Za komuny mogliśmy głosować na PZPR albo na PZPR. Teraz możemy głosować na którąś z partii reprezentujących interesy elit władzy i pieniądza. To nie ma nic wspólnego z zasadą demokracji, czyli ludowładztwa.
Ustrój mi się nie podoba. A mam w portfelu legitymację, która głosi, że byłem antykomunistą. Nic bardziej błędnego. Ja komuchów z PZPR uważałem za antykomunistów sabotujących konstytucyjną zasadę PRL, w myśl której władza w PRL miała należeć do ludu pracującego miast i wsi. Bo ilekroć ten lud próbował trochę porządzić, na ulicach pojawiały się czołgi.
Co ciekawe, podczas dwóch największych zrywów w powojennej historii wielkoprzemysłowa klasa robotnicza domagała się udziału w zarządzaniu zakładami pracy. W ten sposób na fali strajków i protestów polskiego Października powstały rady robotnicze. Już w listopadzie 1956 roku Sejm PRL uchwalił ustawę o radach robotniczych. Przetrwały one niezbyt długo – przestały istnieć w 1958 roku.
czytaj także
Idea samorządności pracowniczej była jednak wciąż żywa i podczas tzw. karnawału w latach 1980–1981 rady znów powstawały. Zalegalizowano je ustawą z 25 września 1981 roku o samorządzie załogi przedsiębiorstwa państwowego. Stanowiła ona, że „załoga uczestniczy w zarządzaniu przedsiębiorstwem państwowym”. Istnienie rad pracowniczych po stanie wojennym stanowiło pewien wyłom w partyjnym monolicie władzy, a jednocześnie furtkę do legalnej działalności opozycyjnej.
Adam Michnik twierdził, że samorząd pracowniczy był tylko wybiegiem w walce z komuną. Jednak pracownicy widzieli to inaczej. Dlatego Balcerowicz, chcąc skasować państwowy przemysł, musiał pozbawić załogi wszelkich uprawnień do decydowania o zarządzaniu swoimi zakładami pracy.
Zwolennicy neoliberalnych reform znanych jako „plan Balcerowicza” uważali, że załogi będą dokonywać nieracjonalnych, krótkowzrocznych wyborów we własnym grupowym interesie. Tymczasem do rad pracowniczych załogi wybierały zwykle inżynierów i techników, którzy mieli większe pojęcie o racjonalnym zarządzaniu zakładem niż niejeden dyrektor z partyjnej nomenklatury. Rady pracownicze były więc szansą na poprawę sprawności zarządzania oraz na większą wydajność i dochodowość państwowych przedsiębiorstw. Tyle że nie o to chodziło reformatorom. Według nich wszystko, co państwowe, było skazane na zagładę jako nieefektywne z zasady. Mówiąc prościej, nie chodziło w żadnym razie o poprawę zarządzania, tylko o jak najszybszą likwidację.
Balcerowicz musiał zostać, bo tak chcieli Amerykanie. Antoni Dudek o polskim skoku w kapitalizm
czytaj także
Stąd wynikł podatek od ponadnormatywnego wzrostu wynagrodzeń, który dotyczył wyłącznie firm publicznych. Jeżeli „jakimś cudem” zakład państwowy był sprawnie zarządzany, przynosił zyski, które uzasadniały podwyżki dla załogi, wtedy system wprowadzony przez Balcerowicza taki przodujący zakład państwowy miażdżył domiarem. Ten podatek, zwany też popiwkiem, wynosił 500 proc. i oczywiście żaden zakład nie mógł już się po czymś takim podnieść. Jak bowiem zachęcać załogę do zwiększonego wysiłku, skoro w system wbudowano mechanizm zabraniający wynagrodzenia tych starań?
Żeby wprowadzić kapitalizm, reformatorzy musieli zetrzeć klasę robotniczą na proch. Tę samą klasę robotniczą, która miała dość siły i determinacji, by przeciwstawić się rządom PZPR. Niszczenie państwowego przemysłu miało więc na celu nie tylko uwłaszczenie elit, ordynarną grabież majątku narodowego, ale też – być może w równym stopniu – odebranie podmiotowości ludziom pracy. Robotnicy, którzy obalając panujący reżim, byli świadomi swojej realnej siły, mieli od tej pory znać swoje miejsce.
Z czasem większość dała sobie wmówić, że prywatyzacja, która polegała na zaoraniu państwowego przemysłu, była podyktowana względami ekonomicznymi. To prawda, że reformatorzy wierzyli w przewagę własności prywatnej nad publiczną, ale celem równorzędnym było odebranie ludziom pracy politycznej sprawczości. W warstwie ideologicznej oznaczało to, że klasa robotnicza przestaje być awangardą, ginie wraz z wielkimi zakładami pracy, a główne miejsce zajmą teraz przedsiębiorcy. Marzenie o Samorządnej Rzeczpospolitej zastąpiły rządy pieniądza.
czytaj także
Polska nie jest wyjątkiem. Również w Wielkiej Brytanii doszło do zniszczenia górnictwa węglowego, które było bastionem ruchu robotniczego. Margaret Thatcher w swoich pamiętnikach przyznała po latach, że nie chodziło wcale o względy gospodarcze, tylko o złamanie brytyjskiego ruchu związkowego.
Socjalizm, komunizm to szlachetne utopie. W dążeniu do nich popełniano strasznie zbrodnie. Choć należy raczej powiedzieć, że dążenie do owych utopii było jedynie pozorem, bo totalitarna władza potrzebowała jakiejś zasłony dymnej, a wielki projekt, wielki ruch mas ludowych znakomicie się do tego nadawał.
Jednak sama idea powszechnego udziału robotników w sprawowaniu władzy była nośna. Widziałem wielkie wiece w fabrykach w okresie pierwszej Solidarności. Ówczesne wrzenie rewolucyjne w konfrontacji z autorytarnym państwem prowadziło do wzmożenia politycznej świadomości i aktywności mas. Oczywiście, takie wzmożenie nie jest możliwe na dłuższą metę. Dlatego próbowano choć częściowo zinstytucjonalizować demokrację pracowniczą.
czytaj także
W uchwalonym w 1981 roku programie NSZZ „Solidarność” napisano:
„Uważamy ludowładztwo za zasadę, od której nie wolno odstępować. Ludowładztwo nie może być władzą stawiających się ponad społeczeństwem grup, które przypisują sobie prawo orzekania o potrzebach oraz reprezentowania interesów społeczeństwa. Społeczeństwo musi mieć możność przemawiania pełnym głosem, wyrażania różnorodności poglądów społecznych i politycznych; musi mieć możność organizowania się w taki sposób, który zapewnia wszystkim sprawiedliwy udział w materialnych i duchowych dobrach narodu oraz wyzwolenie wszystkich jego możliwości i sił twórczych. Chcemy rzeczywistego uspołecznienia systemu zarządzania i gospodarowania. Dlatego dążymy do Polski samorządnej”.
Żeby Balcerowicz mógł przystąpić do niszczenia przemysłu państwowego, bazy materialnej ruchu robotniczego, wcześniej Jaruzelski musiał rozbić jego struktury organizacyjne. Mieliśmy najpierw stan wojenny, a później stan wojenny w gospodarce zwany planem Balcerowicza. Co łączy te dwie historyczne postaci poza tym, że kiedyś obaj należeli do PZPR? To, że nie wierzyli w kompetencje ludzi pracy do rządzenia krajem czy choćby współzarządzania swoimi zakładami pracy.
czytaj także
W tej pogardzie dla ludu elity PRL i obecne elity władzy i pieniądza są bardzo do siebie podobne. Nic więc dziwnego, że na listach kandydatów w wyborach nie ma praktycznie robotników, rolników, przedstawicieli klasy ludowej. Nie ma ich nawet na listach ugrupowań z nazwy lewicowych. Jest natomiast znaczna nadreprezentacja przedsiębiorców, urzędników, inteligencji, która z polityki uczyniła sobie źródło utrzymania. (Warto w tym miejscu przypomnieć, że diety poselskie po raz pierwszy wprowadzono w Anglii, żeby posłowie Partii Pracy, robotnicy, mieli na bilet kolejowy i mogli dotrzeć do Londynu na obrady Parlamentu).
Część polskich socjalistów stawiała znak równości między „ludowładztwem” i parlamentaryzmem. Ale taki np. Mieczysław Niedziałkowski z PPS proponował, by Senat zastąpić Izbą Pracy. Niedziałkowski w swym projekcie konstytucji demokrację polityczną uzupełniał demokracją społeczną, urzeczywistnianą dzięki Izbie Pracy, Radom Delegatów Robotniczych oraz komitetom fabrycznym. Takie komitety fabryczne i rady delegatów robotniczych powstały spontanicznie na fali strajków w latach 1980–1981. A program I Zjazdu NSZZ „Solidarność” wyraźnie nawiązywał do koncepcji Niedziałkowskiego. Głosił on, że autentyczny samorząd pracowniczy będzie podstawą Samorządnej Rzeczpospolitej, i postulował zastąpienie Senatu Izbą Społeczno-Gospodarczą.
Elitarne przekonanie, że racjonalna jest struktura zarządzania, w której pracownicy tylko wykonują polecenia, ale nie mają wpływu na decyzje, jest nie tylko niedemokratyczna i krzywdząca, ale i nieracjonalna. O tym, że włączanie pracowników w proces planowania i zarządzania jest o wiele bardziej efektywne, przekonały się odnoszące sukces nowoczesne firmy rynkowe. W Niemczech działa system współzarządzania oparty na radach zakładowych, które funkcjonują w większości firm prywatnych. To samo, co sprawdza się na poziomie zarządzania gospodarczego, sprawdzi się i na poziomie politycznym.
Nie twierdzę, że klasa robotnicza czy ludowa ma większe kompetencje do decydowania o sprawach państwowych niż inne klasy czy grupy społeczne. Ale z całą pewnością nie ma kompetencji mniejszych, a jej całkowite niemal odsunięcie od procesu decyzyjnego jest niedemokratyczne. I na pewno sprzeczne z zasadą ludowładztwa, czyli demokracji.
Mówisz, że masz za niską pensję? To możesz jeszcze umrzeć z głodu
czytaj także
Formalnie każdy może głosować. Problem w tym, że od czasów Frontu Jedności Narodu niewiele się zmieniło. Za komuny mogliśmy głosować na PZPR albo na PZPR. Teraz możemy głosować na którąś z partii reprezentujących interesy elit władzy i pieniądza, bo nie mamy do wyboru żadnej partii reprezentującej świat pracy, klasę pracującą czy szerzej, klasę ludową. Możemy więc pokornie złożyć hołd systemowi wyzysku i dominacji, uczestnicząc w wyborach, albo zostać w domu, co w sumie na jedno wychodzi.
Ktoś powie: dlaczego pracownicy się nie organizują? Bo założono im sztuczny horyzont. Bo rozbito wielomilionowy ruch pracowniczy, zniszczono wielkie skupiska pracownicze i wmówiono ludziom, że nie ma czegoś takiego jak świat pracy. Że jesteśmy co najwyżej konsumentami. Że nie jesteśmy wytwórcami wszelkich dóbr, tylko zasobami ludzkimi. Ten tryumf „liberalnej demokracji” sprawił, że władzę sprawują ci na górze, we własnym interesie. A tym na dole nawet już nie przychodzi do głowy, że mogliby wziąć udział we władzy.
czytaj także
Rozmawiałem kiedyś z dziennikarzem jednej z głównych stacji telewizyjnych o możliwości wprowadzenia do Sejmu większej liczby ludzi pracy najemnej. Pan redaktor nie posiadał się ze zdumienia, jak przyszło mi do głowy, że w tworzeniu prawa i rządzeniu krajem mogliby wziąć udział ochroniarze, sprzątaczki czy robotnicy budowlani. Nie rozumiał istoty demokracji, która polega na tym, że decyzje podejmują ci, których one dotyczą. To jest najważniejsza kompetencja.
Masy ludowe są na co dzień niewidzialne. A stają się widzialne, gdy się buntują. Wtedy mają wpływ na decyzje i próbują ten wpływ utrwalić w instytucjach. Kiedy fala opada, instytucje znikają – jak rady robotnicze, rady zakładowe po 1956 roku czy rady pracownicze po planie Balcerowicza.
Póki milcząca większość milczy, głos mają ci, którzy ich doją i obrażają.