Świat

Znajdzie się cela dla Jean-Claude’a Junckera?

LuxLeaks to afera, która wybuchła jesienią 2014 roku. Proces oskarżonych w niej wystartował na nowo z początkiem 2017 roku.

Podobno wyborcy są w stanie wybaczyć politykom każde kłamstwo, ale nie hipokryzję. Jean-Claude Juncker powinien zatem mieć poważny problem – kolejne wycieki dokumentów i wyniki dziennikarskiego śledztwa pod hasłem LuxLeaks pokazują, że szef Komisji Europejskiej przez kilkanaście lat co innego mówił, a co innego robił. Jak jednak wyborcy mają ukarać polityka, którego wcale nie wybrali w wyborach? I kto miałby to zrobić? I przed kim właściwie odpowiadają szefowie unijnych instytucji?

Na osłodę

LuxLeaks to afera, która wybuchła jesienią 2014 roku dzięki staraniom Międzynarodowego Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (International Consortium of Investigative Journalists, ICIJ) – tego samego, które w zeszłym roku ujawniło inny podatkowy skandal, Panama Papers. Dziennikarze opublikowali wyniki swojego śledztwa, opracowania dziesiątek tysięcy stron dokumentów i opisy mechanizmów, które wskazywały, że w ciągu minionych kilkunastu lat księstwo Luksemburga stało się czymś na kształt wewnątrzunijnego raju podatkowego. Okres, w którym działania księstwa na rzecz „osłodzenia” życia ponadnarodowym korporacjom zostały udokumentowane i udowodnione przez dziennikarskie śledztwo ICIJ, był, tak się składa, epoką Jean-Claude Junckera jako premiera Luksemburga. „Epoką”, bo urząd ten pełnił przez 18 lat, od 1995 do 2013 roku, przez pewien czas również łącząc rolę premiera i ministra skarbu. Szefem Komisji Europejskiej – jego kandydaturę wysunęła największa partia w europarlamencie, EPP, w skład której wchodzi m.in. Platforma Obywatelska – został oficjalnie 1 listopada 2014 roku. Publikacja LuxLeaks ujrzała światło dzienne zaledwie kilka dni później.

Choć afera ma swoje konsekwencje do dnia dzisiejszego (o czym później) to najważniejsze ustalenia i konkluzje pozostały niezmienne. Oryginalny tekst z 2014 roku przedstawiał je następująco:

„Pepsi, IKEA, FedEx i 340 innych międzynarodowych firm uzyskało tajne porozumienia od Luksemburga, które pozwoliły im obniżyć rachunki podatkowe na całym świecie, mimo ich niewielkiej [biznesowej] aktywności w maleńkim europejskim księstwie – pokazują dokumenty. Wygląda na to, że firmy te przekierowały setki miliardów dolarów przez Luksemburg i oszczędziły dzięki temu miliardy należnych podatków, na co wskazuje przegląd blisko 28 tys. stron tajnych dokumentów, jakiego dokonało Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych i zespół ponad 80 dziennikarek i dziennikarzy z 26 państw.

Duże firmy mogą załatwić sobie duże oszczędności dzięki tworzeniu skomplikowanych konstrukcji księgowych i prawnych, które pozwalają przenosić zyski z krajów o wysokim opodatkowaniu – gdzie firmy mają swoje siedziby i prowadzą działalność – do Luksemburga, gdzie podatki są niskie. W niektórych przypadkach, pokazują dokumenty, firmy uzyskały przywilej stawek podatkowych, które efektywnie wynosiły nawet mniej niż 1% przychodów, które przeniosły do Luksemburga”.

Tak, w Europie, gdzie nawet najmniej zarabiający płacą – jak w Polsce – około 20%, a najwyższe stawki podatkowe wynoszą czasem ponad dwukrotnie tyle, firmy przelewające pieniądze przez Luksemburg płaciły 1% od miliardów dolarów rocznie. Jak w szczegółach działał ten system można dowiedzieć się z samych dokumentów i analiz ICIJ – zapamiętać ogółem warto tyle, że firmy pożyczały pieniądze same sobie przez pośredników w Luksemburgu, albo płaciły swoim własnym filiom tamże zawyżone kwoty za „podlicencjonowanie”, obsługiwały od strony księgowej firmy „wielkiej czwórki” a tamtejszy urząd skarbowy i rząd legalizował za pomocą porozumień o ostatecznej stawce opodatkowania, która wyznaczano na bardzo niskim pułapie, aby obu stronom porozumienie „ułatwić”.

Zabić posłańca

Czy ktoś, gdy od ujawnienia afery minęło już blisko 1000 dni, został ukarany? Poniekąd tak. Ale zgodnie z zasadą, że posłańca, który przynosi złe wieści, należy powiesić. Zarzuty w sprawie LuxLeaks usłyszeli nie politycy i urzędnicy, ale dziennikarz i dwóch pracowników firmy PriceWaterCoopers, która według ICIJ była stroną załatwiającą przychylne rozwiązania podatkowe dla swoich klientów. Antoine Deltour i Raphael Halet, którzy wyprowadzili dokumenty z firmy, w pierwszej instancji zostali skazani na kary finansowe i, odpowiednio, dwanaście i dziewięć miesięcy więzienia w zawieszeniu. Edouard Perrin, dziennikarz, który jako pierwszy je ujawnił, został uniewinniony. Wszyscy we troje – razem z uniewinnionym Perrinem – złożyli apelację, utrzymując że wysiłek ujawnienia i opisania afery był przedsięwzięciem chronionym konstytucyjną wolnością słowa i wszyscy powinni zostać uniewinnieni tak, jakby byli dziennikarzami. Sama firma PriceWaterCoopers, która na początku afery utrzymywała, że padła ofiarą kradzieży, a wyniki śledztwa opierają się na niekompletnych, przedawnionych i źle zrozumianych dokumentach, więc nie wskazują na żadną winę, ani aferę.

A politycy? Jean-Claude Juncker na początku wydawał się sprawą autentycznie przejęty, choć konsekwentnie unikał nazywania jej „aferą” lub „skandalem”, odnosząc się do niej jako do „pewnego problemu luksemburskiego”. Jednocześnie utrzymywał, że „unikanie podatków czasem się zdarza z powodu bardzo rozbieżnych rozwiązań stosowanych w różnych krajach” i że „dążymy [jako Komisja Europejska] do ich pełnej harmonizacji”. Właściwie nikt, z wyjątkiem Europy Wolności i Demokracji Bezpośredniej, radykalnej frakcji w europarlamencie, nie próbował wyciągnąć konsekwencji względem byłego premiera Luksemburga, pod którego rządami dochodziło do podejrzanych operacji. Eurosceptycy – UKIP Nigela Farage’a, Front Narodowy Marine le Pen i Ruch Pięciu Gwiazd Bepe Grillo – złożyli wniosek o wotum nieufności dla szefa KE, który został odrzucony stosunkiem głosów 4:1 dla zwolenników pozostawienia Juckera na pozycji. „Pełne poparcie dla drużyny Junkcera” – tryumfował Manfred Weber. Podobno polityczny konkurent Junckera, szef socjalistów Martin Schulz, także go ochraniał i był zwolennikiem „gry na zwłokę”.

To, co wydarzyło się później, to głośna i zdecydowana kampania całej Komisji przeciwko unikaniu opodatkowania. Tak się przynajmniej mogło wydawać. Na przełomie 2015 i 2016 roku komisarz Margrethe Vestager wytoczyła bitwę największym markom na świecie – m.in. Starbucksowi, Apple’owi i Google – na podstawie podobnych operacji podatkowych, jakie wcześniej pokazały LuxLeaks. Stała się na chwilę (zasłużenie) niespodziewaną bohaterką w świecie skorumpowanych biurokratów. W Brukseli redakcje biły się o możliwość zrobienia z nią wywiadu, a spotkania prasowe – jak na ironię sponsorowane przez inne wielkie międzynarodowe korporacje – z panią komisarz były wydarzeniami, na których po prostu trzeba było być. Podczas jednak, kiedy media fetowały Vestager, proces w Luksemburgu zmierzał do szybkiego końca, wyroki zapadły w połowie minionego roku. A co z podatkami? Nowe fakty pokazują, że jest jeszcze gorzej, niż było.

Zakłamani po uszy

Po procesie Delteura i Haleta pisaliśmy, że „wrażenie tragikomicznego dualizmu tworzy sytuacja, w której Komisja Europejska wypuszcza alarmistyczne raporty o skali strat wynikających z unikania opodatkowania, podczas gdy państwo założycielskie UE uczyniło z tego samego procederu swoją przynętę na inwestorów. Politycy w rodzaju Farage’a i Le Pen nie śpią i słusznie wytykają graniczącą z bezczelnością obłudę Junckera.”

Dymek: Boże chroń sygnalistów (i pomóż ściągać podatki)

Okazuje się, że Luksemburg w ciągu roku po ujawnieniu LuxLeaks nie tylko podpisał 172 kolejne umowy podatkowe z firmami. Przez wcześniejszych kilkanaście lat, odkąd UE zajmuje się (za pomocą specjalnej komisji) zwalczaniem nieuczciwej podatkowej konkurencji między krajami członkowskimi, Luksemburg po cichu opowiadał się przeciwko faktycznym krokom, które mogłyby skalę problemu zmniejszyć. I była to oficjalna polityka państwa w czasach, kiedy właśnie Juncker był premierem. „Guardian” (oraz niemieckie radio NDR) donoszą, że w dokumentach, do których dotarli dziennikarze ICIJ, a które obejmują kilkanaście lat pracy owej specjalnej komisji, wybija się na pierwszy plan sprzeciw Luksemburga wobec większej transparencji podatkowej i poddaniu różnych rozwiązań w krajach wspólnoty audytowi. Luksemburg te próby wetował, a mechanizm jednogłośnego podejmowania decyzji pozwalał księstwu blokować zmiany w prawie przez kilkanaście lat. Te same zmiany, które po LuxLeaks zaczął promować i pochwalać sam Jean-Claude Juncker. Trudno pozbyć się teraz wrażenia, że – mówiąc kolokwialnie – była to ściema. „Guardian” pisze, że twarde weto Luksemburga wobec zmian zelżało dopiero za kadencji nowego premiera, Xaviera Bettela.

Bilans przedstawia się więc następująco: Juncker do błędu się nie przyznał, by potem – mimo wszystko – pozorować jego naprawę, a faktycznie stworzyć sobie alibi post factum. Działania Komisji Europejskiej, same w sobie chlubne, przeciwko unikaniu opodatkowania wyglądają w tym świetle jak listek figowy, skrywający politykę naprawdę brudną i, co gorsza, dwulicową. Za błędy można odpokutować (choć nawet tego przewodniczący zrobić nie chce), łatka hipokryty zostaje na zawsze.

I kto teraz poniesie odpowiedzialność? Czy Jean-Claude Juncker powoła kolejną specjalną komisję do oceny swoich win? I jak długo instytucje europejskie będą udawać, że wszystko jest w porządku, a jedynymi niegospodarnymi państwami na kontynencie są zadłużone kraje Południa, a podatkowe sito, dzięki któremu okradani są wszyscy obywatele, to żaden problem?

Samobój establishmentu, zasłużony punkt dla populistów, brawo dla Junckera. Jeszcze trochę tej podwójnej gry z obywatelami i Nigel Farage albo Marine Le Pen jako kandydaci na najwyższe unijne urzędy przestaną wydawać się tacy straszni.

PS: Proces oskarżonych w aferze LuxLeaks wystartował na nowo z początkiem 2017 roku. PriceWaterCoopers domaga się symbolicznego dolara kary. Adwokaci wnoszą o pełne uniewinnienie. Urzędnicy Luksemburga nie pojawiają się na rozprawach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij