Rozwód, emigracja, egzorcyzmy: strategie polskiej wsi w walce z patriarchatem

Kiedy rozwody dotarły na polską wieś i dlaczego akrylowe paznokcie mogą być symbolem emancypacji? Rozmowa z badaczką społeczną, doktorą Sylwią Urbańską.
Wnętrze opuszczonej chaty na wsi w województwie lubelskim. Fot. Jakub Szafrański

Jeden z wiejskich parafialnych egzorcystów powiedział mi wprost, że wprawdzie jest księdzem, ale faktycznie robi za terapeutę, psychiatrę i kogoś, z kim przede wszystkim można porozmawiać. Jego podopieczni to najczęściej osoby, które w ogóle nie myślą o terapii lub których rodziny mają poczucie, że modlitwa zadziała oczyszczająco. O rodzinie, rozwodach i zmianach kulturowych na wsi rozmawiamy z badaczką społeczną Sylwią Urbańską.

Katarzyna Przyborska: Statystyki GUS są nieubłagane: w Polsce rozwodzi się co trzecie małżeństwo, przybywa związków nieformalnych, samodzielnych rodziców. I to nie tylko w miastach. Tymczasem wieś opisywana jest wciąż jako bastion konserwatyzmu, katolicyzmu i patriarchalnych układów, gdzie kobieta jest kobietą i żoną, opiekunką, a mężczyzna mężem od ślubu do śmierci. Czy słusznie?

Sylwia Urbańska: Sytuacja na wsiach się zmienia. Zmiany nabrały tempa od wejścia Polski do Unii Europejskiej i pełnego otwarcia granic, ale są też zróżnicowane w zależności od regionu i charakteru wsi. Najbardziej tradycyjnie jest we wschodnich rejonach kraju, we wsiach rolniczych. W świadomości mieszkańców jednej z tego typu gmin, którą badam, pierwszy zapamiętany rozwód odbył się pod koniec lat 90. – wtedy pierwszy raz kobieta stanowczo powiedziała dość i zażądała rozwodu.

Co ciekawe, najstarsze pokolenie z tej gminy w ogóle nie znało wcześniejszych rozwodów, średnie, czyli kobiety w wieku 45−60 lat, które sporadycznie, ale jednak dokonywały takich wyborów, było pod tym względem pionierskie. Natomiast najmłodsze mieszkanki wydają się mieć już szlaki przetarte, choć kiedy kobieta mieszka w gospodarstwie domowym swoich starszych rodziców czy teściów, czuje presję i oczekiwania.

Presję, by sprostać tradycyjnej roli…

Tradycyjną rolą kobiety było i nadal w wielu miejscach jest dbanie o gospodarstwo, o dobrostan wszystkich członków rodziny i przede wszystkim o jej dobry wizerunek, szacunek w parafii i w sąsiedztwie. Stąd poświęcanie swoich indywidualnych potrzeb, milczenie o przemocy domowej, tłumaczenie jej. Tej roli pilnie strzegła obyczajowość, w której było dużo presji, by przedkładać specyficznie rozumiane dobro rodziny ponad własne szczęście, ale też zdrowie. Na wszelkie sposoby normalizowano to poświęcenie i wszystko, co mogło zagrażać ciągłości rodziny. Na przykład uzwyczajniano alkoholizm i przemoc, najczęściej z nim powiązaną.

Gospodarstwo daje utrzymanie całej rodzinie, jest podstawą bytu? Dlatego łatwiej uzasadnić czyjeś albo swoje poświęcenie?

To się zmienia. Wsie przekształcają się strukturalnie, coraz mniej osób zajmuje się rolnictwem. Pozostały gospodarstwa średnie i duże, umaszynowione, sprofesjonalizowane. Takich gospodarstw w przypadku separacji czy rozwodu się nie dzieli. Trudno je podzielić również dlatego, że są obarczone kredytami. Sytuacja kobiet z tego typu gospodarstw jest trudniejsza, zresztą nie tylko w Polsce − jeśli się chce odejść, odchodzi się z niczym.

Typowe gospodarstwo rodzinne, wielopokoleniowe, w Polsce zazwyczaj zarejestrowane jest na mężczyznę i nie jest traktowane przez kobiety jako wspólny majątek, w który inwestowała czas, pracę, a często i pieniądze. Kobiety z takich gospodarstw, o ile odważą się na rozwód, zwykle odchodzą bez niczego. Często nawet nie konsultują z prawnikiem, jak mogłyby podzielić majątek. Nie dają sobie prawa do roszczeń. Tu znowu daje o sobie znać kultura oczekująca od kobiet poświęcenia.

Markiewka: Na wsi kobiety budowały Polskę od podstaw [rozmowa]

Dlaczego związki się rozpadają?

Większość związków lub małżeństw, których historie poznałam, rozpadła się przez alkohol i różnego typu przemoc. Alkoholizm dotyka wszystkie grupy społeczne, bez względu na miejsce zamieszkania, jednak na wsiach jest mocno wpisany w rytuały pracy i wspólnotowości, jest też znormalizowany. W PRL-u alkohol był elementem barterów rodzinno-sąsiedzkich i zawodowych, towarzyszył pracy na roli, utożsamiano go z gościnnością.

To też scheda po pańszczyźnie, gdzie relacje hierarchiczne między panem i chłopami były zapośredniczone przez alkohol. Służył jako forma kontroli – nakazywano jego kupno, płacono nim, uśmierzano nim wyzysk, ból i cierpienie. Jest też najtańszą, najdostępniejszą formą rozrywki wykluczonych, mocno wpisaną w sposoby potwierdzania męskości.

Hegemoniczny wzorzec wymaga, aby wiejski mężczyzna panował nad naturą, maszynami, rodziną i swoim ciałem. To ostatnie powinno bardzo dużo wytrzymać jako narzędzie pracy oraz być odporne na ból i choroby. Alkoholowy fitness wśród mężczyzn, swoiste zawody w piciu, traktuje się jako potwierdzanie tej siły i odporności. To podejście definiuje też zdrowie i chorobę: dopóki chodzisz o własnych siłach, nie okazujesz bólu, to znaczy, że jesteś męski i zdrowy.

Wieś w województwie lubelskim. Fot. Jakub Szafrański

Wieś nie próbowała z alkoholizmem walczyć?

Próbowała i była w tym pomysłowa i dobrze zorganizowana. W PRL koła gospodyń wiejskich zbierały podpisy pod petycjami w sprawie zakazu lub ograniczenia sprzedaży alkoholu w sklepach. Kobiety przychodziły też do pracodawców i prosiły, by nie dawać mężom do rąk całej pensji, rozkładać ją na dniówki. Czasem rodziły się wokół tego konflikty.

A sami mężczyźni nie próbowali odwyku, terapii?

O terapii rzadko się słyszy, również dlatego, że na wsiach brakuje opieki instytucjonalnej, terapeutów uzależnień, całej infrastruktury zdrowotnej. Spotkałam się też z sytuacjami, gdy osoby zniechęcały się do terapii, gdyż była łączona z religią i modlitwą, prowadzona przy kościołach katolickich, co odstraszało mężczyzn.

Dlaczego?

Reguły hegemonicznej męskości wyznaczają specyficzny stosunek do religijności i relacji z księżmi, zwłaszcza na wsiach. Mimo że mężczyźni rytualnie chodzą do kościoła, to dystansują się od sposobu uprawiania religijności przez księży, który uznają za niemęski. Żartują, że księża chodzą w sukienkach, podkreślają, że wpuścili do kościołów kobiety z tymi wszystkimi kwiatami, kultami maryjnymi, kolorowymi tasiemkami, pieśniami. Stanie na zewnątrz kaplicy lub na tyłach kościoła jest znakiem, że im z tą emocjonalnością nie jest po drodze.

bell hooks: chłopcy i mężczyźni są programowani do wiary, że w pewnym momencie życia będą musieli sięgnąć po przemoc

Co więcej, przestrzeń braku instytucjonalnego wsparcia dla wiejskich kobiet, które doświadczają przemocy domowej, też wypełniają księża – albo w takiej roli są przez nie obsadzani. W jednej z parafii, którą badałam, ksiądz wziął na siebie rolę interwenta.

Takiego mediatora?

Tak, ale był to ksiądz, który jednocześnie oskarżał z ambony, że alkoholizm mężczyzn czy samobójstwa, które w latach 90. były częste we wsiach popegeerowskich, to wina kobiet, które próbowały wyegzekwować od mężczyzn więcej równości. Gromił je, że wychodzą z ról opiekunek i to z ich winy mężczyźni sobie nie radzą. Ten sam ksiądz jednocześnie funkcjonował jako nieformalna instytucja, patriarchalny ojciec, do którego kobiety, zwłaszcza ze starszego pokolenia, chodziły skarżyć się na mężczyzn, którzy przepijają pensję, nie pracują w gospodarstwach albo biją.

Ksiądz miał ogromną władzę i autorytet, co było i nadal jest typowe dla wiejskich społeczności, choć na szczęście i to się zmienia. Kiedy religia wróciła do szkół, pierwsze spotkanie rady pedagogicznej szkoły po wakacjach zarządził na plebanii, i wszyscy, włącznie z dyrekcją, przyszli, co najlepiej ilustruje skalę jego władzy. Wzywał do siebie mężczyzn, na których kobiety się skarżyły, karcił ich i nakazywał poprawę. Albo zachodził do takiego gospodarstwa, a że sam pochodził z chłopskiej rodziny, to zaciągał pijanego chłopa do obory i siedział tam z nim, dopóki tamten nie wytrzeźwiał i był gotowy wziąć się do pracy. Prawił mu kazanie, a w ramach pokuty i zadośćuczynienia kazał przynosić sobie płody rolne, jajka, worek ziemniaków.

W Polszcze tylko pan był prawdziwym człowiekiem [rozmowa z Kacprem Pobłockim]

Jak kobiety, które odchodzą z gospodarstw, mogą się utrzymać?

Z pracy w usługach, pracy fizycznej w innych gospodarstwach, sadach, plantacjach, pieczarkarniach. Zatrudniane są też do opieki nad osobami starszymi, chorymi, nierzadko z zamieszkaniem. Czasami wyjeżdżają do pobliskiego miasta, częściej jednak emigrują.

Częściej emigrują, niż szukają pracy w mieście?

Na emigracji łatwiej się utrzymać niż w mieście, bo w Polsce za pensję kasjerki nie wynajmiesz mieszkania, nie utrzymasz dzieci. Poza tym szlaki emigracyjne są bardzo dobrze rozpoznane. Od piętnastu lat obserwuję gminy podlaskie, które eksportują pracę kobiet na Zachód. Rozmawiałam z wieloma kobietami wyjeżdżającymi za granicę w charakterze opiekunek i sprzątaczek. Dla wielu z nich, zwłaszcza dla kobiet z małych miasteczek, ze wsi, pracujących w sektorach nisko płatnych, emigracja to często był jedyny sposób na spłatę kredytu, stanięcie na nogi, utrzymanie rodziny.

Kto zajmuje się dziećmi? Ojcowie rodzin próbują temu sprostać?

Opieka nad dziećmi to tradycyjnie rola kobiety i tu się wiele nie zmieniło. Dzieci zostawały w domu, z babcią, ojcem, ale opiekę wykonywały kobiety, córki, babcie, czasami sąsiadki, siostry, kuzynki. W PRL też zdarzało się, że matki pracowały za granicą, ale transformacja i otwarcie granic otworzyły szanse poradzenia sobie z problemami ekonomiczno-rodzinnymi wielu wiejskim kobietom, które najpierw pracowały nielegalnie, potem już legalnie. Po akcesji Polski do UE mogą już zabrać ze sobą dzieci.

Ile kobiet wyjechało z gmin, które obserwowałaś? I dokąd?

W jednym z podlaskich miasteczek na szesnaście tysięcy mieszkańców co czwarta osoba pracowała za granicą. W każdym gospodarstwie domowym, w każdej rodzinie była matka, babka lub ciotka za granicą, przede wszystkim w Belgii. Kobiety te organizowały między sobą nieformalne spółdzielnie wymiany, jeździły do pracy w systemie zmianowym, rotacyjnym na parę miesięcy.

Wnętrze opuszczonej chaty na wsi w województwie lubelskim. Fot. Jakub Szafrański

A te, które miały problemy rodzinne?

Wyjazd był dla kobiet nie tylko strategią ekonomiczną, ale i sposobem radzenia sobie z przemocą domową, zwłaszcza w małych miejscowościach, gdzie rozwód nie był społecznie akceptowany.

W dyskursie publicznym tę migrację opisywano jako wyjazd po chleb z masłem, a był to też sposób na radzenie sobie z patriarchatem, przemocą domową, nieakceptowaniem rozwodów. Emigracja dawała kobietom przestrzeń do dokonywania własnych wyborów.

Miały swoje pieniądze, mogły nimi dysponować zupełnie samodzielnie, to ważny element emancypacji.

Duża część kobiet pracowała za granicą i pierwszy raz w życiu zarabiała tak duże pieniądze. Po raz pierwszy były na plusie, a nie na debecie. Zmieniały się relacje władzy, choć oczywiście większość pieniędzy przysyłały do domów. Ale pojawiła się dla nich perspektywa stabilizacji, odzyskania przestrzeni. To była taka oddolna, ludowa, cicha rewolucja feministyczna.

Te wzory: wyjazd, praca, rozwód − krążyły, kobiety o nich rozmawiały jako o sposobie rozwiązania przemocowej sytuacji. Nawet policjanci polecali kobietom wyjazd, kiedy przyjeżdżali wzywani przez sąsiadów, co oznaczało, że awantura musi być potężna, bo zwykłą nikt by się nie przejął. Mówili: „my nie mamy narzędzi, żeby sobie z tym poradzić, weźmiemy go na wytrzeźwiałkę, a ty zapłacisz mandat kilkaset złotych, bo on nie pracuje, albo jest na chwilówkach, a potem wróci i za tydzień będzie to samo. Musisz wyjechać, on się nie zmieni, leczyć się nie chce, przestać pić też nie chce”.

Kredyt powszechny, czyli chwilówka dla każdego [rozmowa]

Kobiety wyjeżdżają i już nie wracają?

Kobiety, które decydowały się na rozwód czy separację, zakładały, że w ciągu paru lat ściągną dzieci, odłożą pieniądze, a w Polsce kupią dla siebie jakiś stary dom – wtedy nieruchomości były tańsze niż teraz, po pandemii. Strategicznie planowały wyjście z sytuacji przemocy, nie od razu, ale w kilka, kilkanaście lat. Były na emigracji, co miało wszystkie zalety separacji, ale nie rozwodziły się od razu, potrzeba było czasu i pieniędzy, aby móc podjąć decyzję o rozwodzie.

Wyjazd był też na pewno okazją, by obejrzeć świat i przeprowadzić ewaluację swojej roli społecznej, oczekiwań. Co przywoziły?

Zupełnie nowe wzory. Mieszkanki wsi i małych miasteczek, te, które wyjechały do Belgii, zaczęły tam korzystać z możliwości zawierania związków partnerskich rejestrowanych w tamtejszych gminach. Zaczynały się otwierać na inne niż dotychczas formy związków i korzystać z ich dobrodziejstw. To ciekawe, bo kiedy w Polsce z walką o równość i prawo do związków partnerskich kojarzy się tylko wielkomiejską klasę średnią, wiele kobiet z klas ludowych, ze wsi i miasteczek Podlasia, w takich związkach już za granicą było. Niewiele się o tym mówi, bo doświadczenia wiejskich kobiet i mężczyzn nie cieszą się wielkim zainteresowaniem badaczy. Wolimy myśleć o wsi stereotypami.

Wieś w województwie podlaskim. Fot. Jakub Szafrański

Ale zmieniają się też wzory życia kobiet, które chcą zostać na wsi, nie chcą emigrować. Kobiety chcą wybierać modele inne niż tradycyjne – rozwodzą się, kohabitują, chcą żyć bez ślubu w oddzielnych domach. Albo nie chcą się wiązać, tylko mieć kochanka. Coraz mniej przejmują się też opinią lokalnej społeczności.

Dziś pary żyjące bez ślubu na wsi to 63,5 proc. Kobiety się emancypowały, a mężczyźni?

Z reguły źle radzą sobie ze zmianą, nie rozumieją jej. Dobrze było to widać w reakcji na transformacje praktyk kobiet w migracjach. Przypisywano zagranicy jakieś fatum, mówiło się, że kobiety stają się tam inne, „coś im się w głowach robi, dostają tam szaleju, zagranica im w głowach przewraca”. Mężczyźni kurczowo trzymają się tego, co jest dobrze znane, czyli tradycyjności, albo radzą sobie z problemami alkoholem.

A jest w ogóle miejsce na problemy psychiczne? Czy jak grypa, to wódka, jak troski, to wódka?

Choroba czy niedyspozycja psychiczna wciąż stygmatyzują, bo nadal obecne jest tradycyjne traktowanie jej jako swego rodzaju kary. Kary za dawne przewinienia rodziny, kary za grzechy, w kategoriach kary moralnej.

Język raczej niemedyczny.

O ile na wsiach zmienia się podejście do chorowania, to problemy psychiczne wciąż się bagatelizuje lub ich zwyczajnie nie dostrzega. Dużo złego robi tu sztywny wzorzec męskości, siły, wytrzymywania, testowania ponad stan ciała, nieskarżenia się. Brakuje przestrzeni i języka emocji, częściej się somatyzuje, niż przyznaje do depresji. I tu znowu remedium jest alkohol. Słyszałam, jak na wsi, kiedy mężczyzna zmarł na zawał, mówiono: „gdyby więcej pił, toby go troski nie zalały”.

Czyli leczone są problemy z bezsennością lub żołądkiem, ale już terapii nie ma?

W gminnym ośrodku zdrowia zazwyczaj jest jeden lekarz lub lekarka, którzy obsługują kilka lub kilkanaście wsi. Nierzadko dojeżdżają, nie są dostępni na miejscu. Specjaliści w takim ośrodku to luksus niedostępny wielu gminom. Wystarczy spojrzeć na badania statystyczne, prawie 85–90 proc. mieszkanek wsi nie ma w gminie dostępu do ginekologa. Do najbliższego miasteczka, gdzie dostęp do lekarzy czy szpitala jest łatwiejszy, nie ma z kolei dojazdu. I wszędzie ogromne kolejki.

Trzeba mieć samochód albo pieniądze na transport prywatnymi busami, co nie jest tanie, bo bilet w jedną stronę kosztuje zazwyczaj 10 czy 15 złotych. A przecież wizyty muszą odbywać się regularnie, są drogie. Na wizytę u psychiatry czeka się w najlepszym przypadku miesiącami. To może być za długo dla kogoś z ciężką depresją i myślami samobójczymi.

Sąsiadka podrzuci, mąż weźmie wolne i zawiezie do lekarza, bo autobusu już tu nie ma

Co wtedy?

Tę lukę znowu wypełnia Kościół katolicki, miejscowy ksiądz albo egzorcysta przydzielony do parafii przez biskupa. W każdej parafii wiejskiej jest z założenia oficjalny egzorcysta. W gminach, które badałam, na stronie parafii są imiona i nazwiska księży, numery telefonów, można się umówić.

Na przykład w czwartek na 18.30 na wypędzenie szatana? Czyli w języku odbija się nieobecność państwa, brak dostępu do medycyny. Stany psychiczne opisywane są językiem przedmedycznym. Czy także dlatego remedium poszukiwane jest poza obszarem nauki? Kościół wszedł w tę niszę i ją zagospodarował?

Jeden z wiejskich parafialnych egzorcystów, z którym rozmawiałam, powiedział mi wprost, że wprawdzie jest księdzem, ale faktycznie robi za terapeutę, psychiatrę i kogoś, z kim przede wszystkim można porozmawiać. Jego podopieczni to najczęściej osoby, które nie wyobrażają sobie, że mogą iść do psychiatry lub po prostu nie stać ich na prywatnego. To osoby, które w ogóle nie myślą o terapii lub których rodziny mają poczucie, że modlitwa zadziała oczyszczająco. Wyleczy z trudnych myśli, odpuści grzechy, „oczyści duszę, do której coś złego się przyczepiło”. Granica w potocznym postrzeganiu depresji, choroby psychicznej i opętania grzechem jest bardzo płynna.

Psychoterapia i upadek autorytetów

Jak wygląda wizyta u egzorcysty?

Moi rozmówcy opowiadali, że rodziny przywożą osoby w jakiejś niedyspozycji psychicznej, zostawiają na godzinę lub dwie, w tym czasie egzorcysta rozmawia i odprawia rytuały. Rozmowa ma pomóc, a rytuał religijny ma oczyścić z grzechów, przywrócić równowagę duchową.

Działa?

Księża, z którymi rozmawiałam, twierdzili, że te dwie godziny pozwalają ich wiernym otworzyć się, uwolnić trochę problemów. Na mężczyzn ze starszego pokolenia, którzy nie byli socjalizowani do mówienia o problemach, zwłaszcza poza kontekstem wódki, lokalny autorytet księdza w trudnej sytuacji działa. Ale nie jest to profesjonalne leczenie i przede wszystkim daje przestrzeń do różnego rodzaju nadużyć. Wiemy, jak wyglądają terapie konwersyjne.

Czym jest „terapia konwersyjna”? Wyjaśniamy

czytaj także

Czym jest „terapia konwersyjna”? [wyjaśniamy]

Kerry Cullinan, Khatondi Soita Wepukhulu

Wiemy też, że Kościół podburzał do ataku na osoby uczestniczące w paradach równości, egzorcyści smarują świętym łojem uczennice, które według swoich rodziców mają za dużo kolczyków. Że walczą z „ideologią gender”, wegetarianizmem. Lista naruszeń praw i wolności obywatelskich jest długa.

Oczywiście, Kościół próbuje zatrzymać zmianę społeczną. Ale nie działa sam. Pomagają mu inni, świeckie kobiety i mężczyźni. We wsiach, które badałam, kobiety, które pilnują porządku konserwatywnego, donoszą księdzu, kto się rozwiódł, kto ma kochanka, kto planuje rozwód. Rozmówczynie, które realizowały niezależne wizje życia, mówiły o pedagogizujących wizytach księdza, ale i mężczyźni opowiadali, że ksiądz ich zaczepił i pytał: „a kiedy wy sformalizujecie związek? Już z twoją narzeczoną rozmawiałem”. To działa.

Nawet rodziny, które poluzowały związki z Kościołem i nie chodziły na msze – albo chodziły sporadycznie – nie wyłamywały się z tradycyjnego zwyczaju sprzątania kaplicy przez mieszkanki wsi. Polega on na tym, że ksiądz raz w tygodniu na mszy wyznacza z imienia i nazwiska kobiety z kolejnych domów we wsi, od których oczekuje, że wysprzątają kaplicę. Nigdy nie wyczytuje mężczyzn.

Wnętrze opuszczonej chaty na wsi w województwie lubelskim. Fot. Jakub Szafrański

Nie opierały się? Nie negocjowały?

Niektóre dzwoniły do księdza i pytały, dlaczego je wyczytał, skoro one do kościoła nie chodzą, ale to są sytuacje wielu zależności. Jeśli dziecko chodzi do szkoły prowadzonej przez stowarzyszenie, gdzie ksiądz zajmuje miejsce w zarządzie albo jest ważną personą w radzie pedagogicznej, albo na różne sposoby powiązany jest z członkami rodziny, to te zależności lub familiarne relacje typowe dla małych społeczności i swojskość nie pomagają w oporze. W kościołach wielu wsi są też organizowane akcje pomocowe, zbiórki na leczenie chorób. Często nie ma innych organizacji, które mogłyby zorganizować zbiórki o takim zasięgu. W małej społeczności trudno wyjść z Kościoła.

Rozmawiałam z panem, który już kilkadziesiąt lat temu z kościoła się wypisał, ale i on zawsze podkreślał, że księdza po kolędzie przyjmował i opłacał składki. Mówił: „opłacam się Kościołowi, żeby mnie ludzie we wsi ostatecznie nie wypisali ze swego grona”.

Wiara jest uzależnieniem

czytaj także

Wiara jest uzależnieniem

Bartosz Żurawiecki

Nie ma innych aktorów na wsi? Nie ma dokąd wyjść z Kościoła? A organizacje kobiece?

Koła różańcowe odgrywają ważną rolę w pilnowaniu porządku. Ciekawe są doświadczenia Funduszu Feministycznego finansującego oddolne inicjatywy kobiet, które na przykład nie dostałyby pieniędzy z bardziej patriarchalnych struktur samorządowych. Jedna z grup podkreślała, że kiedy dostały pieniądze z Femfundu, to kobiety z kółka różańcowego zgłosiły to księdzu i rozpętała się burza. Pojawiły się nieprzyjazne artykuły w prasie, silny ostracyzm kierowany w stronę liderek.

Kościół o dusze walczy dłużej niż Femfund. Pamiętam listopad, pewnie około 2000 roku, na Zamojszczyźnie, gdzie robiłam badania terenowe. Minus 20 stopni, w chałupie woda zamarznięta w wiadrze, niewidoma kobieta, która każdy grosz wysyła księdzu Rydzykowi, bo tylko on jest w jej samotności. Państwa nie było.

Transformacja zostawiła wieś z wielokrotnym wykluczeniem, zwiniętymi instytucjami i infrastrukturą, pozostawiła wieś Kościołowi. Tyle że najczęściej, jeśli ktoś pomaga takiej staruszce, to raczej sąsiadka niż ksiądz. Teraz pieniądze na tacę można wysyłać też online. Wieś jest krytyczna, widzi ekonomiczne nadużycia, ale też na różne sposoby w tym uczestniczy.

Wieś w województwie lubelskim. Fot. Jakub Szafrański

Migracje jednak, jak mówisz, przyniosły nowe wzorce.

Kościół katolicki i Kościoły innych wyznań obsługują też na Zachodzie emigrantów z krajów, w których role genderowe są bardziej patriarchalne. I Kościoły emigracyjne też wyspecjalizowały się w wypędzaniu duchów i demonów egzorcyzmami. Zwłaszcza w społecznościach, gdzie na emigracji intensywnie zmieniają się relacje i role między płciami.

Nie uciekniesz.

Na Zachodzie jednak Kościoły są relatywnie bardziej progresywne. Polski misyjny Kościół katolicki, choć przynależy hierarchicznie do polskiego i podlega jego regułom, podlega też regułom lokalnych Kościołów. W Belgii, Anglii i Szwecji, w których wraz z socjolożkami Katarzyną Leszczyńską i Katarzyną Zielińską przebadałyśmy prawie 90 emigracyjnych aktywistów i aktywistek katolickich w kilkunastu polskich misjach, lokalne Kościoły są trochę inaczej zorganizowane. W belgijskich, szwedzkich, angielskich Kościołach kobiety są relatywnie bardziej włączone, błogosławi się osoby nieheteroseksualne, nawet księża mają relatywnie mniej autorytarną władzę niż w Polsce.

Polscy migranci to dostrzegają i opuszczają polskie misje, ale nawet w polskich misjach mamy do czynienia z pewną zmianą wzorca męskości.

To znaczy?

Wspólnota katolicka jest schronieniem dla niektórych mężczyzn doświadczających wykluczenia w lokalnych hierarchiach męskości jako imigranci zarobkowi niższego szczebla, którzy w dodatku widzą, jak bardzo zmieniają się kobiety na emigracji, upodmiotawiają się, uniezależniają ekonomicznie, zaczynają negocjować role i zadania. W ramach tych wspólnot i w relatywnie bardziej progresywnych kontekstach, w patriarchalny wzorzec zaczyna być włączany element emocjonalności, refleksyjności, którego dotąd nie było.

Szybcy, wściekli i samotni. Czy mężczyźni są w Polsce emocjonalnie dyskryminowani?

Czy to pomaga w renegocjowaniu ról, a praktycznie w znalezieniu partnerki?

Nie, pozycja mężczyzny jest rozumiana cały czas tak samo patriarchalnie. To taka specyficzna forma adaptacji, którą nazwałyśmy patriarchalnym targowaniem się z egalitaryzmem. Katoliccy mężczyźni zwyczajnie próbują zaadaptować patriarchat do bardziej progresywnych kontekstów, przejmując wybrane elementy tych ostatnich.

Jak to wygląda?

Zaczynają mówić o swoich emocjach, refleksyjnie opowiadać o swojej wierze, o tym, jak bardzo jest żarliwa, opowiadają o tym językiem głębokich przeżyć, który do tej pory zarezerwowany był dla kobiet. Zapewniają sobie tym samym więcej miejsca w Kościele. Jednak kiedy pytałyśmy o role, to chcieli, by pozostały takie same – z tym że mężczyzna byłby bardziej emocjonalny i ciepły.

A co z przemocą? Nadal pozostaje elementem władzy?

To włączanie emocjonalności transformuje wzorzec patriarchalnego ojca, ale podział władzy się nie zmienia. Otwiera się przestrzeń na refleksyjność, ale to wciąż patriarchat.

Czyli nie sięga sedna. Bo nawet jak ktoś już nauczy się opowiadać emocjonalnie o swojej więzi z bogiem, to niekoniecznie żona będzie widziała w tym zmianę, dla której warto w związku pozostać?

Tak, mężczyzna nadal będzie oczekiwał określonych zadań od kobiet i głosował przeciw prawom reprodukcyjnym.

Mężczyźni cierpią w świecie zorganizowanym przez mężczyzn. A z kobiet robią kozły ofiarne

Kto jeszcze korzysta z usług egzorcysty? Co z młodzieżą?

Młode wiejskie pokolenie ma już zupełnie inne podejście do zdrowia i rozwiązywania problemów. Jest najbardziej świadome tego, że problemy związane z psychiką trzeba leczyć. Bardzo świadome są matki, które interesują się wiedzą, jak wychowywać i wspierać dzieci. Jednocześnie mimo tej zmiany świadomości dostęp do specjalistycznej terapii jest bardzo ograniczony.

Co zamiast terapii?

Ważną rolę wsparcia odgrywa rynek ezoteryczny. Wszelkiej maści wróżki, jasnowidzki, szeptuchy, osoby, które pomagają zajść w ciążę. To spora konkurencja dla lokalnego Kościoła. Rozwój tego rynku ma kompensować braki, wykluczenie instytucjonalne i ekonomiczne, ale jego istnienie związane też jest z silną tradycją wzajemnego wspierania się kobiet, praktykowania siostrzeństwa. Zwłaszcza w grupach kobiet, które chcą żyć po swojemu.

Wieś w województwie lubelskim. Fot. Jakub Szafrański

Ważna jest też praktyka troski, wspieranie się w codzienności i dbanie o siebie między kobietami. Na przykład akrylowe paznokcie, bohaterki wielu klasistowskich memów, mają na wsi bardzo ważny emancypacyjny wymiar. Robienie sobie pięknych akrylowych paznokci to znak, że kobieta już nie chce zaharowywać się na roli i w kuchni, jak jej matka czy babka, i nieustannie ze wszystkiego rezygnować, poświęcając każdą złotówkę dla rodziny. I reprezentacją tego są paznokcie, a realnie czas i pieniądze, które się wydaje tylko na siebie. Ładne paznokcie to poszerzanie strefy feministycznej w praktyce. Symbolizują kontestacje poświęcenia, odzyskiwanie wolności, przyjemności i przede wszystkim czas dla siebie. Szkoda, że ten wymiar nie jest dostrzegany.

Młode, ale i średnie pokolenie już negocjuje. Ich związek z Kościołem nie jest tak silny, coraz bardziej się rozluźnia. Księża mówili mi wprost, że zastanawiają, czy jeśli odejdą emerytki, to Kościół będzie jeszcze istniał.

Jak powszechne strajki kobiet wyglądały na wsi?

Wiele osób jechało na strajk do najbliższego miasta, inne kobiety strajkowały w social mediach, gdzie umieszczały na zdjęciach profilowych nakładki z hasłami. A przede wszystkim zaczęły mówić w swoich gronach, opowiadać o doświadczeniu poronień, aborcji. Wyjęły ją ze sfery tabu, bo choć w PRL była ona legalna i na wsiach częsta, w czasie transformacji przestało się o tym doświadczeniu rozmawiać. W czasie strajków to się zmieniło. Kobiety przypominały, że same miały powikłania ciąży i poronienia indukowane w szpitalach, a teraz dowiedziały się, że ich córki z podobnymi powikłaniami dzisiaj nie dostaną wsparcia. Otwierały oczy.

**
Sylwia Urbańska – doktora, badaczka społeczna na Wydziale Socjologii UW, autorka tekstów o przemianach życia rodzinnego, intymności i wzorców płci w migracjach oraz w społecznościach wiejskich. Autorka książki Matka Polka na odległość, współautorka monografii Poza granicami: płeć społeczno-kulturowa w katolickich organizacjach migracyjnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij