Kraj

Zacząć od d… strony, czyli państwowa inwigilacja made in Poland

Fot. Public Domain/J.M. Eddins Jr.

Stowarzyszenie Twoja Sprawa proponuje system, w którym szeroka gama urzędów będzie mogła decydować o tym, czego nie wolno Polakom oglądać w internecie. Nadużycie mechanizmów cenzury do celów politycznych, zwalczania konkurentów rynkowych, narzucania norm światopoglądowych albo kształtowania opinii publicznej wydaje się tylko kwestią czasu.

W batalii o niezawisłe sądy dwie informacje przemknęły przez media niemal niezauważone. Pierwsza z nich dotyczy pytania o ochronę tajemnicy adwokackiej, jakie zadał Europejski Trybunał Praw Człowieka polskiemu rządowi w związku ze skargą polskiego adwokata. Mniej więcej w tym samym czasie stowarzyszenie Twoja Sprawa, prowadzące stronę opornografii.pl, stworzyło projekt ustawy, nad którym ma pracować rząd, a która – w założeniu – ma chronić dzieci przed pornografią.

„Pornografia powinna być”

czytaj także

„Pornografia powinna być”

Agnieszka Kościańska

Obie te historie to sygnały, że w Polsce zacieśnia się pętla kontroli nad obywatelami, a internet przyszłości będzie najprawdopodobniej monitorowany i cenzurowany.

Chronimy dzieci

Zajmijmy się najpierw projektem stowarzyszenia Twoja Sprawa. Jego intencja jest prosta i zbożna – chodzi o nałożenie na podmioty gospodarcze (w tym zagraniczne, jeśli działają na terenie Polski) obowiązku weryfikacji wieku i zapewnienia, że do treści tylko dla dorosłych faktycznie dostęp będą mieć tylko dorośli.

Wszyscy odpowiadamy za krzywdę dzieci w Polsce. Sprawa Sadowskiego i pisowskiej komisji

Lektura trzynastostronicowego projektu nie jest może szczególnie pasjonująca, ale pozwala wyłowić kluczowe elementy propozycji. Oprócz dwóch regulatorów (z których jednym jest KRRiT, drugim – nowo powołana fundacja) pojawia się tam obowiązek weryfikacji wieku przez dostawców „nieprzyzwoitych” treści. Gdyby dostawca tego nie robił, to zostanie wpisany do specjalnego rejestru, a dostawcy internetowi będą mieć obowiązek przekierowywania wszystkich połączeń na specjalną stronę. Jak można się domyślać: zawierającą nowe prawo oraz opisujące negatywne skutki uzależnienia od pornografii.

Najciekawsze jest jednak to, czego nie ma w ustawie. W zasadzie nie istnieją instrumenty, które umożliwiałyby jednocześnie kontrolę wieku oraz zachowanie prawa do prywatności. Bardzo trudno jest pogodzić obie te rzeczy, a przynajmniej nie da się tego zrobić bez generowania dużych skutków ubocznych i kosztów, które nie wiadomo kto miałby ponieść.

Facebook powie: Nie chcesz płacić, więc świadomie oddajesz swoją prywatność

Intencja jest ze wszech miar słuszna – problem uzależnienia od treści erotycznych dotyczy zarówno dorosłych, jak i młodzieży. Szkody na psychice dzieci, które pornografia wywołuje, są znane i opisane – dlatego np. szesnastolatek nie może pójść do sklepu i legalnie kupić „świerszczyka” (co, notabene, jest pewnym paradoksem, bo może legalnie pójść do łóżka z koleżanką czy kolegą).

Ale nie o intencjach mowa, a o stworzeniu infrastruktury blokowania pewnych treści w internecie – co po pierwsze jest nieskuteczne, a po drugie wygląda na niebezpieczny precedens.

Dlaczego nieskuteczne? Twórcy projektu ustawy cechują się magiczną wiarą, że podmiana wpisów adresowych (tzw. baza DNS, zamieniająca adres „słowny” na numer IP) spowoduje skuteczne przekierowanie ruchu. Tymczasem wiele firm – np. Google – udostępnia niecenzurowane serwery adresowe. Kiedy Turcja zaczęła fałszować własny system DNS, na murach budynków w tureckich miastach pojawiły się graffiti pomagające Turkom znaleźć obejście blokady.

Internet przyszłości będzie najprawdopodobniej monitorowany i cenzurowany.

Młodzież z pewnością łatwo ominie blokadę adresów – zwłaszcza że pomogą jej w tym twórcy przeglądarek, zapewniając możliwość rozwiązywania adresów z pominięciem krajowych baz adresowych albo po prostu połączenie za pośrednictwem własnych, niedostępnych dla polskich służb serwerów VPN. O ile wcześniej takie systemy nie zostaną wbudowane w apki, które młodzież będzie przekazywać sobie na długiej przerwie.

Właśnie ogłoszono „śmierć” brytyjskiego systemu kontroli rodzicielskiej, za którymi stały podobne intencje. Autorzy polskiego projektu ustawy twierdzą co prawda, że tylko na chwilę, ale jak dotąd żadne realne działania po stronie brytyjskiego państwa się nie pojawiły. I pewnie szybko się nie pojawią – zważywszy że w obecnej sytuacji cenzura rodzicielska internetu nie jest na szczycie priorytetów rządu Jej Królewskiej Mości.

Serwis Niebezpiecznik w obszernym artykule komentującym tę bulwersującą propozycję wskazuje, że do treści pornograficznych dołączyły szybko treści polityczne, a sam Niebezpiecznik (poświęcony bezpieczeństwu w kontekście technologii informatycznych) z niezrozumiałych względów zakwalifikowany został jako 18+.

Dlaczego ustawa w formie proponowanej przez stowarzyszenie Twoja Sprawa jest zagrożeniem dla wolności Polaków? Dlatego, że identyfikowanie tożsamości i wieku przy dostępie do materiałów tylko dla dorosłych sprawiałoby, że powstałaby baza zawierająca informacje, kto, kiedy i czego szukał, co oglądał oraz ile czasu tam spędził.

Taka baza w najlepszym razie wyciekłaby (jak wiele innych przed nią) i posłużyła do wyłudzania okupu przez hakerów. W najgorszym – została wykorzystana przez służby specjalne krajowe albo obce, aby wymusić konkretne decyzje na konkretnych ludziach. Czym grozi głęboka ingerencja w prywatność obywateli i jaki ma wpływ na prawa polityczne – pisałem w poprzednim tekście.

Jest się czego bać, czyli Pegasus w rękach polskich służb

Można by oczywiście argumentować, że w Polsce funkcjonuje mechanizm blokowania stron hazardowych zarejestrowanych poza krajem. Ale jest on raczej słaby – wystarczy użyć innego DNS, aby wejść na strony firm, a przede wszystkim nie wymaga ujawnienia swojej tożsamości i nie rejestruje, kto i kiedy na jakie strony wchodził – co proponuje Twoja Sprawa w projekcie ustawy.

Czy Polska podsłuchuje adwokatów?

Adwokat Mikołaj Pietrzak oraz czworo aktywistów związanych z fundacją Panoptykon oraz Helsińską Fundacją Praw Człowieka złożyło do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka skargi na nadmierne uprawnienia polskich służb państwowych, co – przy jednoczesnej iluzorycznej kontroli – sprawia, że prawa obywatelskie Polaków mogą być systemowo naruszane. Mecenas Pietrzak argumentuje także, że uprawnienia polskich służb są na tyle szerokie, że pod znakiem zapytania stoi fundamentalne prawo do tajemnicy adwokackiej.

Dlaczego tak się dzieje? Przypomnijmy: polskie służby mogą bez ograniczeń pozyskiwać metadane od operatorów telekomunikacyjnych. Metadane to m.in. informacje o tym, kto na jakie strony wchodzi, do kogo pisze, kiedy i gdzie przebywa (a dokładniej: w jakich stacjach bazowych melduje się jego telefon). Do tych informacji – choć bez treści wiadomości, np. przesyłanej do kancelarii adwokackiej – może zajrzeć każdy policjant, bez kontroli sądowej i bez występowania o zgody.

Amerykańskie doświadczenia pokazują, że takie informacje z reguły wykorzystywane są przez troskliwych tatusiów, którzy chcą śledzić, z kim córka poszła na randkę, czy żony obawiające się niewierności mężów i vice versa – a dopiero potem w celu ochrony bezpieczeństwa publicznego.

Ale to nie wszystko. Wskutek tzw. ustawy antyterrorystycznej polskie służby uzyskały możliwość tzw. zdalnego testowania zabezpieczeń. Czyli, tłumacząc z polskiego na nasz, mogą włamywać się do dowolnego komputera, aż zidentyfikują, które „tylne drzwi” działają – a nawet gdyby ktoś je złapał za rękę, mogą powiedzieć: „przepraszamy, ale to rutynowe testowanie zabezpieczeń”.

Jeśli dodamy do tego nieograniczony i niekontrolowany dostęp służb do rejestrów państwowych (np. rejestru paszportowego, gdzie są nasze aktualne zdjęcia i dane biometryczne), to mamy obraz państwa, którego system prawny prowokuje uzasadnione pytania o poziom ochrony praw obywatelskich.

Zwłaszcza że kontrola sądów oraz organów demokratycznych nad praktyką wykorzystywania możliwości tworzonych przez prawo jest – jak argumentują specjaliści z Fundacji Panoptykon oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – iluzoryczna. Sądy zaś prawie nigdy nie odrzucają wniosków służb o kontrolę operacyjną.

Panoptykon: Protestujemy przeciwko ustawie antyterrorystycznej

Wskazuje na to analiza wykonana w roku 2013. Prawnicy piszą: „Dla przykładu w 2012 r. Sąd Okręgowy w Warszawie wyraził zgodę na zarządzenie kontroli operacyjnej w przypadku 98,8% wniosków kierowanych przez Szefa ABW (…), zaś w przypadku szefa CBA w 100% przypadków (…). Sąd Okręgowy w Warszawie nigdy nie odmówił Generalnemu Inspektorowi Kontroli Skarbowej zarządzenia kontroli operacyjnej”.

Dobra wiadomość jest taka, że Europejski Trybunał Praw Człowieka podzielił wątpliwości mec. Pietrzaka i poprosił polski rząd o wyjaśnienia.

Kiwaczek i przyjaciele

Dlaczego cenzura internetu i nadmierne uprawnienia służb powinny nas niepokoić? Nie chcąc powtarzać scenariuszy z wspomnianego już artykułu, spójrzmy na chwilę na Rosję. Tam również zaczęło się od troski dorosłych o pornografię, a także materiały instruujące, jak popełnić samobójstwo oraz jak zakupić lub chałupniczo wyprodukować narkotyki.

Rosyjski FaceApp wie o nas wszystko? I tak wiedział już cały internet!

Listę szybko rozszerzono o „nawoływanie do nielegalnych zgromadzeń”, „ekstremizm”, „nawoływanie do nienawiści” oraz „naruszenia porządku”. A stąd już niedaleka droga do rozszerzenia tych kategorii na wszelką krytykę albo nawet nie dość entuzjastyczne poparcie rosyjskiej polityki.

Szczególnym okresem nasilenia internetowych represji – blokowania kolejnych adresów, przejmowania firm internetowych oraz instalowania państwowych szpiegów na urządzeniach obywateli (przede wszystkim smartfonach) – był rok 2014 i rosyjska inwazja na Ukrainę. Dokładna liczba blokowanych stron nie jest znana, ale prawdopodobnie sięga kilkudziesięciu tysięcy. Rosjanie nie mogą na przykład łatwo obejrzeć materiałów przygotowywanych przez Aleksieja Nawalnego, opozycyjnego polityka i popularnego jutubera, który ujawnia korupcję na ogromną skalę.

Rosja chciała inwigilować opozycję, a zepsuła Tindera

Dlaczego Rosjanie nie mogą obejść kontroli internetu podobnie jak zrobiłyby to polskie nastolatki, gdyby wprowadzono cenzurę treści tylko dla dorosłych? Otóż większość instrumentów (np. niezależne DNS) jest niedostępna z terenu Rosji, z internetu można korzystać tylko po ujawnieniu tożsamości, a narzędzia anonimizujące albo ukrywające ruch (wspomniany wcześniej VPN) są zabronione od roku 2017.

Czy rosyjskie społeczeństwo tego przestrzega – to inna rzecz, ale aby zainstalować i wykorzystywać oprogramowanie pozwalające na przeglądanie „zakazanych stron”, trzeba posiadać pewną wiedzę techniczną i liczyć się z wyrokiem w razie zatrzymania przez służby.

Listę szybko rozszerzono o „nawoływanie do nielegalnych zgromadzeń”, „ekstremizm”, „nawoływanie do nienawiści” oraz „naruszenia porządku”.

W 2019 dodatkowo wprowadzono prawo penalizujące dzielenie się informacjami z „niesprawdzonych źródeł”. Na podstawie tego prawa skazane zostały osoby udostępniające filmy z demonstracji w Kraju Krasnodarskim. Inwigilacyjne „bingo” stanowi tzw. ustawa Jarowej (od nazwiska posłanki, która pilotowała ją w Dumie), która wymaga od wszystkich serwisów udostępnienia służbom „tylnych wejść” do całej poczty elektronicznej, zobowiązuje operatorów telekomunikacyjnych do archiwizowania wszystkich materiałów (np. zapisów telewizji przemysłowej) przez trzy lata, a dodatkowo zabrania ewangelizacji w „nietradycyjnych wyznaniach”.

Rosja niedawno przeprowadziła testy własnego internetu, tj. sieci mogącej działać niezależnie od reszty globalnej pajęczyny. Został on nazwany Czeburaszką (od imienia znanego starszym Polakom uroczego, puchatego brzydala z telewizyjnej bajki – Kiwaczka) i podobno funkcjonował poprawnie, umożliwiając działanie infrastruktury krytycznej (przesyłania wiadomości, transmisji wideo, płatności) po odłączeniu Rosji od reszty świata.

Moskwa w Warszawie?

Czy Polska pójdzie drogą rosyjską? Pierwsza narzucająca się odpowiedź brzmi: „oczywiście nie!”. Ale pytanie to warto zadać w kontekście „wygaszenia” przez obecną władzę kontroli konstytucyjnej ustaw, transparentnego procesu legislacyjnego czy ograniczenia niezawisłości sędziowskiej. Wiele z tego, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, dzisiaj jest standardem.

Czy nowe Stasi Ziobry i Kaczyńskiego gromadzi na nas wszystkich kartoteki?

Pamiętajmy, że propozycje cenzurowania internetu nie są zgłaszane jedynie przez osoby zatroskane problemem pornografii z udziałem nieletnich albo do nich kierowanej. Pomysły takie kilkukrotnie zgłaszane były także przez korporacje taksówkowe, które chciały ograniczyć konkurencję ze strony platform takich jak Uber czy Bolt.

Polskie państwo już w roku 2017 przymierzało się do blokowania stron oferujących „nielegalne produkty lub usługi”, a na listę urzędów i instytucji, które chciały nam mówić, czego nie możemy oglądać, chcieli się wpisać m.in. Główny Inspektor Sanitarny, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta oraz Komisja Nadzoru Finansowego.

A teraz nie chodzi już tylko o blokowanie stron hazardowych, ale system, w którym naprawdę szeroka gama urzędów będzie mogła decydować o tym, czego nie wolno Polakom oglądać. Nadużycie mechanizmów cenzury do celów politycznych, zwalczania konkurentów rynkowych, narzucania norm światopoglądowych albo kształtowania opinii publicznej wydaje się więc tylko kwestią czasu.

Bianka Mikołajewska: To, czy dziennikarz wytrzyma presję, zależy od redakcji

Na koniec mam dla czytelników trzy porady. Pierwsza – aby rodzice, którzy mają dzieci, czym prędzej zainteresowali się mechanizmami rodzicielskiej kontroli treści, które docierają do ich dzieci. Oprócz pornografii realnym zagrożeniem są fake newsy, prześladowanie (cyberbullying), pedofile czający się na nastolatki i nastolatków, wyłudzenia pieniędzy oraz tożsamości – i wiele innych. Druga – aby każdy się zainteresował, jak ominąć ewentualne blokady. Trzecia, najważniejsza – aby zakupić lub zacząć stosować wbudowane w przeglądarki oprogramowanie typu VPN. Nigdy nie wiemy, kto i do czego wykorzysta listę przeglądanych przez nas stron, wysyłanych maili czy informacji o osobach, do których piszemy lub dzwonimy.

Warto zainteresować się ochroną własnej prywatności w internecie – póki jeszcze można.

Autor dziękuje Wojciechowi Klickiemu z Fundacji Panoptykon za konsultację merytoryczną.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Chabik
Jakub Chabik
Informatyk, menedżer, wykładowca
Jakub Chabik (1971) – informatyk i doktor zarządzania, od ćwierćwiecza zarządza wdrożeniami w sektorze nowoczesnych technologii. Pisuje do „Krytyki Politycznej” i miesięcznika „Wiedza i Życie”; w przeszłości publikował w „Harvard Business Review Polska”. Wykłada na Politechnice Gdańskiej. Mieszka i pracuje w Gdańsku.
Zamknij