Kraj

Biedna opozycja patrzy na 40 procent PiS

Parlamentarna opozycja nie pociąga za sobą ludzi nie dlatego, że opanował ich zgubny „symetryzm”, ale dlatego, że nie ma im nic do zaoferowania poza mglistą obietnicą, że nie będzie tak źle jak teraz.

Rekordowe 40% poparcia dla PiS wywołało szok i niedowierzanie. Przecież PiS przegrał pierwszą rundę walki o sądy; przecież poseł Kaczyński publicznie i przed kamerami obnażył swe prawdziwe motywacje, które z naprawą państwa nie mają nic wspólnego; przecież na ulice wyszły dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy ludzi w obronie niepopularnych podobno sądów. A jednak to PiS wzrosło w sondażach.

Jak to?! Ano, tak to. Jeśli nie ma jasnej alternatywy dla przyszłości, ludzie wolą inwestować w teraźniejszość. Jak słusznie napisał na portalu Polityki Rafał Kalukin: „Polityka nie jest grą o sumie zerowej”, a więc postawa opozycji, której wydaje się, że wystarczy być przeciw PiS i czekać, aż politycy tej partii sami się skompromitują i zagryzą, to strzelanie kulą w płot.

Symetryści kontratakują

Wielu publicystów przekonywało już o tym, że walka z PiS oparta jedynie na wytykaniu mu błędów i wypaczeń nie zadziała i że ludzie potrzebują nadziei, że świat bez PiS u władzy nie będzie powtórką z platformianej przeszłości. Wrzucano ich do worka z napisem „symetryści”, oskarżając o sabotowanie jedynie słusznej strategii, czyli budowy Wielkiej Koalicji Anty-PiS. Teraz zapewne usłyszymy, że wzrost partii rządzącej w sondażach to też wina „symetrystów” – gdybyśmy wszyscy zgodnie chwalili Platformę na potęgę zamiast przypominać jej potknięcia, miałaby z dziesięć punktów procentowych więcej!

Zastanawiam się, kiedy zagorzali krytycy „symetryzmu” wreszcie zauważą, że opozycji – a już szczególnie Platformy – nikt nie musi sabotować, sama sobie w tym względzie świetnie radzi. Kryzys wokół reformy sądownictwa stanowił (kolejną już) okazję dla polityków opozycji parlamentarnej, by pokazać, że mają jakąś wizję funkcjonowania państwa, że mają plan działania i pomysły jak ten plan zrealizować. Niestety, zarówno PO, Nowoczesna jak i PSL pozostały w defensywie. Nie inicjowały nawet debaty i nie przewodziły protestom, lecz podczepiały się pod energię wygenerowaną głównie przez organizacje pozarządowe i sieci obywatelskie. W ostatnich tygodniach, zamiast pomysłu na sądownictwo i zestawu konkretnych propozycji, dostaliśmy dużo okrągłych słów oraz zapewnienia Schetyny, że owszem, pomysły na Polskę Platforma ma, ale nie może ich pokazać dwa lata przed wyborami parlamentarnymi, bo… ukradnie je PiS. Przypomina to słynną frazę z Misia: „Nie mamy programu i co nam pan zrobisz?”. Dziś spora część obywateli i obywatelek, szczególnie młodszych, ma na to retoryczne pytanie krótką i zwięzłą odpowiedź: nie będę na was głosować.

Krytycy „symetryzmu” skupiają się przede wszystkim na ocenie przeszłości, udowadniając, że polityka PO nie była wcale taka zła, a nawet jeśli były błędy i wypaczenia, to na pewno mniejsze niż w przypadku PiS. Te skądinąd słuszne tezy nie mają jednak dla wielu osób większego znaczenia, bo głównym źródłem niechęci do parlamentarnej opozycji jest teraźniejszość. Dla młodego pokolenia, którego zaangażowanie polityczne tak ostatnio wszystkich poruszyło, nie do zaakceptowania jest fakt, że politycy tacy jak Schetyna czy Kosiniak-Kamysz nadal próbują ograć Kaczyńskiego z prawej flanki, że nie mają nic do zaproponowania tym, w których PiS uderza najsilniej: kobietom, które chcą mieć prawo do decydowania o swoim ciele; mniejszościom seksualnym, które chcą mieć takie same prawa, jak każdy inny obywatel; ludziom, którzy chcą żyć w świeckim państwie, w którym religia nie dominuje polityki i życia publicznego. W tej Europie, którą Schetyna i spółka tak chętnie odmieniają przez wszystkie przypadki, prawa kobiet i mniejszości oraz rozdział państwa i kościoła są normą a nie ekstremalnymi żądaniami skrajnej lewicy. Kiedy dotrze to do naszej opozycji?

Schetyna do Sierakowskiego: Celem PO jest odsunięcie PiS od władzy

There is no alternative

Podobnie jest z polityką gospodarczą czy społeczną – kojarzeni z neoliberalna polityką zaciskania pasa politycy nie robią nic, by zaprezentować program bliższy socjaldemokratycznym rozwiązaniom, które, co pokazują badania, są bliskie większości polskiego społeczeństwa. Zamiast zrewidować poglądy i zaproponować spójny program, lawirują i kręcą. Konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, jakie poglądy ma w powyższych kwestiach parlamentarna opozycja. Najlepszym przykładem było 500+. Najpierw kąśliwa krytyka „rozdawnictwa” i politycznego „przekupstwa”, potem ubolewanie, że przecież nie starczy pieniędzy, a dopiero gdy się okazało, że (przynajmniej na razie) jednak starczy, pojawiły się deklaracje rozszerzenia programu na rodziców z jednym dzieckiem i samodzielne matki. I mówi to ta sama partia, która nawet w ramach kampanii przedwyborczej nie chciała słyszeć o zlikwidowaniu albo przynajmniej waloryzacji progu uprawniającego do świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego, którego nie zmieniono od 2007 roku!

Żeby było śmieszniej, PO miała realne sukcesy na polu polityki rodzinnej – program Maluch, który w pierwszym roku swego istnienia kosztował niewiele ponad 100 mln, w kilka lat przyczynił się do zwiększenia ilości miejsc w przedszkolach o blisko 100%! Tyle że sami politycy i polityczki Platformy chyba o tym nie wiedzieli, a w każdym razie nie byli w stanie tego opowiedzieć wyborczyniom podczas kampanii w 2015 roku. Może dlatego, że polityka społeczna nigdy nie była dla nich priorytetem i nigdy nie mieli jasnej wizji, czemu właściwie miałaby ona służyć, poza zwiększeniem dzietności.

Co gorsza, na brak programu i wizji przyszłości nakłada się nieumiejętność budowania i wyrażania emocji oraz nieznośny fałsz, który przebija szczególnie w wypowiedziach partyjnych liderów. W kontekście rozhuśtanych polityczną walką emocji skrajny racjonalizm brzmi jak bezczelny cynizm, a nawet realistyczna ostrożność wygląda na zwykłe kunktatorstwo. Schetyna, który sam nie ma za grosz charyzmy, nie potrafi nawet wyciągnąć wniosków z przynoszącej sukcesy strategii PiS, polegającej na chowaniu mniej popularnych i opatrzonych twarzy do drugiego szeregu i promowaniu nowych ludzi, którzy przynajmniej sprawiają wrażenie sympatycznych i dostępnych.

Nieco lepiej idzie w tej kwestii Nowoczesnej, którą reprezentują ostatnio głównie kompetentne i potrafiące poruszyć tłumy kobiety, ale zza ich głów co i rusz wyskakuje Ryszard Petru. Parlamentarna opozycja nie pociąga za sobą ludzi nie dlatego, że opanował ich zgubny „symetryzm”, ale dlatego, że nie ma im nic do zaoferowania poza mglistą obietnicą, że nie będzie tak źle jak teraz. Tylko że tym, których Jacek Żakowski określił jako nie-PiS, to już po prostu nie wystarcza.

Opozycjo, chcesz wygrać z PiS? Podziel się na pół

Zamiast przyganiać obywatelom, których ani Platforma, ani Nowoczesna nie zachwycają, należałoby skupić się na zbudowaniu prawdziwej alternatywy dla PiS w sferze programu, wartości i emocji.  I tu wpływowi krytycy „symetryzmu” mają pole do popisu. Przede wszystkim trzeba naciskać na opozycję parlamentarną, by wreszcie zaczęła grać w ofensywie, a przede wszystkim w europejskiej lidze, do której podobno aspiruje. Najwyższy też czas, by media zainteresowały się tym, co ma do zaproponowania w kluczowych dla Polski kwestiach opozycja pozaparlamentarna, zamiast powtarzać rytualne tezy o tym, że „Razem jest osobno” i „szukamy polskiego Macrona”. Wreszcie, warto  zapraszać i słuchać osób reprezentujących nowe ruchy społeczne wyrosłe na sprzeciwie wobec kolejnych „reform” nie w ramach ciekawostek, tylko jako przyszłych liderów i liderki. Dziś już naprawdę nie wystarczy publikować kolejnych wywiadów z Dornem czy Niesiołowskim, którzy mówią o tym, że trzeba nowych twarzy.

Jeśli tych nowych ludzi, którzy wzięli sprawy w swoje ręce, ludzi mających potencjał i wizję, nie dostrzegą wreszcie masowe media, to owszem – może przebiją się oni w partyjnych rozgrywkach, ale realistycznie nas to patrząc, zobaczymy ich u władzy za jakąś dekadę. Sądzą państwo, że mamy tyle czasu? Stawiam dolary przeciw orzechom, że nie.

Razem nigdy nie zgodzi się z Petru czy Schetyną [rozmowa z Dorotą Olko]

**
Dr Elżbieta Korolczuk pracuje na Uniwersytecie Södertörn w Sztokhomie, bada ruchy społeczne, obywatelstwo i rodzicielstwo, jej najnowsza publikacja to książka Civil Society revisited: Lesssons from Poland (z Kerstin Jacobsson, Berghahn Books, 2017) . Dr Korolczuk od ponad dekady zaangażowana jest w ruch kobiecy, jest przewodniczącą rady Fundacji „Akcja Demokracja” i honorową członkinią Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci”.

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Elżbieta Korolczuk
Elżbieta Korolczuk
Socjolożka
dr hab. Elżbieta Korolczuk – socjolożka, komentatorka i aktywistka. Pracuje na Uniwersytecie Södertörn w Sztokholmie i w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. W swoich badaniach zajmuje się tematyką płci kulturowej (gender), ruchami społecznymi i społeczeństwem obywatelskim. Jest autorką licznych artykułów naukowych oraz książek, m.in. „Rebellious Parents. Parental Movements in Central-Eastern Europe and Russia” przygotowanej we współpracy z Katalin Fábián (Indiana University Press, 2017) i „Civil Society revisited: Lesssons from Poland wydanej z Kerstin Jacobsson” (Berghahn Books, 2017). W 2019 ukazał się tom „Bunt Kobiet. Czarne Protesty i Strajki Kobiet” przygotowany we współpracy z Beatą Kowalską, Claudią Snochowską-Gonzalez i Jennifer Ramme (Europejskie Centrum Solidarności) oraz książka „Matki i córki we współczesnej Polsce” (Universitas). Przez ponad dekadę działała w warszawskiej Manifie. Jest też honorową członkinią Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci” i działa w radzie Fundacji „Akcja Demokracja” oraz Radzie Kobiet przy Prezydencie Warszawy.
Zamknij