Kultura

Komunizm nie musi być apokaliptyczny – może być szampański

Sztuczny akcent, pretensjonalne ciuchy i wyższościowe maniery – bohaterka serialu „Kim jest Anna?” to agentka odpychająca z lewicowego punktu widzenia. A jednak to właśnie ona mogłaby nam pomóc w budowie komunizmu przyszłości. Czemu? Ponieważ komunizm musi pozytywnie odpowiedzieć na masowe pragnienie luksusu.

„Posłuchajcie uważnie, a może nauczycie się czegoś ode mnie” – oświadcza główna bohaterka amerykańskiego serialu Kim jest Anna? (2022).

Lewica nie posłuchała. Pytanie postawione w tytule nie pchnęło nas do wzmożonej pracy interpretacyjnej. Nic dziwnego, bo na pierwszy rzut oka historia Anny Sorokin-Delvey wydaje się tak nieciekawa jak klisze, z których ją zmontowano. To oparta na faktach opowieść o oszustce zaprogramowanej przez późnokapitalistyczną ideologię przedsiębiorczości. Anna udaje dziedziczkę wielkiej fortuny, żeby wkręcić się do nowojorskiej socjety. Wyłudza kasę potrzebną na rozkręcenie firmy modowej i promocję luksusowej marki. Przez pewien czas przekręt idzie gładko, ale w końcu zostaje zdemaskowany, hochsztaplerka zaś trafia do pierdla. Finał jest więc rozpaczliwie banalny, podobnie jak autokreacja bohaterki, która uwewnętrzniła przykazanie „Załóż firmę!”, by karmić swoje celebryckie ambicje.

Czy klasyczny marksizm dopuszczał zemstę sadystyczną?

Narcyzm, fejkowość, arogancja, ordynarny glamour, absurdalnie nadmuchane aspiracje – to prefabrykaty kapitalizmu „luksusowego”, wciskane masom jako artykuły pierwszej potrzeby. Anna, biedna dziewczyna z Rosji, pozująca na córkę miliardera, buduje siebie z tych półproduktów. Dodajmy do tego jej sztuczny akcent, pretensjonalne ciuchy i wyższościowe maniery, a zobaczymy agentkę odpychającą z lewicowego punktu widzenia. A jednak to właśnie ona mogłaby nam pomóc w budowie komunizmu przyszłości. Czemu? Ponieważ komunizm musi pozytywnie odpowiedzieć na masowe pragnienie luksusu.

Odpowiedź na wojenny komunizm 

Aby zrozumieć problem, spróbujmy wyświetlić go na szerokim ekranie. Trzecia dekada XXI wieku to czas epickich kryzysów. Klimat, kapitalizm, demokracja, dobrobyt, pokój – stają dzisiaj pod znakiem zapytania bardziej palącym niż wczoraj. W tych okolicznościach pojawiają się dwie radykalnie czerwone odpowiedzi. Z jednej strony Andreas Malm woła: Potrzebujemy komunizmu wojennego! Z drugiej Aaron Bastani mówi: Niezbędny jest komunizm luksusowy.

Co to właściwie znaczy? Malm, lewicowy ideolog ekologiczny, prowokacyjnie stawia sprawę w książce Corona, Climate, Chronic Emergency. War Communism in the Twenty-First Century (2020). Ponieważ za eskalację kryzysów odpowiada mordercza eksploatacja zasobów naturalnych (przyrody nieożywionej, zwierząt, ludzi) – konieczny będzie ekoleninizm. Czyli nowa wersja tego, co w Związku Radzickim w latach 1917–21 nazywano komunizmem wojennym.

Postulaty? Znacjonalizować korporacje petrochemiczne –i zaprząc do produkcji negatywnych emisji. Zakazać handlu dzikimi zwierzętami – pod groźbą dożywocia. Wymóc powszechny weganizm.

Słuszne? Ogólnie tak, ponieważ bez zielono-czerwonego radykalizmu nie uciekniemy do przodu przed katastrofą i nie zyskamy szansy na dalszy rozwój. Dlatego dzisiejsze społeczeństwa potrzebują nie tylko idei, lecz także ideologii komunistycznych. Ale diabeł tkwi w szczegółach. To one decydują o ideologicznej spójności, seksapilu i sile konkretnych propozycji.

Słabość Malma polega zaś na tym, że jego leninizm okazuje się apokaliptyczny i apodyktyczny. Wizjom biblijnych plag wiszących nad pastwiskami późnego kapitalizmu towarzyszą inwokacje do ducha dyktatury. Dyscyplinarny reżim, wdrażanie surowej dyscypliny, praca przymusowa, drakońskie ograniczenia, konfiskaty, sankcje, nakazy. Ekokomunizm ma być jak miecz niesiony przez Chrystusa.

Gdyby ta retoryka celowała głównie w wielki kapitał, miałaby może widoki na mobilizację mas. Ale zielony rygoryzm chce też siłowo odchudzać zwykłych konsumentów. Według Malma w najbliższej przyszłości nie będzie ucieczki przed delegalizacją wielu elementów tworzących zachodnią ideologię „dobrego życia”. Nie tylko jedzenie mięsa, również „brykanie po łąkach dla przyjemności” – to ma być zakazane. Przyjemność w ogóle zostaje ekskomunikowana. Jest motywacją przypisaną najbardziej zdemoralizowanym konsumentom, np. żerującym na mokrych targach. „Rozkosz” i „błogostan” to słowa napiętnowane. Nowy leninizm wytyka je, kiwając paluchem: Ja wam dam!

Indywidualizacja winy za katastrofę klimatu – jeszcze większe świństwo, niż myślisz

Jak zatem zdobyć masowe poparcie dla ideologii, której sednem okazuje się czerwone zaciskanie pasa? Malm chyba czuje, że może być trudno. Nieprzypadkowo więc słowo „demokracja” pojawia się w ostatnim rozdziale jego książki – definiującym komunizm wojenny – ledwie dwa razy. Gwarancja demokracji, wypowiedziana półgębkiem, brzmi równie wiarygodnie jak zapewnienia, że nowego despotyzmu nie będzie. Znacznie donośniej dźwięczy natomiast wezwanie do eksperymentów z „ekologicznym blankizmem”.

Blankizm, którego twórcą był legendarny rewolucjonista Louis Blanqui (1805–1881), planował odgórną dyktaturę. Z jego perspektywy masy nie dojrzały do samodzielności, dlatego np. powszechne prawo do głosowania jest niepożądane. Dopiero po tym, jak ludzie zostaną odpowiednio wychowani przez komunistyczną elitę, można będzie pomyśleć o ewentualnej demokratyzacji praw politycznych. Mentalność „blankizmu ekologicznego” jest niestety podobna. Ludzi trzeba najpierw nastraszyć apokalipsą, a następnie reedukować pod nadzorem lewicowych klimatologów i wirusologów. W takim układzie odwołania do demokracji horyzontalnej (a nawet do „leninizmu libertariańskiego”, który miałby kontestować nadmierny interwencjonizm państwowy) – nie brzmią wiarygodnie. Sygnalizują za to obecność sprzeczności kompromitujących spójność całego projektu. A może pełnią funkcję zasłony dymnej, odwracając uwagę od agendy autorytarnej? Tak czy inaczej, ekoleninizm wypada problematycznie, by nie powiedzieć: podejrzanie.

Marks i Engels nie byli pacyfistami

Bastani i potrzeba luksusu 

Alternatywą mógłby być komunizm rozumiejący nieusuwalność masowych tęsknot za luksusem. Jego założenia przedstawia Aaron Bastani w manifeście Fully Automated Luxury Communism (2019).

Zdaniem Bastaniego ludzka cywilizacja rozwinęła się dzięki dwóm przełomom. Pierwszym był skok od łowiectwa-zbieractwa do produkcji rolniczej, drugim – rewolucja przemysłowa. Dziś doświadczamy przełomu trzeciego. Dzięki technologiom umożliwiającym produkcję energii odnawialnej; dzięki informatyzacji, cyfryzacji i rozwojowi sztucznej inteligencji – po raz pierwszy w historii pojawia się materialna trampolina do skoku ku efektywnemu komunizmowi.

Jego ekonomiczną i polityczną skuteczność ma gwarantować automatyzacja. Cyfrowe planowanie produkcji i redystrybucji pozwoli wyjść ze świata niedoborów (energetycznych, towarowych) i wejść w świat administrowany przez kluczową zasadę marksizmu: „Każdy według swych zdolności, każdemu według jego potrzeb” (Krytyka Programu Gotajskiego, 1875). W tym świecie będą powszechnie dostępne nie tylko podstawowe usługi (edukacja, ochrona zdrowia, transport publiczny), lecz także nadwyżki: konsumpcyjne, poznawcze, estetyczne. Dostępność nadwyżek decyduje o „luksusowym” charakterze komunizmu. Wraz z jego nadejściem „znika różnica między pracą fizyczną i umysłową, a produkcja nabiera cech zabawy. Oznacza to również pojawienie się kolektywnego dostatku, dzięki któremu zaspokojone zostaną zarówno podstawowe potrzeby, jak i kreatywne pragnienia”.

Bastani parafrazuje tu słynną ideę Marksa i Engelsa z Ideologii niemieckiej (1846). Pojawia się tam projekt społeczeństwa, w którym ludzie robią głównie to, co im sprawia przyjemność. Rano mogą pracować, po pracy konsumować, a po konsumpcji – „krytykować” (analizując całe bogactwo życia społecznego, jakie swobodnie współtworzą). W świetle tej idei widać zasadniczą różnicę między komunizmem luksusowym a leninizmem ekologicznym. Podczas gdy Bastaniemu leży na sercu masowa wolność i zadowolenie, Malm marzy o masowych wyrzeczeniach. Ekoleninowska „krytyka” tropi konsumpcyjne wypaczenia i chce je odgórnie korygować w ramach przymusowego weganizmu. Bastani proponuje model diametralnie odmienny: tropienie procesów rozwojowych pozwalających wdrażać cyfrową produkcję wegańskiego mięsa. I planować nasycanie rynków ekologicznymi podróbkami, być może bardziej atrakcyjnymi od oryginałów.

Przy tej okazji wychodzi na jaw istotna słabość ekoleninizmu. To deficyt atrakcji. Zamiast kuszących wizji politycznych pojawia się moralizatorstwo w kostiumie nowej konieczności historycznej. Ideologia ta chce wychowywać masy w poczuciu winy, zmuszać je do pokuty i diety. Oczernia więc „krainę pieczonych gołąbków” jako siedlisko grzechu pierworodnego. Komunizm luksusowy przeciwnie – wskazuje drogę do globalnego domu towarowego, gdzie ludzie będą mogli przebierać w ekologicznych algorytmach konsumpcji i kreacji.

W tym kontekście Bastani umieszcza na sztandarze hasło: „Socjalizm szampański”. W brytyjskiej kulturze politycznej określenie to stygmatyzuje przedstawicieli klas wyższych, komunizujących rzekomo dla próżnej rozrywki (odpowiednik polskiej „lewicy kawiorowej”). Bastaniemu udaje się pozytywna redefinicja tego wyobrażenia. Przy czym nie chodzi mu o zachwalanie cyfrowej produkcji wegańskiego wina (choć i taki akapit znajdziemy w książce). Stawka jest radykalnie polityczna. W skrócie: bez „szampana” – bez wyobrażeń luksusu – idea socjalizmu nie zacznie twórczo musować w wyobraźni ludzi. A bez musowania niemożliwy będzie demokratyczny populizm, masowy ruch niezbędny w procesie dojrzewania do pożądanego komunizmu. Ideologia ascezy, forsowana ex cathedra przez kastę ekokapłanów, nie porwie i nie nakarmi takiego populizmu. Komunizm luksusowy razem z socjalizmem szampańskim mają więcej szans. I więcej wiarygodności, bo nie przemycają despotyzmu pod maską pozornej aprobaty dla „demokratycznego fermentu” (określenie Malma). Dysponują też większym potencjałem politycznym. Zamiast straszyć konsumentów zagładą i robić z nich biczowników pod dyktando „Memento mori!” – wolą mobilizować masy wizjami lepszego jutra.

Czy Anna stanie się nową Marianną?

Wróćmy teraz do Anny Sorokin-Delvey, agentki desperacko łaknącej szampana, kawioru i luksusu.

Engels dobrze rozumiał to pragnienie. W Listach z Londynu (1843) pisał o manchesterskich robotnikach, którzy anektowali kościoły, żeby urządzać w nich komunistyczne wiece. Forma tych zebrań była ludyczna i konsumpcyjna. Na mównicę wchodził prelegent, żeby żonglować ideami i kalamburami („przy czym zwykle dużo jest śmiechu, gdyż angielski dowcip tryska w tych przemówieniach kaskadami humoru”). Słuchaczy zaś krzepiono nie tylko samym słowem. „W jednym rogu sali jest stoisko z książkami i broszurami, w drugim kiosk z pomarańczami i orzeźwiającymi napojami, gdzie każdy może zaspokoić swe pragnienie, dokąd może się wycofać, gdyby przemówienie go nudziło”.

Engelsowi udaje się uchwycić istotę rzeczy. Komunizm nie może katować i nudzić. Musi musować, orzeźwiać, uskrzydlać. Parafrazując wskazówkę Marksa z Osiemnastego brumaire’a (1852), można by dodać, że rewolucja nie powinna biegać we włosiennicy i redukować samej siebie do represyjnej „krytyki”. Rewolucjoniści są skuteczni, „mkną szybciej od powodzenia do powodzenia” wtedy, gdy „rzucają ognie jak brylanty”, a „każdy dzień tchnie ekstazą”. W ten sposób Marks opisywał rewolucję francuską. Sugerował zarazem, że jej mieszczańską euforię należy wskrzesić w XIX-wiecznym ruchu robotniczym. Dlatego po klęsce Wiosny Ludów uświadamiał towarzyszom z Ligi Komunistów, że trzeba pozyskać drobnomieszczan. Bez udziału tych, którzy wspinają się po drabinie społecznej w poszukiwaniu choćby odrobiny splendoru – komunizm nie wypali.

A jeśli ma wypalić, musi obiecać nie tylko zaspokojenie podstawowych potrzeb, lecz także luksusowe dodatki. Niekoniecznie jednak „szlachetne”. Nie tylko prawdziwe brylanty dla nieskazitelnych. Sztuczne diamenty i brudne złoto dla zuchwałych też będą potrzebne. Fałszerze, wydrwigrosze, szalbierze czy szarlatani mogą pomóc komunizmowi. Na przykład w akumulacji kapitału, ale nie tylko. Dzięki nim czerwona międzynarodówka nie zostanie skolonizowana przez „kler”, który każe nam pościć i żyć w celibacie, ekskomunikując każdy okruch guilty pleasure. Poza tym komunistyczny materializm, jeżeli chce być naprawdę dialektyczny, musi łączyć biel z czernią, syntetyzować przeciwieństwa. Dopiero w ten sposób powstanie całość, w której przyda się każdy talent – do zaspokojenia każdej potrzeby.

Oznacza to oczywiście, że pełnokrwisty komunizm będzie co najmniej dwuznaczny, budzący mieszane uczucia. Obecność elementów problematycznych, kontrowersyjnych i szemranych nie przestanie gorszyć cnotliwców, ale dla dialektyków może być źródłem nadziei.

Eagleton: Dlaczego Marks miał rację?

czytaj także

Świetnie wyczuwał to Ernst Bloch (1885–1977), heretycki odnowiciel marksizmu. Jednym z pozytywnych bohaterów Blocha jest hochsztapler. W krótkim opowiadaniu Hrabia Mirabeau (1930) oszust okazuje się figurą rewolucyjną. Dlaczego? Ponieważ parweniusz zgrywający księcia kumuluje energię dającą nadzieję na obalenie barier klasowych. Hochsztaplerowi, w przeciwieństwie do zwykłego karierowicza, obce jest toksyczne poczucie niższości, przekształcone w pragnienie snobistycznego wywyższenia się kosztem towarzyszy niedoli. Hochsztaplerstwo demonstruje pragnienie „blasku, o który wszyscy zabiegają i który wszystkim przysługuje”. A walka o powszechne prawo do emanowania „blaskiem” (splendorem, prestiżem) – to jedno z zadań komunizmu. Symboliczna jest wobec tego postać Ferdynanda Lasalle’a (1825–1864). Lasalle był wybitnym działaczem socjalistycznym, a jednocześnie wiódł hulaszczy tryb życia i zginął w pojedynku, pozując na arystokratę. Ale gdyby nie on – nie powstałaby niemiecka socjaldemokracja. Podobnie Bakunin (1814–1876). W najbardziej twórczych latach życia romansował z arystokracją i ciągnął kasę od finansjery. Był przez to mniej genialnym anarchistą? Bloch odpowiada jednoznacznie: bez bezczelności hochsztaplerów nie powstałoby nic rewolucyjnego.

W tym miejscu ponownie przywołajmy bohaterkę serialu Kim jest Anna? Jej bezczelność została sformatowana przez kapitalizm. Na szczęście rewolucyjna tradycja posiada narzędzia umożliwiające redefinicję Anny. Najpierw jednak trzeba dialektycznie pogodzić się z jej aspiracjami, ponieważ nowy komunizm nie może ich po prostu wykorzenić. Dzisiaj pragnienie życia „w blasku” jest masowe i nieusuwalne (w mediach społecznościowych wszystkie tożsamości i nacje mówią głosem tego pragnienia i nieprędko zamilkną). Przymusowa reedukacja nie wchodzi więc w grę. Co zatem możemy zrobić? Po pierwsze, właściwie odczytać oryginalny tytuł, jaki nosi serial Netflixa: Inventing Anna (Wymyślić Annę)

Berman: Marks nie grał w lidze cyników

Odkryjmy w nim przewrotne wezwanie. Nie chodzi o to, żeby naszą pracę ideologiczną zaczynać od moralizatorskiej krytyki drobnomieszczańskich patentów, które Anna wykorzystuje do kreowania samej siebie. Nie powinniśmy jej też „resocjalizować” na siłę, wpychając w sztywne lewicowe schematy. Nie – naszą pracę musimy zacząć od rekonstrukcji samego komunizmu. Od wymyślenia go na nowo, w duchu elastycznym i inkluzywnym. Najpierw to on musi być atrakcyjny dla niej: na przykład satysfakcjonująco luksusowy. Dopiero potem będzie mógł zmienić samą Annę. Ona z kolei nie może być tylko pasywną aktorką, musi być także producentką. Musi twórczo współtworzyć komunizm. Jedynie takie sprzężenie zwrotne przekształci Annę w nową Mariannę.

Od chwili szturmu na Bastylię Marianna symbolizuje musującą energię progresywnej rewolty. Tu i teraz, w momencie politycznej i artystycznej apatii, desperacko potrzebujemy takiej energii. Zamiast więc wysyłać potencjalne bohaterki na dietę, serwujmy im nowe koktajle Mołotowa. W butelkach od szampana.

**
Tomasz Kozak – marksista. Adiunkt w Instytucie Sztuk Pięknych UMCS. Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij