło o odprowadzenie wcześniej. I sąd nakłada na matkę karę, pomimo notatki kuratorskiej, która mówi, że dziecko było, stawiło się, matka oddaliła się zgodnie z postanowieniem sądu. A sąd mówi: dziecko nie chciało być z ojcem dwie godziny, to twoja wina, że nie nauczyłaś go skutecznie, że ma zostać z ojcem, dopóki ojciec nie uzna za stosowne zakończyć kontaktu bez względu na to, co robi. Nawet jeśli pije, nawet jeśli przegląda przy dziecku zdjęcia porno, nawet jeśli opowiada, jaką suką jest mama. To prawdziwe przykłady. Pojedyncza kara może wynieść na przykład 400 albo 5000 zł!

Ta kara musi być wykonana natychmiast – i jest naliczana bez względu na wysokość pensji matki, która samodzielnie utrzymuje siebie i dziecko. Niektórzy ojcowie zaczęli w ten sposób odzyskiwać pieniądze, które wpłacali jako alimenty. Niektórzy z tych, którzy latami nie płacą alimentów, zaczęli traktować tę sytuację jako dodatkowe źródło finansów. I to nieobciążone żadnym podatkiem.

Dobrze zrozumiałam, że pieniędzy w ramach kar finansowych od matek mogą żądać nawet ci ojcowie, którzy notorycznie nie płacą alimentów? I że je dostają?

Dokładnie tak. Do tego w przypadku ustalenia alimentów zwykle około dwóch lat toczy się postępowanie, jakiej kwoty i wysokości mogą być alimenty, żeby nie zrujnować ojca. Muszą być dopasowane do pensji, którą on deklaruje, że dostaje. Natomiast w przypadku kar dla matek sąd czasami nawet nie pyta, ile zarabiają. Zasądza po kilkaset złotych za jeden nieodbyty kontakt, co może przekładać się na kilka tysięcy miesięcznie, kiedy na przykład ojciec molestator ma prawo do kontaktu sam na sam z dzieckiem cztery razy w miesiącu i matka naprawdę nie może oddać mu dziecka. „Troskliwi” ojcowie doprowadzają do tego, że mieszkania, w których kobiety mieszkają razem z dziećmi – z którymi tak chcą nawiązać więź – są na skutek ich działań licytowane przez komornika!

Czyli matka i dziecko tracą mieszkanie w ramach procedury polepszania więzi z ojcem?

Tak, a kiedy matka nie ma już gdzie mieszkać z dzieckiem, to sąd odbiera jej opiekę, bo… nie ma właściwych warunków mieszkaniowych. I to nie jest koniec tych potwornych absurdów.

Żałuję macierzyństwa. Kiedy bycie mamą bywa cierpieniem, nie spełnieniem

Zdarza się, że matka z dzieckiem jest w szpitalu i dlatego kontakt nie może się odbyć – i kara jest naliczana. Miałyśmy też taką sytuację, że ojciec pojechał w podróż poślubną z nową partnerką, były na to dowody, kontakt nie odbył się z tego powodu. I naliczono karę matce. Albo ojciec nie przyjeżdża na kontakty, bo twierdzi, że dzieci i tak nie będą chciały do niego wyjść. I pomimo że on nie przyjechał, karę dostaje matka. Bywa też, że ojcowie oprócz żądania wypłacenia kary wnioskują w takich sytuacjach o zwrot kosztów podróży, której nie odbyli. Ten absurd nie ma żadnych granic!

Jaka jest skala tego problemu? Ile matek pada ofiarą tego mechanizmu?

Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że Ministerstwo Sprawiedliwości nawet nie zbiera tych danych.

O, to w takim razie kolejna sfera krzywdy dzieci, którą państwo systemowo się nie interesuje. Jakieś dwa tygodnie temu podczas obrad sejmowego Zespołu ds. Podmiotowości Dziecka w Prawie Karnym, który prowadzi posłanka Anita Kucharska-Dziedzic z Lewicy, dowiedziałyśmy się też, że ministerstwa nie prowadzą statystyk dotyczących śmierci dzieci w efekcie przemocy domowej!

Tak, dlatego w sprawie kar dla matek zebrałyśmy te dane dzięki wysyłaniu pytań w trybie dostępu do informacji publicznej do wszystkich sądów rejonowych w Polsce. Z naszych obliczeń wynika, że w ciągu ostatnich sześciu lat nałożono na matki ponad 7 mln zł kar! Te pieniądze wpłynęły na konta ojców, bez żadnych podatków.

Infografika Stowarzyszenia Bo Kocham Za Bardzo

Znamy konkretne przypadki, kiedy matki dostają po kilkaset tysięcy kary za brak kontaktów dziecka z ojcem – obiektywnie uzasadniony bezpieczeństwem dziecka w kontekście zachowań ojca, co jednak nie ma znaczenia dla sądu. Najwyższe kary dotyczą często tych najtrudniejszych sytuacji – udowodnionej przemocy lub przemocy seksualnej. Matka, która nie zgadza się narazić własnego dziecka na taką przemoc, staje się alienatorką. I bywa, że sąd nie zatrzymuje się na zrujnowaniu jej, tylko dziecko zostaje zabrane i umieszczone w domu dziecka, albo u tych ojców, którzy się dopuszczali tych czynów.

Naprawdę trudno zrozumieć brak zainteresowania państwa polskiego tym, co wynika dla dzieci z tego, że matkom, z którymi żyją, nalicza się tak gigantyczne kary, które stanowią dofinansowanie dla ojców. Naprawdę nikomu nie zapala się czerwona lampka?

Abstrahując od nieodpowiedzialności państwa, argumentem, z którym spotkałam się, starając się zainteresować tym tematem różne osoby, był fakt, że trudno ocenić te sytuacje, bo przecież zdarza się, że ludzie fałszywie oskarżają się nawzajem o przemoc podczas rozwodu – i trudno ocenić, kiedy naprawdę do niej dochodzi.

Tak, to się zdarza. Sęk w tym, że w Polsce nie mamy problemu z nadmiernym piętnowaniem przemocy, wręcz przeciwnie. Dane są przygniatające. Około 90 tysięcy ludzi rocznie pada ofiarą przemocy w rodzinie i 90 procent ofiar to kobiety. 70 procent spraw o przemoc jest umarzana, bicie jest bagatelizowane, a kilkaset kobiet i kilkadziesiąt dzieci rocznie umiera skatowanych we własnych domach.

Czy w Polsce bije się dzieci? Jeszcze jak! Najwyższy czas to zmienić [rozmowa]

Ale owszem, zdarzają się też sytuacje niesprawiedliwego oskarżania o przemoc i niesprawiedliwego utrudniania kontaktów dziecka z drugim rodzicem, dlatego jednym z możliwych rozwiązań jest zachowanie jakiejś formy kar finansowych. Jednak system weryfikacji spraw i nakładania kar musiałby ulec radykalnej zmianie, bo w tej chwili krzywdzi rzesze kobiet i dzieci. Nie wiem, na ile w polskim systemie, który ma awersję do przestrzegania procedur, jest możliwa rzetelność w tak delikatnej kwestii. W obecnej sytuacji te kary należy zwyczajnie zlikwidować.

Jak mógłby wyglądać sensowny system kar?

To mogłyby być grzywny, płacone na Skarb Państwa i niezagrażające bezpieczeństwu egzystencji rodzica i dziecka, a więc dopasowane procentowo do wysokości zarobków.

Dla adwokatek z innych krajów polska sytuacja jest szokująca. W niektórych krajach także nakłada się incydentalnie i w ostateczności takie kary, ale tylko wtedy, gdy dochodzi do ewidentnego utrudniania kontaktu w sytuacji, w której nie ma groźby przemocy wobec dziecka. Jednak zawsze w prawie określona jest możliwa górna granica takiej grzywny. To nie może zależeć od widzimisię sędziego.

Grupa Ekspertów Rady Europy ds. Przeciwdziałania Przemocy wobec Kobiet i Przemocy Domowej (GREVIO), która zaleciła odejście od stosowania teorii alienacji rodzicielskiej w sądach, podkreśla, że stosowane tylko w Polsce nakładanie kar za utrudnianie kontaktu na kobiety, które składały formalne zawiadomienie o przemocy ze strony drugiego rodzica, to umożliwianie sprawcom przedłużenia tej przemocy.

Niestety państwo polskie się tymi zaleceniami nie przejmuje. Około dwóch lat temu spotkałyśmy się z ówczesnym wiceministrem sprawiedliwości, Michałem Wójcikiem. Wskazałyśmy na absurd wynikający z konstrukcji tych kar. Okazało się, że kiedy wprowadzano to prawo, wszystkie opinie Biura Analiz Sejmowych dla tego projektu były negatywne, i pomimo to przeszedł. Wójcik powiedział, że rzeczywiście ministerstwo skłania się do tego, że te kary powinny iść na skarb państwa. Ale od tej pory nie zrobili z tym nic. W Senacie czeka projekt, druk 550, który wprowadza górny limit kar i przekierowuje pieniądze z kieszeni ojca na skarb państwa. Od półtora roku jest w szufladzie.

Z drugiej strony ministerstwo wciąż zleca i finansuje szkolenia z teorii alienacji rodzicielskiej dla sędziów rodzinnych! Bywa, że to pojęcie zostaje zastąpione innym, pokrewnym, ale mechanizm pozostaje ten sam. A GREVIO wyraźnie zaznaczyło w swoim raporcie, że nie chodzi tylko o unikanie samej terminologii, ale też wytworzonego przez nią mechanizmu. Wiemy, że kolejne takie szkolenia odbyły się w październiku 2022. Wśród organizacji, które prowadziły tego rodzaju szkolenia, są także organizacje sensowne i uznane. Trudno nam to zrozumieć. Niestety, te szkolenia realnie wpływają na orzecznictwo.

Czy wielu sędziów rodzinnych ulega tej narracji o złych matkach?

Jesteśmy trochę przestraszone tym, jak wielu. Sędziowie rodzinni po takich szkoleniach potrafią napisać, że nie ma znaczenia, że toczy się postępowanie karne w przedmiocie molestowania dziecka. Dziecko ma być wydawane na kontakt, na weekendy, bo musi mieć więź z ojcem. Jak można wymuszać na matce karami finansowymi to, żeby wydawała dziecko facetowi, co do którego są uzasadnione podejrzenia, że molestuje?

Bywa też tak, że ojciec ma zasądzony zakaz zbliżania się do matki i jej rodziców, u których ona mieszka z dzieckiem, ale ten zakaz zbliżania się nie obowiązuje w dniu kontaktu! Ten człowiek przychodzi, niszczy rzeczy w obejściu, urywa krany. Dziecko, widząc taką przemoc, nie chce z nim wyjść. Matka płaci karę.

Wynajmę uczciwie, tylko bez dzieci i psów proszę

Są składane skargi, ale skarżący w odpowiedzi czytają, że sędziowie są niezawiśli. Są sytuacje, kiedy ci sędziowie naprawdę powinni ponosić odpowiedzialność za skutki swoich decyzji. Za to, że w efekcie ich działania zrozpaczone matki nie widzą dzieci rok albo trzy lata, a dzieci siedzą w domu dziecka, gdzie bywają traktowane źle. Dotarła do nas przerażająca historia z jednej z takich instytucji. Ponieważ dziecko upierało się, że chce iść do mamusi, że tęskni za mamusią, odmawiano mu jedzenia, dopóki się nie uspokoi. W pewnym momencie także ogolono mu włosy. A matka miała zakaz kontaktu, bo to by „utrudniało zbudowanie więzi z ojcem”. To okrucieństwo o długofalowych skutkach i uważamy, że sędziowie powinni za powodowanie takich krzywd odpowiadać.

Czy to jest kwestia orzekania konkretnych sędziów, którzy nie mają przygotowania pedagogicznego i nie ustawiają po prostu w centrum dobrostanu dziecka czy to oficjalna linia działania?

Są publiczne wypowiedzi pani prezes Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce, które uznajemy za alarmujące. Na przykład wypowiedź o tym, że adwokaci przeszkadzają sędziom rodzinnym i w ogóle lepiej by było, gdyby ich nie było na sali. Albo propozycja, żeby Polska zbudowała specjalny system pieczy zastępczej, do której byłyby kierowane dzieci rodziców, którzy się rozwodzą. Po prostu w sytuacji konfliktu między rodzicami, nawet jeśli nie ma przemocy w rodzinie.

Brzmi rzeczywiście źle w sytuacji, kiedy ekspertki alarmują, że system pieczy nie działa tak jak trzeba i małe dzieci lądują w domach dziecka, a taka instytucjonalizacja wywołuje długofalowe negatywne efekty zdrowotne.

Wygląda na to, że prezeska sędziowskiego stowarzyszenia nie odróżnia pojęć konfliktu i przemocy, a to dwie różne sprawy. W tym pierwszym wypadku nie należy dziecka wyrywać z bezpiecznego środowiska, oddzielać od kolegów, koleżanek, zwierząt. To krzywdzenie dziecka. Tego rodzaju instytucjonalizacja dzieci, w ramach kary za to, że rodzice nie mogą się dogadać, to metoda rodem z putinowskiej Rosji. A przecież sędzia, która proponuje takie rozwiązania, na co dzień orzeka w konkretnych sprawach. I niestety to polskie orzecznictwo kształtuje się absolutnie w kontrze do tego orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Co mówi Europejski Trybunał Praw Człowieka?

Mówi w różnych orzeczeniach, że dziecko ma prawo nie chcieć kontaktu z przemocowym rodzicem; że państwo musi zwracać uwagę na to, w jakich warunkach kontakty się odbywają i czy są bezpieczne, i że ograniczenie władzy rodzicielskiej matce tylko dlatego, że dziecko nie chce kontaktów z drugim rodzicem, to naruszenie artykułu 8. Europejskiej konwencji praw człowieka.

Rozwód, emigracja, egzorcyzmy: strategie polskiej wsi w walce z patriarchatem

Tymczasem polskie państwo zmierza w przeciwną stronę i wprowadza obowiązkowe mediacje nawet w rodzinach z problemem przemocy, czyli w sytuacjach, kiedy kobiety rozwodzą się, żeby ochronić zdrowie i życie – własne i dzieci. I ten kierunek widać w instytucjach wszystkich poziomów.

Co to znaczy?

Złe zarządzanie ministerstwa sprawia, że na teorię alienacji rodzicielskiej bezpośrednio powołują się sędziowie rodzinni, których orzekanie opisałyśmy, a także opiniujący dla nich sprawy eksperci – a często niestety pseudoeksperci – z Opiniodawczych Zespołów Specjalistów Sądowych.

Muszę przyznać, że miałam okazję wysłuchać wystąpienia w sądzie pań z jednego z OZSS w charakterze biegłych i wprawiło mnie to w osłupienie. Specjalistki były skrajnie stronnicze i chwilami otwarcie wrogie wobec matki. Na podstawie jednej rozmowy z dzieckiem kategorycznie twierdziły, że trzeba je odebrać matce i przekazać ojcu, z którym nigdy nie mieszkało i przez wiele lat nie miało kontaktu, a który mieszka w innej, oddalonej miejscowości. Ich opinia była sprzeczna z opiniami na temat dziecka ze szkoły, od psycholożki, z których wynikało, że dziecko ma z mamą normalny, kochający dom. Panie z OZSS otwarcie mówiły, że chcą zburzyć cały świat tego dziecka i matki, bo matka jest niewydolna w nauczeniu dziecka, że ma szanować ojca i być na każde jego zawołanie. Wszystkie negatywne cechy ojca, łącznie z wyrokami sądowymi, były umniejszane, a winą matki było nawet to, że ojciec nie dzwoni do dziecka. Sąd przysłuchiwał się tym wywodom w skupieniu. Przeraziło mnie to tak jak samo jak przedstawicielki organizacji monitorujących sprawę.

I często właśnie tak to wygląda. Opinie są subiektywne, kategoryczne i nieoparte na wiarygodnym zbadaniu sytuacji. Często „badaniem” jest jedna rozmowa. Kiedy dopytywałyśmy w Instytucie Ekspertyz Sądowych, jakimi właściwie narzędziami bada się występowanie rzekomego „syndromu alienacji”, powiedziano nam, że nie ma takich specyficznych narzędzi.

Czyli według uznania.

Tak straciła dziecko pewna architektka. OZSS orzekł, że dziecko jest zbyt mocno przywiązane do matki. Że matka jest nadopiekuńcza. I dlatego przekazano je do ojca, który mieszka 300 kilometrów dalej. Z tego, co wiemy, dzieckiem w efekcie zajmuje się babcia ze strony ojca, która jest w konflikcie z matką, więc nie wpuszcza jej i nie pozwala jej mieć kontaktu z własnym dzieckiem. A w uzupełniającej opinii sądu jest napisane, że dziecko powinno być z ojcem, ponieważ ojciec zapewnia większą elastyczność i podporządkowanie decyzji sądu. Sprawa zaczęła się od tego, że dziecko nie chciało się dopasować do wygody ojca. Chciało mieć kontakty z ojcem, ale w tygodniu. Nie chciało jeździć do niego na weekendy. I cały czas wyraźnie mówiło, że chce dalej mieszkać z mamą w domu, chodzić do swojego przedszkola i tak dalej. OZSS uznał, że to nie wynika z więzi z mamą, tylko z tego, że mama zapewni mu atrakcyjne wakacje, a to nie jest powód, żeby dziecko miało dalej mieszkać z mamą, skoro cierpi na tym więź z nieobecnym wcześniej ojcem.

Zawód: babcia

W ten sposób kochające, świetne mamy, zapewniające dzieciom normalne bezpieczne dzieciństwo, tracą dzieci. Z opinii OZSS można wywnioskować, że coś takiego jak więź matki i dziecka – w psychologii dziecięcej dość podstawowa sprawa – nie istnieje jako wartość. Trudno się oprzeć wrażeniu, że winą matek, za które każe je państwo, jest to, że są samotnymi mamami, bo według tych orzeczeń ich głównym zadaniem w życiu jest dbanie o dobrostan ojca dziecka i zrobienie wszystkiego, żeby bez względu na to, czy bije, pije, czy molestuje, był stale obecny w życiu dziecka i to on o nim decydował. To się nie mieści w głowie.

Wybrzmiewa tu katolicko-prawicowa wizja kobiety inkubatora i kobiety służącej. Samotne mamy nie realizują wzorowo tego modelu.

Tak, ten dramat matek to konsekwencja przemocowego i przedmiotowego spojrzenia na kobiety. Kobieta nie powinna decydować o tym, czy zajdzie w ciążę, czy urodzi, ani o tym, co będzie się później działo z dzieckiem. To nie jej sprawa, bo ona jest częścią inwentarza.

Infografika Stowarzyszenia Bo Kocham Za Bardzo

Po pierwszych artykułach w prasie o tej całej grotesce prawnej i związanym z nią biznesie rozdzwoniły się do nas telefony kobiet, które nagle zrozumiały, dlaczego po latach nieobecności nagle w ich życiu pojawiają się ojcowie, po których wcześniej ślad zaginął, i to w towarzystwie prawników. Czasem ci panowie wprost mówili: to ty mi teraz będziesz płacić. A komornicy zabierają na poczet kar nawet pieniądze wypłacane z funduszu alimentacyjnego, bo tatusiowie alimentów nie płacą. Niestety słyszymy też, że bywają adwokaci, którzy od razu podpowiadają, że można się ubiegać o pieniądze od matek w ramach kary. Ta bezduszność przeraża.

Co się musi zdarzyć, żeby ten koszmar samodzielnych matek w Polsce zatrzymać?

Po pierwsze, musi nastąpić zmiana prawa, o której mówiłyśmy w kontekście kar – te pieniądze nie mogą trafiać do drugiej strony. To zatrzyma ten patologiczny biznes. A po drugie – wszystkie instytucje, od Miejskich Ośrodków Pomocy Społecznej przez OZSS po sądy, muszą przejść szkolenia dotyczące tego, czym jest przemoc poseparacyjna, czym jest konflikt i czemu pseudoteoria alienacji nie może być podstawą do podejmowania jakichkolwiek decyzji.

Po trzecie, sposób badania dzieci i rodziców przez ekspertów i biegłych musi ulec zmianie, bo decydowanie o czyimś życiu na podstawie jednej rozmowy i widzimisię osób o różnych kompetencjach to potworny błąd. Muszą zostać wprowadzone konkretne standardy dotyczące narzędzi diagnozowania stanu dziecka, w tym diagnozowania przyczyn niechęci dziecka do kontaktu z jednym z rodziców. Dopiero po wykluczeniu możliwości doświadczania przez dziecko przemocy można się zastanawiać nad innymi motywami. Trzeba uznać, że dziecko świadek przemocy jest ofiarą przemocy, a nie udawać, że przemoc wobec matki nie dotyczy dziecka.

Co możemy poświęcić, by ratować dzieci takie jak Kamil

Sędziowie rodzinni muszą mieć dużo precyzyjniejszą procedurę, której muszą przestrzegać przy orzekaniu w takich sprawach – w kontekście opinii, które powinni brać pod uwagę i brania pod uwagę podmiotowości i woli dziecka.

W Sejmie od dawna czeka na rozpatrzenie nasza petycja dotycząca zakazu stosowania teorii alienacji jako terminu i jako mechanizmu w opiniowaniu i orzekaniu. Czeka i czeka, a kolejne dzieci i ich matki padają ofiarą groteskowego niesprawiedliwego systemu.

***

Anita Kucharska-Dziedzic, posłanka Lewicy i szefowa Parlamentarnego Zespołu ds. Podmiotowości Dziecka w Prawie Krajowym, uczestniczy i interweniuje w tego rodzaju sprawach w całej Polsce od dłuższego czasu. Do pisania skarg na działania sądów dołączył również współprzewodniczący Nowej Lewicy, Robert Biedroń, w kontekście warszawskim piszę skargi także ja. Oprócz Stowarzyszenia „Eurydyka” działa także Stowarzyszenie Bo Kocham Za Bardzo, które wspiera matki i dzieci w sądach. Powstają kolejne teksty prasowe opisujące dramaty setek matek i dzieci, kolejne ekspertki nie zostawiają na niszczącej grotesce prawa suchej nitki.

Ministerstwa Polityki Społecznej i Rodziny oraz Sprawiedliwości, które mogłyby ten koszmar zakończyć, nie robią nic.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Diduszko-Zyglewska
Agata Diduszko-Zyglewska
Polityczka Lewicy, radna Warszawy
Dziennikarka, działaczka społeczna, polityczka Lewicy, w 2018 roku wybrana na radną Warszawy. Współautorka mapy kościelnej pedofilii i raportu o tuszowaniu pedofilii przez polskich biskupów; autorka książki „Krucjata polska” i współautorka książki „Szwecja czyta. Polska czyta”. Członkini zespołu Krytyki Politycznej i Rady Kongresu Kobiet. Autorka feministycznego programu satyrycznego „Przy Kawie o Sprawie” i jego prowadząca, nominowana do Okularów Równości 2019. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą" i portalem Vogue.pl.
Zamknij