Kraj

Miraż dobrotliwej rewolty

Etyczna transformacja rolnictwa z konieczności musi odebrać wiele przywilejów, wymaga wysiłku i solidnego tąpnięcia w dziedzinie wartości.

„Będziemy bronić prawa do hodowli, do produkcji mięsa, do wędkowania, do polowania, do normalności, do schabowego i do rosołu z kury, bo dzisiaj te sprawy są po prostu zagrożone” – powiedział prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz na podlaskim zjeździe sprawozdawczo-wyborczym swojej partii. Na jej twitterowym profilu znajdujemy doprecyzowanie, że przykładami zagrożenia są poglądy Sylwii Spurek oraz unijnego komisarza do spraw rolnictwa – Janusza Wojciechowskiego.

Prawo do schabowego

Peeselowska wizja rolnictwa musi być naprawdę zachowawcza, skoro nawet tę drugą postać uznaje się za wywrotową. Wojciechowski przekonywał przecież niedawno, że „Unia Europejska nie planuje ani nie zamierza zabraniać, ani ograniczać rolnikom hodowli zwierząt, wprowadzać podatku od mięsa, zmuszać rolników do ograniczania emisji CO2 ani zmuszać ich do czegokolwiek wbrew ich woli” oraz że „zwierzęta pozostaną immanentną częścią unijnego rolnictwa”. To tak, jakby powiedzieć: rzeźnie są nieusuwalnym elementem europejskiej kultury. To brzmi strasznie, po prostu strasznie.

Normalność Wojciechowskiego, tak jak Kosiniaka-Kamysza, ma zatem w menu schabowego i rosół, tyle że będące efektem wykorzystywania zwierząt w ramach małych lub średnich gospodarstw. Jest to zresztą dosyć standardowa wizja normalności, godząca nasz immanentnie spolaryzowany naród. Dlatego pewnie żadna polska partia nie postulowała dotychczas nic ponadto. Powiadają, że nadmiarowym progresywizmem nie wygrywa się wyborów, więc w programach pojawiały się jedynie ogólne deklaracje o potrzebie zakończenia chowu przemysłowego.

Czuwanie pod rzeźnią świń w Kutnie

czytaj także

Organizacje pozarządowe też poddają się przyciąganiu tego standardu i stosunkowo rzadko pozwalają sobie na jawne i śmiałe zachęty do radykalnej transformacji rolnictwa. Jej konieczność jest tymczasem oczywista, jeśli przyjmie się perspektywę zwierzęcia. W końcu nie jest łatwo znaleźć powód, dla którego zabijanie zwierząt mających lepsze życie miałoby być bardziej usprawiedliwione niż w przypadku tych, które skazano na chów przemysłowy. Jednak perspektywa zwierzęcia deformuje się lub znika jak zdanie wypowiedziane w grze w głuchy telefon.

Nieelegancki argument z przyszłości

Wchodząc na polubowną ścieżkę – jedną lub obiema nogami – spora część środowiska działającego na rzecz zwierząt przybiera koncyliacyjną postawę, dokonując autocenzury i desperacko wynajdując dowody, że nie da się inaczej. Inni z głębi serca i bez skrupułów hołdują welfaryzmowi, z jego hasłem „używać, ale nie nadużywać”. Jest ono znakomitą ilustracją fatalnej lepkości złej normy społecznej i przemocy umiarkowania, o których mówiłem kilka miesięcy temu na konferencji Kultura Wykluczenia?

Spójrzcie zresztą na przesłanie haseł na balonie „Stop fermom”, którym wojownicy Greenpeace’u latali nad fermami tak zwanego kurzego zagłębia na Mazowszu. W maju tego roku protestowali w ten sposób przeciwko fermom przemysłowym, które – jak głosił jeden z napisów – „niszczą naszą przyszłość”. Miejsce akcji nie było wybrane przypadkowo. To właśnie tam z powodu epidemii ptasiej grypy zagazowano miliony kur.

Eksponowanie problemu „naszej przyszłości” wydaje się w tym kontekście nieco niestosowne. Latali przecież nad gigantycznymi obozami dla zwierząt. Istoty tam uwięzione nie mają przyszłości w żadnym scenariuszu, również wolnym od ptasiej grypy. Te w małych gospodarstwach też jej nie mają. Z drugiej strony kosza balonu było hasło: „Rodzinne gospodarstwa, nie fermy przemysłowe”. Czyli to samo menu co u Wojciechowskiego.

Niestosowność widać również w peeselowskiej retoryce zagrożenia dla rolnictwa. Przecież to ono samo stanowi śmiertelne zagrożenie dla niezliczonych zwierząt. Jednak faktem jest, że realizacji idei prowegańskiej polityki rozwoju nie da się pogodzić z obecnym modelem polityki żywnościowej i rolnictwa.

Bądźmy mili, ale nie za wszelką cenę

Dziwi mnie naiwność przekonania, że da się w sposób bezkonfliktowy wyraźnie poprawić status zwierząt i wyrugować z życia społecznego systemowe formy ich krzywdzenia. Tak żeby nikt przy tym nie poczuł się zagrożony. Dobrotliwa rewolta to miraż. Etyczna transformacja rolnictwa z konieczności musi odebrać wiele przywilejów, wymaga wysiłku i solidnego tąpnięcia w dziedzinie wartości. To może boleć.

Wegańska Polska już w 2040 roku?

czytaj także

Część osób się w tym odnajdzie, wiele innych nie. Spośród tych drugich z pewnością będą tacy, którzy gotowi są umrzeć za istnienie rzeźni. To nieuniknione. Nie tylko będą się czuli zagrożeni, ale i będą grozić tym, którzy chcą radykalnej zmiany. Zapowiedź tego napięcia widać w odwołaniach do języka praw – do hodowli, polowania, rzeźni. Nastawanie na te rzekomo należne „prawa” będzie z pewnością nie tylko podstawą postrzegania siebie jako ofiary, ale i usprawiedliwieniem agresywnej reakcji przeciwko zmianie.

Gdy zabiegamy o wyraźną poprawę losu tak głęboko wykluczonych jak dziś pozaludzkie zwierzęta, w procesie zmiany społecznej nieuchronnie wchodzimy również w konfliktowe relacje. Zarówno zewnętrzne, jak i w obrębie zróżnicowanego ruchu społecznego. Powodujemy i musimy powodować dyskomfort. Nie zapominajmy, żeby uwzględnić to w działaniu, i nie chowajmy rzeczywistości pod grubą warstwą lukru.

Sztuczne mięso: hit czy kit?

Przyzwyczailiśmy się do tego, że jest naszym obowiązkiem uczynić zmianę komfortową, dobrowolną i bezbolesną. Owszem, jest bardzo ważne umieć wprowadzać ją w tym trybie, ale jego możliwości są ograniczone.

Możemy codziennie z hollywoodzkim uśmiechem przekonywać, że jesteśmy tylko ruchem społecznym na rzecz opcjonalnych roślinnych drożdżówek, i starannie ukrywać nasze wegańskie tatuaże pod korporacyjnymi mundurkami, ale żadne sztuczki nie zrobią miłego spacerku z procesu wychodzenia z przemocowej kultury, w której tak wielu wygodnie się urządziło.

Nie chodzi o to, by eskalować konflikty. Co się da, należy załatwić bez nich. Trzeba jednak przyjąć rozsądne założenie, że polubowność ma swoje granice. I że system masowo krzywdzący zwierzęta mistrzowsko wabi oponentów, kierując ich na ścieżkę bezpiecznego umiarkowania, a potem zagospodarowując ich zagubienie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij