Kraj

Dmowski – toksyczny ojciec niepodległości

Dmowskiego w przestrzeni publicznej stolicy ci u nas dostatek. A prawica zachowuje się tak, jakby zmiana nazwy ronda jego imienia na rondo Praw Kobiet miała oznaczać wymazanie go z historii. Pomija przy tym fakt, że obecność Dmowskiego w narodowym panteonie pamięci była, jest i będzie głęboko kontrowersyjna.

Można było się spodziewać, że decyzja Rady Warszawy, by przyjąć petycję w sprawie zmiany nazwy ronda Dmowskiego na rondo Praw Kobiet, wywoła protesty, ale chyba ich skala zaskoczyła nawet uważnych obserwatorów naszej prawicy.

W obronie ronda Dmowskiego zawiązała się koalicja od dziarskich chłopców narodowców, przez profesora Żaryna, IPN i PiS-owski mainstream, po konserwatywnego senatora opozycji demokratycznej Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Prawica zachowuje się, jakby decyzja stołecznego samorządu była atakiem nie tylko na Dmowskiego, ale samą polską historię, niepodległość, prawo prawicy do przestrzeni publicznej.

Przypomnijmy, że w czwartek 9 grudnia warszawscy radni przegłosowali uchwałę o przyjęciu petycji o zmianę nazwy ronda Dmowskiego na rondo Praw Kobiet. O petycji i dyskusji wokół niej pisała na łamach KP radna Agata Diduszko-Zyglewska.

„Nazewnictwo powinno mieć charakter trwały” – pisze miasto. Czyli prawa kobiet to rzecz ulotna, tak?

Po czwartkowej decyzji radnych wiceminister spraw zagranicznych, Paweł Jabłoński, zapowiedział nawet specjalną ustawę, która „uniemożliwi usuwanie z przestrzeni publicznej postaci zasłużonych dla polskiej historii i kultury”. Minister pokazał w ten sposób nie tylko to, gdzie ma samorządność i prawo lokalnych wspólnot do własnej polityki symbolicznej, ale także to, że jak widać, w MSZ marnuje się, nudzi i ma za dużo wolnego czasu. Bo jest zdumiewające, że w sytuacji, gdy Polska mierzy się z serią międzynarodowych kryzysów, wiceminister spraw zagranicznych ma czas zajmować się nazewnictwem rond w stolicy.

Warszawa jest coś winna pani Stefie [rozmowa z Magdaleną Kicińską]

Protesty prawicy w sprawie Dmowskiego są komiczne, ale też głęboko obłudne. Kryje się za nimi wizja przestrzeni publicznej, wykluczająca wszystkie inne niż twardo prawicowe, nacjonalistyczne formy społecznej pamięci. Bo problem z Dmowskim polega na tym, że poza nacjonalistyczną prawicą nie przestanie on być postacią głęboko kontrowersyjną, problematyczną z punktu widzenia obecności w narodowym panteonie, odpychającą dla jakiejś połowy politycznie aktywnej części społeczeństwa.

Dmowskiego nikt nie wymazuje – wręcz przeciwnie

Zacznijmy jednak od tego, co w protestach przeciw Dmowskiemu najbardziej obłudne. Prawica zachowuje się, jakby Dmowskiego już jutro chciano zupełnie wymazać z historii i przestrzeni publicznej, jakby jego nazwiska zaraz nie wolno było wymawiać, jakby miało ono zniknąć z podręczników historii.

Tymczasem Dmowskiego w przestrzeni publicznej stolicy ci u nas dostatek. Oprócz rodna, w obronie którego prawica zwiera szeregi, lider endecji ma w Warszawie pomnik w samym centrum miasta, przy osi ulic łączących najważniejsze instytucje w państwie: Pałac Prezydencki, Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, Sejm, Trybunał Konstytucyjny.

Jego imię nosi dworzec kolejowy Warszawa Wschodnia. W hali dworca znajdziemy ciężką tablicę – przytwierdzoną śrubami w kształcie orłów w koronie – z wizerunkiem pana Romana i jego hagiograficznym życiorysem. Wreszcie, w Warszawie działa Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego. Jest to nie tylko placówka badawcza, prowadząca studia nad myślą i polityką polskiej nacjonalistycznej prawicy („ruchu narodowego”), ale także placówka mająca popularyzować tę myśl oraz – jak się dowiedzieliśmy z ostatnich maili Dworczyka – „budować kontakty” obozu rządzącego z „narodowcami”. Głównie przez rozdawanie im publicznych pieniędzy – sam Bąkiewicz, czy ściślej jego różne organizacje, dostał z Funduszu Patriotycznego, którego operatorem jest Instytut, 3 mln złotych.

Instytut Dmowskiego i Paderewskiego jest Polsce potrzebny jak dziura w moście

Zmiana nazwy Dworca Wschodniego i powstanie Instytutu to decyzje z ostatnich kilku lat. Prawicowa władza, coraz bardziej przymilająca się do nacjonalistycznej prawicy, organizowała kampanię mającą na celu jak najmocniej osadzić Dmowskiego w przestrzeni publicznej zarówno Polski, jak i jej stolicy – bez pytania o zdanie jej mieszkańców. Głosy rozpaczy, że oto Dmowskiego próbuje się wymazać, są w tym kontekście szczególnie absurdalne. Nawet po zmianie nazwy ronda Dmowski będzie jednym z najbardziej reprezentowanych polityków swojego pokolenia – obok Piłsudskiego – w warszawskiej przestrzeni publicznej.

Ślepa uliczka polskiej nowoczesności

W protestach prawicy obłudna jest jeszcze jedna rzecz: udawanie, że Dmowski jest po prostu wybitną, zasłużoną dla odrodzonej Polski postacią. Tymczasem jego obecność w narodowym panteonie pamięci była, jest i będzie głęboko kontrowersyjna i trudna do zaakceptowania przez dużą część Polaków.

Dmowski ze swoimi poglądami, sposobem myślenia o polityce stoi w radykalnej sprzeczności z wartościami, jakie zawarliśmy choćby w naszej konstytucji, by stanowiły podstawę dla politycznej wspólnoty.

I nie chodzi tylko o antysemityzm lidera endecji. Choć to, z jaką łatwością prawica przechodzi do porządku dziennego nad antysemityzm lidera Narodowej Demokracji, zbywając go jako niewart uwagi szczegół biografii „wielkiego Polaka”, jest czymś moralnie oburzającym. Bo o ile wielu wybitnych polityków z epoki ma na koncie mniej lub bardziej antysemickie wypowiedzi, o tyle tylko Dmowski stworzył doktrynę, w której antysemityzm znajdował się w samym centrum i która bez antysemickiego jądra po prostu się rozlatuje.

Problem z Dmowskim jest jednak, jak już sygnalizowałem, głębszy. Można oddać prawicy to, że Dmowski to człowiek o fascynującej i na swój sposób tragicznej biografii intelektualnej. Rzadki typ polityka intelektualisty, ktoś, kto jak mało który polityk w jego pokoleniu podjął wysiłek przemyślenia otaczającej go rzeczywistości, zdefiniowania sprawy polskiej w kategoriach próbujących odpowiadać wyzwaniom XX wieku i nowoczesnego społeczeństwa: z gospodarką przemysłową, gwałtownymi konfliktami klasowymi, wojną materiałową, kryzysem religii i innych dawnych sposobów objaśniania świata, masową demokracją i nowymi formami autorytarnej i totalitarnej władzy.

Problem polega jednak na tym, że na wszystkie te pytania Dmowski udzielił głęboko toksycznej odpowiedzi. W odpowiedzi na konflikt klasowy i wyzwania masowej polityki zaproponował antysemityzm, politykę wykluczenia, mobilizowania zbiorowej nienawiści i podobnych emocji. W odpowiedzi na kryzys religii plemienną formułę Polaka katolika. Na kryzys parlamentaryzmu – fascynację faszyzmami, autorytarnymi formami władzy i polityką opartą na przemocy. Na skomplikowanie nowoczesnego świata odpowiedział spiskowymi teoriami o knowaniach Żydów i masonów.

Zaremba Bielawski: Antysemityzm Dmowskiego jako projekt integracyjny

Tak, mogę to oddać Dmowskiemu: to jedna z postaci, która wprowadziła Polaków w nowoczesność. Ale jednocześnie głęboko wykrzywiając, czy wręcz wykolejając nasze rozumienie nowoczesności, nasycając je niebezpiecznymi, niosącymi przemoc ideami i odjechanymi teoriami spiskowymi. Dmowski i jego myśl to ślepa uliczka polskiej nowoczesności. Jeśli dziś jest w jakikolwiek sposób poznawczo cenna, to jako drogowskaz pokazujący, dokąd nie iść.

Prawica na te zarzuty krzyczy najczęściej: „prezentyzm!”. „Nie można sądzić doktryn sprzed stu lat współczesną miarą, bo nikt się nie ostanie po takim sądzie” – brzmi dalej ten argument. Co do zasady, zgoda. Problem w tym, że idee Dmowskiego były toksyczne i odpychające dla jakiejś połowy społeczeństwa już w czasach mu współczesnych. Koncepcja „narodowej demokracji”, systemowo odmawiającej praw mniejszościom, była w warunkach wielonarodowej II RP receptą na katastrofę. I do katastrof prowadziła – jak śmierć Narutowicza, zastrzelonego jako „niepolski” – bo wybrany głosami mniejszości narodowych w parlamencie – prezydent.

Dmowski budził i budzić będzie wątpliwości i sprzeciw jako postać z polskiego panteonu. Trudno go w nim znormalizować, tym bardziej że pod wizerunkiem Dmowskiego mobilizują się dziś siły polityczne same proponujące formę wspólnoty politycznej głęboko przemocowej, wykluczającej, nacjonalistycznej, opartej na fantastycznych teoriach spiskowych.

Co zrobić z toksycznym ojcem?

Dmowski nie ma przy tym oczywistych, niekontrowersyjnych zasług w pracy państwowej, które równoważyłyby jego „winy”. Obrońcy Dmowskiego wskazują tu jego działalność na rzecz Polski na Zachodzie w czasie pierwszej wojny światowej oraz rolę jako przedstawiciela Polski na konferencji pokojowej w Wersalu. Doceniając tę działalność Dmowskiego, trzeba też powiedzieć, że jego rola w Wersalu jest równie zmitologizowana co Piłsudskiego w bitwie warszawskiej 1920 roku. Trudno powiedzieć, co Dmowski uzyskał dla Polski, czego nie uzyskaliby inni negocjatorzy. Wiemy, że nie miał talentu do zjednywania sobie zachodnich przywódców, fatalnie odbierany był choćby przez delegację brytyjską.

Prawica sięga po Wersal, by obsadzić Dmowskiego w roli jednego z „ojców założycieli” polskiej niepodległości. Mam olbrzymie wątpliwości do tej formuły. Nie tylko wobec Dmowskiego: dojrzała wspólnota nie powinna być wspólnotą przedszkolaków prowadzonych za rękę przez ojcowskie figury, ale wspólnotą dojrzałych obywateli ze zdrowym dystansem do wszelkich ojcowskich postaci. O ile formuła „ojców założycieli” ma jakiś sens w kontekście opowieści o amerykańskiej historii – gdzie myśl i działanie kilku osób: przede wszystkim Hamiltona, Jeffersona, Madisona i Waszyngtona – nadała kształt młodej republice, o tyle do opisu tego, co stało się w Polsce po roku 1918, wydaje się ona mocno naciągana.

„Moją raną jest Kalisz bez Żydów”

czytaj także

Nawet jeśli jednak uznamy, że Dmowski był „ojcem niepodległości”, to trzeba też powiedzieć, że był ojcem głęboko toksycznym i przemocowym. Kimś, kto z jednej strony przysłużył się odrodzeniu Polski w 1918 roku, z drugiej jednak przyczynił się do wywrócenia demokratycznego projektu II RP – najpierw jako przywódca, potem duchowy patron coraz bardziej antydemokratycznej nacjonalistycznej prawicy. Żeby była jasność, to samo można powiedzieć o Piłsudskim. Osoba wybitnie zasłużona dla odrodzenia Polski okazała się grabarzem demokracji, założycielem tyleż operetkowej, ile realnie posługującej się przemocą dyktatury – początkowo bardzo miękkiej, z czasem coraz mniej.

Co możemy zrobić z postaciami toksycznych ojców? Dojrzała wspólnota potrafiłaby pamiętać zarówno ich zasługi, jak i złowieszczą rolę, jaką odegrali w upadku pierwszej próby budowy nowoczesnej demokracji w Polsce. Potrafiłaby uznać, że bez względu na zasługi idee Dmowskiego nie mogą być dziś normalizowane. Nie burzyłaby pomników, ale patrzyłaby na nie z dystansem jako na pamiątkę poplątanej przeszłości, do której nie ma co tęsknić i wracać. Patrząc na reakcję prawicy na niewinną sprawę ronda w stolicy, widać, że od takiej dojrzałości polską wspólnotę dzielą pokolenia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij