Tak, to jest kryzys sterowany i wynika bezpośrednio z polityki prowadzonej obecnie przez Białoruś. Ale nie zmienia to faktu, że ludzie na miejscu potrzebują natychmiastowej pomocy i to jest najważniejsze – mówi Marta Górczyńska z Grupy Granica.
Dawid Krawczyk: Na początku sierpnia w okolicę granicy Polski z Białorusią zaczęły wyjeżdżać osoby pracujące i działające w organizacjach pozarządowych zajmujących się prawami człowieka i migracją. Dzisiaj funkcjonujecie pod wspólnym szyldem jako Grupa Granica i jesteście obecni w bezpośrednim sąsiedztwie terenu objętego stanem wyjątkowym. Czym zajmowaliście się w ostatnich dniach?
Marta Górczyńska: Dzisiaj zajmowałam się na przykład grupą trzech Irakijczyków, wobec których zarządzenie tymczasowe wydał Europejski Trybunał Praw Człowieka. Skupiałam się na tym, żeby straż graniczna zastosowała się do tego zarządzenia i przyjęła ich wnioski o ochronę międzynarodową.
Nasza codzienna praca polega na tym, że jesteśmy w kontakcie z osobami, które przekraczają granicę, a później zazwyczaj są wywożone do lasu. Zwracają się do nas też rodziny tych osób. Ostatnio napisał do nas narzeczony dziewczyny, która utknęła w lesie z rodziną w okolicach Sokółki. Wysłaliśmy na miejsce nasz zespół, który znalazł tę dziewczynę i jej rodzinę – okazało się, że nie jedli od wielu dni. Zostawiliśmy im jedzenie i na tym nasza pomoc musiała się w tym przypadku skończyć. Bo teraz oprócz działalności monitoringowej musimy się zajmować także działalnością humanitarną, do której – chcę podkreślić – nie byliśmy zupełnie przygotowani.
A konkretnie: na czym to polega?
Na przykład na dowiezieniu im ciepłej zupy, bo błąkają się głodni od kilku dni, jak w tym przypadku. Dostarczamy też suche ubrania i koce, bo zdarza się, że są przemoczeni po kilku lub kilkunastu dniach tułaczki i przerzucania z jednej strony na drugą. Straż graniczna, zarówno po polskiej, jak i białoruskiej stronie siłą doprowadza ich do granicy, a następnie każe im przechodzić pod płotem lub przez płot. Są też takie przypadki, w których nie jesteśmy w stanie pomóc, bo ktoś wymaga interwencji medycznej. Wtedy za zgodą tych osób wzywamy karetkę.
„Co to za kraj, który zasłaniając się stanem wyjątkowym, torturuje dzieci?”
czytaj także
A jak wyobrażaliście sobie waszą rolę, kiedy zaczęliście jeździć pod granicę?
Na początku sierpnia naszym jedynym celem było monitorowanie sytuacji, dokumentowanie przypadków łamania praw człowieka i udzielanie bezpośredniej pomocy prawnej, czyli dbanie o to, żeby wobec osób przekraczających granicę zostały wszczęte odpowiednie procedury. Skuteczność tych interwencji była różna, bo straż graniczna działa tam w dość… specyficzny sposób. Nie dopuszcza nikogo do tych osób, nie udziela nam informacji o postępowaniach, jakie się wobec nich toczą. Nie wiemy, co się z nimi dzieje po przewiezieniu ich do placówek, a dowiadujemy się, dopiero kiedy zostaną wywiezione z powrotem do lasu.
Pojechaliśmy tam udzielać pomocy prawnej, bo do tego jesteśmy przygotowani i tym zajmujemy się od lat w różnych organizacjach pozarządowych, w których działamy. Na miejscu się okazało, że zanim zaczniemy rozmowę o pomocy prawnej, najpierw musimy zadbać o zdrowie i życie osób, o których mowa.
A o kim tak naprawdę mowa? Kim są ludzie, którzy przekraczają polsko-białoruską granicę w ostatnich tygodniach?
Mamy kontakt z osobami z Iraku, Syrii, Afganistanu, ale też z Jemenu czy Demokratycznej Republiki Konga. Najczęściej są to jednak obywatele Iraku i Syrii. Ich historie są bardzo różne, staramy się je poznawać i dokumentować, nagrywając te rozmowy.
Część z nich pochodzi z krajów na tyle niestabilnych, że poziom naruszeń praw człowieka jest tam bardzo wysoki i praktycznie może dotknąć każdego. Jesteśmy w kontakcie z osobami należącymi do mniejszości seksualnych w krajach, gdzie jest to piętnowane, a za działanie na rzecz osób LGBT grozi kara więzienia. Inni to dziennikarze czy obrońcy praw człowieka, którym grożą za ich działalność prześladowania i represje. Ale są też osoby, które zostały po prostu skuszone ofertą taniej wizy do Białorusi i skorzystały z tej możliwości, żeby poprawić swój los.
Nie da się powiedzieć, kim oni są, wrzucając ich do jednego worka, jak „uchodźcy” czy „migranci ekonomiczni”. Każdą z tych historii trzeba zbadać, prześledzić i udokumentować. A ze względu na to, że nie rejestruje się teraz tych osób i nie przyjmuje się od nich wniosków, wiemy o nich bardzo niewiele.
Syria, Irak, Demokratyczna Republika Konga to nie są kraje sąsiadujące z Białorusią. Dlaczego od sierpnia to właśnie na granicy z reżimem Łukaszenki jest tak wzmożony ruch?
Niestety od dłuższego czasu w samej Białorusi nie mamy partnerów do rozmowy. Organizacje pozarządowe, które mogłyby służyć nam za źródło informacji odnośnie do tego, co się dzieje na miejscu, zostały zamknięte. Dziennikarze też nie mogą tam normalnie pracować, więc praktycznie nie mamy dostępu do wiarygodnych źródeł informacji.
A czego udaje się wam dowiedzieć od osób, którym pomagacie?
Z tego, co mówią, wynika, że Białoruś oferuje korzystne warunki wjazdu – stosunkowo tanie wizy. Nie ma się co dziwić, że chętnych do skorzystania z tej oferty jest wielu, skoro nie mają żadnej innej możliwości wjazdu do Europy. Nie ma dla nich żadnych legalnych ścieżek wjazdu – państwa europejskie wydają bardzo mało wiz humanitarnych. Dlatego nie brakuje osób, które korzystają z drogi przez Białoruś.
czytaj także
Wiedzą, co ich czeka na miejscu?
W większości przypadków zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego, w co się pakują. Często wiedzą tylko tyle, że Białoruś nie jest w Unii, ale sąsiaduje z Polską, która już w Unii jest. Niektóre ze spotkanych przez nas osób były z kolei przekonane, że na podstawie białoruskiej wizy mogą wjechać legalnie do Polski. Tak im powiedziano.
Zupełnie nie są przygotowani na to, że będą przedzierali się przez lasy, że będą wypychani najpierw przez jednych strażników, a później przez drugich – bez możliwości wejścia do Polski i bez możliwości powrotu do Białorusi.
Rozumiem, że kiedy już dowieziecie tę zupę i suche ubrania, rozmawiacie o tym, jak się mogą starać o legalizację pobytu. Jedyna droga, która to umożliwia, prowadzi przez kontakt ze strażą graniczną, a mówisz, że strażnicy nie przyjmują wniosków, tych zaś, którzy przekroczyli granicę w sposób nielegalny, wywożą z powrotem pod Białoruś.
Dlatego nasza praca jest cholernie trudna, bo wymaga przy każdej sytuacji oceny, co możemy zrobić. Z naszego doświadczenia wynika, że w niektórych przypadkach udaje się pomóc, ale wymaga to ogromnego nakładu pracy i skomplikowanej logistyki.
Dobrze to pokazuje przypadek trzech obywateli Iraku, którymi się dzisiaj zajmowałam. W ich sprawie trzeba było złożyć wniosek do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Ze względu na to, że są tam poważne powody prześladowań, trybunał zobowiązał polskie władze do tego, żeby ich nie wydalać z powrotem do Białorusi.
To oczywiście nie powinno tak wyglądać, bo te procedury powinny być wszczynane za każdym razem. Ale w rzeczywistości to jest loteria. Czasami się udaje, a czasami nawet mimo dużego zaangażowania medialnego osoby są wywożone do lasu, co pokazuje sprawa słynnych już dzieci z Michałowa.
Dla nas jest to o tyle trudne, że człowiekowi, któremu pomagamy, nie możemy zagwarantować, jak jego sprawa się skończy. Możemy mu tylko powiedzieć, jak wygląda sytuacja, ale decyzję musi wziąć na siebie. Zapewniamy, że zrobimy wszystko, żeby doprowadzić do wszczęcia procedur, ale nigdy nie mamy pewności, czy to się uda.
Mucha: Prowizoryczny płot stawiany na granicy bardziej nas ośmiesza, niż nam pomaga
czytaj także
Czyli sukcesem staje się to, co powinno być według prawa normą?
Dokładnie.
A wypychanie na granicę osób, które deklarują chęć złożenia wniosku o ochronę międzynarodową, jest zgodne z prawem czy nie?
Nie, nie jest.
I co z tego wynika? Na pewno rozmawiacie na miejscu ze strażnikami. Nie obawiają się, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności?
To prawda, rozmawiamy. Otwarcie nam mówią, co widzą w lasach. I nikt – oni również – nie spodziewał się tego, że dojdzie na miejscu do takiej katastrofy humanitarnej, z którą musimy mierzyć się obecnie. Ale kiedy pytam ich, dlaczego robią to, co robią, skoro gołym okiem widać ogrom tragedii, słyszę: „To jest polityka. Ani ja, ani pani tego nie zmienimy, to jest rozkaz, który poszedł z góry”.
czytaj także
Wyobrażasz sobie scenariusz, w którym ktoś ponosi odpowiedzialność za łamanie prawa na granicy?
Tak, jestem w stanie to sobie wyobrazić, ale pamiętajmy, że możliwość dochodzenia sprawiedliwości na polu krajowym jest bardzo ograniczona. Postępowania wszczyna prokuratura, wiemy już o jednym takim postępowaniu wobec strażników. Bardzo szybko trafiło w ręce prokuratora znanego m.in. z tego, że umorzył postępowanie w sprawie swastyki na murach, twierdząc, że to symbol szczęścia. Wiedząc, jak zbudowany jest system dochodzenia sprawiedliwości w Polsce, nie pokładałabym wielkich nadziei w tym, że na polu krajowym uda się pociągnąć kogoś do odpowiedzialności.
Natomiast na polu międzynarodowym takie możliwości oczywiście są i będą wykorzystywane. To nie są jednak doraźne rozwiązania, które zmienią to, co dzieje się tu i teraz, tylko raczej długofalowa strategia. Między innymi po to prowadzimy na miejscu dokumentację, by później móc rozliczyć konkretne osoby i instytucje z tego, do czego dochodzi na granicy.
Unia tu nie pomoże. Na granicy z Białorusią PiS realizuje jej politykę
czytaj także
Tu i teraz według Grupy Granica trwa kryzys humanitarny. Dwa tygodnie temu pod siedzibą Komendy Głównej Straży Granicznej wspólnie z Janiną Ochojską, założycielką Polskiej Akcji Humanitarnej, domagałaś się dopuszczenia medyków do strefy objętej stanem wyjątkowym.
Mówimy o kryzysie humanitarnym, bo to wynika wprost z naszych obserwacji i doświadczeń na granicy. To nie jest w pierwszej kolejności kryzys polityczny czy migracyjny, tylko właśnie masowe nieszczęście ludzi, którzy znaleźli się w sytuacji, w której trzeba im natychmiast udzielić pomocy.
Teraz najważniejsze jest ratowanie ludzkiego życia. Trzeba do tych lasów wejść i pomóc ludziom, którzy w nich umierają. Jeżeli ktoś ginie, a my jesteśmy mu w stanie pomóc, to powinniśmy to zrobić. Dopiero w drugiej kolejności zastanawiać się nad tym, jaki jest tego powód.
Według rządu ten kryzys jest wywołany przez Łukaszenkę i białoruskie KGB. A w Grupie Granica jak odpowiadacie na pytanie o źródła tego kryzysu?
Tak, to jest kryzys sterowany i wynika bezpośrednio z polityki prowadzonej obecnie przez Białoruś. Ale nie zmienia to faktu, że ludzie na miejscu potrzebują natychmiastowej pomocy i to jest najważniejsze.
Spróbuję to porównać. Załóżmy, że dochodzi do jakiejś ogromnej powodzi i zaczynamy debatować na temat tego, czy te wały przeciwpowodziowe, które wójt zbudował trzy lata temu, były postawione dobrze, czy źle. Oczywiście, to jest ważne, bo trzeba wyciągnąć konsekwencje, ale nie zmienia to faktu, że masa ludzi zostaje w tym momencie bez dachu nad głową, w stanie zagrożenia zdrowia i życia. Przede wszystkim trzeba ich ratować.
Kryzys humanitarny na granicy. Polska zabrania udzielania pomocy umierającym
czytaj także
Czyli co dokładnie powinien zrobić polski rząd, żeby zażegnać ten kryzys?
Wprowadzić rozwiązania stosowane w różnego rodzaju kataklizmach. Mamy dużą grupę ludzi, którzy znaleźli się na określonym obszarze i potrzebują natychmiastowej pomocy. Nie trzeba wymyślać takich rozwiązań od zera – można postawić choćby ogrzewane namioty z medykami, szpitale polowe, miejsca dystrybucji odzieży i żywności.
To byłaby doraźna pomoc osobom, które są teraz w kryzysie – a po jej udzieleniu należy przestrzegać prawa i wszczynać procedury azylowe. Osoby, które wyrażą chęć powrotu do kraju albo które nie kwalifikują się do uzyskania jednej z form ochrony, można wtedy humanitarnie odesłać do domu.
Kiedy kilka lat temu na Morzu Śródziemnym tonęły pierwsze łodzie z uchodźcami, politycy niechętni wobec ich przyjęcia przekonywali, że jakakolwiek pomoc humanitarna to tzw. pull factor, czyli czynnik przyciągający kolejne grupy migrantów.
Tylko żadne badania nie potwierdzają, żeby misje ratownicze na Morzu Śródziemnym działały w ten sposób. A praktyka potwierdza coś wprost odwrotnego. Mamy już potwierdzonych kilkadziesiąt tysięcy śmierci na Morzu Śródziemnym, a ludzie wciąż wybierają się tamtą drogą. Czynniki wypychające są tak silne, sytuacja w krajach pochodzenia jest tak dramatyczna, że znajdują się kolejni zdeterminowani, którzy decydują się na niebezpieczną drogę mimo wszystko. W to, że utrudniając staranie się o azyl, uda się zmniejszyć ruch migracyjny, wierzą już tylko populiści.
czytaj także
Powołując się na anonimowe źródła w PiS, „Gazeta Wyborcza” napisała, że partia rządząca jest zadowolona z tego, jak rozgrywa politycznie ten kryzys. Sądząc po konferencji ministrów Kamińskiego i Błaszczaka, nie zanosi się, żeby w najbliższych dniach i tygodniach polityka na granicy miała się zmienić.
Takie konferencja jak ta, o której mówisz, to odwracanie uwagi opinii publicznej od faktycznego problemu. Ten problem, z którym realnie mamy do czynienia i którego można realnie dotknąć, kiedy się pojedzie na miejsce, to jest kwestia ochrony ludzkiego życia.
Rząd przedstawia to w zupełnie inny sposób, żeby zdusić współczucie dla osób koczujących przy granicy. To nie jest przypadek, że kiedy pojawia się więcej informacji na temat tego, jak rzeczywiście wygląda sytuacja w lasach na granicy, oglądamy na konferencji ohydne obrazy, które mają przedstawić tych ludzi w najgorszym możliwym świetle.
Zresztą przecież zaraz po tej konferencji dziennikarze potwierdzili, że większość tych zdjęć, które były prezentowane na konferencji, to materiały ogólnodostępne, krążące po internecie od lat. Ta konferencja była po to, żeby zdusić w ludziach współczucie, zdehumanizować te osoby i móc w spokoju dalej realizować politykę opierającą się na brutalności, przemocy i przymusowym wyrzucaniu tych osób z Polski.
Obcy w naszym kraju. Gniew, żal i strach podlaskiego pogranicza
czytaj także
Z badań opinii publicznej publikowanych w ostatnich tygodniach wynika, że to współczucie zostało całkiem skutecznie zduszone. Jeszcze zanim usłyszeliśmy w komendzie straży granicznej, że granicę „szturmują” terroryści, zoofile i pedofile, 72 proc. ankietowanych w sondażu Instytutu Badań Pollster dla „Super Expressu” zadeklarowało, że nie chce wpuszczania do kraju uchodźców z granicy polsko-białoruskiej.
Mam takie poczucie, że ludzi można faktycznie zmanipulować, ale nie można im odebrać współczucia. Rzeczywiście, sporo ludzi deklaruje, że nie powinniśmy przyjmować uchodźców, ale pamiętajmy o tym, jak politycznie naładowanym słowem jest „uchodźca”.
Kiedy zaczynałam pracę z uchodźcami w 2011 roku, było to postrzegane jako szlachetna praca z ludźmi potrzebującymi pomocy. Dopiero kilka lat temu słowo zostało nacechowane niebezpieczeństwem, zagrożeniem. Dlatego kiedy ktoś pyta w badaniu, czy chcemy pomagać uchodźcom, te wszystkie negatywne obrazy same się nasuwają i odpowiedź brzmi: nie. Ale ciągle wierzę w to, że gdyby zapytać człowieka, czy pomoże komuś, kto jest głodny i przemarznięty, ale jest innej narodowości, wyznania i koloru skóry, to odpowie: tak, pomogę.
czytaj także
Jak wyobrażasz sobie następne tygodnie na granicy? Czy powinniśmy raczej pytać o następne miesiące i lata?
Jeżeli rząd będzie działał tak jak dotychczas, to nie widzę żadnych szans na zmianę sytuacji. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, bo Łukaszence na razie udaje się realizować swoją polityczną agendę. Polska zareagowała na ten kryzys wprost panicznie, doszło do destabilizacji, społeczeństwo się podzieliło, a na granicy zostały zaangażowane bardzo duże siły, żeby uniemożliwić jej przekraczanie. Na to wszystko musiał liczyć Łukaszenka.
To, jak będą wyglądały kolejne miesiące czy lata, zależy po prostu od tego, jak Polska dalej zdecyduje się na to wszystko reagować. Musimy liczyć się z tym, że z obecną sytuacją będziemy się mierzyć mniej lub bardziej permanentnie. Rząd powinien spojrzeć na to długofalowo. Mamy bardzo nieprzewidywalnego sąsiada, któremu zależy na tym destabilizowaniu sytuacji na granicy. Obecna polityka sprzyja planom Białorusi. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdyby Polska zmieniła swoje podejście, to i druga strona musiałaby zmienić swoją strategię. Na razie nie musi.
**
Marta Górczyńska – prawniczka zajmująca się ochroną praw człowieka. Od lat współpracuje ze środowiskiem pozarządowym, m.in. Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Specjalizuje się w ochronie praw uchodźców, migrantów i ofiar handlu ludźmi. Monitoruje respektowanie prawa na granicach i w ośrodkach detencyjnych (jest m.in. współautorką raportów Migracja to nie zbrodnia i Droga donikąd). Angażuje się w wolontariat w różnych miejscach na świecie. Obecnie jest doktorantką na Uniwersytecie Warszawskim.