Rolnicy czują się porzuceni przez wielkomiejskie elity, a politycznym wyrazem ich rozczarowania stał się Ruch Farmersko-Obywatelski. W nadchodzących wyborach prowincjonalnych może on liczyć na drugie lub trzecie miejsce.
Holandia jest krajem kojarzonym raczej ze stabilnością polityczną. Od kilkunastu lat na stanowisku premiera tkwi niezniszczalny Mark Rutte, któremu zależy głównie na zapewnieniu ciepłej wody w kranie, a poprzednie rządy do ambitnych lub jakkolwiek radykalnych również nie należały. Co prawda w holenderskiej polityce obecna jest skrajna prawica i swego czasu obawiano się wyborczego zwycięstwa Geerta Wildersa, jednak jego partia nigdy nie zdobyła więcej niż 15 proc. głosów.
W ostatnich latach większym strapieniem dla Ruttego są farmerzy, których protesty nie ustają od czasu ogłoszenia planów redukcji zanieczyszczeń pochodzenia rolniczego. Pierwsze wystąpienia miały miejsce na jesieni 2019 roku i od tego czasu traktory wjeżdżające do miast oraz rolnicy blokujący drogi lub supermarkety na dobre zagościli w krajobrazie politycznym Holandii.
Czas dostrzec związek między przemysłowym rolnictwem a katastrofą klimatyczną
czytaj także
Ekologia uderza w farmerów
Niewielka Holandia należy do czołowych producentów i eksporterów żywności. Obecność 4 milionów sztuk bydła, 11 milionów świń i niemal 100 milionów kurczaków na obszarze porównywalnym wielkością do Mazowsza oznacza największe na świecie zagęszczenie żywego inwentarza. Niezwykle intensywne rolnictwo jest jednak nie tylko dochodowe, ale również bardzo szkodliwe dla środowiska, przede wszystkim ze względu na wysoką emisję azotanów.
Według raportów tlenki azotu zanieczyszczają glebę, zagrażają terenom zielonym (w tym ponad setce parków krajobrazowych) i ludziom, a za blisko połowę emisji odpowiada właśnie sektor rolniczy. Stąd pojawił się plan zmniejszenia liczebności żywego inwentarza o 30 proc., jako że to zwierzęta hodowlane stanowią główne źródło zanieczyszczeń. Rząd proponuje odszkodowania i dopłaty dla farmerów, którzy pozbędą się swoich trzód, przeniosą je do innych krajów lub zredukują ogólną liczbę zwierząt, ale jeśli dobrowolnej współpracy będzie zbyt mało, to nieuniknione stanie się użycie środków przymusowych.
Holandia nie ma innego wyjścia, gdyż nawet pomijając interes publiczny, zmusza ją do tego wyrok Sądu Najwyższego, na mocy którego możliwe jest zablokowanie nowych projektów budowlanych w całym kraju, o ile emisja azotu nie zostanie drastycznie ograniczona. I to pomimo, że budownictwo odpowiada za bardzo niewielki ułamek zanieczyszczeń. Trzeba więc poświęcić farmerów, ale ci nie są tym faktem zachwyceni.
czytaj także
Z widłami i traktorami na rząd
Rozpoczęte na jesieni 2019 roku protesty ze zmienną intensywnością trwają do dziś. Farmerzy kilkukrotnie zablokowali centra dystrybucyjne największych sieci supermarketów, powodując braki w sklepach. Czasami niemiłe niespodzianki spotykały podróżnych na dworcach i lotniskach, które bywały celami protestujących. Częściej farmerzy utrudniali ruch na drogach. Podczas jednego z wyjątkowo intensywnych dni protestów traktory spowodowały korki o łącznej długości ponad tysiąca kilometrów. Do Hagi wzywano wojsko, aby powstrzymało farmerów przed dotarciem pod najważniejsze budynki rządowe.
Nie uchroniło to polityków przed konfrontacjami z protestującymi. Farmerzy pojawiali się pod domami ministrów, a niedawno wicepremierka napotkała grupę rolników dzierżących płonące pochodnie. Prowadząca kampanię wyborczą polityczka odebrała to jako próbę zastraszenia, nie pierwszą i prawdopodobnie nie ostatnią.
Farmerzy nie zamierzają składać broni, a na ich korzyść przemawia spore poparcie społeczne. Chociaż nie jest ono tak wysokie jak na początku protestów, to wciąż większość Holendrów rozumie obawy hodowców. Kilkadziesiąt tysięcy z nich jest zagrożonych utratą pracy i nie uważa państwowej pomocy za wystarczającą. Rząd Ruttego jest atakowany również za brak konsultacji społecznych i stawianie obywateli przed faktem dokonanym.
Rolnicy czują się porzuceni przez wielkomiejskie elity, a politycznym wyrazem ich rozczarowania stał się Ruch Farmersko-Obywatelski. W nadchodzących wyborach prowincjonalnych może on liczyć na drugie lub trzecie miejsce, łącząc w programie obronę interesów wsi z konserwatyzmem i umiarkowanym eurosceptycyzmem. Próby wykorzystania niezadowolenia farmerów widać również na bardziej radykalnej prawicy.
czytaj także
Zabierają naszą ziemię, żeby ją oddać imigrantom
Wokół rolniczych protestów w Holandii szybko zaczęły krążyć różne popularne wśród skrajnej prawicy teorie spiskowe. Jedna z holenderskich publicystek stwierdziła, że rząd uderza w farmerów, ponieważ ci „bogobojni i samowystarczalni ludzie stoją na drodze jego globalistycznej agendy”. Celem europejskich elit ma być rzekomo pozbawienie rolników ziemi, aby móc na niej osiedlić nowych imigrantów i zastąpić w ten sposób rdzenną ludność.
Wpisuje się to w rasistowskie teorie wielkiego zastąpienia lub wielkiego resetu, więc międzynarodowa skrajna prawica szybko podchwyciła temat. Tropiciele globalistycznego spisku mówili między innymi o planie zagłodzenia Holendrów, mimo że nawet po planowanej redukcji żywego inwentarza holenderskie rolnictwo będzie nastawione głównie na eksport, a nie zaspokajanie lokalnych potrzeb.
Odkładając na bok najbardziej absurdalne teorie, protesty farmerów uzyskały poparcie czołowych postaci światowej prawicy. Donald Trump chwalił protestujących za przeciwstawienie się „tyranii klimatycznej”, natomiast Marine Le Pen w podobnym tonie deklarowała solidarność z „ofiarami wywłaszczeń”. Słowa wsparcia popłynęły także ze strony polskiego rządu, a z przedstawicielami holenderskich farmerów spotkał się minister rolnictwa.
Milion rolników przeciw korponacjonalistom, czyli jak to robią w Indiach
czytaj także
Taka międzynarodowa reakcja na lokalny problem jest klęską obozu rządzącego. Niewiele zrobiono dla ograniczenia emisji azotanów za wcześniejszych kadencji Ruttego, a gdy w końcu zdecydowane działania stały się niezbędne, to ich wprowadzaniu towarzyszą chaos i słaba komunikacja społeczna. Farmerzy ani nie byli pewni, jakie konkretnie rozwiązania zaproponuje rząd, ani nie czuli, żeby w Hadze traktowano ich jako równoprawnych partnerów. W ten sposób zagrożeni rolnicy trafili prosto w objęcia populistycznej prawicy – holenderskiej i międzynarodowej.