Gospodarka

Komu przeszkadza shrinkflacja? Polacy łykają sztuczki korporacji jak pelikany

Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy są wściekli, Polakom syrop glukozowy zamiast cukru i mniejsze batoniki za miliony monet nie przeszkadzają. Nasza miłość do kapitalizmu po raz kolejny okazuje się silniejsza niż przyziemne rozmyślania o zawartości portfela.

W ostatnich tygodniach jednym z bohaterów brytyjskich mediów okazał się czekoladowy batonik. Producent słodyczy padł ofiarą słusznej krytyki: zmniejszył o 10 proc. rozmiar produktu po tym, jak w ciągu roku podniósł jego cenę detaliczną o 11 pensów, wpisując się w globalne i uderzające w konsumentów trendy.

Mowa o tzw. shrinkflacji i downsizingu, które nie są wprawdzie nowymi zjawiskami, ale w dobie drożyzny zaczynają przybierać na sile. W skrócie te spolszczone językowe dziwolągi oznaczają triki, po które sięgają firmy, by za tę samą lub niewiele wyższą cenę wcisnąć konsumentom kurczące się pod względem pojemności i wagi towary. Słowem: to po prostu ukryta podwyżka.

Chodzi jednak nie tylko o zmianę samej gramatury, ale także i receptury na taką, w której dominują gorsze jakościowo i tańsze składniki. Tę praktykę nazywa się skimpflacją.

Igrzyska nierówności imienia wujka Balcerowicza

Przykłady? Olej w margarynie zastępuje woda, w mrożonych mieszankach droższe i bogatsze w wartości odżywcze warzywa – marchewka, w maśle dostajemy więcej oleju palmowego, w płynach do płukania ust – mniej fluoru, a w większości jedzenia zawierającego cukier na jego miejsce wkracza syrop glukozowy.

W ten sposób korporacje tworzą iluzję, w której wbrew szalejącej inflacji wcale nie każą płacić wam więcej za żywność czy kosmetyki i domową chemię, ewentualnie wprowadzają nieznaczne podwyżki. Co jednak robią naprawdę? Sprawiają, że kupujecie kota w worku. W dodatku bardzo zagłodzonego. Jak się z tego tłumaczą? Rosnącymi kosztami produkcji, w tym energii, opakowań i surowców, jak mleko, cukier czy najdroższe od dekady kakao.

Klienci są bardziej świadomi, niż chciałyby tego firmy

Rzecznik krytykowanej firmy w rozmowie z „Guardianem” stwierdził, że w tym przypadku zmiany wprowadzono w trosce o jakość i smak, a w wyniku „presji kosztowej”, wynikającej z zazębiających się kryzysów gospodarczych czy tych związanych ze zmianą klimatu i uderzających w plony rolnicze, zmieniono jedynie wielkość przekąski. A mogli zabić.

W podobnym tonie z downsizingu tłumaczył się polski producent Ptasiego Mleczka: „Dzięki temu udało nam się zoptymalizować koszt produktu, który w przypadku utrzymania obecnej gramatury oznaczałby dotkliwy wzrost ceny dla konsumenta”. Jednak właśnie konsumenci i reprezentujące ich interesy organizacje wskazują, że problem tkwi nie w samych decyzjach firm, ale braku transparentności ich działań.

To, co robią producenci, nie godzi w przepisy, o ile na swoich opakowaniach podają wagę produktu. Balansują jednak na granicy oszustwa, bo nie podają żadnej informacji o tym, że sprzedają de facto inny produkt pod niezmienioną nazwą i w takim samym jak wcześniej opakowaniu. Niektórzy nazywają to wprost szwindlem, inni – manipulacją i wykorzystywaniem konsumenckich nawyków i nieuważności.

Czytanie etykiet podczas zakupów to bowiem rzadka praktyka – zwłaszcza gdy dotyczy produktów codziennego użytku. Większość klientów sugeruje się w sklepie ceną, a nie wagą, bo nie przychodzi im do głowy, że coś, co kupowali od lat, nagle jest np. o 50 gramów mniejsze. Nie są w stanie tego zobaczyć na pierwszy rzut oka ani wyczuć, biorąc do ręki. Często też wcale nie wiedzą, jaką dokładnie pojemność miał ich ulubiony produkt przed shrinkflacją. Do tego dochodzi też stosowanie tak tanich chwytów jak zmniejszanie czcionki składu umieszczonego na opakowaniu.

„Guardian” napisał o tym pod wpływem napływających do redakcji wiadomości od oburzonych ściemą czytelników. Dziennikarze zachęcali do dzielenia się swoimi zakupowymi doświadczeniami kolejne osoby. Efekt? Odezwę liczono w setkach listów, w których królowały kurczące się słoiki z dżemami, paczki z chipsami, opakowania ze śmietaną, kocią karmą i mlekiem dla niemowląt, mniejsze kostki mydła, batony i tabliczki czekolady.

Korpoprzyjazna Polska: Jak podnieść podatki, nie podnosząc podatków

Okazuje się, że klienci nie są tak naiwni, jak oczekują tego producenci. Z raportu Barclays wynika, że „dwie trzecie respondentek zwróciło uwagę na shrinkflację, a 20 proc. z nich rezygnuje z produktów, które padły ofiarami tego zjawiska”.

Informację o dowsizingu zaczęła podawać także francuska sieć supermarketów, dodając specjalne oznaczenia na półkach swoich sklepów w całym kraju. Na razie jednak akcja będzie prowadzona tylko nad Sekwaną.

Naiwni Niemcy nie kochają kapitalizmu

„Deutsche Welle” z kolei wskazuje, że na rekord w kwestii składania skarg na posunięcia producentów idą Niemcy. Centrala Konsumencka z Hamburga i Fundacja Warentest informują, że sprawdzone przez nie przykłady wprowadzania podwyżek tylnymi drzwiami „znacznie przekraczają stopę inflacji, która w lipcu br. dla żywności wyniosła 11 procent w porównaniu z tym samym miesiącem 2022 roku”.

W Polsce shrinkflacja również ma się świetnie. Wśród najczęściej wymienianych produktów ze zmniejszoną gramaturą znalazły się jogurty, lżejsza aż o 200 gramów mąka, wyroby czekoladowe, mrożone owoce czy olej. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów pochylił się nad tą sprawą już w lutym 2023 roku, ale stwierdził, że Polacy nielicznie skarżą się na malejące produkty i muszą sami sprawdzać, co kupują. Dopóki bowiem producenci podają właściwą wagę swoich towarów, nie łamią żadnych przepisów.

„Konsumentom możemy doradzić, aby dokładnie czytali zarówno etykiety produktów, jak i wywieszki cenowe. Istotne jest też porównywanie cen jednostkowych, co pozwala na wybór pomiędzy produktami podobnymi, ale o różnych gramaturach” – stwierdzili przedstawiciele UOKiK.

We Francji minister gospodarki Bruno Le Maire ogłosił pracę nad projektem ustawy, nakładającej na producentów obowiązek wyraźnego oznaczana downsizingu na opakowaniach. Polityk chwalił też akcję rodzimego właściciela supermarketów. Przez wielu komentatorów uznano jednak ten zabieg za chwyt marketingowy, mający stwarzać ułudne działanie na rzecz konsumentów, podczas gdy tak naprawdę wielkopowierzchniowym sklepom zależy na obronie własnego interesu, promowaniu produktów swojej marki i wymuszenie na dostawcach obniżek cen.

Wszystko wskazuje na to, że odpowiedzialność jak zwykle spada na konsumenta. Indywidualny, wyrażony z pomocą portfela bojkot nie zaszkodzi, ale potrzeba zmian systemowych, być może na poziomie europejskim. Pytanie jednak, czy regulacje wymierzone w chciwość przedsiębiorczych firm nie spotkałyby się ze wściekłą reakcją fanatyków późnego kapitalizmu i przeciwników „unijnych absurdów”, którzy wolność kochają i rozumieją.

W Polsce – na pewno. Jesteśmy bowiem liderem listy krajów bezrefleksyjnie miłujących nieuregulowany rynek, który weryfikuje wszystko. Skąd to wiadomo? Rainer Zitelmann – socjolog, historyk, a przede wszystkim przedsiębiorca i kapitalista sprawdził, jak do aktualnie obowiązującego modelu gospodarki podchodzą społeczeństwa w różnych państwach.

Przebadano ich w sumie 34 i zaledwie w sześciu „dominują postawy prokapitalistyczne”, nad czym autor analizy, ale także takich książek, jak W obronie kapitalizmu, Kapitalizm to nie problem, to rozwiązanie oraz Jak zbudować bogactwo oraz jak je później zachować, otwarcie ubolewa. Z jeszcze większym rozczarowaniem pochodzący z Niemiec Zitelmann podchodzi do sceptycznych wobec systemu rodaków i upomina ich o branie przykładu ze wschodnich sąsiadów.

Polacy bowiem są niekwestionowanymi wyznawcami kapitalizmu, przebijającymi pod tym względem nawet Amerykanów. Ci ostatni znaleźli się na drugim miejscu, a na podium wskoczyła też Korea Południowa.

Spadek dla wszystkich, czyli socjalizm na miarę XXI w. Sprawdź, ile dostaniesz!

Nic zatem dziwnego, że shrinkflację przyjmujemy nad Wisłą z pokorą, choć wielu mogłoby wskazać, że to głównie kwestia naszego systemowo wspieranego braku edukacji ekonomiczno-obywatelskiej. Nie znamy swoich praw i nie czujemy, że mamy jakąkolwiek sprawczość w walce o nie, więc nie atakujemy skargami UOKiK.

Biorąc jednak pod uwagę to, że piewcami kapitalizmu od lat jest przede wszystkim ponoć wykształcona wierchuszka intelektualno-biznesowo-polityczna, może nie chodzi tylko o to, czy jesteśmy głupi i mamy beznadziejne szkoły. Może takie mamy elity. A może są one po prostu pazerne i dbające o własny interes tak samo jak korporacje, które sprzedają nam coraz mniej gówna w papierku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij