Lewica może – i powinna – tworzyć narrację włączającą kobiety, mniejszości i mężczyzn jednocześnie. To się uzupełnia, nie wyklucza, a po czwartej fali feminizmu nie powinno budzić kontrowersji.
„A jednak nie trzeba było ani chłopakom, ani babciom zabierać dowodów” – powiedziała podczas wieczoru wyborczego Krytyki Politycznej moja redakcyjna koleżanka Paulina Januszewska. Zrobiła tym delikatny przytyk w kierunku Przemka Sadury, który w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” sprzed dwóch tygodni mówił, że dla dobra demokracji należałoby podwyższyć mężczyznom wiek wyborczy (bo są „politycznie niedojrzali” i w związku z tym głosują na skrajną prawicę).
Wiele osób, w tym ja, zareagowało na jego pomysł oburzeniem. W swoim artykule wskazywałam, że ogromne poparcie dla Konfederacji wśród młodych chłopaków to przede wszystkim porażka partii i (szerzej) środowisk progresywnych – wynikająca z ich przeoczeń i zaniedbań – więc nie należy zwalać całej odpowiedzialności na wybory wkraczających w dorosłość jednostek. Konfederacja tylko zasiała ziarna na leżącym odłogiem polu.
Droga do zrozumienia tego, co wkurza
Fakt, że przewidywania dotyczące wyborczego sukcesu Mentzena się nie sprawdziły, nie powinien uśpić naszej czujności. Konfederację wybrało ponad 10 proc. mężczyzn, a wśród tych między 18 a 29 rokiem życia 26,4 proc. (co czyni z niej najpopularniejszą partię w tej grupie). Fakt, że Sławomir Mentzen poniósł „największą porażkę w swoim życiu”, zawdzięczamy przede wszystkim kobietom (3,7 proc. poparcia) oraz starszym wyborcom i wyborczyniom (5,2 proc. wśród tych po czterdziestce, 3,2 proc. wśród pięćdziesięciolatków i 1,1 proc. wśród osób po 60. roku życia). Nie jest więc tak źle, jak w sondażach sprzed kilku miesięcy, ale to jeszcze nie powód do świętowania.
Rozmawiałam z prof. Sadurą na temat osławionego wywiadu i wierzę, gdy mówi, że viralowy fragment w intencji miał stanowić hiperbolę i ironię, nie rzeczywisty postulat, a celem było zwrócenie uwagi na rozjazd poglądów młodych Polek i Polaków oraz fakt, że strona progresywna traci tych drugich. Po wyborach podtrzymuję swoją krytykę, jednocześnie rozumiejąc (i podzielając) przebijające z wypowiedzi dla „Wysokich Obcasów” rozgoryczenie i poczucie bezsilności.
W końcu młodzi mężczyźni dali się porwać pomysłom, które gdyby doszło do ich realizacji, wyrządziłyby krzywdę nam wszystkim, a zwłaszcza kobietom, mniejszościom i osobom, które gorzej radzą sobie w brutalnej kapitalistycznej rzeczywistości. Mnie też to dobija i nie mam gotowej odpowiedzi na pytanie, jak odwrócić ten trend, poza ogólną konstatacją, że należy dążyć do rozmontowania patriarchalnych modeli męskości, zaczynając od dogłębnej analizy problemów młodych mężczyzn, które często prowadzą do przyjmowania radykalnych postaw.
Dlatego cieszy mnie, gdy dostaję kolejne zaproszenia do konsultacji badań socjologicznych czy z zakresu psychologii społecznej, które skupiają się na tej kwestii. Smuci, że w Polsce przeprowadzają je niemal wyłącznie kobiety (na świecie proporcje są dość wyrównane). Super, że odważne badaczki przecierają szlaki, ale czas, by w większym stopniu wsparli je męscy badacze. A za nimi podążyli aktywiści, progresywni politycy, twórcy i twórczynie kultury, w końcu – rodzice, nauczycielki i wszyscy dorośli, kształtujący świadomość i postawy młodych ludzi.
czytaj także
Wobec znikomego zainteresowania problematyką męskości i krzywd doświadczanych przez chłopców i mężczyzn w patriarchacie przez tych polskich badaczy, którym faktycznie leży na sercu równość płci, pole do popisu otrzymują ci o prawicowych, konserwatywnych zapatrywaniach. Mam tu na myśli przede wszystkim Michała Gulczyńskiego, autora promowanego przez mainstreamowe media raportu Przemilczane nierówności, którego bardziej interesuje licytacja na krzywdy, stawianie kobiet i mężczyzn naprzeciwko siebie, a nie obok, oraz manipulowanie danymi celem podparcia własnych tez (co wypomniała mu m.in. socjolożka męskości dr hab. Katarzyna Wojnicka).
Fatalna odpowiedź na kryzys męskości
Pamiętajmy jednak, że wielu mężczyzn głosuje na Konfederację nie ze względu na antykobiece, homofobiczne postulaty, obrzydliwe wypowiedzi Korwina czy kościółkowość, a pomimo tego wszystkiego. Przyciąga ich pozorna antysystemowość i „program” gospodarczy – w cudzysłowie, bo to zlepek populistycznych haseł, niemożliwych do zrealizowania bez doprowadzania państwa do ruiny, w której przetrwać mogą tylko najsilniejsi.
Ale to również jest granie na tzw. kryzysie męskości. Konfederacja jako jedyna partia ma na niego odpowiedź. Fatalną, bo opartą na wzmocnieniu istniejących, szkodliwych (również dla samych mężczyzn) wzorców, jednak nie powinno nas dziwić, że wobec braku wyraźnej alternatywy uchodzi ona za atrakcyjną. Skrajna prawica kieruje swój przekaz do męskiej części społeczeństwa – zagubionej w świecie coraz bardziej wyemancypowanych kobiet, w którym stare, patriarchalne wzorce męskości podtrzymywane są przez dorosłych wszystkich płci i zaszczepiane już u najmłodszych.
Dziewczynki wychowuje się do współpracy, a chłopców do rywalizacji i indywidualizmu – to truizm, a wciąż umyka nam w dyskusji o polaryzacji wśród młodych wyborców i wyborczyń. Mężczyźni nie są z natury bardziej egoistyczni, mniej empatyczni ani w mniejszym stopniu wymagający wsparcia z zewnątrz – choć większość społeczeństwa w to wierzy. Dostosowują się do tego, czego się od nich wymaga.
Dotychczasowa opozycja ma teraz cztery lata na stworzenie propozycji i narracji, które miałyby szansę przemówić do wchodzących w dorosłość chłopaków. Przedstawić im wizję alternatywną wobec pielęgnowanego przez Konfederację mitu patriarchalnego, dominującego (nad kobietami, słabszymi mężczyznami i dziećmi) samca, który od nikogo nie potrzebuje pomocy, a już na pewno nie od państwa, bo ze wszystkim poradzi sobie sam (choćby idąc po trupach). A przecież wiemy, że wcale tak dobrze sobie nie radzi, o czym świadczą m.in. skala nieleczonej depresji i samobójstw, bezdomności, uzależnień, śmierci wynikającej ze zbędnego ryzyka i niedbałości o własne zdrowie.
czytaj także
Popieranie konfederackiej interpretacji ról i stosunków społecznych może poniekąd kompensować niemożność sprostania oczekiwaniom dotyczącym męskości – na podobnej zasadzie, jaka kieruje osobami z niższych warstw społecznych, wierzącymi w sukces „od pucybuta do milionera”, który – poza nielicznymi wyjątkami – nigdy nie stanie się ich udziałem. Nie muszą zresztą w niego wierzyć, wystarczy podświadoma potrzeba wypierania trudnej rzeczywistości.
Lewica kobiet, mniejszości i mężczyzn
Lewica zapracowała na wizerunek partii kobiet i mniejszości, choć jej postulaty – jak te dotyczące budowania przez państwo tanich mieszkań, likwidacja śmieciowego zatrudnienia i ogólna poprawa warunków pracy czy dofinansowanie ochrony zdrowia i komunikacji publicznej w mniejszych miejscowościach – są korzystne dla całego społeczeństwa, a niektóre zwłaszcza dla mężczyzn.
Niestety, nie zostało to dotąd zaakcentowane. Niewielu młodych ludzi zgłębia programy poszczególnych partii, by na tej podstawie podjąć optymalną dla siebie decyzję przy urnie wyborczej. Dlatego tak ważna jest narracja. I nie chodzi o to, by reklamować nieistniejące bądź niezgodne z opisem produkty, jak robi to Konfederacja, np. twierdząc, że forsowana przez nią polityka pozwoli odnieść sukces ludziom ciężko pracującym, i propagując mit o „kowalach swojego losu”.
Często rozmawiam z młodymi chłopakami o mniej lub bardziej radykalnie prawicowych poglądach. Są przekonani, że lewica ma ich w dupie. Mają o to żal. W rozmowie okazuje się, że wielu z nich popiera równościowe rozwiązania – ale nie czuje, że są kierowane również do nich. Ci, którzy są pod wieloma względami wykluczeni, mają dość ciągłego słuchania o swoim męskim przywileju i „toksycznej męskości”. To jednak puste hasło, które – jak powiedziała mi ostatnio dr hab. Katarzyna Wojnicka – kładzie nacisk na zachowania jednostek, zamiast na system władzy i dominacji, który je kształtuje, i dlatego odchodzi się od stosowania go w nauce.
czytaj także
Konfederacja ma wprawdzie spore poparcie wśród młodych i uprzywilejowanych niemal na każdym polu, ale nie mniejsze u chłopaków, którym z patriarchalnego stołu skapuje niewiele albo nic. Odczuwają dysonans pomiędzy mainstreamowym przekazem o swojej wszechwładzy i rzeczywistością, która wcale nie daje im poczucia sprawczości. Mentzen i spółka jawią się jako szansa na jego odzyskanie – wraz z wynikającym z płci przywilejem – ale to oszustwo, które ma na celu zaprzęgnięcie mężczyzn do ciężkiej i niewdzięcznej pracy na rzecz patriarchalnych panów.
Przeprowadzenie gruntownych zmian w tym obszarze będzie bardzo trudne, bo w kulturze, w której męskość realizuje się poprzez działanie i „wygrywanie w byciu mężczyzną”, podważanie starych wzorców budzi w mężczyznach poczucie zagrożenia. Zwłaszcza że na co dzień spotykają się z presją sprostania spetryfikowawanym od stu lat rolom płciowym i nic nie wskazuje, by społeczeństwo powszechnie chciało je obalać. Ale kto ma próbować, jeśli nie lewica?
Lewica może – i powinna – tworzyć narrację włączającą kobiety, mniejszości i mężczyzn jednocześnie. To się uzupełnia, nie wyklucza, a po czwartej fali feminizmu nie powinno budzić kontrowersji. Niestety budzi, o czym przekonałam się na własnej skórze i nie mam wątpliwości, że w progresywnych środowiskach są osoby marzące raczej o matriarchacie niż faktycznej równości, przekonane, że uznanie krzywd doświadczanych przez chłopców i mężczyzn – oraz potrzeby przeciwdziałania im – jest z gruntu antyfeministyczne.
Poznałam kobiety (głównie, ale nie tylko) gotowe zupełnie nieironicznie podpisać się pod postulatami ograniczenia mężczyznom praw w ramach „sprawiedliwości dziejowej”. To wypaczenie feministycznych wartości, a nie adekwatna odpowiedź na mizoginistyczne zapędy z drugiej strony. W wojnie płci jedyni zwycięzcy to osoby – w przytłaczającej większości mężczyźni – ze szczytów społecznej hierarchii. O tych z niższych szczebli strona progresywna, zwłaszcza lewica, musi zawalczyć. Albo odpuścić i mieć pretensje wyłącznie do siebie, gdy wpadają w otwarte ramiona skrajnej prawicy.