Kraj

Igrzyska nierówności imienia wujka Balcerowicza

Nagroda w kategorii najbardziej spektakularny fikołek myślowy tygodnia wędruje do Fundacji Liberte!, organizatorki Igrzysk Wolności w Łodzi. Nie lada wyczynem jest bowiem porównanie aktywistek klimatycznych do Grzegorza Brauna, a za powód podać to, że ośmieliły się skrytykować Leszka Balcerowicza. Tego samego, który kwestionuje ważkość globalnego ocieplenia i chwali propozycje gospodarcze Konfederacji.

Czy ekonomiści to święte krowy, a ekonomia to niepodzielnie rządząca królowa nauk? Jeśli miałabym sformułować odpowiedź na podstawie tego, co robią polscy liberałowie, byłaby twierdząca. Ale reprezentanci tej dziedziny też mają w zwyczaju myśleć, że posiedli wiedzę tajemną – tylko dlatego, że w swoich prognozach i teoriach posługują się językiem matematyki.

Ekonomia jest królową nauk? Przewrót pałacowy nie wystarczy, musimy obalić samą monarchię

 

Choć pracują z materią dotyczącą społeczeństwa i ludzi, świat widzą w liczbach, a do dysput ekonomicznych niechętnie dopuszczają każdego, kto nie obronił przynajmniej licencjatu na tym kierunku i podaje w wątpliwość status quo – prymat wzrostu i PKB nad dobrostanem ludzkości i zastąpienie równości efektywnością (parafrazując tytuł książki socjolożki z Princeton Elizabeth Popp Berman, Thinking Like an Economist: How Efficiency Replaced Equality in U.S. Public Policy).

Co jest nie tak z ekonomią?

Ale nic o nas bez nas. Ekonomia to nauka społeczna i niezawieszona w próżni, co najlepiej oddają słowa Tomasza Markiewki, doceniającego wprawdzie zdolność dostarczania przez nią „mnóstwa ciekawych danych i inspirujących teorii”, ale widzącego też mnóstwo zaniechań: „jej przedstawiciele nazbyt często wydają się kompletnie niezainteresowani dokonaniami innych dyscyplin: od klimatologii, przez medycynę, po antropologię. A jednocześnie nie potrafią się powstrzymać przed autorytatywnym wypowiadaniem się na tematy, które wymagają choćby ogólnej znajomości tych obszarów wiedzy. Jakby uważali, że księga świata jest napisana językiem ekonomii i znajomość tego języka wystarczy, by rozprawiać na dowolny temat”.

Na co komu dziennikarki nieekonomiczne

Sama miałam okazję się o tym przekonać, gdy podczas jednego z warszawskich festiwali filmowych dostałam propozycję udziału w debacie o filmie Nowa korporacja. Miałyśmy (wyjątkowo trafiłam na żeński skład) rozmawiać o społecznej i środowiskowej odpowiedzialności biznesu. Ekonomistka prowadząca debatę podważyła jednak zasadność mojego zaproszenia, twierdząc, że nie jestem specjalistką w dziedzinie, w której ona osiągnęła ponoć mistrzostwo, a na pewno – doktorat.

Nie mam fakultetu z ekonomii, to prawda, ale o nierównościach społecznych i wszystkim, co kapitalistyczna chciwość robi z przyrodą, zdążyłam napisać wystarczająco dużo tekstów, by wiedzieć, jak bardzo wspomnianej wyżej odpowiedzialności za ludzi i planetę próbują unikać korporacje. Poza tym kto jak kto, ale pracownicy mediów wiedzą najlepiej, w jaki sposób giganci biznesu i doradzający im ochoczo ekonomiści wpływają także na wolność słowa i procesy demokratyczne. Dziennikarze – przynajmniej z założenia – są zaś obok aktywistów tymi, którzy patrzą firmom na ręce, demaskując ich niecne praktyki i nadużycia.

Mimo to dla mojej współpanelistki fakt, że nie piszę wyłącznie o ekonomii, w liczbach i do magazynów branżowych, wydawał się świadczyć o tym, że jestem niewystarczająco dobrą i kompetentną kompanką do rozmowy – w przeciwieństwie do uczestniczącej wraz ze mną w debacie przedstawicielki IBM. Ta – jak się potem okazało – w ramach flagowych działań z zakresu CSR swojej firmy wymieniała m.in. segregowanie śmieci w biurach. Świetnie, ale w dobie katastrofy klimatycznej brzmi to jak próba zatamowania krwotoku plastrem. Dziennikarka jest po to, by takie mydlenie oczu punktować.

Debata się odbyła, nikt nie umarł, gospodarka się nie zawaliła, a brak dyplomu nie przeszkodził mi w zastanawianiu się nad tym, czy CSR to przypadkiem nie bullshit. Spoiler: zazwyczaj tak, o czym, zresztą twórcy Nowej korporacji mówią wprost. „Dzięki programom korporacyjnej odpowiedzialności społecznej, deklaracjom w mediach, czy na Forum w Davos, ludzie mieli zmienić zdanie na temat korporacji. Film obala jednak tę narrację, pokazując działanie kilku globalnych gigantów, które miały uwiarygodnić zmianę paradygmatu, a w rzeczywistości okazały się zagrożeniem dla funkcjonowania społeczeństw” – tak brzmi opis filmu.

Czy korporacje mogą być postępowe? ESG na celowniku prawicy

Mój problem z ekonomią polega więc na powątpiewaniu nie w jej naukowość czy zasadność, lecz w omnipotencję ekonomistów. Zwłaszcza takich, którzy mają na sumieniu grzech niezachwianej wiary w kapitalizm i którzy chętnie występują na forach mianujących się jako prodemokratyczne.

Których? Zanim napiszę, najpierw wyobraźcie sobie, że dostajecie zaproszenie na „spotkanie ludzi ciekawych świata i głodnych nowych idei”, po czym sprawdzacie listę pozostałych gości, a tam bynajmniej niezainteresowany najbardziej wstrząsającymi globem kryzysami, nierównościami oraz katastrofą klimatyczną i osadzony w przeterminowanych wizjach rzeczywistości Leszek Balcerowicz.

Co sobie myślicie? A. Ktoś sobie ze mnie śmieszkuje. B. Ktoś mnie oszukał. C. Obie odpowiedzi są poprawne, bo żyjemy w świecie i kraju, w których największy wpływ na politykę mają najbardziej antyhumanitarnie rozumiana i wykorzystywana nauka społeczna: ekonomia w najgorszym kapitalistycznym wydaniu oraz jej gorliwi wyznawcy. Czy wreszcie D. Należycie do inicjatywy Wschód i bierzecie udział w wydarzeniu, dajecie świetny występ, po czym wkurzacie wszystkich pokojowym protestem na wykładzie prof. Balcerowicza.

Chleba, nie igrzysk

Ten test nie jest fantazją, a zagwozdką dla tych, którzy po zakończonych właśnie Igrzyskach Wolności w Łodzi spodziewali się dyskusji o najważniejszych „wyzwaniach, przed jakimi stoją społeczeństwa Zachodu w XXI wieku”. W końcu tak owo doniosłe wydarzenie opisują organizatorzy.

Nowa transformacja ustrojowa: z gospodarki ludzkiej na zautomatyzowaną

Na imprezie nie brakowało prelegentek i prelegentów zdających sobie sprawę z tego, jak bardzo potrzebujemy dziś sprawiedliwej, solidarnej, bezpiecznej i zielonej transformacji. W programie znalazło się jednak także miejsce na występy idoli epoki dziadocenu – odpowiedzialnego za czarną dziurę, w której utknęliśmy przyrodniczo, społecznie i gospodarczo.

Pamiątką, jaką można było przywieźć z dawnej robotniczej metropolii, okazały się naklejki z hasłem: „Balcerowicz musi wrócić”. Nie przecierajcie oczu ze zdziwienia. W szoku byłby chyba tylko ten, kto nigdy na podobnych festiwalach hipokryzji nie bywał. A w ostatnim czasie mieliśmy ich aż nadto i wszystkie podkreślają swoją innowacyjność oraz wolnościowość. Oczywiście możecie się domyślić, że jest to wolność dla wybranych, czyli najbardziej uprzywilejowanych ekonomicznie. Śpiewka stara jak świat. Bogaci i ci u władzy biorą wszystko.

Zanim była Łódź, mieliśmy polskie Davos, czyli Forum Ekonomiczne w Karpaczu, które szczyciło się swoimi rzekomo odważnie patrzącymi w przyszłość, a nawet ekologicznymi ambicjami.

O tym, jak prowadzić przyjazny naturze luksusowy biznes modowy (już to brzmi jak oksymoron, ale najlepsze przed wami), opowiadała tam między innymi „kochająca pieniądze z wzajemnością” milionerka Joanna Przetakiewicz, która na miejsce przyleciała helikopterem i nie omieszkała się tym pochwalić w social mediach, obserwowanych zapewne przez ludzi, którym inflacja coraz częściej zagląda do portfela.

Ale to pikuś przy ekonomicznej hucpie, której w tym roku nadano egzaltowaną nazwę „Nowe wartości Starego Kontynentu – Europa u progu zmian”. „Nowe” w języku zaproszonych do Karpacza biznesmenów i polityków oznacza biznes jak zwykle, czyli ubijanie interesów elit za zamkniętymi drzwiami Hotelu Gołębiewski.

Swoją drogą samo miejsce spotkań panów i (w mniejszości) pań w garniturach i garsonkach wiele mówi o tym, z czym mamy do czynienia. Gmach wzniesiony przez zmarłego w zeszłym roku magnata hotelowego powstał wbrew założeniom lokalnego planu zagospodarowania przestrzennego. Tadeusz Gołębiewski w rozwijaniu swoich biznesów, w tym kuriozalnej inwestycji w nadmorski wypoczynkowy kolos w Pobierowie, rzadko kiedy liczył się z czymś innym niż własny zysk, ignorując głosy lokalnych społeczności – także tych pozaludzkich.

Niebezpiecznie, niepoważnie, pełno Rosjan. Dlaczego pojechałyśmy na COP27?

czytaj także

Ale nawet gdyby spotkanie wszystkich bardzo ważnych, ściąganych do Karpacza osób odbyło się w mniej kontrowersyjnym miejscu albo w mniej inwazyjnej klimatycznie formie online, sam pomysł, by najwięksi truciciele kraju i planety wymyślali nam lepszą przyszłość, wydaje się co najmniej chybiony.

Tu naprawdę nie trzeba burzy tęgich mózgów, by znaleźć dobre rozwiązania. Wystarczyłoby podnieść podatki najbogatszym albo skrupulatnie egzekwować płacenie obecnych stawek i zacząć realizację założeń porozumienia paryskiego, które uniezależniłyby nas od paliw kopalnych, np. tych rosyjskich i pochodzących z innych konfliktogennych reżimów. Tylko tyle i aż tyle. Takie wnioski można zmieścić w prostym haśle: „Mamy dość układów polityków i biznesmenów. Ludzie ponad zyski!”.

Polskie Davos jako przedłużenie kampanii

Powyższy manifest można było usłyszeć z ust aktywistek i aktywistów zaangażowanych w inicjatywę Wschód i obecnych w Karpaczu. Ci w większości młodzi ludzie, w przeciwieństwie na przykład do mediów komercyjnych, które w atmosferze aprobaty relacjonowały całe wydarzenie, pokazali jasno, że polskie Davos to przedłużenie wiecu wyborczego, na którym „politycy grają o poparcie w wyborach 15 października”, siadając do stołu z lobbystami firm paliwowych i innymi podmiotami wielkiego biznesu, skoncentrowanymi jedynie na zwiększaniu swoich zysków i ignorującymi „ogromne straty społeczne i koszty środowiskowe swoich działań: utratę miejsc pracy, kryzys zdrowia publicznego, zatruwanie rzek i powietrza oraz zmiany klimatu”.

Te ostatnie, jak wskazuje Wschód, do tej pory kosztowały Polskę do 70 miliardów złotych. „Zarówno politycy opozycji, jak i szeroka reprezentacja rządowa wciąż priorytetyzują potrzeby najbogatszych i tworzą układy, które mają prowadzić ich do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych z ogromnymi zyskami dla firm kosztem zwykłych obywatelek i obywateli” – powiedziała Wiktoria Jędroszkowiak, jedna z inicjatorek ruchu.

Biznesmeni z Orlenu dorabiają się na kryzysie energetycznym

Aktywistce wtórowała Dominika Lasota, wskazując na partnerów imprezy, czyli Orlen, KGHM Polską Miedź czy Gaz-System. Reprezentanci tych spółek, obecni na konferencji – jak przypomniała aktywistka – torpedują nasze szanse na przeprowadzenie sprawiedliwej transformacji energetycznej, a także generują „rekordowe zyski na wysokich cenach energii kosztem Polek i Polaków”. „To właśnie paliwa kopalne są źródłem dalszego umacniania monopolu na władzę w Polsce. Mamy tego dość i będziemy działać, by aktualna klasa polityczna z ery dziadocenu odeszła do przeszłości” – dodała Lasota.

O Karpaczu wspominam dlatego, że był on jedynie prequelem do późniejszych łódzkich Igrzysk Wolności, które przecież mają zgoła inny charakter: anty-PiS-owski i prodemokratyczny. Przedstawicielki Wschodu wzięły w nich udział jako prelegentki, ale także – jako demonstrantki przerywające wykład Leszka Balcerowicza. Pokojowym i naturalnie wpisanym w demokrację (dojrzałą i prawdziwą, a nie tę z banerów KOD-u) protestem ściągnęły na siebie gromy oburzenia. No bo co młodzież może wiedzieć o wciąż hołubionym ekonomiście i architekcie przemian gospodarczych w latach 90.? Otóż odpowiem: całkiem sporo, bo skutki przeprowadzonej przez Balcerowicza transformacji do dziś odczuwamy wszyscy.

Młodzi zaś mają poczucie, że przyszłość, a właściwie teraźniejszość, do nich nie należy, bo do normalnego funkcjonowania potrzebne są coraz większe pieniądze. A te zarobić jest coraz trudniej, choć obok politycy i korporacje bogacą się na kryzysach.

Nie trzeba mieć Nobla z ekonomii… Ba – nawet lepiej go nie mieć, tylko wyposażyć się w zwykłą ludzką przyzwoitość, by wiedzieć, że sprzeciw wobec dyktatury tych, którzy pisanie scenariuszy przyszłości chcą powierzyć niewidzialnej ręce wolnego rynku, tak jak uczyniono to w najntisach, w 2023 roku stanowi przepis na społeczną katastrofę.

Liberalnemu mainstreamowi nie mieści się to jednak w głowie, a od skandowanego przez aktywistki hasła „I PiS, i Balcerowicz muszą odejść! Inna Polska jest możliwa!” spuchły mu uszy i puściły nerwy. W odwecie ekipa Wschodu usłyszała desperackie „precz z komuną”, bo zwolennicy myśli Balcerowicza, sławiącego niczym nieskrępowany kapitalizm, widzą świat w sposób radykalnie binarny.

Tymczasem nawet ta dziwna ekonomia, o którą toczą się od dawna rozmaite spory, zdążyła pójść do przodu i zauważyć alternatywy zarówno dla wspomnianej tu komuny, jak i nasterydowanego kapitalizmu. Na łamach Krytyki Politycznej od dawna piszemy choćby o ekonomii obwarzanka Kate Raworth. Być może prof. Balcerowicz żyje pod kamieniem i o brytyjskiej ekonomistce nie słyszał. Jego prawo. Tylko czemu wciąż jest traktowany jak guru w myśleniu o przyszłości polskiej gospodarki?

Darujmy sobie nawet rozstrzyganie, czy w latach 90. można było zrobić coś inaczej. Balcerowicz miał czas na namysł, ale nie musiał z niego korzystać i bić się dziś w pierś. Gorzej, że feruje wyroki w dziedzinach, o których nie ma pojęcia, jak klimat, a także z entuzjazmem odnosi się do propozycji partii, która swój program opiera na dokonaniach Uniwersytetu im. Chłopskiego Rozumu. Tak, to o was, konfederaci.

Reasumując: profesor ekonomista wydaje się wybitnie niedopasowany do realiów wydarzenia, którego tegorocznym hasłem był „Punkt zwrotny” – w przeciwieństwie do aktywistek rozliczających go za poglądy. Przełom dla Igrzysk Wolności nastąpił, ale chyba nie taki, jakiego chcieliby ich organizatorzy, czyli Fundacja Liberte!, która postanowiła aktywistki ze Wschodu porównać do Grzegorza Brauna.

Najwyższa pora, by plan Balcerowicza odkreślić grubą linią

Liberalnemu think-tankowi należy się nagroda w kategorii najbardziej spektakularny fikołek myślowy ostatniego tygodnia. Nie lada wyczynem intelektualnym jest zrównanie korzystających z praw obywatelskich krytyczek Balcerowicza (tego samego, który kwestionuje ważkość globalnego ocieplenia i chwali propozycje gospodarcze Konfederacji) z posłem, który te prawa nagminnie łamie i chciałby ich pozbawić znaczącą część społeczeństwa.

Stawianie Jędroszkowiak czy Lasoty obok faszystów jest – mówiąc bardzo delikatnie – nadużyciem, a dosadnie – hańbą i skandalem, a także dowodem na to, że wydarzenia pokroju Igrzysk czy forów ekonomicznych stwarzają ułudę pluralizmu i z interesem społecznym mają wspólnego tyle, co Balcerowicz ze sprawiedliwością społeczną. Cieszę się, że są w Polsce ludzie, którzy mają odwagę powiedzieć to na głos. Doceniam to, że wśród młodych Polek i Polaków znajdują się osoby, które potrafią zbuntować się przeciwko ekonomicznie skostniałej, niehumanitarnej, a w dodatku mimo upstrzenia statystykami mocno zmitologizowanej opowieści o świecie.

Minipogrom posła Brauna

czytaj także

Minipogrom posła Brauna

Irena Grudzińska-Gross

Tymczasem dziennikarka Dominika Wielowieyska nawołuje aktywistów Wschodu do namysłu nad przeszłością, szacunku do profesora i wyjściem ze swojej bańki. Ja nawołuję liberalnych dziennikarzy i innych popleczników Balcerowicza do niekłaniania się komuś, kogo współczesne poglądy są zwyczajnie szkodliwe. W przeciwnym wypadku nie dziwcie się potem, że nikt nie chce z wami skandować haseł „konstytucja” i „wolne sądy” albo obalać PiS-u. Na każde „wincyj protekcjonalizmu, młodzież wytrzyma” przypada kolejne: „wasz koniec jest bliski, dziadersi”. Dlatego tym bardziej jestem pełna podziwu, że ruchowi Wschód jeszcze cokolwiek się chce, a zwłaszcza – tłumaczyć tak proste prawdy jak ta, którą wygłosiła Dominika Lasota:

„Możemy nadal słuchać dziadersów takich jak Balcerowicz, nie robić nic aż do krytycznego momentu, w którym nie pozostanie nam nic poza sequelem transformacji lat 90., który ponownie dotknie najbardziej potrzebujące grupy, doprowadzi do skrajnego ubóstwa i wykluczenia. Ale możemy też przestać słuchać ludzi, którzy nie zmienili poglądów od 30 lat, a stery nad transformacją oddać ekspertom na miarę XXI wieku, którzy wezmą na poważnie ją, jak i interesy wszystkich grup społecznych”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij