Kraj

Weganizm kontra Zjednoczona Partia Mięsa

Okazuje się, że w polskiej polityce można być socjalistką, coraz częściej nawet feministką i sojuszniczką osób LGBTIQ, ale już weganką – nie.

Wiem, co mówię. Kiedy opowiadam o weganizmie, o potrzebie rewolucji na naszych talerzach, o wzmacnianiu koniecznego globalnego trendu, o budowaniu masy krytycznej na rzecz empatii, szacunku i odpowiedzialności, to partie polityczne od lewa do prawa albo milczą, albo nerwowo się śmieją, albo mnie atakują. A przecież prawa zwierząt powinny stać się ważnym elementem polityki publicznej w każdym nowoczesnym państwie, bo przemysł mięsny, w tym mleczarski i jajczarski, stają się jednym z największych problemów politycznych XXI wieku.

Skąd ta antywegańska histeria?

I takie reakcje ze strony polityków i polityczek? Mówimy przecież o znanej od setek lat filozofii, która odrzuca jakąkolwiek przemoc ludzi wobec zwierząt. To również oczywisty – wydawałoby się – wybór ekologiczny, ekonomiczny, polityczny i etyczny, bo dla weganek i wegan (których niestety wciąż brakuje w polskiej i światowej polityce) – zwierzęta są istotami czującymi, doświadczającymi bólu i cierpienia. Tak jak my, ludzie.

Czy mamy więc prawo traktować je inaczej ze względu na gatunek i krzywdzić? Czy mamy prawo je wykorzystywać? Czy mamy prawo je zjadać? Czy współczesna polityka powinna pomijać ten problem?

Na razie to aktywiści i aktywistki, a nie partie polityczne, obalają mity na temat weganizmu i kreują potrzebną i rzeczową debatę. I to nie debatę, która sprowadza kwestie praw zwierząt do obrony „prawa” do kotleta schabowego, do rozmów o narodowej kiełbasie, tradycyjnym rosole i świętej golonce. Tylko takiej, z której coraz więcej osób dowiaduje się m.in. o nafaszerowanym antybiotykami polskim mięsie, prawdopodobnie najgorszym w całej Europie.

O tym, że „produkcja” mięsa, mleka, jaj to zagrożenie dla klimatu, bioróżnorodności i dzikiej przyrody. O tym, że państwo dopłaca, z naszych pieniędzy, do produkcji zwierzęcej, a potem wydaje miliardy na leczenie skutków spożywania przez ludzi produktów odzwierzęcych. Czy to nie są problemy dla współczesnej polityki? Czy nowoczesne państwo może funkcjonować, ignorując te problemy?

Czy wiecie, że każdego roku zabijanych jest na świecie ok. 75 miliardów zwierząt?

I to nie licząc milionów ton ryb, bo politycy uważają, że nie warto ryb liczyć. O tym raczej nie usłyszycie w mediach, także w mediach liberalnych, postępowych. Przecież to tylko zwierzęta…

„My tutaj walczymy o Konstytucję, a Spurek mówi nam o świniach, o wylesianiu, o tym, że na wsi śmierdzi, że ludzie nie mogą normalnie żyć”. Byli wicepremierzy, liderzy z demokratycznej opozycji, aspirujący do przejęcia władzy po PiS, twierdzą, że to, co się dzieje w ramach sektora hodowlanego, to normalność, że będą tego bronili przed ideologią. A przecież nic nie daje nam prawa do eksploatacji zwierząt. Nie istnieje ani humanitarne ich wykorzystywanie, ani humanitarne zabijanie. Jak można zabić humanitarnie kogoś, kto chce żyć?

Katastrofa na talerzu

czytaj także

Katastrofa na talerzu

Anna Spurek

Zwierzęta traktowane są przedmiotowo i nawet nazywane są przez ludzi w zależności od ich przydatności i funkcji, jakie „pełnią” dla ludzi: zwierzęta laboratoryjne, towarzyszące, cyrkowe, futerkowe, hodowlane. I tak jak ludzie w ogóle traktują zwierzęta jak rzeczy, tak istnieje grupa zwierząt, które faktycznie są dla ludzi przedmiotami. Lekarka weterynarii Dorota Sumińska słusznie podkreśla: jedne kochamy, inne zjadamy.

Od razu zaznaczam, że nikogo nie osądzam, bo to nie pojedynczy ludzie są winni, ale system i partie polityczne, które go tworzą, a właściwie konserwują, bo tak się bardziej politycznie opłaca.

Isaac Bashevis Singer, noblista, żydowski pisarz, powiedział: „Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka”. Czy Singer przesadził? I czy uzasadnione są pełne emocji i kpin reakcje polityków za każdym razem, kiedy chcę o tym rozmawiać?

Gdy dwa lata temu umieściłam na Twitterze post Fundacji Viva z obrazem australijskiej artystki Jo Frederiks, pod moim postem rozpętała się burza. Od lewa do prawa, politycy, publicyści, tzw. Autorytety. Krzyczeli: to radykalizm, przesada, przekroczenie norm.

Obraz przedstawiał połączone łańcuchem krowy w więziennych pasiakach Auschwitz, na tle zakrwawionych ścian. Napisałam wówczas, że Jo Frederiks daje do myślenia, otwiera oczy na to, jak traktujemy zwierzęta. Kiedyś radykalizmem było domaganie się praw obywatelskich dla ludności czarnoskórej, potem równości dla kobiet, osób LGBTIQ. Teraz radykalne jest mówienie o prawach zwierząt innych niż ludzie.

I ciekawe, że radykalizmem jest walka o prawa zwierząt, o środowisko i jakość życia ludzi mieszkających w sąsiedztwie fabryk mięsa, a normą jest wspieranie tego chorego systemu.

Prawa człowieka i prawa zwierząt to ta sama sprawa

Od lat jestem zaangażowana w walkę z antysemityzmem i ksenofobią, z dyskryminacją i przemocą ze względu na religię, pochodzenie czy orientację seksualną. Zaangażowałam się także w walkę na rzecz praw zwierząt. I uważam, że musimy zacząć poważną debatę, w której nazwiemy po imieniu to, co robimy współcześnie ze zwierzętami.

Od lat podkreślam, choć i to spotyka się ze słowami oburzenia lub niezgody, także ze strony mojego prawnoczłowieczego i feministycznego środowiska, że nie ma feminizmu bez weganizmu, że nie ma walki o prawa człowieka bez weganizmu.

A przecież prawa człowieka i prawa zwierząt to ta sama sprawa. Czy można być feministką, popierając jednocześnie rasizm? Czy można walczyć z homofobią, usprawiedliwiając dyskryminację i wykluczenie osób z niepełnosprawnościami? Czy można sprzeciwiać się jednej niesprawiedliwości, akceptując inną, czy też wręcz – jak w przypadku wykorzystywania i zabijania zwierząt – biorąc w niej udział?

Powiązanie tych problemów świetnie pokazuje stwierdzenie Alice Walker: „Tak samo, jak czarnych nie stworzono dla białych, a kobiet dla mężczyzn – zwierzęta istnieją dla siebie samych. Nie stworzono ich dla ludzi”. Jeżeli zaczniemy łączyć kropki między prawami człowieka, środowiskiem naturalnym i prawami zwierząt, to zrozumiemy, że to jest system naczyń połączonych, że weganizm jest nie tylko słuszny, ale że się też opłaca, bo sektor hodowlany to ogromne koszty, które ponosimy wszyscy. Ten ostatni argument dedykuję tym, którzy tyle mówią ograniczaniu wydatków budżetowych i gospodarce.

Poza zakazofobię

Sektor hodowlany ma ogromny wpływ na zmiany klimatyczne, zużycie wody i na ekosystemy. Jest główną przyczyną utraty bioróżnorodności. Naturalne siedliska są przekształcane na potrzeby uprawy roślin, którymi karmi się tzw. zwierzęta hodowlane. Jedna trzecia światowej produkcji zboża, która byłaby wystarczająca, by wyżywić 4 miliardy ludzi, przeznaczana jest obecnie na wyżywienie tzw. zwierząt hodowlanych.

Sektor hodowlany przyczynia się więc do pogłębienia zjawiska głodu na świecie. Partie polityczne alarmują o kryzysie na rynku żywności, ale nadal produkty rolne trafiają nie dla potrzebujących ludzi, ale dla zwierząt, następnie zabijanych na mięso. Czy to jest normalne? Gdzie jest cała lewica ze społeczną wrażliwością, wszystkie organizacje międzynarodowe, które pokazują, że walczą z głodem na świecie?

Polskie mięso najgorsze na świecie, doprawione salmonellą i antybiotykami

Z funkcjonowaniem ferm hodowli zwierząt związane są takie problemy jak antybiotykooporność, rozprzestrzenianie się zoonoz, a także te dotyczące zdrowia osób zamieszkujących w ich pobliżu.

I co z prawem ludzi żyjących w sąsiedztwie ferm do życia w czystym środowisku, prawem do wychowania dzieci, kiedy nie można nawet wyjść z nimi na spacer, co z prowadzeniem działalności gospodarczej, np. agroturystyki, na którą wpływają, delikatnie mówiąc, uciążliwości z ferm? Gdzie jest Leszek Balcerowicz i cały ruch świętego prawa własności? Co z obrońcami i obrończyniami praw pracowniczych osób pracujących tam, gdzie nikt, kto ma realny wybór, nie chce pracować – w rzeźniach i na przemysłowych fermach?

Kolejnym problemem jest wpływ spożywania produktów odzwierzęcych na ludzkie zdrowie. Przetworzone mięso zostało oznaczone przez WHO jako rakotwórcze, a konsumpcja zbyt dużych ilości produktów odzwierzęcych prowadzi do otyłości i zwiększonego ryzyka chorób przewlekłych, takich jak choroby układu krążenia i cukrzyca typu 2.

Czy słyszeliście o raporcie Najwyższej Izby Kontroli? Polskie mięso jest, powiedzmy oględnie, dość mocno „doprawione” salmonellą i antybiotykami. To konsumencka codzienność. Jesz na własne ryzyko. Ale często nie masz wyboru – musisz to jeść, kiedy stać cię jedynie na tanie, bo dotowane z naszych podatków wędliny i mięso. Partie polityczne wolą milczeć, ignorować problem, utrzymywać mięsne status quo, i to nawet te partie, które uważają się za europejskie, liberalne i progresywne.

Trujący jak polski schabowy? Żywność pod lupą NIK

Wreszcie – prawa zwierząt. O warunkach, w jakich zwierzęta żyją, są hodowane, transportowane, żeby na końcu trafić do rzeźni, można mówić godzinami. Dla mnie, weganki, to oczywiście ważny aspekt. Poczytajcie o tym, jak ludzie eksploatują zwierzęta, jak je zabijają, obejrzyjcie filmy, otwórzcie oczy. To wszystko dzieje się w majestacie prawa, to wszystko jest legalne.

Nie wiem, czy współcześnie mamy jakiś większy problem niż problem hodowli zwierząt. Nie wiem, czy jest inna gałąź gospodarki, która w tak wielkim stopniu oddziaływałyby na prawa ludzi, środowisko naturalne i prawa zwierząt. Jeśli to nie jest tematem dla polityki, to co innego może nim być?

Piątka dla branży roślinnej

Faktów niewygodnych dla mięsnego lobby i grupy utrzymujących status quo polityków – jak ich nazywam Zjednoczoną Partią Mięsa – jest mnóstwo. Ale to nie tylko polska specyfika, bo Zjednoczona Partia Mięsa działa i w Polsce, i Brukseli, i działać będzie tak długo, jak będziemy jej na to pozwalać.

Moją odpowiedzią na polityczną bierność kolejnych polskich rządów oraz wszystkich obecnych polityków i polityczek jest „Piątka dla branży roślinnej”, która zakłada: zakaz reklamy mięsa, mleka, jaj; likwidację funduszy promocji tych produktów, powołanie funduszu promocji weganizmu, wprowadzenie do przedszkoli zajęć o prawach zwierząt oraz 0 proc. VAT na roślinne zamienniki mięsa, mleka i jaj, tak by etyczna żywność mogła być tania i dostępna dla wszystkich.

Napisałam do wszystkich partii w polskim Sejmie z propozycją prac nad pakietem zmian prawnych. I co? I… cisza. Nie odpowiedziała ani Platforma (nazwana) Obywatelską, ani (partia określająca się jako) Nowoczesna, ani – tak, oni też nie – Zieloni, ani Polska (wydawałoby się patrząca w przyszłość, bo na rok) 2050. Z Razem zgodnie też nie odpowiedzieli. Na merytoryczną odpowiedź PiS i PSL nawet nie liczyłam.

Problemy rolników i z rolnikami

Kiedy w ubiegłym roku zaproponowałam nową „Piątkę dla zwierząt”, miałam świadomość, że prowokuję, że wkładam kij w szprychy, że wywołuję polityków i polityczki do tablicy. Uważam, że już czas rozmawiać o konkretnych datach, już czas na plan działań w kierunku świata, społeczeństwa i polityki opartej na szacunku, empatii i odpowiedzialności.

Powtórzę. Rok 2023: zakaz wykorzystywania zwierząt w cyrkach, delfinariach plus zakaz polowań, w tym wędkarstwa. Rok 2025: zakaz otwierania nowych hodowli. 2030: zakaz badań z wykorzystaniem zwierząt. Rok 2040: 100 proc. zakazu hodowli zwierząt. Już teraz – ochrona zwierząt w konstytucji.

Czy to za szybko? Uważasz, że to nierealne? To może niech partie polityczne w Sejmie i Senacie zaproponują swoje daty?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sylwia Spurek
Sylwia Spurek
Posłanka do Parlamentu Europejskiego
Doktora, radczyni prawna, posłanka do Parlamentu Europejskiego, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, współautorka pierwszej ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.
Zamknij