Świat

Milion rolników przeciw korponacjonalistom, czyli jak to robią w Indiach

Od czasu, gdy na początku lat 90. zrezygnowano z socjalistycznych rozwiązań właściwych epoce rządów dynastii politycznej Nehru-Gandhi, rolnictwo boryka się z coraz większymi problemami. Na pogłębiającą się biedę prawicowy rząd Modiego proponuje rozwiązania rynkowe. Rolnicy, obawiając się, że reforma da pierwszeństwo wielkim korporacjom, ruszyli do stolicy.

We wrześniu 2020 roku indyjski parlament przyjął pakiet trzech ustaw regulujących kwestie handlu i obrotu produktami rolnymi, usług dla rolników oraz regulacji cen na rynku żywności. Mówiąc w największym skrócie, ustawy te rozluźniają lub całkowicie znoszą mechanizmy ochrony producentów rolnych i dopuszczają znacznie więcej rozwiązań czysto rynkowych. Rządząca w w tym kraju Indyjska Partia Ludowa przekonywała, że reforma silnie uregulowanego sektora jest niezbędna, by skłonić lokalny i zagraniczny kapitał do inwestycji. Organizacje rolników, obawiając się, że w rzeczywistości narazi ona rolników na niebezpieczeństwa związane z wahaniami cen oraz kosztami przechowywania towarów, zorganizowały masowy strajk.

Protestujący przekonują, że nowe przepisy oznaczają dla małych i średnich farmerów bankructwo i nędzę. Bez ochrony państwa będą narażeni na manipulacje dużych graczy i kapitału spekulującego cenami żywności. Ponadto grozi im uzależnienie od właścicieli magazynów. Rolnicy wskazują także, że wpłynie to na dalsze pogorszenie dostępu do kredytów i finansowania upraw, ponieważ środki powędrują do dużych firm, zaś drobnym wytwórcom pozostaną wysoko oprocentowane pożyczki.

Marsz na stolicę

Na jesieni zeszłego roku setki tysięcy rolników, przede wszystkim z północnych stanów kraju, traktorami i na piechotę zmierzało do New Delhi w proteście przeciw proponowanym reformom. Zostali zatrzymani na granicy Terytorium Stołecznego (podobnie jak Dystrykt Kolumbii w USA, w Indiach wydzielono wokół stolicy National Capital Territory) i od tego czasu protestujący zajmują trzy potężne obozowiska. Mieszkańcy tych prowizorycznych miast obozujący pod wzniesionymi przez siły bezpieczeństwa barykadami – widok rodem z Mad Maxa – cieszą się poparciem właściwie wszystkich partii opozycyjnych.

Indie: lockdown Modiego sprzyja handlowi ludźmi

W ciągu miesiąca od rozpoczęcia protestów ponad 40 organizacji rolniczych sformowało Samyukt Kisan Morcha (SKM), czyli Zjednoczony Front Rolników. Liderzy organizacji wyłonili spośród siebie ciało, które zbiorowo podejmuje wszelkie decyzje i prowadzi, jak na razie niezakończone porozumieniem, rozmowy ze stroną rządową.

Rząd i protestujący zgadzają się w jednym: położenie rolników jest bardzo ciężkie. Z rolnictwa utrzymuje się bezpośrednio lub pośrednio około połowy mieszkańców Indii, a niektóre szacunki mówią nawet o 60 proc. Sektor ten odpowiada jednak za zaledwie 15 proc. PKB kraju i udział ten ciągle maleje: dekadę temu wynosił ok. 18 proc.

Od czasu, gdy na początku lat 90. zrezygnowano z socjalistycznych rozwiązań właściwych epoce rządów dynastii politycznej Nehru-Gandhi, rolnictwo boryka się z coraz większymi problemami. Zwiększenie wydajności upraw (tzw. Zielona Rewolucja), poprawa warunków życia na wsi i uzyskanie prawie całkowitej niezależności od importu żywności są często uznawane za główne osiągnięcia Indii pod rządami Kongresu Narodowego. W ostatniej dekadzie XX wieku państwo zwróciło jednak swoją uwagę w inną stronę, w związku z czym zmniejszyła się ilość publicznych środków i gwarancji w rolnictwie pozwalających na zakup sprzętu i unowocześnianie metod upraw. Ponadto dużo wartościowej dla rolnictwa ziemi zostało przeznaczone (lub zagarnięte) pod inwestycje budowlane, indyjskie rolnictwo zaczęło też odczuwać postępujące skutki zmian klimatu. Potężnie wzrósł import żywności. Trudna sytuacja prowadzi m.in. do plagi samobójstw: od wielu lat mniej więcej co dziesiąta osoba odbierająca sobie życie w Indiach jest rolnikiem.

Na biedę pomóc ma wolny rynek

W 2020 dodatkowe żniwo zebrał koronawirus. W reakcji na epidemię rząd wprowadził w kraju radykalne obostrzenia, a kolejne lockdowny pozwoliły nieco zahamować wzrost liczby zachorowań na COVID-19. Jednocześnie uderzyły jednak nieproporcjonalnie mocno w biedniejszą część społeczeństwa. Stanem, gdzie odczuwa się to wyjątkowo mocno, jest Pendżab, nic zatem dziwnego, że znaczna część protestujących pochodzi właśnie stamtąd.

Rząd tymczasem przekonuje, że jedynym ratunkiem dla indyjskiego rolnictwa jest przyciągnięcie prywatnego kapitału. A jedynym sposobem na zachęcenie do inwestycji mają być właśnie proponowane reformy. Wobec protestów Ministerstwo Rolnictwa zgodziło się jedynie odsunąć wprowadzenie nowych przepisów o półtora roku, ale propozycja ta nie zadowoliła rolników. Wobec oporu rząd i sprzyjające mu media odwołują się do sprawdzonych schematów.

Powiedzmy jednak na wstępie, że sukces rządzącego od siedmiu lat Narendry Modiego i jego partii opiera się przede wszystkim na dwóch filarach. Pierwszy to obietnica dobrobytu. Jako gubernator stanu Gudżarat na północnym zachodzie Indii Modi wprowadził szereg reform, które w skali makro przyniosły widoczny wzrost gospodarczy. Jak można się jednak domyślać, udział w korzyściach z tego boomu rozkłada się bardzo nierównomiernie. Problem wykluczenia biedniejszej części ludności z konsumpcji owoców wzrostu zauważyły nawet media biznesowe, zazwyczaj nieprzejmujące się kosztami społecznymi. Ponieważ jednak bezwzględne liczby naprawdę robią duże wrażenie, wielu indyjskich wyborców dało się skusić obietnicą powtórzenia tego sukcesu na skalę całego kraju.

Kim jest człowiek, który podbił Kaszmir?

Drugim filarem sukcesu wyborczego było odwołanie do narodowej dumy albo – by nazwać rzeczy po imieniu – hinduistycznego szowinizmu. Hindutva oznacza w skrócie pomysł na „Indie dla hinduistów” (najlepiej mówiących w hindi). Z tak rozumianej wspólnoty wykluczona jest więc m.in. stanowiąca ok. 14 proc. ludności mniejszość muzułmańska czy dwie, mniej więcej 20-milionowe mniejszości: katolików i sikhów. Jako swego głównego wroga partia Modiego BJP oraz jej zaplecze – obchodząca w tym roku swoje 96. urodziny, licząca ponad 5 mln członków prawicowa bojówka RSS – wskazują właśnie muzułmanów.

Indyjski nacjonalizm

Granie na antyislamskich nastrojach udawało się rządzącej partii całkiem sprawnie, czego przykładem może być przegłosowana w 2019 roku poprawka do ustawy o przyznawaniu indyjskiego obywatelstwa. Postępując wedle sprawdzonej politycznej receptury, większość parlamentarna uchwaliła ustawę o ładnie brzmiącej nazwie, której celem miało być skrócenie i uproszczenie imigrantom z sąsiednich krajów ścieżki do uzyskania indyjskiego obywatelstwa. Była to kwestia istotna, a wprowadzenia poprawek do obowiązującego prawa domagała się także opozycja. Jednak w ostatecznym kształcie ustawa, skrytykowana m.in. przez Human Rights Watch, wprost wyklucza muzułmanów. Jej krytycy podkreślają, że wprowadzenie kryterium religijnego jest wprost niezgodne z indyjską konstytucją. Pomimo szerokiego sprzeciwu rządząca prawica postawiła jednak na swoim.

Również teraz, w kwestii reformy rolnictwa rządzący próbowali grać na obydwu strunach. Kiedy przekonywanie do neoliberalnych rozwiązań nie przyniosło rezultatu, próbowano wykorzystać fakt, że wśród liderów protestu jest wielu sikhów. Wydaje się jednak, że i to nie pozwoliło znacząco wpłynąć na zmianę nastrojów. Według sondażu cytowanego przez „India Today” nadal mniej więcej tyle samo (ok. 1/3) ankietowanych uważa, że reformy pomogą uzdrowić sytuację w rolnictwie, co – że służą one jedynie interesom wielkich korporacji.

Wobec trudności z kontrolą przekazu rząd uciekł się do zastraszania i nękania niepokornych dziennikarzy. Ciesząc się – jak zapewne wiele czytelniczek i czytelników – z permanentnego bana dla Donalda Trumpa, powinniśmy jednocześnie odnotować, że Twitter na wniosek indyjskich władz masowo zawieszał konta dziennikarzy relacjonujących protesty. Większość kont została potem przywrócona, ale próby uciszenia prasy nie kończą się na mediach społecznościowych.

Modi. Jak szowinista został technokratą

czytaj także

Jak to już wielokrotnie bywało w przeszłości, gdy sytuacja stawała się niewygodna, indyjska prokuratura zdmuchuje kurz z kodeksów wprowadzonych jeszcze przez Brytyjczyków i sięga po przepisy obowiązujące od XIX wieku. Tym razem kilkunastu dziennikarzom relacjonującym szykany władz wobec protestujących postawiono zarzuty o działalność wywrotową (sedition). Najszerszym echem odbił się przypadek słynącego z dziennikarstwa śledczego periodyku „The Caravan”, bo śledztwo i zarzuty objęły nawet właścicieli pisma. Trudno dziś przewidzieć, jak skończą się procesy w tych sprawach, ale partia rządząca była już oskarżana o próby wpływania na decyzje wymiaru sprawiedliwości.

Część opozycji odczytuje ataki przypuszczane na dziennikarzy jako objaw paniki. Do tezy takiej faktycznie może skłaniać wyśmiewane przez przeciwników rządu pompatyczne oświadczenie indyjskiego MSZ w reakcji na tweeta Rihanny oraz słowa poparcia dla rolników od Grety Thunberg. Tym bardziej że gwiazda muzyki udostępniła kilkuminutowy materiał CNN wokół wydarzeń z 26 stycznia, który akurat nie przedstawiał protestujących w zbyt pozytywnym świetle.

Policyjna przemoc i niemoc opozycji

26 stycznia to Dzień Republiki – rocznica wejścia w życie konstytucji niepodległych Indii z 1950 roku. Tego dnia w stolicy urządzane są parady, w których oprócz wojska biorą udział reprezentacje poszczególnych indyjskich stanów. Jest to symboliczna data, którą rolnicy chcieli wykorzystać dla pokazania, że protest ciągle trwa. Po długich przepychankach, pod groźbą samowolnego wjazdu do miasta, władze wydały pozwolenie na ich przemarsz przez peryferyjne obszary stolicy. Część protestujących jednak zboczyła z trasy i ruszyła do centrum New Delhi.

Zaskoczyło to siły porządkowe. Policja użyła gazu łzawiącego i pałek, rolnicy zaś nie pozostali dłużni, najeżdżając traktorami na stróżów prawa. W wyniku zamieszek zginął jeden rolnik (według niezależnych dziennikarzy zastrzelony przez policję), a kilkuset zostało rannych. Do tej pory zaginionych jest 123 rolników, a 120 zostało aresztowanych. W starciach odniosło też obrażenia kilkuset policjantów. Warto tu odnotować, że raportowana przez siły bezpieczeństwa i powtarzana na okrągło przez sprzyjające rządowi media liczba poturbowanych stróżów prawa wzrosła na przestrzeni tygodnia ze 120 do „ponad 400”.

Głośnym echem odbiło się również wywieszenie sikhijskiej flagi obok narodowej trójkolorowej flagi Indii w Czerwonym Forcie. To niezwykle ważne symbolicznie miejsce: dawna siedziba władców potężnego północnoindyjskiego imperium, a następnie brytyjskie koszary, które stały się symbolem panowania Korony. W wymownym geście to właśnie tutaj pierwszy premier niepodległych Indii Jawaharlal Nehru w 1947 roku wciągnął na maszt nową flagę, a gest ten co roku powtarzają jego następcy. Część opinii publicznej oburzyło „sprofanowanie” tego miejsca przez sikhijską flagę.

Przez moment wydawało się, że Dzień Republiki będzie punktem zwrotnym, który pozwoli premierowi Modiemu zdusić protest. Próbowano po raz kolejny zlikwidować prowizoryczne miasteczka protestujących, odcinając im wodę i prąd. W ciągu dwóch miesięcy rolnicy się jednak dobrze przygotowali do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Co prawda, według różnych doniesień przez ten okres nawet do 200 osób mogło umrzeć z powodu wychłodzenia podczas zimnych nocy i złych warunków sanitarnych panujących w obozach. Obecnie jednak woda i prąd zostały przywrócone, a protestujący nie zamierzają się rozejść.

Najciemniejsza dekada indyjskiej demokracji

Zamieszki z pewnością zmieniły ton doniesień prasy zagranicznej, ale prawie miesiąc po zajściach w Delhi wygląda na to, że indyjska opinia publiczna – a o nią tu przecież chodzi najbardziej – podzielona jest tak samo jak przed 26 stycznia.

Na razie sytuacja pozostaje patowa. Rolników popiera kilkanaście politycznych partii opozycyjnych na czele z Kongresem Narodowym. Parlament Kerali – stanu Indii o najwyższym odsetku katolików i najwyższej jakości życia – zdominowany, co ciekawe, przez komunistów – wezwał rząd do wycofania się z reform rolnictwa. Trzeba jednak przyznać, że niewiele z tego wynika. Część komentatorów uszczypliwie stwierdza, że skołowana, ogrywana wciąż przez prawicę opozycja nie ma pomysłu, co robić.

Wobec tego wiele osób zwraca oczy na przywódców rolników. Na lidera wyrósł związany w przeszłości z partią Modiego Rakesh Tikait. Powszechnie uważa się, że gdy dwie doby po Dniu Republiki siły bezpieczeństwa przygotowywały się do likwidacji największego z trzech obozów – w Ghazipurze – to właśnie Tikait, występując na żywo w telewizji, wzruszającą przemową uratował sytuację. Po jego apelu na miejsce przybyły bowiem tysiące nowych protestantów. Choć od tego czasu to na nim skupia się uwaga mediów, sam przez dłuższy czas pilnował, by podkreślać, że dla powodzenia protestu największe znaczenie ma przywództwo zbiorowe. W mediach pojawiają się jednak także doniesienia, które każą sądzić, że w ostatnich tygodniach Tikait samodzielnie podejmował niektóre decyzje, co miało doprowadzić do napięć wśród przywódców SKM.

Co dalej? Determinacja rolników, pomimo trudnych warunków w ich tymczasowych miastach, nie wydaje się słabnąć. Z kolei rząd nie jest skłonny do ustępstw, ale nie jest też gotowy na rozwiązania siłowe.

Jedno jest pewne: warto przypadek indyjskiego protestu obserwować dokładnie. Jest to dziś bowiem największe na świecie laboratorium sprzeciwu wobec hegemonii prawicy nowego typu.

**
Karol Templewicz – w latach 2014–2017 odpowiadał za współpracę kulturalną z Indiami w Instytucie Adama Mickiewicza, publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i piśmie internetowym Nowe Peryferie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij