Kraj

Praca nastolatków – nie róbcie tego swoim dzieciom! Zrobią to sobie same

Czy ma podstawy krytyka rodziców lub szerzej – dorosłych, którzy wysyłają dzieci do pracy, żeby nauczyć je samodzielności? Ile jest takich przypadków? Sama znam wielu nastolatków, którzy poszli do pracy, bo chcieli. Nie znam natomiast ani jednego rodzica, który uznałby, że harówa w smażalni ryb to dla jego dziecka lepsza opcja niż nauka w szkole czy zabawa na podwórku. Skupmy się na walce z wyzyskiem wobec najmłodszych zatrudnionych, zamiast doszukiwać się problemu w rodzicach.

Kilka lat temu na oko dwunastoletni chłopiec kręcił się po ogródkach knajp na warszawskim Nowym Świecie i sprzedawał pocztówki. Tłumaczył, że w ten sposób zbiera z kolegą na komputer. Nigdy nie zapomnę jego twarzy. Dzieciak w przypadkowo dobranych, niemodnych ciuchach, niezrażony kpiącymi uśmieszkami kawiarnianych gości, świadomy, że nie oferuje superatrakcyjnego towaru. Mimo to próbował. Może zresztą pocztówki były z jego własnej kolekcji i wcale nie chciał się z nimi rozstawać? Czy marzył o komputerze? Raczej go potrzebował, skoro miał zamiar kupić go na spółkę z kimś i był gotów prosić o pomoc ludzi na ulicy.

Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś kazał mu iść do pracy. Chłopiec postanowił wziąć sprawy we własne ręce, bo miał potrzebę, której jego opiekunowie z takich czy innych powodów nie byli w stanie zaspokoić. Czy to dobrze? Oczywiście, że nie. Dwunastolatek powinien cieszyć się dzieciństwem, a nie zamartwiać o pieniądze. Niestety, nie żyjemy w świecie idealnym.

Nastolatki do roboty? To ponury pomysł. Nie róbcie tego swoim dzieciom

W swoim tekście o pracy dzieci Piotr Wójcik zdaje się o tym wszystkim wiedzieć, bo nie bez racji pisze, że praca nastolatków w Polsce w niczym nie przypomina znanego z amerykańskich filmów rozwożenia gazet. Z przytoczonych przez niego badań wynika, że młodych zatrudnia się na fatalnych warunkach i wykorzystuje bez litości. Nie mam zamiaru polemizować z główną tezą artykułu Piotra: owszem, praca nastolatków przynosi więcej szkody niż pożytku. Czy jednak musimy cisnąć przy okazji ich rodzicom, którzy nie wybierają takiego losu dla swoich dzieci?

Biedne dzieci szalejących liberałów

Wójcik rozpatruje scenariusz, zgodnie z którym nastolatki nie podejmują pracy z własnej inicjatywy, lecz są do niej zachęcane, a w niektórych przypadkach nawet przymuszane przez dorosłych opiekunów. W tytule pojawia się apel do dorosłych: „Nie róbcie tego swoim dzieciom”, sparafrazowany później w treści artykułu („Dlaczego chcecie to robić swoim dzieciom?”), a początek jednego ze zdań brzmi: „Jeśli zagonicie swoje dziecko do roboty na kilka godzin w tygodniu…”.

Nie sądzę, żeby rodzice chłopca sprzedającego pocztówki byli nawiedzonymi liberałami, wychodzącymi z założenia, że dla zasady nie kupią synowi komputera. Najprawdopodobniej po prostu nie było ich na to stać. Polska to nie USA, gdzie zwyczajowo wysyła się nastolatków do pracy dla kształtowania jakiegoś etosu. Jesteśmy społeczeństwem na dorobku. U nas rodzice wręcz chwalą się tym, że ich dzieci mogą skupić się na szkole, bo oni są w stanie spełnić wszystkie ich potrzeby, a nawet zachcianki. Ale mimo to nadal, jak pokazuje przypadek chłopca z pocztówkami, nie jest to w Polsce sytuacja każdego dziecka.

Rozumiem, że Piotr Wójcik pisze o konkretnych dzieciach i konkretnej grupie dorosłych. Odnosi się do prawdziwego ogłoszenia, które dało w internecie dwóch czternastolatków gotowych za pieniądze dźwigać do 25 kg po cztery godzinny dziennie. Spotkało się to z entuzjastyczną reakcją wielu dorosłych, w tym znanej dziennikarki Agnieszki Gozdyry, zachwyconych samodzielnością i zaradnością chłopaków.

Pytanie, czy równie zachwyceni byli ich rodzice? Albo czy Gozdyra byłaby równie zachwycona, gdyby podobną ofertę złożył potencjalnym pracodawcom jej czternastoletni syn? Łatwo jest oklaskiwać heroiczną postawę młodych i potrzebujących, w dodatku z bezpiecznego dystansu, samemu będąc sytym.

Do człowieka wydajnego

czytaj także

Wójcik słusznie piętnuje tę oczywistą obłudę i zauważa, że zatrudnienie chłopców na podanych przez nich samych warunkach byłoby nieludzkie i zwyczajnie nielegalne. Nie mam jednak wrażenia, że postawa Gozdyry jest typowa dla ogółu dorosłych w Polsce. Nie odbierałabym też taką krytyką podmiotowości nastolatkom, którzy czasem po prostu chcą iść do pracy.

Między potrzebą a kaprysem

Siedemnastolatka ze średnio zamożnej rodziny, ze wsi. Ma trójkę rodzeństwa. W domu są pieniądze na jedzenie i bilety na PKS do pobliskiego miasta, gdzie dziewczyna chodzi do liceum. Na kino czy kawę z koleżankami już nie ma. Ciuchy donasza po starszych dzieciakach. Nastolatka dorabia w barach z rybami i lodziarniach, które w jej regionie otwierają się latem. Kiedy ma dosyć marnych zarobków i harówki po godzinach, robi uprawnienia ratowniczki. Od tamtej pory czuwa nad bezpieczeństwem na miejscowej plaży. Inaczej niż jej rówieśnicy, ma tylko dwa tygodnie wakacji. Za to w roku szkolnym nie odstaje już od towarzystwa – może wyjść do kawiarni, czasem kupić jakiś ciuch.

Żeby dzieci mogły być dziećmi

Być może jej rodzice powinni byli wybić jej pracę z głowy, skoro dziewczyna nie była w podbramkowej sytuacji. W końcu z cytowanych przez Wójcika badań wynika, że pracujące nastolatki częściej opuszczają się w nauce, popadają w problemy psychiczne i uzależnienia. Tylko że dziewczyna, która dorabia sobie jako ratowniczka, może dzięki temu brać udział w różnych aktywnościach ze swoimi rówieśnikami. Owszem, bez kawy i kina da się żyć, ale jest się wtedy częściej samotnym i uwięzionym w domu.

Nie straszyłabym rodziców patologiami, jakie grożą ich pracującemu, nastoletniemu dziecku. Natomiast radziłabym im, żeby zawsze przyglądali się warunkom tej pracy i reagowali na wyzysk czy nadużycia.

Czego nie ma w badaniach

Badania dotyczące zagrożeń, jakie czyhają na pracujących nastolatków, zostały wykonane w USA. Według jednego z nich problemy z prawem czy używkami mieli przede wszystkim ci, którzy spędzali w pracy ponad 20 godzin w tygodniu. „Jednocześnie pracujący uczniowie nie wykazywali żadnych przewag w zakresie samodzielności, etyki pracy oraz poczucia własnej wartości nad niepracującymi” – pisze Wójcik.

Kto jako nastolatek pracuje w Polsce ponad 20 godzin w tygodniu? Raczej nie podejrzewam, żeby taki sposób na spędzenie młodości był atrakcyjny dla dzieciaków z bogatych domów. Z kolei te z biednych rodzin sytuacja życiowa może zmuszać do chwytania się nierozwijających zajęć i godzenia na fatalne warunki zatrudnienia, byle tylko zarobić parę groszy.

Taka praca niczego nie uczy i nie podnosi poczucia własnej wartości, bo służy po prostu przetrwaniu. Może mieć też negatywne skutki. Podobnie jak problemy psychiczne rodziców czy uzależnienia w domu. Zagrożenia takie nie dotyczą wszystkich nastolatków w takim samym stopniu. Prawdziwym problemem w takich przypadkach jest ubóstwo i wykluczenie. Konieczność podjęcia pracy jest skutkiem w takiej sytuacji, a co za tym idzie – nie daje możliwości wyboru.

Tak, najlepiej byłoby, gdyby młodzi nie musieli pracować. Ale nie uda się do tego doprowadzić, karcąc ich rodziców za rzekome wysyłanie dzieci do roboty. Możemy natomiast przekonać potrzebujących nastolatków, że to żaden wstyd prosić o pomoc. Bo oni nie są od rozwiązywania problemów finansowych swoich rodzin. Jesteśmy od tego my, dorośli, tworzący społeczeństwo. Tylko czy młodzi mogą realnie na nas liczyć? No właśnie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij