Czytaj dalej, Kraj

Życie myśliwego jest strasznie ciężkie. Tydzień w tydzień zabija, patroszy, ręce ma we krwi

Jestem za tym, żebyśmy jako społeczeństwo ułożyli sobie życie bez okrutnej i niepotrzebnej przemocy, na którą w tej chwili zgadzamy się, biernie akceptując istnienie ustawy Prawo łowieckie oraz sam fenomen hobbystycznego zabijania zwierząt – mówi Zenon Kruczyński, autor „Ilustrowanego samouczka antymyśliwskiego”, w rozmowie z Jasiem Kapelą.

Jaś Kapela: Dlaczego przestałeś polować? Jak to się stało?

Zenon Kruczyński: Najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się żal tych skrwawionych zwierząt. Są takie piękne, gdy są żywe, i zamienianie ich w trupy w pewnym momencie przestało być dla mnie możliwe. Oczywiście poprzedził to proces dojrzewania świadomości, który z natury rzeczy wymaga czasu. Gdyby ludzie zdali sobie sprawę, co naprawdę robią − wielu rzeczy by nie robili.

Zastanawiam się nad jakimiś czynnikami zewnętrznymi czy sposobami, żeby taki proces pobudzić…

Pobudzić proces społecznej zmiany, aby nastąpił prawdziwy zwrot? Czy możemy zrobić coś innego niż zacząć od siebie, na świeżo, w tej właśnie chwili? Dla mnie ważnym impulsem w procesie dojrzewania świadomości była medytacja zen. Otóż na początku lat 90. dostałem poduszkę do medytacji. To było wtedy dobro rzadkie. Ktoś mi ją przywiózł z Przesieki do Warszawy, a inna osoba do Gdyni. Ktoś, kto troszkę umiał już medytować, pokazał, na czym to polega. Raptem pięć minut nauki. Od tamtej pory medytacja wpisała się w moje codzienne życie.

Gdy człowiek usiądzie nieruchomo, zaczyna nieco rozumieć, co się z nim naprawdę dzieje. Medytację można metaforycznie porównać do procesu zdejmowania kolejnych warstw przepoconych koszul, w które jesteś grubo odziany. Gdy te koszule po kolei odchodzą w niebyt, człowiek staje się osobą wrażliwszą i bardziej zmysłową. Medytacja jest przyzwalaniem na nieustanne rozszerzanie się świadomości.

Napisałeś już jedną książkę o myślistwie, ale jednak postanowiłeś napisać kolejną. Dlaczego?

Półtora roku temu, jeszcze przed pandemią, na trzydniowym zjeździe ruchów antyłowieckich można było zauważyć, że ci świetni ludzie potrzebują wiedzy i konkretnych narzędzi. Chciałem uporządkować argumenty z całego spektrum: począwszy od ekonomicznych, zdroworozsądkowych, poprzez etyczne, humanistyczne, aż po prawne. Książka ma stanowić konkretny instrument do zmiany w sprawie łowiectwa. Również na takim poziomie, który pozwoli rozważyć, czy chcemy, żeby łowiectwo było elementem naszego życia społecznego, czy też nie.

Byłem zdziwiony, gdy nawet wśród aktywistów w Obozie dla Puszczy spotykałem osoby, które uzasadniały łowiectwo i go broniły…

Jako społeczność zostaliśmy poddani niezwykle długotrwałemu PR-owi łowieckiemu. Trwa to grube setki lat. Przez ostatnie pięć pokoleń, albo i dłużej, mówi się o dobroczynnej roli hobbystycznego łowiectwa. O tym, że bez myśliwych nie będziemy mieli co jeść, bo dziki i sarny zjedzą plony, że te zwierzęta bez myśliwych będą mnożyć się bez końca i w rezultacie zaleją nasze miasta… Była już rzeczniczka prasowa Polskiego Związku Łowieckiego podnosiła głos, gdy mówiła, że przez dziko żyjące zwierzęta „dziecka z domu nie będziesz mógł wypuścić!”.

Po książce Farba znaczy krew i kilku innych, które w ostatnich latach współtworzyłem, Ilustrowany samouczek antymyśliwski jest następnym krokiem.

Przestańcie strzelać do ptaków

Gdy piętnaście lat temu zaczynaliśmy organizować koalicję Niech Żyją!, naszym celem była edukacja społeczna. Chcieliśmy odczarować myśliwską propagandę, którą karmiono nas od pokoleń − i to się udało. Świadomość społeczna wokół zabijania dzikich zwierząt w ciągu ostatnich lat zmieniła się radykalnie. Jeszcze dwie dekady temu, gdyby zrobić badania, najpewniej niewielki odsetek ludzi byłby przeciwny łowiectwu, a większość powiedziałaby: „Jakoś mi się to nie podoba, lecz niech robią, co jest do zrobienia, znają się na tym”. Według badania opinii społecznej z końca 2016 roku, które zresztą zlecił sam Polski Związek Łowiecki, tylko 10 proc. ludzi popierało myślistwo jednoznacznie. Pozostałe 90 proc. ankietowanych odrzucało zabijanie dzikich zwierząt całkowicie lub miało poważne zastrzeżenia.

Co pokazałyby badania dzisiaj, po kilku latach? W naszym kraju wokół myślistwa wytworzyło się zjawisko pewnego rodzaju ostracyzmu społecznego. Polska jest najlepiej rokującym krajem w Europie, aby hobbystyczne zabijanie zwierząt zniknęło, a przyczyny tego stanu rzeczy opisane są w książce.

Myślisz, że uda się zakazać za naszego życia polowań dla przyjemności?

Czy za mojego życia, to nie wiem, ale za twojego na pewno. Nie da się na dłuższą metę żyć wbrew ludziom, bo niby jak? Na razie z myśliwskim zabijaniem spotyka się prawie każdy. Wyjdziesz kawałek za miasto i nierzadko jedna ambona widzi drugą. To jest wszechobecne. Oddaliśmy bez reszty myśliwym prawa do zarządzania ogólnonarodowym Dobrem Wspólnym, jakim jest przyroda ożywiona i zwierzęta dzikie. Jako społeczeństwo zostaliśmy całkowicie ubezwłasnowolnieni w tej sprawie. Najwyższy czas odzyskać nasze prawa.

Myśliwi uwłaszczają się na dzikich zwierzętach, na naszym wspólnym dobru, i to jeszcze w tak okrutny sposób. Do tego na tym zarabiają: PZŁ ma 300 milionów złotych rocznie.

Około 300 milionów złotych − to jest obrót całej gospodarki łowieckiej kraju. Gdy zajrzy się do rocznika GUS, to okazuje się, że tysiące pojedynczych przedsiębiorstw w Polsce ma większy obrót niż ta cała „łowiecka gospodarka kraju”, jak chcieliby widzieć to myśliwi. To jest wydmuszka z zyskiem bliskim zeru, chodzi tylko o to, żeby się kręciło.

Zwierzęta dzikie – majątek skarbu państwa

czytaj także

Jednak jakieś miliony zarabiają.

Tak, oczywiście, że tak. Jednak zdumiewające jest to, że prywatne hobby jest traktowane jako gospodarka państwa, a przy tym jest to jedyne hobby uregulowane ustawą. Przecież to się nie mieści w głowie. Jaka jest rola żywieniowa mięsa z dzikich zwierząt, którym myśliwi handlują? Spożycie dziczyzny to około 80 gramów rocznie na osobę, a i to jest łaskawie policzone. A szkody łowieckie, którymi myśliwi wymachują niczym wielkim sztandarem? To 1 złoty 60 groszy na osobę rocznie − mniej niż ulgowy bilet na autobus. Jest to rzeczywisty wymiar szkód powodowanych przez dzikie zwierzęta. W skali całej krajowej produkcji roślinnej tzw. szkody łowieckie w ogóle nie są brane pod uwagę w rachunku ekonomicznym, bo to jest około jednego promila produkcji.

Jednocześnie myślistwo przynosi realne szkody nam wszystkim jako obywatelom.

Środowisko myśliwskie z dużym zaangażowaniem pracuje na to, że wszyscy ludzie postrzegani są przez zwierzęta jako śmiercionośne potwory. I całkiem słusznie! Zwierzęta uciekają, widząc nas, bo po prostu umykają przed śmiercią, przed „kulą na komorę”. Natomiast gdyby popatrzeć uważniej i zauważyć, że są to nasi najbliżsi sąsiedzi na Ziemi… Wychodzisz na spacer, widzisz: zając kica, żurawie się kręcą, gdzieś tam przez zieloną łąkę pomyka ruda sylwetka sarny… Po takim spotkaniu człowiek czuje się obdarowany.

Zwierzęta mają śmiertelnie niebezpiecznego sąsiada. Czy my chcielibyśmy takiego mieć? I to przez całe życie? A to my jesteśmy tym sąsiadem. Nie musi tak być. Z tego powodu, że zwierzęta dzikie podskubią coś na polach, nikomu nie grozi niedostatek. Jedna osoba zatrudniona we współczesnym rolnictwie uzbrojonym po zęby w potężne maszyny ma wydajność dwa tysiące razy większą niż zaledwie sto lat temu.

Myśliwi chętnie mówią, że polowanie to najwyższa forma kontaktu z naturą

Myśliwi mają bardzo dużo uzasadnień dla swojego hobby. Czy któreś z nich cię przekonują?

Nie ma uzasadnienia przyrodniczego, ekonomicznego, nie mówię już o etycznym czy humanistycznym. To działalność szkodliwa, która rujnuje coś, co mogłoby być gospodarką wagi ciężkiej w Polsce: turystykę przyrodniczą. Gdy kiedyś w miejscu ambon będą tablice informujące o bioróżnorodności tego miejsca – poczujemy się na pewno o niebo lepiej. Bez dramatycznej, myśliwskiej przemocy, na którą jako społeczeństwo jak na razie milcząco się zgadzamy.

Bardzo dotyczy to ptaków. Na miejscu myśliwi zabijają około 200 tysięcy rocznie, a dodatkowe 500 tysięcy ptaków ginie w męczarniach, poprzeszywane jedną, dwiema śrucinami. Ptak, który zostanie zraniony śrutem, musi wylądować, odprowadza tylko wzrokiem klucz i nie dotrze nigdy do swojego zimowiska. (Czy da się biec ze śruciną wiatrówki w łydce?) To my, polskie społeczeństwo, zgadzamy się na to, żeby ranić taką gigantyczną liczbę ptaków. Ranienie dotyczy także dużych zwierząt. Sami myśliwi szacują, że około 25−30 proc. jest najpierw rannych. Później trzeba je odnaleźć i dobić. A to jest bardzo trudne, bo ranne zwierzę zrobi wszystko, żeby uciec. Milcząc w tej sprawie, domyślnie zgadzamy się na istnienie takiego zjawiska.

Gdyby gdzieś w pobliżu rzeźni dogorywały jakieś kury z niedociętymi szyjami albo krowy wykrwawiały się w krzakach za płotem – nikt by tego nie tolerował! Gdyby to samo, co myśliwi robią zwierzętom dzikim, ktoś zrobił zwierzętom domowym albo gospodarczym – poszedłby do więzienia. Ustawa Prawo łowieckie to hipokryzja, która demoluje system prawny, jak każde prawne zakłamanie.

Człowiek to superdrapieżnik, najgroźniejszy w świecie przyrody

Zdarza się też, że myśliwi zabijają gatunki chronione. Zgodnie z prawem nie powinni do nich strzelać, ale po prostu nie potrafią odróżnić chronionej kaczki od takiej, na którą wolno polować.

Jest to niezwykle trudne w warunkach polowania o zmierzchu, o świcie, we mgle czy w deszczu. Krzyżówka może lecieć z prędkością 110 kilometrów na godzinę. Jest tak, jak jeden z myśliwych przytomnie napisał na forum łowieckim o gatunkach obcych: „Rafał, nie chrzań. Kaczki, jak lecą, to widać, że jedna jest mniejsza, a druga większa, i tyle w temacie. Widzi się, co strzeliłeś, jak leży na ziemi”. Ten człowiek bezkompromisowo napisał prawdę.

Chyba nie słyszałem o przypadkach, żeby jacyś myśliwi odpowiedzieli karnie za zabicie istot należących do gatunków chronionych. Czy są takie przypadki?

Jeżeli chodzi o wilki, to w ostatnich dwóch latach były takie przypadki. Myśliwych spotkały konsekwencje prawne. Wpadli tylko dlatego, że zostali wsypani. To jest trudne do wykrycia przestępstwo. Myśliwi to jedyna grupa społeczna, która może dosyć swobodnie strzelać w otwartej dla wszystkich przestrzeni. Myśliwy jest na polowaniu sam, nie musi się rozliczać z amunicji ani liczby oddanych strzałów.

Wilki czasami znikają, jak to mówią wtajemniczeni: „dostają ołowicy”, czyli kulę. Myśliwi traktują wilki jak konkurencję, ponieważ zjadają zwierzynę łowną. Według GUS w 2020 roku w Polsce był 1 milion 269 tysięcy danieli, saren, jeleni i dzików. Zauważmy, że tylko w ubiegłym sezonie łowieckim myśliwi zastrzelili ponad 632 tysiące danieli, jeleni, saren i dzików, czyli 49,8 proc. populacji. Tak wielki odstrzał, zwany przez myśliwych „stabilizacyjnym”, plus masywne karmienie zwierzyny na nęciskach rzędu ponad 100 tysięcy ton karmy rocznie – to nieustanne potrząsanie przyrodą ożywioną. Mechanizmy rozrodcze populacji zwierząt pracują na najwyższych obrotach.

Wilki, których w Polsce jest około 2 tysięcy, aby przeżyć, muszą rocznie zjeść około 80 tysięcy tych zwierząt, czyli 6 proc. populacji. Przy czym absolutnie podkreślić należy, że wilki zabijają zwierzęta najsłabsze, bo tak co do zasady działa ten drapieżca. W ten sposób zjawisko drapieżnictwa w przyrodzie ożywionej utrzymuje stada w zdrowiu. A myśliwi zabijają ochoczo, a przy okazji nader losowo, co im się pod lufy nawinie.

Nie tylko zwierzęta…

To prawda, w latach 2015–2019 zabili 13, a zranili kolejnych kilkanaście osób. To jedyne hobby, które szafuje życiem postronnych osób.

Ale wróćmy do wilków. Drapieżnictwo oczywiście wpływa na wielkość populacji, ale jest tylko jednym z czynników, i to wcale nie najważniejszym. Na 67 jeleni zabitych przez wilki, których szczątki zbadał Farley Mowat, kanadyjski ekolog i pisarz, 65 było chorych, miało jakieś pasożyty czy zwyrodnienia stawów. Dwa nie były chore, ale może nie powinny przekazywać genów dalej, skoro nie umiały uciec wilkom.

Myśliwi mówią, że zastępują drapieżniki w przyrodzie, ponieważ oni, podobnie jak wilki, także zabijają. I tu popełniają błąd kardynalny, po którym zdającego już dalej się nie przepytuje, tylko mówi: dziękuję.

Chciałem cię jeszcze zapytać o znaczącą nadreprezentację myśliwych w Sejmie. Jest ich znacznie więcej niż na przykład wegan czy wegetarian, których z kolei w populacji jest dużo więcej niż w polityce.

Zdarzało się, że ta nadreprezentacja była wręcz niesłychana. Za czasów SLD niejaki poseł Czepułkowski zorganizował w sejmie Koło Przyjaciół Myślistwa, do którego należało 80 osób. Sejm liczy 460 posłów. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w pracy – a budynki sejmowe są miejscem pracy wyjątkowo zagęszczonym ludźmi. Posłowie cały czas się natykają na siebie na korytarzach, w salach klubowych, restauracji i barach sejmowych, w hotelu… Jeżeli wiesz, że co piąty, szósty człowiek, którego spotkasz na korytarzu, jest myśliwym, możesz mieć przeświadczenie, że to jest potężne lobby, „co za siła wyborcza”. W rzeczywistości myśliwi w Polsce stanowią raptem trzy promile społeczeństwa. Gdyby przyjąć sprawiedliwą partycypację społeczną, to myśliwych w Sejmie i Senacie powinno być dwóch. I wystarczyłoby.

Niełatwo jest wydobyć od posłów informację, czy są myśliwymi. Myśliwi wykonują gospodarkę państwa regulowaną ustawowo. Jednocześnie zasiadają w strukturach wykonawczych i w strukturach ustawodawczych kraju. Mają wpływ na to, co w tych instytucjach się dzieje, lecz nie muszą ujawniać tego, że są członkami PZŁ. A każdy myśliwy myśli o dobrym dla niego funkcjonowaniu myślistwa w Polsce. To jest ewidentny konflikt interesów, ale ustawa o działalności lobbingowej ma tu za krótkie ręce.

Na spotkaniu przedstawicieli NGOsów z wiceministrem środowiska w sprawie łowieckiego zabijania ptaków zapytaliśmy o jego pracowników siedzących razem z nim przy stole: „Panie ministrze, czy pańscy pracownicy są myśliwymi?”. A ten odpowiedział: „Nie macie prawa pytać o prywatne hobby! To są bardzo dobrzy pracownicy, nie muszą ujawniać swoich zainteresowań”. Absolutnie nie powinno tak być. To jest poważny konflikt interesów. Wiedzieliśmy świetnie, że ci urzędnicy Ministerstwa Środowiska są czynnymi myśliwymi.

Zastanawiam się, jak to jest możliwe.

Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego pytaliśmy kandydatów, czy są myśliwymi, czy nie. Odpowiedzieli oczywiście tylko ci, którzy nie są. Musieliśmy zrobić pracochłonne przeszukiwanie w sieci, szukać śladów. Sprawdziliśmy też obecną parlamentarną Komisję Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Przewodnicząca komisji Urszula Pasławska aktywnie poluje, dwóch wiceprzewodniczących to myśliwi, kolejna wice to twarz kiedyś wiernie obecna przy nieżyjącym już, niesławnym myśliwym – ministrze środowiska. Komisja usiana jest myśliwymi.

Pamiętam, jak jeszcze za rządów PO zaczęła się nowelizacja prawa łowieckiego. Nad projektem nowelizacji najpierw pracuje podkomisja. W tejże podkomisji było sześciu myśliwych w siedmioosobowym składzie. Tak ma wyglądać stanowienie prawa? To jest chore.

Najwyższy czas, żeby PZŁ wysłał wszystkich myśliwych na terapię

Zadziwiające jest też, że około 300 księży się przyznaje do polowania. Czy Jezus by polował? Zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć, jak ksiądz może sobie uzasadniać hobbystyczną potrzebę zabijania.

Kiedy na samym na początku szukałem chętnych NGOsów do działania na rzecz zaprzestania zabijania ptaków, zwróciłem się do franciszkanina Stanisława Jaromiego, który jest przewodniczącym Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu w Polsce. Naiwnie myślałem, że można mieć od nich wsparcie w tej sprawie. Prosiłem go mailowo, żeby REFA przyłączyła się do koalicji Niech Żyją! Odpisał, że musi zapytać swoich specjalistów ornitologów, czy te ptaki należy zabijać, czy też nie. Zapytałem go, jak jego zdaniem na naszą propozycję odpowiedziałby św. Franciszek. W odpowiedzi zapadło głuche, niezbyt przyjazne milczenie.

Przez przypadek spotkaliśmy się na Uniwersytecie Śląskim na jakimś wydarzeniu. Przypomniałem mu tę korespondencję. Miałem przeczucie, że on za nic z tej pieczonej kaczki z jabłkami nie jest w stanie zrezygnować… Zamiast „Czyńcie sobie ziemię poddaną” mówił „Czyńcie sobie ziemię kochaną”, co jest równie nierozumnym sloganem. Ale on tego nie pojmował.

Strzelanie do ptaków to przestarzałe barbarzyństwo

Chciałem cię zapytać jeszcze na koniec: co byś radził myśliwym, u których pojawiłaby się refleksja, że może należałoby przestać polować?

Trudno uwierzyć w taką refleksję, która mogłaby pojawić się liczniej wśród tych 128 tysięcy myśliwych. Te uzależnienia, które nie są postrzegane jako szkodliwe społecznie, są bardzo trudne do zmiany. Polowanie jeszcze jakiś czas temu było odbierane jako zachowanie może i kompulsywne, lecz niezbyt szkodliwe. Lecz to się zmieniło i dzisiaj nie cieszy się już przyzwoleniem. Ale polowanie działa zawłaszczająco jak każdy inny nałóg. U osób uzależnionych od myśliwskiej adrenaliny refleksja o zaprzestaniu raczej się nie pojawia.

Kiedyś na zlocie Ptaków Polskich z żoną i synem obsługiwaliśmy kampanijne stoisko Niech Żyją! W pewnej chwili podchodzi do nas trzech mężczyzn, przeglądają literaturę, popatrują na mnie i wydaje się, że wiedzą, kto stoi za stołem. Zaczynają jakoś tak ogólnikowo, że łowiectwo jest potrzebne, że co byśmy zrobili bez niego, że nie ma drapieżników, a i te szkody łowieckie… Słucham ich uważnie, przenika mnie jakiś żal i mówię: „Wiecie co, w gruncie rzeczy życie myśliwego jest strasznie ciężkie. Tak tydzień w tydzień zabijać, patroszyć, ręce mieć we krwi, wyciągać z krzaków i rowów, podwozić do skupu, ganiać te poranione, skrwawione biedaki… wciąż i wciąż od nowa, to naprawdę bardzo trudny los. Taki los, który niesie za sobą poważne konsekwencje”.

Czuło się, że ci mężczyźni słuchali tego ze zrozumieniem. Jakby pierwszy raz w życiu dotarło do nich, że mają ciężkie życie. Trochę pokiwali głowami i poszli. Myślę, że jeżeli osobom, które aspirują do bycia myśliwymi, pokazuje się taki punkt widzenia, to ewentualnie może to wywołać jakąś refleksję, ale niekoniecznie. Natomiast tym myśliwym, którzy wręcz przesiąkli tym sposobem życia oraz całą masą sprzętów, szaf na broń, dokumentacji, psów, egzaminów i żyją w gronie kolegów w hermetycznej społeczności − z czegoś takiego bardzo trudno wyjść.

Zenon Kruczyński: Za zło czynione przyrodzie przyjdzie w końcu zapłacić

Pozostaje zakazać.

Nie jestem za tym, żeby w taki sposób to formułować. Jestem za tym, żebyśmy jako społeczeństwo ułożyli sobie życie bez okrutnej i niepotrzebnej przemocy, na którą w tej chwili zgadzamy się, biernie akceptując istnienie ustawy Prawo łowieckie oraz sam fenomen hobbystycznego zabijania zwierząt. Wiele zjawisk przestaliśmy tolerować, choć w przeszłości były przyjętą praktyką. Bardzo trudno byłoby teraz spalić jakąś czarownicę, a przecież stosy w Europie płonęły przez trzysta lat, aż do 1811 roku, kiedy zapłonął ostatni, a było to w Polsce.

Sporo jest takich zwyczajów, które porzuciliśmy, a które kiedyś były uważane za normalne, lecz teraz postrzegane są zupełnie inaczej. Publiczne egzekucje, tortury czy nieuznawanie podmiotowości dzieci i kobiet. Gdyby kilkaset lat temu ludziom powiedzieć, że to się zmieni − nie uwierzyliby. Lecz pozwolę sobie powtórzyć − nie da się żyć wbrew społeczności. Nieodwołalnie musi nadejść ten symboliczny rok 1811. Ludzie coraz mocniej mówią krwawemu hobby: „BASTA!”.

**
Zenon Kruczyński − autor książki Farba znaczy krew, kiedyś myśliwy, dziś publicysta i aktywista ekologiczny, zaangażowany na rzecz zmiany relacji ludzi ze środowiskiem i zwierzętami. Współautor książek Łowiectwo zielonym okiem, Śmierć zwierzęcia. Współczesne zootanatologie, O jeden las za daleko. Demokracja, kapitalizm i nieposłuszeństwo ekologiczne w Polsce i innych. Jego Ilustrowany samouczek antymyśliwski ukazał się właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jaś Kapela
Jaś Kapela
Pisarz, poeta, felietonista
Pisarz, poeta, felietonista, aktywista. Autor tomików z wierszami („Reklama”, „Życie na gorąco”, „Modlitwy dla opornych”), powieści („Stosunek seksualny nie istnieje”, „Janusz Hrystus”, „Dobry troll”) i książek non-fiction („Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu”, „Polskie mięso”, „Warszawa wciąga”) oraz współautor, razem z Hanną Marią Zagulską, książki dla młodzieży „Odwaga”. Należy do zespołu redakcji Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Opiekun serii z morświnem. Zwyciężył pierwszą polską edycję slamu i kilka kolejnych. W 2015 brał udział w międzynarodowym projekcie Weather Stations, który stawiał literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. W 2020 roku w trakcie Obozu dla klimatu uczestniczył w zatrzymaniu działania kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Drzewce.
Zamknij