Kraj

Pokaż mi reakcję na symetrystów, a powiem ci, kim jesteś

Podczas gdy antysymetryści z PO symetrystów non stop obrażają, oskarżają o najgorsze i wiecznie dyscyplinują, antysymetryści PiS pragmatycznie doceniają możliwość ich wykorzystania. Ostatni akt afery mailowej pokazuje, że symetryści okazali się dla Morawieckiego tak cenni, że powinni zdawać sobie sprawę, że PiS chce ich wykorzystać.

Gdy razem z kolegami i koleżankami na Twitterze wymyślaliśmy pojęcie symetryzmu, nawet przez myśl nam nie przeszło, że oto otwieramy śmieszno-straszny rozdzialik w mikrohistorii polskiej publicystyki. Piszę o czasach, zanim pierwszy tekst o symetrystach pojawił się w „Polityce”; czasach, gdy na Twitterze stawanie pośrodku sporu PiS i PO nazywaliśmy symetryzowaniem, które wcześniej (już nie pamiętam dlaczego) nazywane było marynarzowaniem. Ba, udało mi się nawet stworzyć pisaną z przymrużeniem oka roboczą definicję symetryzmu, która została bez podania autora skopiowana do słownika Obserwatorium Językowego Uniwersytetu Warszawskiego.

Sierakowski: I kto tu jest symetrystą?

Z czasem, gdy moje poglądy zaczęły się zmieniać i dryfować w stronę symetryzmu właśnie, odkryłem, że tych symetryzmów jest wiele. Że jednak nie ma jednej, kanonicznej wersji. Mamy więc symetryzm, nazwijmy go „geometrycznym”, który zawsze, aptekarsko, przy każdym temacie stara się trzymać dokładnie taką samą odległość od PiS-u i PO (PiS, PO zawsze to samo zło).

Mamy symetryzm bilansowania, który różnie ocenia poszczególne obszary działania PiS-u i PO, ale w ramach całościowego bilansu uważa obie partie za szkodników (PiS pod kątem praworządności i wolności obywatelskich, PO pod kątem neoliberalizmu). Mamy symetryzm dystansu, symetryzm drwiny i trollerki. Mamy symetryzm lewicowy i mamy pseudosymetryzm, zazwyczaj ukrytych zwolenników PiS-u, którzy boją się być otwarcie nazywani pisowcami.

I o ile ciekawe są autodefinicje samych symetrystów, o tyle jeszcze ciekawsze wydają się reakcje obu plemion PiS i PO na sam fakt, że oto pośrodku wyrosło coś obcego, co nie chce przyłączyć się do żadnego obozu. W przypadku polityków, wyborców czy wręcz fanbojów PO, a zwłaszcza sekciarzy z Silnych Razem, symetryści spełniają wręcz podręcznikową definicję kozła ofiarnego. To na symetrystów, jako na tych innych, często dawnych odszczepieńców, można skierować swój gniew i frustrację.

To ich, chociaż to wciąż niewielka jednak grupka w zalewie platformerskich i pisowskich mediów tożsamościowych, można obwiniać o klęski PiS-u. Kilka, z czasem może kilkanaście popularnych osób w mediach, ma kreować dyskurs, dzięki któremu PiS znowu wygrywa. Wyznawcy PO i przeciwnicy symetrystów zdają się rzeczywiście wierzyć, że symetryści są wszędzie. Że docierają do wszystkich. Że działają za kulisami w mediach, partiach, urzędach…

Stronniczość mediów przestała nam przeszkadzać

Oczywiście owa wszechwładność i wszechoddziaływanie symetrystycznych zdrajców dobra i piękna, czyli Platformy Tuska, nie powoduje namysłu nad własną winą w porażce. Skoro niewielka grupa potrafi aż tak kształtować dyskurs, to co jest z nami, antysymetrystami z PO nie tak, skoro nie potrafimy ich pokonać? A przecież jesteśmy tacy inteligentni! Wszystko i wszystkich przejrzeliśmy na wylot.

Mechanizm racjonalizacji jest tutaj prosty. Po pierwsze krąg symetrystów ciągle się poszerza. Symetrystą jest już niemal każdy, kto nie popiera wspólnej listy albo nie odhacza codziennego oburzenia na skandale PiS, których negatywny wydźwięk moralny jest oczywisty, więc naprawdę nie trzeba ciągle szczytować oburzeniem na pokaz. Dla części osób symetrystką jest nawet Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej”. Po drugie, symetryści są na pewno opłacani przez PiS, a jak nie opłacani, to szantażowani. Przecież inteligentna, wykształcona osoba, która kiedyś była normalna (czyli miała „nasze poglądy”), nie może ot tak zmienić tych poglądów na inne, czyli nienormalne. Na pewno coś się za tym kryje. Na przykład finansowe wsparcie od PiS-u.

Potwierdzeniem tego myślenia ma być ostatnia afera tzw. symetrystyczna. Oto jak ujawniono w ramach tzw. afery mailowej, Mateusz Morawiecki miał prosić, aby „rozdzwonić się do waszych znajomych dziennikarzy (tzw. symetrystów)”.

Dla antysymetrystów to najlepszy dowód na sprzedajność symetrystów i układ z obecną władzą. Ci biedacy każdego, kto jest choćby wymieniony jako osoba, do której ktoś z PiS-u chce zadzwonić, uważają za człowieka władzy, a w najlepszym razie pożytecznego idiotę.

Ci sami ludzie, którzy przy każdej aferze swoich ukochanych celebrytów czy polityków krzyczą o domniemaniu niewinności, dziś za dowód winy uważają to, że Morawiecki chce do kogoś zadzwonić i go oczywiście zmanipulować własną propagandą. Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy w aferze mailowej okaże się, że Morawiecki chciał zadzwonić do Tomasza Lisa z prośbą o wywiad, w którym, rzecz jasna, będzie chciał przedstawiać własną, niechby kłamliwą, narrację.

I tu docieramy do drugiej niesymetrystycznej strony, to jest do obozu PiS. Otóż tak jak antysymetryści z PO symetrystów nienawidzą, bo mają być pożytecznymi idiotami PiS, tak PiS rzeczywiście jako pożytecznych idiotów czasami środowisko symetrystyczne chce sobie ustawiać. Powyższy przykład rozdzwaniania premiera (do Sabatu symetrystów niestety nikt nie dzwonił) jest najlepszym przykładem bardzo instrumentalnego wykorzystywania tej grupy medialnej.

W przeciwieństwie do antysymetrystów z PO, którzy własne media uważają naprawdę za obiektywne, pisowcy doskonale wiedzą, kim i czym są ich własne media pisowskie. Wystarczy wspomnieć, jak premier Morawiecki wyśmiewał w mailach Cezarego Gmyza. Dlatego aby dotrzeć poza swoją bańkę i nadać przekazowi pozór obiektywności, starają się wykorzystać kanał symetrystyczny. Czy im się to udaje i czy ktoś z drugiej strony podnosi słuchawkę, przekazując propagandę dalej bez jakiegokolwiek własnego komentarza czy filtru, to inna sprawa.

Pamiętajmy jednak, że wiedza insajderska ze środowiska PiS jest wiedzą, którą się chwalą także dziennikarze antysymetrystyczni, których wyborcy PO cenią. Dlatego sam kontakt polityków z dziennikarzami raczej nie jest niczym nowym. Wydzwanianie dziennikarzy, czy to w formie dosłownej przez telefon, czy na WhatsAppach, mailowo itd., jest typowym działaniem na linii polityk–dziennikarz. Przecież tak właśnie działa istota politycznej wrzutki, gdzie politycy celowo podsyłają dziennikarskim insajderom komunikaty, aby wywołać określoną reakcję wyborców.

Czymś nowym jest świadomość po stronie PiS, że symetryści jako ci bardziej obiektywni od dziennikarzy „naszych” są lepszym pasem transmisyjnym nie tylko od dziennikarzy stricte pisowskich, ale nawet dziennikarzy insajderskich. Po prostu ta sama wrzutka inaczej jest odbierana przez wyborców.

Podczas gdy antysymetryści z PO symetrystów non stop obrażają, oskarżają o najgorsze i wiecznie dyscyplinują, antysymetryści PiS pragmatycznie doceniają możliwość ich wykorzystania. I nawet jeśli to się nie udaje albo udaje bardzo rzadko, to pokazuje pewien fragment rzeczywistości medialnej. Fragment, który więcej niż o symetrystach, mówi o tych, którzy wchodzą z nimi w relacje. Albowiem z jednej strony mamy histeryczną umoralniająca stronę PO, a z drugiej cynicznie pragmatyczną stronę PiS.

Obrońcy „kompromisu” to symetryści z wieszakami

Nie zmienia to jednak faktu, że skoro symetryści okazali się dla Morawieckiego tak cenni, to tym bardziej powinni zdawać sobie sprawę, że PiS chce ich wykorzystać. I że nawet mimowolnie mogą być przedmiotem manipulacji.

To ostrzeżenie jest tym bardziej istotne, że ciągłe stawanie pośrodku może sprawiać, że symetryści poczują się kimś, kto „jest ponadto”. A z owego „ponadto” już blisko do poczucia się kimś lepszym, mądrzejszym od tych dwóch „głupiutkich plemion”. Poczucia się kimś, kto w swej przenikliwości potrafi stawiać sądy nie tylko bardziej wyważone, obiektywne i rzekomo mądrzejsze, ale kimś, kto ponoć nie może ulegać własnym uprzedzeniom, także symetrystycznym. Kimś, kto czasami pisze teksty tylko po to, aby prowokacyjnie iść pod prąd, a potem, gdy prowokacja się uda, umierać na pluszowym krzyżu i łkać o tym, jak jest atakowany. Albo bronić jednego z obozów tylko dla samego bronienia i z samej zasady być przeciw.

To olbrzymia pokusa, zwłaszcza że symetryzm ma wpisany w swoje istnienie pewną oryginalność niepodążania za stadnymi wyborami, umyślne kwestionowanie konsensu i cyniczno-estetyczny dystans do zbiorowego oburzenia. Łatwo to wykorzystać, karmiąc symetrystyczne ego rzekomo oryginalnym przekazem. I o tym symetryści naprawdę powinni pamiętać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij