22 lipca w zachodniopomorskim Nowogardzie koparka obaliła betonowy cokół z umieszczonymi na nim postaciami dwóch średniowiecznych wojów i dwóch żołnierzy z okresu II wojny światowej. To bynajmniej nie jedyna odsłona rozpędzonej „dekomunizacji” w wykonaniu IPN, którym nadal rządzą ludzie z nadania PiS.
Zakończony niedawno okres dwóch kadencji rządów PiS w zakresie polityki historycznej naznaczony był monumentalną kampanią propagandową, potocznie zwaną „dekomunizacją”. Myliłby się ten, kto uznałby, że ten festiwal niszczenia pomników i zrywania tabliczek z nazwami ulic zakończył się wraz ze zmianą rządu w Polsce. U steru Instytutu Pamięci Narodowej nadal są ludzie wskazani przez poprzednią władzę, a w mediach wciąż dominuje narzucona przez nich narracja.
22 lipca miała miejsce kolejna odsłona „dekomunizacji”. W obecności posłów PiS i kierownictwa IPN w zachodniopomorskim Nowogardzie koparka obaliła betonowy cokół z umieszczonymi na nim postaciami dwóch średniowiecznych wojów i dwóch żołnierzy z okresu II wojny światowej. Uzasadnieniem tej dewastacji była, cytując Sławomira Cenckiewicza, doradcę prezesa IPN ds. naukowych, konieczność usunięcia „sowiecko-ruskiego obiektu propagandowego”.
Krzykliwa nowomowa dość łatwo przykryła fakty. A fakty są takie, że pomnik od roku 1995 poświęcony był „kombatantom RP”. Zamiast symboli „sowiecko-ruskich” znajdował się na nim orzeł w koronie, a także order Virtuti Militari. I choć wcześniej poświęcony był polsko-radzieckiemu braterstwu broni, to po przeróbkach z lat 90. naprawdę trudno było uznać, że mógł służyć propagandzie naszego wschodniego sąsiada. Nowa koncepcja pomnika została zaakceptowana przez mieszkańców Nowogardu, czego dowodem był wynik konsultacji społecznych, podczas których 77 proc. ankietowanych opowiedziało się za pozostawieniem monumentu w spokoju.
IPN o akcji „Wisła”: Ukraińcy chcieli mieszkać w murowanych domach
czytaj także
Środowiska IPN te argumenty jednak nie przekonują. Konsekwentnie budowany przez nie przekaz głosi, że utrzymywanie tego rodzaju monumentów oznacza poparcie dla „komuny”, „totalitaryzmu”, „sowieckiej dominacji”, a nawet dla napaści putinowskiej Rosji na Ukrainę.
Według IPN Ukraińców zabija Marks
Zwróćmy uwagę na tę ostatnią kwestię, bo to probierz pokazujący poziom oderwania środowiska dekomunizatorów od rzeczywistości. Zaraz po wybuchu wojny na wschodzie, IPN w moralnie obrzydliwy i intelektualnie kompromitujący sposób postanowił wykorzystać ją we własnej kampanii propagandowej. Choć we współczesnej Rosji nostalgia za czasami radzieckimi ogranicza się zazwyczaj do tęsknoty po utraconej imperialnej potędze, to prezes instytutu Karol Nawrocki ogłosił, że za śmierć Ukraińców odpowiada dziś bliżej niesprecyzowany „system wartości komunistycznych”, a „w umysłach i sercach włodarzy Federacji Rosyjskiej dominują Marks, Engels, Lenin i Stalin”.
Powiązanie „dekomunizacyjnej” krucjaty ze wzrostem antyrosyjskich emocji w polskim społeczeństwie miało posłużyć IPN-owi do zdobycia poparcia dla kolejnego etapu likwidowania rozsianych po kraju miejsc pamięci. I o ile propagandowy przekaz instytutu głosi, że usuwane są po prostu ostatnie stojące jeszcze pomniki Armii Czerwonej, to przykład Nowogardu pokazuje, że w rzeczywistości niszczone są także obiekty poświęcone żołnierzowi polskiemu.
czytaj także
Wcześniej usunięto m.in. monument w Międzybłociu w powiecie złotowskim. Poświęcony był on 99 żołnierzom 1 Armii Wojska Polskiego, poległym w tym rejonie w roku 1945, podczas walk przeciwko wojskom niemieckim. Pech chciał, że u boku polskich żołnierzy poległo 9 żołnierzy radzieckich, co IPN skwapliwie wykorzystał, przekonując, że to miejsce pamięci było tak naprawdę propagującym ustrój komunistyczny pomnikiem radzieckim.
Instytut nie potrzebuje oczywiście żadnych nawiązań do ZSRR czy do Armii Czerwonej, by uznać, że dany obiekt wymaga wyburzenia. Obok pomników, które w jakiś sposób odnoszą się bądź odnosiły do wspólnych walk żołnierzy polskich i radzieckich, od dawna niszczone są także monumenty od początku poświęcone wyłącznie żołnierzom polskim.
Na polecenie IPN zburzono np. pomniki Ludowego Wojska Polskiego w Strzelcach Krajeńskich i Złotoryi. Kolejne czekają w kolejce i często ratuje je tylko opór społeczności lokalnej i samorządów. Instytut od dawna domaga się zniszczenia np. czołgu-pomnika w Gdańsku, poświęconego polskim czołgistom walczącym o wyzwolenie Pomorza, czy tzw. mieczy grunwaldzkich w Jastrowiu, upamiętniających walkę żołnierzy polskich o przełamanie bronionego przez Niemców Wału Pomorskiego.
Polska Fundacja Narodowa: wtopy i kłamstwa ku chwale ojczyzny
czytaj także
Na czarną listę trafiły już też obiekty tak charakterystyczne, jak Pomnik Kościuszkowców na warszawskiej Pradze, postawiony na cześć żołnierzy, którzy w roku 1944 forsowali Wisłę z odsieczą dla walczących powstańców.
Mądrość etapu
Tępi się pamięć nie tylko o formacjach tzw. Ludowego Wojska Polskiego, ale nawet o pojedynczych osobach z nimi związanych. W tryby dekomunizacji wpadły miejsca poświęcone np. Lucynie Hertz, żołnierce LWP, która śmiercią przypłaciła próbę przedarcia się do powstańczej Warszawy, czy jej towarzyszowi broni Michałowi Okurzałemu, wsławionemu tym, że okrążony przez Niemców ściągnął na siebie ogień artylerii i zginął wraz z otaczającymi go żołnierzami wroga.
Warto podkreślić, że postawa środowiska IPN ulega postępującej radykalizacji i zakres treści obejmowanych infamią jest systematycznie poszerzany. Z perspektywy czasu wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy, który jeszcze w roku 2017 na uroczystościach ku czci rocznicy forsowania Odry przez 1 Armię Wojska Polskiego przekonywał, że „krwi przelanej za ojczyznę nie wolno w żaden sposób dzielić i nie wolno w żaden sposób dzielić tych, którzy za nią polegli”, brzmią jak niesmaczny żart.
Smar oliwiący gospodarkę, czyli jakiej historii potrzebują Polacy [rozmowa]
czytaj także
Mądrość etapu uległa zmianie i teraz, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka widać, że dany obiekt upamiętnia polskiego żołnierza, to IPN i tak potrafi upierać się, że ów żołnierz był tak naprawdę żołnierzem radzieckim. Dochodzi do sytuacji wprost kuriozalnych, jak ta z Gdańska, gdzie miejscowy szef instytutu, Paweł Warot, palcem pokazywał polski czołg przyozdobiony polskim orłem, z wystudiowaną powagą przekonując, że jego obecność jest „symbolem sowieckiego zwycięstwa i sowieckiej dominacji”.
Te wszystkie działania mają jasny cel. Pamięć o polskich żołnierzach walczących u boku armii radzieckiej ma krok po kroku ulec wymazaniu. Z jednej strony mamy tu do czynienia z pogłębiającym się paranoicznym antykomunizmem, który ciągle szuka sobie nowych, coraz bardziej wyimaginowanych obiektów wrogości. Tzw. ustawa dekomunizacyjna od samego początku pozwoliła IPN-owi w absolutnie dowolny sposób decydować o tym, jakie treści obecne w przestrzeni publicznej można zakwalifikować jako zakazaną promocję „ustroju totalitarnego”.
Instytut nie musi merytorycznie wyjaśniać swojego stanowiska. Kierując się wyłącznie własnym widzimisię wpisuje na swoje czarne listy nie żadnych zbrodniarzy, a np. nieprawomyślnych pisarzy, ideowo podejrzane ofiary hitlerowskiego terroru, albo właśnie żołnierzy służących w znienawidzonych przez IPN jednostkach. Z instytutu epatuje w stosunku do nich jawna pogarda, a cytowany już wyżej Cenckiewicz na każdym kroku powtarza, że „LWP nie było Wojskiem Polskim”.
Zglajchszaltowani w antykomunizmie
Wbrew pozorom nie jest to jednak żadna ślepa inkwizycja. Działania IPN-u są dobrze przemyślane i mają na celu zmianę społecznego postrzegania całości wydarzeń z lat 1944-1945. Polacy winni całkowicie odrzucić pamięć o zwycięstwie nad hitlerowcami i wyzwoleniu ziem polskich spod niemieckiej okupacji, a zamiast tego przyjąć narrację głoszącą, że o żadnym wyzwoleniu czy zwycięstwie nie może być mowy, bo przecież okupant niemiecki został zastąpiony okupantem radzieckim.
Miejsca upamiętniające LWP muszą więc zniknąć, bo stanowią zagrożenie dla wiarygodności IPN-owskiego przekazu. Skoro wojna o panowanie nad Polską toczyła się między totalitaryzmem niemieckim a totalitaryzmem radzieckim, to pojawiające się tu i ówdzie świadectwa walki żołnierza polskiego po którejś ze stron zaburzają ten zerojedynkowy obraz.
Ich obecność szczególnie irytuje na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Czego by nie zrobił IPN, to historii nie zmieni i nie odwróci tego, że obszary te znalazły się w granicach Polski właśnie w wyniku II wojny światowej, a ich przejęcie czy późniejsze zagospodarowanie i odbudowa nierozerwalnie wiążą się właśnie z żołnierzami Ludowego Wojska Polskiego.
Co więcej, zdarza się, że oprócz wspomnienia wydarzeń roku 1944 i 1945 trudno tam znaleźć inne tradycje świadczące o polskości danego miejsca. Odwrócić historii nie można, ale z pewnością można o niej zapomnieć. Stąd miliony złotych zainwestowane w kampanię propagandową, mającą przekonać, że to, co przez lata wydawało się polskie, jest tak naprawdę sowieckie.
czytaj także
To, jak skuteczna jest ta kampania, widać na przykładzie opisywanego wyżej Nowogardu. IPN-owską papkę propagandową o „sowieckim pomniku” ochoczo powtórzyły nie tylko media postrzegane jako związane z poprzednią władzą, ale także te „wolne”, a nawet państwowe, podporządkowane już przecież obecnemu rządowi.
W tych warunkach naprawdę trudno o to, by jakikolwiek głos sprzeciwu przebił się do opinii publicznej. Zglajchszaltowanie społeczeństwa przez IPN-owską propagandę jest o tyle łatwiejsze, że zarówno media, jak i politycy panicznie boją się oskarżeń o sentyment wobec poprzedniego ustroju. Warto przypomnieć, że w gdy w roku 2016 przedstawiciele PiS-u opracowali tzw. ustawę dekomunizacyjną, niemal jednogłośnie zagłosowały za nią PO, PSL i Nowoczesna. Ledwie kilku parlamentarzystów, m.in. Marek Borowski, miało odwagę zgłosić swoje wątpliwości i wyłamać się z tego ponadpartyjnego frontu.
Szerokie polityczne przyzwolenie dało przedstawicielom IPN tak dużą pewność siebie, że na starcie odrzucili jakąkolwiek możliwość kwestionowania prowadzonej przez nich polityki. Decyzje instytutu są niepodważalne, a każda próba wyrażenia wątpliwości spotyka się z teatralnym oburzeniem i prostackimi oskarżeniami o komunizm lub służbę interesom Moskwy.
Ciężko nie odnieść wrażenia, że ta panująca wokół „dekomunizacji” rynsztokowa atmosfera jest dla IPN-u bardzo wygodna i użyteczna. Chamskie ataki na oponentów często zniechęcają ich przecież do zgłaszania obiekcji i oczyszczają pole pod kolejne działania instytutu.
A IPN zdecydowanie nie ma zamiaru zatrzymać się w pół drogi i prze coraz dalej, przełamując resztki społecznego oporu. Adam Siwek, dyrektor Biura Upamiętnienia Walk i Męczeństwa IPN, ostrzega, że „dekomunizacja” trwać będzie jeszcze całe lata, a likwidowanie obiektów wskazywanych jako związane z Armią Czerwoną stanowić ma nie finał, tylko ledwie jeden z etapów tego procesu. Długofalowym celem instytutu jest bowiem wymazanie z przestrzeni publicznej wszystkiego, co ma związek z tzw. władzą ludową z okresu 1944-1989.
Mając w pamięci wszelkie dotychczasowe absurdy działań IPN-u, trudno przewidzieć, co jeszcze może zostać zakwalifikowane do zniszczenia w imię obsesyjnej walki z chochołem „komunizmu”. Słysząc pełne wściekłej pasji, buńczuczne zapowiedzi przedstawicieli instytutu, naprawdę ciężko już powstrzymać się od skojarzeń z obrazem talibów burzących pomniki Buddy w Afganistanie. Jeżeli ktoś uzna to porównanie za przesadę, to niech ma świadomość, że Świętym Graalem tej szalonej „dekomunizacyjnej” krucjaty jest przecież widok walącego się w gruzy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.
**
Przemysław Kmieciak – z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy, twórca i redaktor „Patronów wyklętych”.