Stefan Chwin twierdzi, że bez religii nie mielibyśmy etyki, moralności, sztuki i piękna. Powiem tak: płakałabym po gotyckich katedrach dopiero wtedy, gdyby nie gwałcono w nich dzieci i płacono podatki.
Gorąco apeluję do „Gazety Wyborczej”, by stworzyła na swoich łamach „działdocen” lub kącik katolicki, do którego trafiałyby wszystkie felietony uprzywilejowanych mężczyzn, zatroskanych losem Kościoła i stanem religijności Polaków. To pozwoliłoby mi w trakcie lektury gazety sprawnie ominąć te teksty i oszczędzić sobie poczucia zażenowania. Tymczasem mam ręce pełne roboty, bo czuję się w obowiązku wyjaśnić (uwaga: womansplaining) Stefanowi Chwinowi, gdzie bylibyśmy jako społeczeństwo, gdyby katolicyzm nagle wyparował.
czytaj także
Gdybym przeczytała jedynie pierwszy akapit tekstu Chwina, pomyślałabym, że znany polski pisarz snuje utopijną wizję Polski wyjętą wprost ze snów każdego ateisty i każdego zwolennika praw człowieka i obywatela, które katolicyzm od lat niszczy: „W całym kraju kościoły są puste. Żadnej mszy. […] Wreszcie Polacy są wolni od religijnych strachów, stresów, złudzeń i nadziei, mogą więc budować swoją naprawdę nową, lepszą przyszłość”.
Autor felietonu przekonuje, że to wizja mało realistyczna, ale także smutna i niebezpieczna, bo pozbawiona „etyki, moralności i piękna”. Powiem tak: płakałabym po gotyckich katedrach dopiero wtedy, gdyby nie gwałcono w nich dzieci i płacono podatki.
Poza tym – czytam dalej – ludzkość mimo „fali dążeń sekularyzacyjnych” wciąż potrzebuje religii, a te „trzymają się mocno”. Nie wiem, o jakiej fali myśli Stefan Chwin. Możemy dywagować nad tym, czy ludzie nie potrafią funkcjonować bez religii, rytuałów i obrzędów, ale prawdą jest, że nad Wisłą nigdy nie testowaliśmy takich rozwiązań, by móc z całą pewnością spisać je na straty. Wirusem ideologii katolickiej jesteśmy zatruci wszyscy, zanim w ogóle zdążymy nauczyć się mówić.
Łatwiej więc wymienić szkody, jakie wiara w boga i związane z tym praktyki wyrządziły ludzkości. Palenie ateistów i kobiet na stosach, wojny religijne, inkwizycje, zakaz używania prezerwatyw podczas epidemii AIDS, a wreszcie potępienie dla aborcji przyczyniły się do śmierci setek tysięcy ludzi. Nie mówiąc już o tym, ile osób religijność pozbawiła zwykłego szczęścia, dobrostanu ekonomicznego, psychicznego i zdrowotnego. Mało? Przeczytajcie, jakie osiągnięcia naukowe blokował Kościół. Gdyby okazał się skuteczny, nie mielibyśmy szczepionek i być może wierzylibyśmy nadal w to, że Słońce krąży wokół Ziemi.
7 wielkich osiągnięć ludzkości, którym sprzeciwiał się Kościół
czytaj także
Przy tym wszystkim w tekście Chwina z jednej strony pojawia się apel o to, by nie mylić wiary z Kościołem instytucją, a jednocześnie autor cały czas stawia między nimi znak równości. Niby rozumie, że świeckie państwo jest potrzebne, a jednak wyłącza spod jego kurateli księży, mówiąc, że na miejscu Jana Pawła II też nie wsadzałby pedofilów do więzień, tylko do klasztorów, a poza tym pedofilię się leczy w szpitalu, a nie karze więzieniem. Jak prawo niewyznaniowe miałoby wyłączać z odpowiedzialności karnej księży? Wciąż poruszamy się w ramach prawnych, w których osoby kończące seminarium stoją ponad resztą społeczeństwa.
Katolicyzm w Polsce nie jest w żaden sposób ograniczany. Przeciwnie – rozpycha się łokciami nawet tam, gdzie nie powinno być dla niego miejsca, a za każdym razem, gdy zostaje ledwie draśnięty ostrzem krytyki, uprzywilejowani mężczyźni pokroju Chwina, których pozycję podtrzymuje patriarchalna i antyspołeczna religijność, lamentują nad upadkiem ostoi pięknych wartości.
Taka narracja jest wygodna dla kogoś, kogo religijne i instytucjonalno-kościelne wyobrażenia nie dotyczą bezpośrednio. Chwin wprawdzie dopuszcza do swojej świadomości, że z pewnością są w katolicyzmie elementy represyjne, prowadzące na przykład do ograniczania praw kobiet czy mniejszości seksualnych. „Utożsamianie jednak całego ducha chrześcijańskiego z duchem represyjnej nietolerancji jest w moim pojęciu rażącym uproszczeniem, które kładzie się cieniem na klimacie naszego życia” – czytam jako biseksualna kobieta i czuję, jakby mi ktoś słynnym argumentem „tak, ale…” napluł w twarz.
Felietonista ignoruje fakt, że religie są narzędziem dyscyplinowania i opresji, a nie wytchnieniem i poszukiwaniem sensu. Jeśli jednak robi wam dobre rzeczy, to śmiało uprawiajcie je w domu lub w kościele. Tak się składa, że na jogę, która mi pomaga na ciało i głowę, chodzę do sali gimnastycznej, a nie żądam, żeby wpisywać asany do konstytucji.
Wolność wyznania miała chronić mniejszości religijne przed prześladowaniem, a „dziś gwarantuje bezkarność represyjnych, roszczeniowych, okrutnych instytucji, którym wiecznie mało”. Dlatego – pisze Tomasz Kozak – skończmy z kultem dialogu, „przekonania religijne” są już tylko dopalaczami nienawiści i świeckie państwo powinno je traktować jak dopalacze”. A teraz wyobraźmy sobie, że nikt katolicyzmu nie zakazuje, wystarczy, że coś, niczym woda z Lichenia, cudownie nas z niego leczy. Albo że państwo bierze rozwód z Kościołem. Co byśmy z tego mieli?
1. Mniej skrzywdzonych dzieci
W 2018 roku mapa kościelnej pedofilii wskazywała 286 przypadków wykorzystania seksualnego przez księży. Dane zaktualizowano w 2022 roku. Wtedy ta liczba urosła do 753, ale inicjatorki tropienia przestępstw Agata Diduszko-Zyglewska i Joanna Scheuring-Wielgus podkreślają, że o wielu ofiarach po prostu wciąż oficjalnie nie wiemy. „Robimy tę mapę we dwie. Gdyby istniała w Polsce instytucja, która sprawą pedofilii w Kościele zajmuje na serio, jak było np. we Francji czy Australii, to zobaczylibyśmy, że ta rzeczywistość jest znacznie bardziej ponura” – stwierdziła posłanka Lewicy podczas prezentacji ubiegłorocznej odsłony mapy. Ale lista krzywd wyrządzanych przez katolicyzm nieletnim jest znacznie dłuższa. Weźmy choćby taką spowiedź, która dla wielu osób okazuje się traumatycznym doświadczeniem, bo nie ma niczego przyjemnego w odpowiadaniu obcemu mężczyźnie na pytania o masturbację ani wtłaczaniu dzieciom do głów, że są naznaczone grzechem, choć podobno Jezus je ze wszystkich zmył.
Dodajmy do tego jeszcze przemoc, wobec której Kościół długo pozostawał entuzjastyczny. Rządzący obecnie Watykanem Franciszek mimo obowiązującego w większości krajów europejskich zakazu bicia dziecka twierdzi, że „kary fizyczne są dopuszczalne, pod warunkiem że nie poniżają”. W skrócie: możesz uderzyć dziecko, ale nie w twarz. Tymczasem – o czym mówiła mi Renata Szredzińska z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę – bicie nigdy nie jest wychowawcze. Nauka wielokrotnie obaliła ten mit, wskazując, że jedyną lekcję, jaką z przemocy wyciąga dziecko, to przekonanie, że „świat jest agresywny i tylko agresją można się przed nim bronić”, a szczerość wobec rodziców skutkuje karą cielesną, więc lepiej ukrywać przed nimi swoje emocje lub jakiś błąd niż się do nich przyznać.
2. Porządną edukację seksualną zamiast lekcji religii
Nikt nie walczy z wiedzą tak skutecznie jak Kościół i sprzymierzeni z nim fundamentaliści religijni, którzy wbrew faktom przekonują, że edukatorzy seksualni chcą uczyć dzieci masturbacji. Po pierwsze – w sprawianiu sobie przyjemności nie ma nic złego, o ile odbywa się to we właściwych warunkach i nie służy regulowaniu emocji. A po drugie – program takich zajęć przewiduje zgoła inne istotne punkty nauczania, jak choćby dotyczące umiejętności stawiania granic i rozpoznawania nadużyć.
Nic dziwnego, że księża tak ochoczo walczą z dostępem do tych kompetencji, skoro wykorzystują ich brak w kontaktach pedofilskich. Ale edukacja seksualna to także nauka o tym, że kochać można na różne sposoby, szczęśliwie, nie tylko w małżeństwie i przede wszystkim – bezpiecznie. To całkiem niezła profilaktyka przed niechcianymi ciążami, nieszczęśliwymi związkami, a wreszcie – tą straszną aborcją. No dobra, zacznijmy od tego, że przerywanie ciąży byłoby po prostu zwykłym, dostępnym i bezpłatnym zabiegiem, a nie stygmatyzowaną zbrodnią.
3. Upadek patriarchatu
Oczywiście hierarchowie kościelni to niejedyni strażnicy tego systemu, ale odgrywają niemałą rolę w utrudnianiu kobietom dostępu do życia publicznego, pełni praw reprodukcyjnych czy seksualności. Wyobraźcie sobie, że wreszcie zamiast być służebnicami pańskimi, matkami dźwigającymi rodzinny krzyż albo wytykanymi palcem kleru i porównywanymi do brudnych szklanek Mariami Magdalenami, mogłybyście bez poczucia winy być po prostu sobą i tym, kim chcecie, a nikt nie wyzywałby was więcej od czarownic w każdej sytuacji, gdy powiecie „nie”. Brzmi kusząco, prawda?
4. Więcej pieniędzy
Wyłączenie Kościoła z obowiązku płacenia podatków to kradzież w biały dzień. Ale gdyby chodziło tylko o omijanie fiskusa, może na katolicyzm spojrzałabym łagodniejszym okiem. Niestety bogactwo kleru państwo dopompowuje z moich i waszych pieniędzy nie tylko w postaci Funduszu Kościelnego (w 2023 roku w rekordowej kwocie 220 mln zł), ale także dopłat do lekcji religii z budżetu centralnego oraz samorządowego – utrzymanie tylko jednego katechety w jednej z elbląskich gmin kosztuje rocznie 80 tys. zł. Dodajmy do tego wreszcie dofinansowanie dla uczelni katolickich czy fundacji Rydzyka, a rocznie rachunek dobije do 3 miliardów złotych – jak policzyli w 2021 roku dziennikarze tej samej „Wyborczej”, która publikuje Chwina.
5. Rozwiązanie problemu mieszkalnictwa
Prawie 83 tys. hektarów ziemi – tyle po 1989 roku, do 30 czerwca 2022 roku z samego tylko Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa otrzymał Kościół katolicki. W sumie dysponuje dwukrotnie większą powierzchnią gruntów. To ponad trzy razy więcej, niż zajmuje Warszawa. A teraz wyobraźmy sobie, że na tej powierzchni państwowy deweloper buduje mieszkania. I cyk, kolejny transfer do banku publicznego dobra.
6. Mniej samobójstw, zaburzeń, chorób
Gdyby Polki i Polacy zamiast do spowiedzi chodzili do lekarza i na terapię (moglibyśmy ją sfinansować z pieniędzy, które teraz przelewamy na Fundusz Kościelny), pewnie rzadziej by cierpieli na zaburzenia psychiczne. Gdyby nie słyszeli od hierarchów kościelnych, że są „tęczową zarazą”, może wielu z nich by dziś żyło, nie myślało o śmierci lub nie uciekało z domu, w którym religijni rodzice nie są zdolni do zaakceptowania ich tożsamości płciowej czy orientacji psychoseksualnej.
7. Ochrona praw zwierząt i lepszy klimat
Na tezę, że człowiek ma uczynić sobie ziemię poddaną, lubią powoływać się myśliwi, mięsożercy i wszyscy ci, którym nie w smak jest dbanie o przyrodę. Wprawdzie Jan Paweł II mówił o ekologicznym nawróceniu, ale już biskup Jędraszewski straszy ludzkość „ekologizmem” spod znaku Grety Thunberg. Nie wiem, czym aktywistka klimatyczna podpadła polskiemu duchownemu, ale stawianie jej jako antybohaterki w trosce o dobro planety to co najmniej nieporozumienie. Zresztą, niespecjalnie interesują mnie poglądy kościelnych hierarchów. Bardziej raczej to, że bez wielkanocnego święcenia jajek część kur byłaby znacznie szczęśliwsza.
8. Sądy zajmujące się tym, czym powinny
Zamiast sądzić Justynę Wydrzyńską za pomocnictwo w aborcji czy autorki tęczowych Maryjek za „obrazę uczuć religijnych”, może więcej czasu i pieniędzy przeznaczylibyśmy na karanie przestępców. Tych prawdziwych, a nie chochołów tworzonych w oblężonej kościelnej twierdzy, której bronią policjanci, również opłacani z podatków. Dla nich też znalazłoby się niejedno bardziej pożyteczne zadanie.