Wiara, że „praca uszlachetnia”, to religia narzucona ludziom, których prawo do życia uzależniono od tego, czy wypełniają obowiązek pracy. Ludzie mają prawo do lenistwa i hedonizmu. Asceza won, precz z austerity, żądajmy wolności od pracy!
Nie lubicie Wojewódzkiego, bo pajacuje i rozpija lud pracujący? Wasze prawo, ale doceńcie jego trzeźwy odruch. Ostatnio przyjrzał się Norbiemu pod kątem chałturzenia w TVP. „Chciałbym sprawdzić, czy masz lekkiego kaca?” – drążył temat współpracy ze szczujnią.
Okazało się, że Norbi ma sumienie odplamione w reżimowej wirówce Koła Fortuny („Dziś jestem w TVP, a jutro mogę nie być”). Nie dziwi mnie to ani nie frapuje. Z perspektywy lewicowej ciekawsze są kwestie pracujące w głębszym tle. Czy każda robota zasługuje na szacunek, a każdy sługus władzy na empatię tylko dlatego, że ma do spłacenia ratę kredytu i dziatwę żądającą kremówek?
Norbiego oczywiście łatwo wyrzucić ze współczujących sań, bo pasożytuje „na górze”. Zarabia na „ciastka”, czyli fanaberie. Ale co z przysłowiową już „panią sprzątającą”, która tyra w siedzibie PiS? Czy jej pracę trzeba „uszanować” tylko dlatego, że jest pracą – i również wtedy, gdy reżim spuszcza ją z łańcucha, by gryzła opozycję protestującą na Nowogrodzkiej?
czytaj także
W jądrze tych ciemności tężeje kwestia rdzeniowa. Jaki w ogóle powinien być ideologiczny status ludzkiej pracy w realiach późnego kapitalizmu, w czasach galopującej automatyzacji, w chaotycznej gmatwaninie interesów ekonomicznych i psychopolitycznych?
Podumajmy o tym przez chwilę, zanim pryśniecie na majówkę, a zły duch zarapuje wam w utyranych duszach: „Nie rób nic, tylko pomyśl o gorących piaskach. O błękitnym oceanie i balujących laskach”.
Od Norbiego do zięcia Marksa
Niech jeszcze przez sekundę zostanie z nami Wojewódzki, antypatyczny pajac śledczy. Nie patyczkując się z Norbim, zasugerował podczas przesłuchania, że praca nie zawsze uszlachetnia, czasem po prostu hańbi, a zhańbionym zamiast solidarności należy się szydera.
Jeśli nie chcecie klaskać pajacowi, doceńcie przynajmniej ironię dziejów, jaką przyszło mu personifikować. Ironia polega na tym, że Wojewódzkiemu przypadła ta sama rola, jaką mieli grać burżuazyjni fanfaroni w słynnym manifeście Prawo do lenistwa (1883). Jego autorem był Paul Lafargue, zięć Marksa i niestrudzony popularyzator marksizmu. Manifest rozpoczyna się od szyderczego apelu do mieszczańskich „pamflecistów”, żeby pomogli komunistom wyśmiać i pogrzebać kapitalistyczny kult pracy.
czytaj także
Apel na pierwszy rzut oka wydaje się heretycki, w istocie jednak jest zgodny z podejściem klasycznym. Marks bowiem traktował pracę bez nabożeństwa, demaskował sedno jej rzekomej świętości. Według niego burżuazja z premedytacją przypisuje pracy „nadnaturalną moc twórczą”. Dzięki temu posiadacze środków produkcji przekształcają w niewolników tych, którzy nie mają żadnej własności i pod groźbą głodu muszą sprzedawać za bezcen swoją siłę roboczą (Krytyka Programu Gotajskiego).
Lafargue idzie właśnie tym tropem. Jego zdaniem praca najemna jest „najokrutniejszą formą niewolnictwa”. Kapitalizm przekształca proletariusza w wołu roboczego, w maszynę harującą „bez przerwy i zmiłowania”. „Praca w społeczeństwie kapitalistycznym jest przyczyną niedorozwoju umysłowego i fizycznego”. Rezultat to kompletna degradacja robotników.
W diagnozach tych nie ma nic oryginalnego poza radykalnym antyoperaizmem, wrogością wobec pracy jako takiej. Oprócz tego „zięć” wnosi do klasycznego marksizmu jeszcze dwie innowacje. Odbrązowienie i bezlitosną krytykę proletariatu – oraz afirmację futurystycznego hedonizmu.
czytaj także
Z punktu widzenia Lafargue’a w „rozwiniętej cywilizacji kapitalistycznej” jednym z czynników definiujących klasę robotniczą okazuje się „dziwaczne szaleństwo”. To „miłość do pracy, wściekła namiętność pracy aż do wyczerpania sił witalnych osobnika i jego potomstwa”. Proletariusze nie tylko kupili tę religię od burżujów, ale umiłowali ją do granic obłędu. Świadczy to „o potwornej perwersji robotników”, która zamienia ich w martwe roboty, niezdolne do prawdziwego życia i czerpania radości z jego dobrodziejstw. Stąd okrzyk: „Hańba proletariatowi!”.
Aby odzyskać godność, umiejętność radosnego myślenia, działania i rozwoju, niezbędne będzie powszechne „prawo do lenistwa”. Nie chodzi jednak o całkowitą bezczynność, lecz o konieczną redukcję dnia roboczego. Praca ma być dodatkiem do życia, a nie odwrotnie. Pożądany balans pojawi się wówczas, gdy człowiek będzie pracować nie dłużej niż trzy godziny dziennie – „a resztę dnia i nocy próżnować i hulać”.
Tak wkracza do gry hedonizm, odrzucający kompromis z represyjną moralnością chrześcijańską i burżuazyjną. Ludzie powinni na całego „zażywać wczasów” i „oddawać się wolnej miłości”. Asceza won, precz austerity!
czytaj także
Co ważne, hedonizm materialistyczny musi docenić konsumpcję. Dlatego „klasa robotnicza, tak jak poprzednio burżuazja, będzie zmuszona zadać gwałt swoim upodobaniom do ascetycznego życia”. W przyszłości, zamiast zjadać dziennie „małą porcyjkę twardego mięsa, robotnicy będą spożywać soczyste, potężne befsztyki. Zamiast popijać liche wodniste wino, będą wysuszać pełne szklanice nieochrzczonego wina z Bordeaux i Burgundii”.
Tyle Lafargue. Co na to wszystko lewactwo, ciągające dzisiaj po sądach Wojewódzkich i Palikotów? Być może, zamiast pienić się moralizatorsko przeciw burżujom-rozpijaczom, warto inwestować w czerwone wina. W rewolucyjne spirytualia, zmieniające stan naszej świadomości w takich kwestiach jak potrzeby i pragnienia cielesne oraz wolność od pracy.
Od lenistwa do postoperaizmu
Pamflet Lafargue’a to dokument historyczny, który miejscami grzeszył naiwnością, bywał więc wyśmiewany przez „poważne” umysły (p… przez Kołakowskiego). Ale czytany tu i teraz, w społeczeństwie, które z jednej strony kultywuje populistyczny stand-up, a z drugiej ze śmiertelną powagą okadza cielca Zapierdolu – okazuje się pretekstem do refleksji realnie rewolucyjnych.
Prawo do lenistwa bezbłędnie rozpoznaje kluczowy wektor strategiczny. W wysoko rozwiniętym kapitalizmie najważniejsza będzie automatyzacja, ją zaś należy zaprogramować w celu systemowej redukcji czasu, jaki ludzie poświęcają na pracę. Dzisiaj maszyna słusznie jawi się robotnikom jako monstrum wyciskające z nich godziny nadliczbowe. W przyszłości jednak tylko ona może stać się „wyzwolicielką ludzkości”, bo tylko dzięki automatyzacji wyzwolimy się z kieratu pracy najemnej. Maszyny obdarzą ludzkość „swobodnym czasem i wolnością”.
Koniec świata, jaki znamy, czyli cztery przyszłości po kapitalizmie
czytaj także
Lafargue jawi się w tym kontekście jako jeden z prekursorów postoperaizmu. Dlaczego? Dlatego że przeczuwa, że w ramach technologicznie zaawansowanego kapitalizmu ludzka siła robocza będzie stale tracić na wartości ekonomicznej i znaczeniu ideologicznym.
Dlatego nowa klasa rewolucyjna powinna pożegnać się z pracą. Przestańmy wołać „Więcej lepszej pracy!”, bo spełnienie tego żądania utrwala system wyzysku, co najwyżej ulepszając go kosmetycznie. „Prawo do pracy” jest w istocie „prawem do nędzy”, gorzej lub lepiej sytuowanej, zależnie od kaprysów rynku zatrudnienia. Trzeba więc żądać „prawa do lenistwa”. Ono bowiem tworzy systemowe warunki możliwości dla rozwoju „sztuk pięknych i szlachetnych cnót”. Musimy więc żądać od systemu jak najwięcej czasu wolnego.
Na takich rozpoznaniach bazuje dziś postoperaizm. Kapitalizm staje się coraz bardziej zautomatyzowany i kognitywny. W rezultacie spada ilościowe zapotrzebowanie na ludzką siłę roboczą, a kasy samoobsługowe i chatboty świadczą o przyspieszeniu całego procesu tak w aspekcie fizycznym, jak intelektualnym.
Niedobitki klas pracujących ulegają w tym układzie rosnącej prekaryzacji i desolidaryzacji. Ekonomia polityczna późnej nowoczesności nieuchronnie różnicuje ludzi zatrudnionych w przemyśle oraz usługach. Interesy, światopoglądy, potrzeby i pragnienia poszczególnych grup zawodowych są coraz bardziej osobne, często skonfliktowane. Solidarność między nimi staje się coraz trudniejsza, coraz bardziej incydentalna, wreszcie zanika całkowicie. Kapitał skutecznie dzieli, antagonizuje – dlatego rządzi.
Tymczasem bez rekonsolidacji wyzyskiwanych niemożliwa będzie skuteczna walka z wyzyskiem. O rekonsolidację nie da się jednak zawalczyć pod starym sztandarem prawa do pracy. Należy walczyć o czas wolny i takie jego gwarancje, które twórczo zintegrują wyzwolonych na poziomie globalnym.
W tym kontekście Antonio Negri postuluje walkę o bezwarunkowy dochód podstawowy (BDP). Zdaniem Negriego postulat wprowadzenia takiego dochodu wywołuje symptomatyczną reakcję. Eksperci z wielkich banków, flankowani przez religijne organizacje charytatywne i zbałamuconych związkowców, nagle przypominają sobie o „godności”, a nawet „świętości” pracy.
czytaj także
Nieprzypadkowo. Wiedzą przecież, że dopóki praca pozostaje „święta”, dotychczasowy reżim produkcji, czyli wyzysku, może spać spokojnie. BDP natomiast stanowi rewolucyjne zagrożenie dla starego systemu wyciskania wartości dodatkowej z prekariatu. Ludzie, którzy nie muszą pracować, żeby mieć środki do życia, przestaną być niewolnikami pracodawców. W nowym układzie zbiorowym to pracodawcy staną się systemowo (a nie incydentalnie) zależni od potencjalnych pracowników – już w punkcie wyjścia. W rezultacie powstanie nowa klasa wyzwolonych. Klasa globalna, która stanie bez lęku naprzeciw globalnego kapitału. Taka rekonfiguracja układu sił byłaby zmianą rewolucyjną.
Ku nowej konstytucji
Negri podkreśla: bezwarunkowy dochód podstawowy musi być środkiem ofensywnym, a nie obronnym. Nie chodzi o nowy zasiłek chroniący ludzi przed nędzą w okresie bezrobocia, lecz o narzędzie niszczące raz na zawsze absolutyzm pracodawców.
Wobec tego walka o „pełne zatrudnienie” byłaby walką wczorajszą. Teraz trzeba walczyć z kapitałem o prawo do niezatrudnienia, refundowanego w pełni przez kapitał. Państwo opiekuńcze jest w związku z tym przeżytkiem. Wczoraj było potrzebne, żeby uczynić znośnym system wczorajszego wyzysku. Dziś łatwo je przezbroić na potrzeby nowego reakcjonizmu: socjal dla „naszych”, piącha dla innych. Tak wygląda sedno „opiekuńczości” oferowane np. przez Marine Le Pen, a generalnie przez neofaszystów.
Gdy gwarantowany dochód zakończy erę pracy, nadejdzie czas surferów
czytaj także
Właśnie. Poparcie Negriego dla BDP wybrzmiewa z całą mocą w 2017 roku, podczas wyborów prezydenckich we Francji. Autor Imperium gra wówczas ze słowem „konstytucja”. Ma na myśli przynajmniej dwie sprawy. Ustanowienie nowej polaryzacji, potencjalnie zabójczej dla wyzyskiwaczy (beneficjenci BDP versus kapitał zmuszony do pełnego finansowania BDP). Oraz rekonstytucję masowego antyfaszyzmu, który uniemożliwiłby konsolidację brunatnego welfare state. Między wierszami migocze zaś idea konstytucji jako aktu prawnego, ustanawiającego nową republikę. Nie czarną, lecz czerwoną (Benoît Hamon and Universal Income).
Chciałbym współtworzyć jej preambułę. Cele? Bezwarunkowy dochód podstawowy wraz z prawem do lenistwa i hedonizmu dla wszystkich. Wolność, chleb, ciastka dla każdego? Prawie, bo jednak z wyjątkami. Le Penowie, Kaczyńscy i inni z tego miotu powinni oglądać nowy świat zza krat, zagryzając szczaw mirabelkami. Raz na tydzień dałbym im mielonego z robaków – to byłoby ich konstytucyjne prawo do luksusu. Pomarzę sobie o tym 3 maja.